Andrzej Dajewski
37 comments Published 16 April 2012    |
- Cycles
- Składany komunizm
- Żuraw i landrynka
- Polski październik i okrągły stół
- Hmong znaczy wolny
- Antykomunizm którego nie ma
- Piszcie do mnie na Berdyczów
- Golicyn Nosenko i kilka drobiazgów
- Józef Mackiewicz i cenzura
- Operation Unthinkable
- Pisarz dla dorosłych w Pacanowie
- Bolo Liquidation Club
- Powstanie węgierskie
- Mackiewicz i Suworow
- Głód wiedzy o Hołodomorze
- Wszystko jest połączone
- Nasz człowiek – Gordijewski
- Niech biega w kukukrydzę…
- Lot nad kukułczym gniazdem
- Józef Mackiewicz idzie na wojnę
- Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”
- Benia Dniepropietrowski
- Za lub przeciw kontrrewolucji
- NOP czyli Nowa Ochrona Przyrody
- Listy z Niedorzecza
- „Niespodziewany koniec lata”
Szanowny Panie Andrzeju,
jakby tego nie analizować, mnie zawsze zastanawiają dwie rzeczy. Pierwszą jest niebywała łatwość z jaką to bolszewickie łajno się rozprzestrzenia. Druga rzecz to trwałość kolektywu. Znam kilka organizacji biznesowych. Zawsze dominującą rolę odgrywają walki frakcyjne, knowania, roszady, trwalsze czy mniej trwałe koalicje czy wreszcie indywidualne ambicje tego czy innego przywódcy. Często takie partyjki odbijają się czkawką na kondycji firmy a tu proszę, co najmniej 50 lat i kolektyw ma się całkiem dobrze. Jak oni osiągają tak niebywałą ciągłość? Co ich jednoczy (mam na myśli coraz to kolejnych członków kolektywu)? Jaki mechanizm pozwala im hamować a może porzucać ich własne, osobiste ambicje?
odpowiedź wydaje się prosta. To towarzystwo nie jest w rzeczywistości kolektywem, tylko rodzajem gangu, kierowanego zza jednej i drugiej granicy i utrzymywanego w ryzach za pomocą siły, szantażu, pieniędzy, itp. Widać to dobrze obecnie, kiedy wydarzenia dzieją się coraz szybciej, a reakcja “kolektywu” przypomina reakcję ławicy sardynek w obliczu zagrożenia. Jak duże nie byłoby stado, wszystkie rybki reagują w tym samym momencie Tak i teraz w różnych mediach pojawiła się ta sama zmiana frontu. Tusk, Kuźniar, GW powtarzają te same teksty, przygotowane w jednym, ukrytym przed nami miejscu.
O ile mafijny charakter bolszewickiego kolektywu wydaje się udowodniony, a na używanie przez nich gangsterskich metod przykładów jest mnóstwo, to jednak rację chyba mają ci, którzy wskazują na element redukcji w takich porównaniach. Bolszewizm to coś więcej niż tylko mafia, o wiele więcej niż gangsterskie metody. To zaraza.
Panie Gniewoju,
Zakładam że to co Pan pisze dotyczy demopeerelu. Myślę że polega to na tym, iż bolszewicy doskonale wykorzystują cechy natury ludzkiej (stąd dokładne rozpracowywanie “figurantów” przed werbunkiem i wykorzystaniem ich), stosując najprzeróżniejsze prowokacje pod tym kątem. Stosują m.in. “walki frakcyjne, knowania, roszady”. Wyciągają z tego tyle korzyści ile się da wobec wybranych jednostek a dalej działa już efekt “kuli śnieżnej” którą wystarcza sterować aby toczyła się w odpowiednim kierunku i się nie rozpadała. Kiedy kula jest już stabilna i zwarta to toczy się sama. “Walki frakcyjne, knowania, roszady” nakręcają się same lub z niewielką “pomocą”.
Nie jestem psychologiem ale wydaje mi się że tym mechanizmem o którym Pan pisze jest chyba lenistwo które skutkuje skłonnością do zachowań koniunkturalnych a na drugim miejscu (naturalny) instynkt wspólnoty ludzkiej.
Panie Michale,
Sądzę że jest to zupełnie inna jakość. Można mówić tylko o pewnych elementach wspólnych.
Mafia ma jednak swoje zasady które każą im bronić własnych ludzi lub ich pomścić, natomiast bolszewicy nie. Na przykład bez mrugnięcia okiem likwidują się nawzajem o ile jest to korzystne dla bolszewickiej sprawy. Słynna omerta też w przypadku bolszewików nie istnieje.
Dla bolszewików liczy się cel bez zasad a nie cel i zasady.
