Michał Bąkowski
30 comments Published 22 November 2015    |
(Polski) …rzucić wszystko w diabły i wyjechać do Kisłowodzka!…
30 comments Published 22 November 2015    | 
Ciekawa interpretacja, ale zupelnie odmienna od mojej.
Po “Mistrzu i Malgorzacie”, moim zdaniem, najciekawszym dzielem Bulhakowa jest “Morfina”. Na jej podstawie nakrecono zreszta kilka lat temu w Rosji znakomity film. “Morfina” jest autobiograficzna i wiekszosc akcji rozgrywa sie zima 1917 roku podczas i po Rewolucji Lutowej na wsi (gdzie autor jest lekarzem). To wazne, poniewaz “Morfina” opisuje pieklo, jakie mialo miejsce w Rosji PRZED przybyciem Lenina i jego towarzyszy w zaplombowanym wagonie. Opisuje zgnilizne moralna Rosji przed Sowietami. I nie tylko zgnilizne. Najbardziej wstrzasajaca jest scena agonii starego arystokraty i jego corki, spalonych zywcem w swoim palacu przez chlopski zywiol. Spalonych zywcem gdy pociag Lenina dopiero dojezdzal do Dworca Finlandzkiego…
Moim zdaniem wiec, dla Bulhakowa, komunizm nigdy nie byl rewolucyjnym chaosem, lecz byl straszliwą zemstą i karą za rewolucyjny chaos. Karą potworną, nieludzką, szatanską. Co mogl czuc Bulhakow, gdy ci sami chlopi ktorzy zywcem spalili tego arystokrate umierali z glodu z innymi kulakami na poczatku lat 30-tych? Moim zdaniem, to tutaj jest klucz do zrozumienia “Mistrza i Malgorzaty”.
Droga Soniu,
Znam “Morfinę” z tego prlowskiego zbioru wspomnianego powyżej. Bardzo być może, że mamy do czynienia z różnymi wersjami tekstu (o czym także wspominałem), ale w moim wydaniu w pierwszym rozdziale mowa o “zimie 1917″ (to może być styczeń albo grudzień), a na początku rozdziału II czytam:
“Minął miesiąc, za nim drugi i trzeci, skończył się rok siedemnasty i nadszedł luty osiemnastego.”
Mowa więc wyraźnie o sytuacji PO bolszewickim puczu. Jak mówię, natknąłem się na wiele wzmianek o różnych wersjach tekstów Bułhakowa. Dziennik doktora Polakowa (verbatim przytoczony przez narratpra) zaczyna się wprawdzie w roku 1917, ale nie widzę w nim opisu agonii starego arystokraty.
Co rzekłszy, nawet jeżeli wydarzenia mają miejsce w lutym 1918 roku, to wiemy skądinąd (z bardzo wielu źródeł) o rozpasaniu, o samosądach, o rzeziach, i pogromach na długo przed leninowskim puczem. Nawet jeżeli Bułhakow nie opisuje zgnilizny moralnej Rosji przed bolszewikami, to Rosja była w stanie wrzenia przed rewolucją lutową i działy się tam rzeczy straszne.
Jeżeli przyjąć Twoją wykładnię, to sowiecki system jest karą Bożą, gdy ja mam wrażenie, że kara przychodzi NA sowiecki system i ZA sowieckość, na co chyba najlepiej wskazują pierwsze sceny powieści na Patriarszych Prudach: Woland i sowieciarze nie są po tej samej stronie.
“Woland i sowieciarze nie są po tej samej stronie”
Zgoda, ale z punktu widzenia Bulhakowa (ktory napisal “Mistrza i Malgorzate” w latach 1928-1939), Stalin i bolszewicy tez nie bardzo byli po tej samej stronie. Stalin wyrzynal ich jak kaczki. Ale Woland nigdy nie jest przedstawiony jako postac pozytywna. Notabene, w “Nie trzeba glosno mowic”, Hitler tez nie jest postacia pozytywna, mimo ze rowniez wyrzyna bolszewikow. Fikcyjna postac Malgorzaty u Bulhakowa (i jej “naga” kolaboracja z Wolandem) jest dla mnie nieomal proroctwem prawdziwej postaci Wlasowa, tym razem z Hitlerem jako Wolandem…
Droga Soniu,
Prawdę mówiąc, to właśnie wydaje mi się nieprzekonujące. W sowietach lat 30., podobnie jak w chrlu Mao, każdy element codzienności był z definicji utożsamiany z wielkim wodzem, z kochanym przywódcą, bez którego nie sposób wyobrazić sobie życia. Masz rzecz jasna słuszność, że Bułhakow zdawał się nie poddawać tonowi agit-prop, ale trudno doprawdy przypuszczać, że sowiecka codzienność – a o niej przecież mowa w Mistrzu i Małgorzacie – NIE jest dziełem Stalina. W tym więc sensie, Stalin i sowietyzm są po tej samej stronie (u Bułhakowa), a Woland i sowietyzm nie są.