Mafia nie zaraża śmiertelnie, mafia jest co najwyżej patologią.
Panie Andrzeju,
A dla jakiej przyczyny mój wpis miałby dotyczyć demopeerleu (w domyśle: „tylko”, chyba)? Czym istotnym ma się wyróżniać demopeerel od pozostałych demoenerdelów, -ceeseserlów, -wuerelów? Chyba tylko językami jakim posługują się barany je zamieszkujące. Tu używany jest polski-komunistyczny, ówdzie niemiecko-komunistyczny, gdzie indziej czesko-komunistyczny. Wszystkie te języki są do siebie bardzo zbliżone. Zbliżenie to nie polega co prawda na podobieństwie słownictwa czy zasad gramatyki jak to jest na przykład w przypadku angielskiego-amerykańskiego i angielskiego-brytyjskiego a na wspólnym i jednakim oderwaniu słów od ich pierwotnego i prawdziwego znaczenia. W każdym z tych komunistycznych języków biały sufit jest nazywany czarnym. Zniewolenie jest wolnością. Zamiast przepoczwarzenia się komunizmu w nową formę mamy jego upadek i nikt, kto posługuje się tymi komunistycznymi językami nie protestuje przeciw kłamstwu. Tak więc ja nie widzę różnic między poszczególnymi demo-elami, wszystkie stanowią jeden, pochłaniający kraje Europy Zachodniej, demozeteseresel. Kolektywnie rządzony demozeteseresel i właśnie fenomen pięćdziesięcioletniej ciągłości tego kolektywu mnie zadziwia.
Panie Andrzeju,
To mnie zupełnie nie przekonywa. Bolszewicy zachowują się zupełnie tak samo jak mafia i vice versa. Kiedy mafioso ma do czynienia z silniejszym od siebie bossem, to chowa potrzebę zemsty do kieszeni, dokładnie na tak długo, jak mu to jest potrzebne. Mafiosi “likwidują się na wzajem” z dużą częstotliwością. Wydaje mi się, że nie dostrzega Pan, że tylko w bolszewickich tworach mafia jest u władzy, więc porównuje Pan zachowanie jednych, gdy są ścigani z innymi – ścigającymi.
Jest zupełnie oczywiste, że bandyci i mordercy zachowują się podobnie i uczą się od siebie na wzajem. To naturalne. Dlatego zresztą wolny świat, kiedy jeszcze taki istniał, powinien był stosować metody policyjne wobec tego świństwa. Policyjne i sanitarne.
Teraz już za późno.
Wracając do pytań P. Gniewoja. Dlaczego komunizm jest trwały pomimo nieraz krwawych walk wewnętrznych? Ja myślę, że wynika to z głównego celu, jakie sobie stawia, którym jest władza (dla samej władzy, nie zysk jak w korporacjach czy mafiach, ani tak czy inaczej pojęty interes narodowy). Stąd – cząstkowe, a strategiczne cele bolszewików stoją ponad różnego rodzaju partykularyzmami, nieraz istnieje “porozumienie ponad podziałami” mimo krwawych nawet walk wewnętrznych. Stąd sprawność aparatu obrony i ekspansji systemu komunistycznego. Nie można w tym kontekście bagatelizować też czynnika socjobiologicznego – wewnątrzkomunistycznego, specyficznego (oględnie mówiąc) esprit de corps (bez obrazy dla Legii Cudzoziemskiej).
Z drugiej strony patrząc – co spaja w taki sposób bolszewików, to strach. Mniej czy bardziej uzasadniony strach to przed utratą pozycji, to choćby przed wyrzeczeniem się modus operandi, jakim jest komunizm.
[…] niebywała łatwość z jaką to bolszewickie łajno się rozprzestrzenia. Łajno – owszem. Ale jakie? Bolszewickie? Dla jednych – bolszewizm upadł w 1989 roku, CCCP się rozpadł, największym zagrożeniem jest teraz laicyzacja, islamizacja… “postkomunizm” – owszem, ale to stare dziadki, które lada moment zejdą na chłoniaka, a upadłą “Rosję” niebawem zaleją Chińczyki (nasze sojuszniki). Wedle innych – prawdziwym zagrożeniem są “Syjonaziści”, a poza tym mamy prawie połowę roku 2012, tak więc powinniśmy się przygotować na spotkanie z planetą Nibiru i zagładę ze strony Annunakich.
Panie Gniewoju,
Źle zrozumiałem Pańskie ostatnie zdanie. Przepraszam. Moja uwaga wiązała się z tym że teoretycznie mógł Pan opisywać sytuację np. w USA albo nawet w Wlk. Brytanii. Jakkolwiek są to kraje w dużym już stopniu zarażone bolszewickim myśleniem to relacje międzyludzkie w tamtejszych firmach nie muszą być jeszcze tak złe jak w “demoludach”. Tylko dlatego ją zamieściłem.
Panie Jaszczurze,
Ja nie rozumiem ani słowa! Co to jest “czynnik socjobiologiczny” i w jakim kontekście nie wolno go bagatelizować??
“Łajno – owszem. Ale jakie? Bolszewickie?” Dla jednych tak, dla innych śmak – ale dla Pana jak?? Niech Pan łaskawie nie mówi za nich, tylko za siebie. Co Pan naprawdę chce powiedzieć? Że syjonaziści z innej planety zagrażają? To mi wygląda na jakiś czynnik socjobiologiczny.
Panie Michale,
Odnośnie mafii chodziło mi o to, że dana mafia nie likwiduje swoich własnych “żołnierzy” o ile są wobec niej lojalni. Komuniści robią tak, kiedy tylko uznają że jest to potrzebne.
Panie Andrzeju,
To chyba nie jest prawda. Mafia likwiduje każdego, kogo akurat wygodnie zliwidować, a schowa śmiertelną obrazę do kieszeni, kiedy to jest w jej interesie. Likwiduje w najbardziej brutalny sposób lojalnych “żołnierzy” dla większych zysków, np. dla pokoju z innym gangiem itp. Metody sa dokładnie te same. Absolutnie żadnej różnicy.
Drogi Panie Michale,
Wcześniej zauważył Pan, że “bolszewizm to coś więcej niż tylko mafia, o wiele więcej niż gangsterskie metody”. Skoro jednak metody są dokładnie takie same (jak rozumiem co do rodzaju a nie skali), to możliwe jest tylko że albo te bolszewickie metody są dużo skuteczniejsze (większa skala) albo metody mafii tworzą jedynie podzbiór metod stosowanych przez bolszewizm. Czy zatem to drugie?
Panie Michale,
Pisząc o socjobiologii chodziło mi o autoidentyfikację komunistów, o ich zachowania wewnątrz- i na zewnątrz własnej grupy. O wrogość wobec otaczającego świata jako czynnik ją spajający. Kontekstem, o który Pan pyta, jest niestety zabójcza skuteczność struktur komunistycznych.
Mówię za siebie, jedynie starałem się, w karykaturalny zapewne sposób, przedstawić inną przyczynę rozlewania się czerwonego gnoju. Powszechne przekonanie, że komunizm przestał być zagrożeniem, bo rzekomo przestał istnieć, i widzenie (zwłaszcza na prawicy) źródeł zagrożenia tam, gdzie ich nie ma.
Panie Andrzeju,
Bolszewizm używa metod czysto gangsterskich. Dowodów na to jest niestety tysiące. Przed dojściem do władzy, gangi Stalina, po puczu zabójstwo Wołodarskiego, porwania, tortury, podstępy, zdrady itd. I wszędzie było tak samo: gangsterska bójka między Nowotką i Mołojcem w Warszawie albo walka “o władzę” w Kabulu w 1979 roku.
Metody są dokładnie te same, ale bolszewizm jest czymś o wiele więcej, dlatego nie trzeba go redukować do poziomu mafii, zdając sobie jednocześnie sprawę z ich mafijnej natury.
Panie Jaszczurze,
Proszę wybaczyć. Być może źle Pana rozumiem. Co to jest “socjobiologia”? Biologia społeczna? Biologia organizmu socjalnego? Nie znam takiego określenia, więc mogę się tylko domyślać, a skazany na domysły, schodzę na manowce, kochane manowce!
Pytanie pana Gniewoja jest oczywiście do rzeczy, ale odpowiedź z ducha Józefa Mackiewicza jest tylko jedna: zabójcza skuteczność nie bierze się z jakiejkolwiek cechy im specyficznej, bo to “ani geniusze, ani nadludzie”. Skuteczność bierze się z głupoty otaczającego ich świata, który nie widzi w ogóle zagrożenia. Który lezie z szeroko otwartymi oczami, ale nie widząc, pcha się im prosto w ręce z wesołą piosneczką na ustach.
Gdyby tylko ktoś zechciał z tym świństwem walczyć, ale wszyscy pragną jedynie je ratować. Tfu! Hańba i tyle.
Panowie,
W moim odczuciu(tak, odczuciu) przyrównywanie komunistycznego kolektywu do mafii nie jest właściwe. Po pierwsze, strach nie jest spoiwem dla członków (tak, członków) grupy sprawującej władzę. Bo czy możliwe jest, że taki andropow, czernienko, gorbaczow, jelcyn wchodzili na scenę i z niej schodzili sparaliżowani strachem (pomińmy śmiertelne zejścia)? Według mnie: nie. Wykonywali i to świadomie, kolektywnie (tak, kolektywnie a więc z ich udziałem) wyznaczoną im rolę.