Masz znowu rację, że Woland nie jest jednoznacznie pozytywną postacią, ale inaczej być nie może. Woland to szatan. Pamiętaj jednak, że motto jest znakiem intencji autora.
Małgorzta nie jest bardziej fikcyjną postacią niż inni bohaterowie tej niezwykłej książki. Jest raczej mniej fikcyjna. Jej pierwowzorem jest Jelena Szyłowska, trzecia żona i największa miłość Bułhakowa, a na dodatek, kobieta zupełnie niezwykłej urody. “Naga kolaboracja”, o której mówisz, wydaje mi się raczej metaforą wyzwolenia, zrzucenia sowieckich fatałaszków, ale Twoja interpretacja jest jak zwykle fascynująca.
Czy możesz przy okazji sprawdzić, w jakiej wersji “Morfiny” i w jakim kontekście jest mowa o śmierci arystokraty? Będę wdzięczny, bo to interesujące.
Michal,
Nigdy nie czytalam “Morfiny”. Widzialam tylko film. W filmie jest wzmianka o zimie 1917 (ktora ja, byc moze nieslusznie, zinterpretowalam jako styczen-marzec 1917 roku). Jest rowniez scena, w ktorej do szpitala przywieziony jest stary arystokrata z corka, oboje poparzeni, ze spalona skora, zywi, ale umierajacy. Wstrzasajaca scena.
Jezeli, jak twierdzisz, tej sceny nie ma w “Morfii”, to widze tylko dwie mozliwosci:
1. Tworca filmu dodal ta scene, czyli ze film zrealizowany w putynowskiej Rosji (rok 2008) jest bardziej anty-komunistyczny niz powiesc Bulhakowa. Dodam, ze rezyser, Aleksy Balabanow, jest zarowno zwolennikiem Putina (jego najbardziej pro-putynowski film to “Wojna” z 2002), jak i zarliwym anty-komunista (najlepszy przyklad to “Gruz 200″ z 2007 roku).
2. Scena ta istnieje w jakies innej powiesci Bulhakowa, czyli ze film jest niejako adaptacja obu dziel. “Morfia” Bulhakowa to stosunkowo krotka nowela, wiec krecac pelnometrazowy film, rezyser mogl dodac scene z innego dziela Bulhakowa, ktorego akcja rozgrywa sie podczas rewolucji (lutowej lub pazdziernikowej)…
Hmmm, mystery deepens…
Zajrzę do opowiadania jeszcze raz. O ile pamiętam, jest to część większej całości pt. Notatki młodego lekarza. Być może element, o których wspominasz, są w innych opowiadaniach.
Michal,
Mozesz tez zobaczyc film. Po rosyjsku (bez napisow) nawet za darmo na YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=UBAJelcF9cY
Scena jest na 1h20…
Soniu,
Przejrzałem całość Zapisków młodego lekarza i nie widzę tam opowieści o pożarze. Oczywiście jest możliwe, że autorzy filmu wzięli ten wątek z Bułhakowa, ale wcale nie jest to konieczne. Jak wiemy adaptatorzy i scenarzyści czują się wolni dodawać i ujmować, “poprawiać” oryginał. Czasami są to zmiany natchnione, jak np. w wypadku Lotu nad kukułczym gniazdem Formana, a czasami nie.
Film obejrzałem i wydał mi się momentami bardzo dobry. Ale tylko momentami. Ton młodzieńczych opowiadań Bułhakowa jest sardoniczny, a w tym filmie chyba nic z tego tonu nie zostało.
W każdym razie, dzięki za linkę.