Czy możliwe, że kieruje tymi członkami żądza pieniądza? Według mnie: nie. Willa, w której dogorywa jaruzelski nie zapewnia nawet minimalnego poziomu komfortu w porównaniu z byle służbówką na byle daczy byle lokalnego potentata autostradowego czy też medialnego.
Czyżby więc WŁADZA była czynnikiem tak dobrze i skutecznie spajającym kolektyw? Nie umiem odpowiedzieć.
Jako wzorzec dla komunistycznego kolektywu pozostaje mi jeszcze, odbite w zwierciadle ZŁA, Towarzystwo Jezusowe stworzone przez Ignacego Loyolę. Z lektury „Heroicznego przywództwa” Chrisa Lowney’a buduję sobie prototyp komunistycznego kolektywu, w którym cele grupy przedkładane są ponad personalne aspiracje.
Panie Gniewoju!!
Societas Iesus jako model dla komunistów?! A cóż to za niedorzeczność? Zresztą wzorem może nawet i było, ale tylko w tym sensie, w jakim każde dobro może być odbite w zwierciadle zła… Może więc ma Pan rację, ale wolałbym w takim razie, żeby miał Pan restaurację.
Co do mafii, to od początku powtarzam: metody te same, ale nie wolno redukować jednego do drugiego. Trzeba rozumieć ich metody, a są to metody mafijne, ale nie wolno myśleć, że ma się do czynienia tylko z mafią.
Dlatego twierdzę, że ich największą siłą jest nasza słabość.
Drogi Panie Michale,
Niedorzeczność??!! Skąd indziej jak nie z WydPod wiem, że komuniści nie wymyślili niczego nowego, że korzystają ze sprawdzonych wzorców! Jedynie cel jest nowy.
Panie Michale,
Socjobiologia stara się wyjaśnić zachowania człowieka na tle zachowań innych niż Homo sapiens gatunków i w kontekście mechanizmów doboru naturalnego. Pewne modele zachowań, między innymi (czasem stety, w tym wypadku niestety) zachowania stadne, dzielimy praktycznie ze wszystkimi gatunkami od owadów wzwyż, a niższymi od nas. Uważam, że ma ona tym większe zastosowanie w przypadku ludzi zregresowanych, zresztą “powrót do natury” stanowił jeden z postulatów wielu ideologii oświeceniowych i postoświeceniowych, z komunizmem włącznie.
Pisze Pan: Skuteczność bierze się z głupoty otaczającego ich świata, który nie widzi w ogóle zagrożenia. Tak, ale: komunizm nie tyle nie jest widziany jako zagrożenie, co “w ogóle nie jest widziany”; świat uważa po prostu, że komunizm nie istnieje jako organizacja (czy też jako metoda) mająca nań wpływ, co zresztą jest głównym punktem artykułu P. Andrzeja (i nie tylko Jego). Poza tym, uważam, że równie ważną przyczyną jest właśnie organizacja. Ani nadludzka, ani genialna – po prostu użycie, zwielokrotnione i spotęgowane użycie metod gangsterskich.
Panie Gniewoju,
Spójrzmy na to z nieco innej strony: co stałoby się, gdyby Jelcyn (moim zdaniem, marionetka osadzona na stołku “Prezydenta Rosji”) “zrejterował” i zrezygnował z tego odcinka długofalowej strategii, który mu do realizacji przydzielono? Czy w ogóle przeszłaby mu przez myśl taka decyzja?
Z kolei, jeśli już zahaczamy o kwestie teologiczne, to ja uważam, że komunizm jest zsekularyzowanym satanizmem. Nie mam jednak na myśli tego, że byłby bezpośrednim przejawem działalności Złego, ani udowodnionych kontaktów komunistów z okultystami, wolnomularzami czy satanistami, chodzi bardziej o dictum Carla Schmitta. Komunizm stawia sobie za cel nie pieniądze, nie bogactwo, choć te mogą być wartością dodaną, a władzę. Absolutną, totalną władzę nad wszystkim. Szatan dążył do osiągnięcia tego samego, wypowiadając Bogu wojnę. Dobrym studium byłby tu wiersz Marksa pt. “Rozpaczliwa modlitwa” (fragment cytowałem drzewiej u siebie na blogu).