U Radzińskiego można przeczytać :
” Jak wszyscy znani pisarze Bułhakow był pod stałą obserwacją NKWD. Otaczali go donosiciele. Oczywiście wszechwiedzący Gospodarz nie mógł nie wiedzieć o dziwnej postaci, którą autor czytuje swoim przyjaciołom. Podziw pisarza dla poczynań osobliwego szatana widocznie podobał się Gospodarzowi.
Może własnie dlatego wpadł na pomysł, żeby zamówić u Michała Bułhakowa sztuke o Stalinie.
Żona pisarza (wówczas trzecia Helena Siergiejewna przyp. mój) odnotowuje w tym czasie okropności 1937 roku:
Już się śmieją! groze odczuwa tylko kobieta z XIX wieku – staroświecka wdowa po Czechowie. Nowe pokolenie inteligencji wybiera śmiech. W tym śmiechu autora powieści o Wolandzie jest coś diabolicznego…”
Swoja drogą czy zwrócił Pan Panie Michale uwagę na dziwną koicydencję dwoch fraz w Pańskim, jak zwykle napisanym ze swadą i oczywistym talentem literackim, eseju:
“(…)Diabeł ma z pewnością więcej do czynienia z religią, teologią i tym co boskie, niż dzisiejsza kultura; diabeł jest „wierzący, ale nie praktykujący”.(…)”
oraz:
“(…)Bułhakow nie był praktykującym prawosławnym, ale trudno przypuszczać, że nie był głęboko wierzącym człowiekiem(…)”
Nie, nie moralizuję i nie silę się na stawianie moralnych cenzurek ludziom żyjącym w niemoral-
nych czasach w diabolicznym k.raju. Myslę tylko, że nie igra sie bezkarnie z diabłem…
O! Gdzieś mi wyparował cytat z dziennika Heleny Bułhakowej!
Oto on:
“6 czerwca. Przeczytałam “Prawdę” i rzuciłam sie budzić Miszę. Aresztowano dyrektora MCHAT-u Arkadiewa. Malarz Dymitrjew (któremu obiecał nowemieszkanie) opowiadał ze śmiechem, jak Knipper – wdowa po Czechowie – nie była w stanie wykrztusić słowa, tylko pokazała mu gazetę z informacją o Arkadiewie. Misza wciąż odgrywa scenkę, jak Knipper w białym peniuarze załamuje ręce.”
Drogi Panie Amalryku,
To nadzwyczaj interesujące. Tak, nie igra się bezkarnie z diabłem. Dostojewski był tego świadom, ale czy rozumiał to Bułhakow?
Nie kwestionując Pańskiej wykładni (bo się z nią zgadzam w ogólności) dodałbym tylko, że śmiech w obliczu potwornych prześladowań, nie musi być koniecznie diaboliczny. Śmiech może być skutecznym mechanizmem obronnym wobec grozy, wobec tępej, topornej machiny, która jak maszynka do mięsa dławi i miażdży wszystko wokół i przerabia ludzi w bolszewicką papkę. Śmiech może być całkiem efektywnym mechanizmem, ponieważ sowieciarnia zawsze traktowała siebie z śmiertelną powagą.
Co rzekłszy, reakcja Miszy B na reakcję Olgi Knipper nie podoba mi się wcale. Zwłaszcza, że była to najwyraźniej prywatna reakcja, w domowym zaciszu, w obecności żony, której ufał (rzadkość w sowietach), i w takiej sytuacji nagle rzeczywiście jest coś diabolicznego w tym śmiechu.
Zaglądam akurat do nowego tomu “Dzieł” Mackiewicza: “Wielkie Tabu i drobne fałszerstwa” (dziękuję “Kontrze” za te nowe “Dzieła” – prezenty świąteczno-noworoczne!). W artykule “Poświęcone Aleksandrowi Sołżenicynowi” ze stycznia 1969, Mackiewicz komentuje dzieło Bułhakowa:
Jest to książka, w moim przekonaniu nudna, piła, którą z trudem zaledwie potrafiłem doczytać. (str. 51/52)
Przywołując doskonałą i trafną ocenę Pawlikowskiego, zgadza się z tym, że powodzenie “Mistrza i Małgorzaty” wynika z “obnoszenia” (ponieważ “napisano ją w Sowietach”): Naturalnie, że tylko z tego powodu.
Dla Mackiewicza komunizm (jak wszystko) był rzeczą konkretną. Dziełem ludzkim które poskutkowało obejmującą cały świat zarazę. Zatem, widział i opisywał tę zarazę w kontekście globalnego zagrożenia a nie jako “cierpienie duszy”.