Nawiasem – określanie bar(d)aku przy ul. Ikara mianem “willi” jest, Pan wybaczy, ale ostrym przegięciem…
Drogi Panie Gniewoju,
“Tum go czekała, spragniona i drżąca”, chciałoby się rzec za wieszczem, gdyby nie było to tak zupełnie nie na miejscu.
Tak jest. I dlatego powiedziałem od razu, że może jednak ma Pan rację, chociaż wolałbym itd. A wolałbym, żeby Pan nie miał racji, ponieważ byłoby nam wszystkim łatwiej żyć, gdyby świństwo nie brało wzorów z dobra, a diabeł nie był upadłym aniołem. Ot, co.
Drogi Panie Jaszczurze,
Nieszczęście z jakim musimy się mierzyć od prawie 100 lat (przynajmniej ci starsi spośród nas), polega właśnie na tym, że zajmujemy się rzeczami, które nie istnieją, a nie zauważamy istnienia tych, które nas pożerają żywcem.
Socjologia na przykład, zajmuje się czymś, co nie istnieje, tj. społeczeństwem. Istnieją tylko jednostkowe byty, a społeczeństwo jest co najwyżej jakością, do której sprowadza się dobrowolnie współczesny człowiek masowy.
Powiedział Pan powyżej coś o “prawicy”… ale ona także nie istnieje. Owszem jest coś na prawo od lewicy, ale to jest tak względne, że odkąd cała scena polityczna jest lewicowa, to nazywają obrzydliwym określeniem prawicy choćby i Hitlera, socjalistę i narodowca, a to lewicowe grzechy. A więc “zwłaszcza na prawicy widzą zagrożenie, gdzie go nie ma”? Aha… To raczej Pan widzi prawicę, gdzie jej nie ma. Innymi słowy, cała scena polityczna jest na lewo ode mnie i nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Te pojęcia – i jeszcze “konserwatyzm” albo “liberalizm” – w porewolucyjnym świecie nie mają już żadnego sensu.
Ale wróćmy jeszcze do tej socjobiologii, która “stara się wyjaśnić zachowania człowieka na tle zachowań innych niż Homo sapiens gatunków i w kontekście mechanizmów doboru naturalnego” – to znaczy właściwie co? Wyjaśnić moje zachowanie przez porównanie do mrówki? Albo do szczura? Bo przecież nie lwa ani orła? Ale zaraz! To raczej poezja niż “nauka”. Nic w tym socjo-, ale gdzie biologia?? Więc dzielimy zachowania stadne z owadami? Ale kiedy dzielimy – co jest bez wątpienia faktem od czasu do czasu – to czy jesteśmy nadal ludźmi? Czy nie sprowadzamy się dobrowolnie do poziomu owadów? Czy o ludziach, którzy zachowują się jak owady, warto w ogóle mówić? Czy są godni złamanego słowa? Czy warto o nich walczyć? Niech gniją w komunizmie, jeśli o mnie chodzi. Tylko że ja nie przyjmuję do wiadomości “socjobiologii” i odrzucam twierdzenie, że może nam coś powiedzieć o świecie ludzkim, bo to już wówczas nie jest świat ludzki. To byłby swiat bydlęcy, czy jeśli Pan woli, owadzi.
Człowiek ma godność, bo jest stworzony na obraz i podobieństwo Boskie, a nie dlatego, że dzieli naturę ze zwierzętami. Niechże więc Pan porzuci socjobiologów w leninowskich kurtkach i z naganem za pasem i przyłączy się do ludzi wolnych. Niechże Pan plwa na socjo i bio, a zajmie się w zamian Logosem.
Drodzy Panowie,
Czy nie jest tak, że bolszewizm przyjmuje taką twarz, jaka jest mu w danym momencie potrzebna? Jeśli potrzebne są metody gangsterskie – twarz mafii, jeśli podboje polityczne – twarz imperializmu, jeśli podboje gospodarcze – twarz kapitalizmu, jeśli zniewolenie narodów – twarz nacjonalizmu, jeśli zniewolenie grup społecznych – twarz socjalizmu, jeśli zniewolenie umysłów (zniewolenie en masse) – twarz totalitaryzmu itd, itp. Jedne z nich bolszewizm ma na stałe, inne natomiast stosuje doraźnie.
Prawda, że siłą bolszewików jest nasza słabość oraz że sprawa dotyczy człowieka w oderwaniu od świata istot żywych. Gdyby było inaczej, bolszewicy już dawno zrobiliby “raj na ziemi” zwierzętom. Ich celem jest zniewolenie człowieka a nie planety. Przynajmniej na razie choć od jakiegoś czasu zdecydowanie kierują swoje działania w tę stronę (co będzie gdy już w pełni podporządkują sobie zachowania człowieka w tej kwestii?).
Tak czy owak, jak twierdzi powyżej Pan Michał, sprawa dotyczy rozumu ludzkiego, jego cech oraz możliwości.
Drogi Panie Andrzeju,
Kiedy mówimy, że ktoś “przyjmuje twarz”, to mamy chyba na myśli, że nakłada maskę, że chce ukryć swą prawdziwą twarz. Kiedy mówiono np. o komunizmie Dubceka, że jest socjalizmem z ludzką twarzą, to intencja była taka, żeby pokazać komunizm jako coś ludzkiego, ale zupełnie niechcący piewcy praskiej wiosny powiedzieli, że potworna morda komunizmu ludzką twarzą nie jest i w dobrym towarzystwie lewicowych salonów trzeba ją kryć za maską.
Innymi słowy, wszystkie te maski to jest zaledwie zewnętrzna, taktyczna forma, przyjęta dla konkretnej publiczności. Wedle tej zasady, w latach 40. i 50. polscy bolszewicy wysyłali na Zachód hrabiów Horodyńskiego i Łubieńskiego do rozmów z “Polakami za granicą” czyli zasłaniali arytokratyczną twarzą bolszewicką mordę.
Ale metody gangsterskie to nie jest “twarz”, to nie jest forma, tylko coś o wiele głębszego. Czy myśli Pan poważnie, że Mołojec przybrał twarz mafiosa, kiedy mordował Nowotkę, by ukryć w ten niecny sposób swą twarz humanisty i bohatera klasy robotniczej, bo tego właśnie domagała się od niego partia? Ejże! Chyba nie. Bolszewicką twarzą-maską jest “Lenin przyniósł wolność ludowi”, “Stalin wyzwolił od faszyzmu”, “Dzierżyński kochał dzieci”, a za tymi twarzami jest prawda mafijnych metod i prawda nadrzędnej Metody, która sprowadza się do leninowskiego hasła: Pokój to panowanie komunizmu nad światem.
Drogi Panie Michale,
Nieprecyzyjnie się wyraziłem za co przepraszam. Miałem jednak na myśli “twarze” jako przyjmowane oblicza (postaci), potrzebne w danej chwili aby zrealizować cele a nie aby ukryć istotę bolszewizmu. Maska także mnie kojarzy się z grą, oszustwem.
Mołojec zastosował metody gangsterskie, gdyż to właśnie było w tamtym momencie potrzebne bolszewickiej partii. Nie była to przecież żadna maska. Zgadzam się z tym, że coś więcej niż forma. Jedno z narzędzi.
Panie Jaszczurze,
W tym rzecz!! Jelcynowi może nawet przyszła myśl o rejterowaniu czy rezygnacji (przyjmijmy, że był aktywnym członkiem kolektywu a nie tylko marionetką), ale nie było miejsca na jakiekolwiek odchylenia od planu. Całe przedsięwzięcie musiało być perfekcyjnie odegrane za pierwszym razem. Żadne prapremiery nie wchodziły w grę. Powracam więc z pytaniem: co gwarantuje, że członkowie kolektywu wchodzą na i schodzą ze sceny i żadnemu z nich nie przychodzi do głowy kierować się osobistymi ambicjami, machnąć ręką na dobro kolektywu?
Mnie jest trudno wyobrazić siebie samego jako członka zarządu firmy opracowującego strategiczny plan doprowadzenia tejże firmy do rzekomego bankructwa, przewodzenia temu planowi po to żeby na starość dogorywać w podłym bar(d)aku, być nękanym przez skonstruowane i ukonstytuowane przez siebie „niezależne” komisje rewizyjne i gazetki zakładowe. Jelcyn nie zdecydował się zrejterować. Jaruzelski dogorywa w bar(d)aku.
Co do teorii o zsekularyzowanym satanizmie najlepszy będzie chyba cytat za Panem Michałem: „może więc ma Pan rację, ale wolałbym w takim razie, żeby miał Pan restaurację.”
Panie Andrzeju,
Używanie masek jest metodą, ale same maski do Metody nie należą. Przybieranie ludzkiej twarzy jest metodą, ale ludzka twarz nią nie jest. Maskę przykłada się zawsze w jakimś celu, nie dla samego ukrycia prawdy. Aktor w antycznym teatrze greckim zakładał maskę, nie po to by ukryć swą twarz, ale ukrywał swą twarz, by tym łatwiej zawiesić niewiarę widzów, że on, którego widzieli przed chwilą na agorze, jest teraz bogiem.
Celem jest więc oszustwo, ale oszustwo nie jest celem metod mafijnych. Komuniści użyją wszelkich metod, by tylko zbliżyć się do celu, który jest zawsze ten sam: zdobycie, utrzymanie i rozszerzenie władzy.