Czy zatem podziwiamy tylko legendę? Czy nie dopisujemy sobie zbyt wielu znaczeń?
To co Pan Michał pisze w swoim, jak zawsze wnikliwym i ciekawym tekście i co wynika również z komentarzy Soni i Amalryka wydaje się potwierdzać tezę, że bez “zagłębienia się” w system sowiecki, Bułhakow takiej książki by nie stworzył. O ile Dostojewski stworzył dzieła światowe to Bułhakow odnosił się do człowieka w systemie komunistycznym i może dlatego jest dla nas bardziej “atrakcyjny”.
Co Państwo na to?
Drogi Panie Andrzeju,
Józef Mackiewicz nie znosił trzech pisarzy, których osobiście wysoko cenię: Gombrowicza, Bułhakowa i Nabokowa. Muszę przyznać, że nigdy mi to nie przeszkadzało, nie odczuwałem nigdy potrzeby jakiegoś “godzenia pisarzy”. Mówimy przecież o gustach, o osobistych odczuciach i wrażeniach. Niech tak będzie, życie jest bogatsze, ponieważ mamy różne gusta. Pewien mój przyjaciel, którego bardzo kocham i pod wieloma względami podziwiam, nie lubi muzyki Bacha, nie znosi opery, Mackiewicza przeczytał bez zainteresowania, a Dostojewskiego uważa za chorego psychicznie maniaka. Nie zgadzam się z nim w żadnym z tych punktów i dobrze nam z tym. Podobnie nie zgadzam się z opinią Mackiewicza o Mistrzu i Małgorzacie czy o Lolicie.
Z mojego punktu widzenia, Bułhakow mówi mniej o sowietyzmie niż o kondycji ludzkiej. Konfrontuje to, co uniwersalne, z płaską sowieckością. Na planie struktury powieści jest to kontrapunktowa równoległość opowieści o Jeszua Ha-Nocri i o przygodach Wolanda w Moskwie, ale ta sama konfrontacja odbywa się na każdym kroku narracji, gdy świta diabelska styka się z homososami. Najlepszą ilustracją tego wydaje mi się cudowna, długa, wstępna sekwencja na Patriarszych Prudach.
Bez zanurzenia się w sowiecki system na pewno nie można było napisać Mistrza i Małgorzaty. Ale Pan Bóg działa w tajemniczy sposób. Bo oto czyż nie zachodzi pewna analogia pomiędzy losem Bułhakowa, który miał szansę uciec przed bolszewią i nie zrobił tego, dzięki czemu napisał Mistrza, a losem Józefa Mackiewicza, który był antykomunistą całe życie, a pomimo to pozostał w Wilnie, nie uciekł (jak jego brat na przykład) i przeżył rok sowieckiej okupacji, dzięki czemu dał nam niezrównany obraz sowietyzacji w Drodze donikąd?
Obaj stali się wielkimi autorami, dzięki przeżyciom pod bolszewickim knutem. Nie na darmo, Pan nasz, Jezus Chrystus, kazał nam się modlić do Ojca w niebiesiech: i nie wódź nas na pokuszenie… Wszyscy jesteśmy bezustannie wystawiani na próbę. Ale niewielu potrafi odpowiedzieć na te próby tak, jak Misza Bułhakow albo Józef Mackiewicz – wielkim dziełem.
Śmiech jako narzędzie mechanizmu kompesacyjnego, wobec śmiertelnej (verbatim) powagi tej pokracznej i wręcz chwilami groteskowej sowieciarni – jak najbardziej! Ale śmiech ze strachu ofiar? Nie wiem, mnie jakoś nigdy nie smieszy…
Co oczywiscie w niczym nie umniejsza geniuszu Bułhakowa. Z resztą w innym miejscu Helena Siergiejewna pisała; ” W >Prawdzie< artykuł za artykułem. Kolejno lecą jeden za drugim (…) Cudowne jest uczucie, że Nemezis jednak istnieje (…) Nadszedł czas odwetu. W gazetach bardzo źle o Władimirze Kirszonie (…) Szliśmy zaułkiem. Dogania nas Olesza. Namawia Miszę, zeby poszedł na zebranie moskiewskich dramatopisarzy, którzy beda rozprawiać się z Kirszonem."