Panie Gniewoju,
Nie ma żadnych gwarancji, nic nie gwarantuje powodzenia sowieckich prowokacji – dlatego właśnie Józef Mackiewicz miał nadzieję. Ja jej nie mam, bo siła bolszewików nie pochodzi od nich samych, ale od nas.
W roku 1989, pisałem w Votum sepratum, że gdyby komunizm zniknął dzięki Boskiej interwencji, to cały świat najprawdopdobniej odbudowałby go “z ludzką twarzą”. Byle mięso było w sklepach, dali wyjechać na Zachód, a reszta? Czy nie lepiej oddać się w ręce bolszewikom dobrowolnie?
Niech Pan sobie wyobrazi, że Putin kieruje się osobsitymi ambicjami, a nie dobrem kolektywu – i co? Czy sytuacja różniłaby się aż tak bardzo? Za Stalina z pewnością istniał kierowniczy kolektyw, ale jego członkowie tak strasznie bali się o własną skórę, że robili to, czego (jak im się zdawało) oczekiwał od nich Stalin. Czy postępowali wówczas dla dobra kolektywu, czy dla własnej ambicji, Pańskim zdaniem? W końcu żądza przeżycia, jest osobistą ambicją, nie?
Panie Gniewoju,
“Jednostka mitem, jednostka bzdurą” (tfu!), “mówimy Lenin a w domyśle partia, mówimy partia a w domyśle Lenin” (tfu!). To nie są tylko puste słowa sowieckiej propagandy. Do realizacji celu potrzebna jest bolszewikom żelazna dyscyplina pośród siebie samych.
Żadnemu z nich nie przychodzi do głowy aby kierować się osobistymi ambicjami, zapewne dlatego, że są przede wszystkim w pełni przekonanymi leninistami i ściśle realizują te zasady bezwzględnie w nie wierząc. Inaczej zostaliby odpowiednio wcześnie wyeliminowani. Taki np. tow. Jelcyn o którym Panowie piszecie, przeszedł przez wszelkie możliwe sita weryfikacji jego lojalności, o jego długiej karierze decydował kolektyw zaś on wobec kolektywu był do końca w pełni lojalny. Tak samo jest z resztą. Bunty przeciw kolektywowi są rzadkie i zasadniczo nie wpływają na kolektyw.
Świat biznesu (klasycznego) to jeszcze zupełnie inny świat i na innej płaszczyźnie. Piszę “jeszcze” bo ten świat, w coraz większym stopniu podlega już podobnym mechanizmom. Póki co, w większości przypadków, dla członka zarządu firmy, jest jeszcze dozwolona zmiana firmy na inną (wprawdzie przy stosownych ograniczeniach ale jednak).
Podejrzewam że tow. Jaruzelski gdyby chciał mógłby dogorywać gdzie indziej. Ale on do końca chce realizować swoje zadanie na “odcinku polskim”. Dlatego, że jest gorliwym bolszewikiem. Do końca życia “nie schodzi ze sceny”.
ps.: powinno być (Majakowski): “jednostka niczym, jednostka bzdurą”
Panowie,
Rzeczywiście, zbyt beztrosko próbowałem wykorzystać swoje skromne obserwacje funkcjonowania przedsięwzięć komercyjnych dla zrozumienia fenomenu nieustannej wysokiej efektywności sowieciarskich działań.
Przyjąłem, że tak skomplikowana i długofalowa (co najmniej dwupokoleniowa) operacja jak mistyfikacja lat 89-91 wymagała kierownictwa w pełni zaangażowanego i pozytywnie motywowanego. Przyjąłem, że jakiekolwiek niezrozumienie celów operacji czy brak identyfikacji z jej celami powodować może jedynie mniej czy bardziej świadome działania obstrukcyjne odbijające się na jakości realizowanych celów. Z kolei, niska jakość wykonywania zadań prowadzić powinna do istotnego zwiększenia ryzyka niepowodzenia całej operacji. Żeby takie ryzyko minimalizować praca kolektywu nie mogła, według mnie, być motywowana strachem o swój los.
Przyjąłem dalej, że taki jelcyn czy jaruzelski byli członkami kolektywu znającymi całościowy i detaliczny plan operacji. Tak wcale być nie musiało i w tej kwestii jak najbardziej słuszne zastrzeżenie wniósł Pan Jaszczur.
Druga sprawa to nieporównywalność otoczenia prowadzenia przedsięwzięć komercyjnych i otoczenia, w którym działają sowieciarze. Tę kwestię nieustannie podnosi Pan Michał a w ostatnim swoim wpisie wskazał również Pan Andrzej. W biznesie funkcjonuje konkurencja. Jakiekolwiek błędne działanie podejmowane przez zdemotywowany zarząd jest wykorzystywane przez konkurencję. Sowieciarze natomiast działają w otoczeniu silnie i stale ich wspierającym.
Panie Gniewoju,
Mnie się wydaje, że to jest zasadne pytanie: skąd te nieprawdopodobne sukcesy? Inteligentni ludzie powinni się uczyć z obserwacji wrogów. Ale rzecz chyba w tym, że analiza zachowań bolszewików wskazuje za każdym razem, że “ani geniusze, ani nadludzie”, a ich siła leży w naszej słabości. W powszechnym chceniu, aby być oszukanym, jak to określił Mackiewicz.
Zaraza jakaś, czy co?
Łajno nie zaraza. Czyść się z tego a tylko głębiej w ubranie i za paznokcie się wda. Z początku smród nos wykręca, ale idzie przywyknąć.
Swoją drogą: krwawy rozpad titowskiego yugolandu to było Panów zdaniem planowe działanie sowieciarzy czy wypadek przy pracy?
Łajno nie zaraza?
Nie potrafimy się bronić przed zarazą, ale nie umieć bronić się przed gównem, to straszne. A najstraszniejsze to Pańskie “ale idzie przywyknąć”.
Co do rozpadu Jugosławii, jestem zdania, że było to częścią golicynowskich dramatycznych wydarzeń związanych z “upadkiem komunizmu”. Co nie znaczy przecież, że ktoś na Kremlu planował interwencję Blaira i Clintona w Kosowie. Potrzeba im było “trochę wojny”, wojny, którą można zlokalizować, a przez to w miarę łatwo kontrolować. Można było z góry przewidzieć, że Czesi nie będą się bić ze Słowakami, ani Słoweńcy z nikim, ale też równie łatwo sprowokować krwawy konflikt na Bałkanach i na Kaukazie. I tak też się stało.
Panie Gniewoju i Panie Michale,
Nie ulega wątpliwości że “rozpad Jugosławii” był elementem “pierestrojki”. Zaczęła się ona wraz z pojawieniem się Miloszewicza jako lokalnego genseka w Serbii (druga połowa 1987). Rok później zaczęła się tzw. rewolucja anty-biurokratyczna w latach 1988-89 w Serbii (Kosowo, Wojwodina) i Czarnogórze (“republice” najbardziej z Serbią związanej), już z pierwszymi hasłami nacjonalistycznymi wysuwanymi przez Miloszewicza (sprawa Kosowa). Latem 1990r byłem w Chorwacji (także kilkakrotnie w latach 90.), która wtedy była jeszcze jeszcze w ramach “Socjalistycznej Republiki Jugosławii”. Akurat były tam “wybory”, pod hasłami “demokratyzacji”, wspartymi hasłami samostanowienia. Hasła te głosili przede wszystkim tamtejsi komuniści. Opozycja dopiero co powstała (1989), utworzona z ex-komunistów i “dysydentów”. Jej przywódca Tudjman był wcześniej partyzantem Tity i generałem “armii ludowej”, potem stał się “narodowcem”. Oni też wygrali te “wybory”. Bardzo podobnie było w Słowenii (a nawet bardziej, to tamtejsi komuniści wiedli prym w dążeniu do wyjścia z “SRJ”). Po roku nastąpiła secesja Słowenii i Chorwacji oraz związana z tym wojna. Wtedy do maksimum rozkręcono przysłowiowe bałkańskie nacjonalizmy (Krajina i Slavonia w Chorwacji). Potem była Bośnia i Hercegowina itd.
Ewidentnie były to wydarzenia nakierowane na wciągnięcie krajów europejskich (przede wszystkim Niemiec) i USA w tę wojnę co się w pełni przecież udało. Przekazy z wojny (Chorwacja, BiH, Kosowo) były pod tym kątem wyraźnie preparowane pod hasłem “zróbcie coś”. Temu też służyły oczywiste prowokacje i popełniane zbrodnie.
Z tego okresu przypominają mi się dwie opinie krążące w ówczesnej “nowej polsce”. Krążące raczej jako plotka niż jako oficjalne opinie “wolnych” już wtedy mediów.
Pierwsza to taka, że nasz, tj. Polaków, odwieczny wróg, tj. Niemcy, odbudowują swoje wpływy w faszystowskiej Chorwacji.
Druga, to podkreślanie przezorności i mądrości słońca narodów. Żeby nie jego zapobiegliwość “Polska” byłaby krajem wielonarodowościowym a wtedy nie uniknęlibyśmy bałkańskie piekła w tej części Europy.