Misza jednak odmówił, choć Kirszon należał do "bułhakożerców".
Panie Amlryku,
Tak, są różne rodzaje śmiechu i śmiech Bułhakowa w tej sytuacji zakrawa na szyderstwo, czego nie da się bronić.
Tymczasem w odmowie Bułhakowa jest coś niemal heroicznego. Znowu przychodzi mi na myśl postawa Mackiewicza wobec próśb sąsiadów, żeby wywiesił czerwoną flagę z okazji bolszewickiego święta. Sam gest jest bez wielkiego znaczenia, praktycznego sensu nie ma żadnego, w utylitarnym rachunku nie liczy się zupełnie. Ale ma znaczenie dla mnie. Mogę do dziś z takich gestów czerpać siłę do protestu.
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo
choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
głowa
Drogi Panie Michale,
Dziękuję Panu z wyjaśnienie. Uzasadnił Pan swoje zdanie w sposób który mnie przekonuje.
To dla mnie oczywiste, że odbiór każdej książki jest kwestią gustu (i ja także mam inne zdanie niż Józef Mackiewicz w kwestii “Mistrza i Małgorzaty”: nie uważam wcale tego dzieła za nudne i za piłę). Chodziło mi jednak bardziej o argumentację Mackiewicza. Jak twierdzi, skoro książka ukazała się w czasach ugruntowanego “antystalinizmu” oraz “odprężenia”, obowiązujący trend nakazywał odbierać ją pozytywnie. Zatem powszechny (a w chwili pojawienia się dzieła, jak podejrzewam tzw. entuzjastyczny) odbiór książki powodowany był przede wszystkim tym, że powstała w sowieckim k.raju (świetne określenie Amalryku!), w rzeczywistości której i my doświadczyliśmy. Czy obecnie, nie jest inaczej? Kilka lat temu pojawiła się sowiecka (“rosyjska”) produkcja z dzieła Bułhakowa. Moi znajomi, na ile ich znam, hołdujący właśnie “antystalinowskiemu” spojrzeniu na komunizm, polecili mi go gorąco. Obejrzałem i choć na pozór jest “wiernie zrobiony” to jednak dla mnie płytki i nieszczery. Ale czegóż tu się spodziewać po współczesnym sowieckim kinie? W “Admirale” kontrrewolucjoniści i bolszewicy to jedna rodzina aż po wspólny grób.
Kwestia, która mnie interesuje to: czy dzieło Bułhakowa poprzez zawężanie go powszechną interpretacją komunizmu (narzucenie “antystalinowskiego” punktu widzenia) a także uwikłanie w system samego autora (co przekłada się, jak sami to interpretujemy komentując życie Bułhakowa, na samo dzieło), nie jest powszechnie odbierane niezgodnie z jego rzeczywistym przesłaniem?
Tak! To może dosyć dziwne, ale moje pierwotne reakcje negatywne wobec komunizmu były natury estetycznej właśnie – budził we mnie obrzydzenie. Wszystko inne przyszło później.
Nie Andrzeju! To na pewno nie mego autorstwa znak, wydawało mi się że jest on dość popularny.
O jakiejkolwiek powszechności w odbiorze “Mistrza i Małgorzaty” nie ma co mówić! Powszechne to są ewentualnie te popbrzdęki, które nam streczą za muzykę. A na “popogląd” komunizmu, który był zły gdyż; mordował ludzi, upaństwawiał gospodarkę i wprowadzał monopartię (a gdy ta triada zniknęła to, naturalnie, on jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknał wraz z nią) , więc na ten ogląd “Mistrz…” wpływ ma żaden.
Drogi Panie Andrzeju,
Trudno nie zgodzić się z Mackiewiczem, że pewne książki (czy filmy) odniosły pewien (na ogół ograniczony) sukces na Zachodzie, tylko i wyłącznie dlatego, że przyszły “zza kurtyny”. Warto zauważyć, że polskie filmy np. także korzystały z tego przywileju. Choćby Dekalog Kieślowskiego. Mackiewicz argumentował, że o gułagu pisano często na Zachodzie i o wiele lepiej, ale pisali to emigranci, więc nikogo to nie obchodziło, a kiedy napisał ktoś stamtąd, to sensacja. Nie inaczej było z Pasternakiem i tak samo z Bułhakowem. Bolszewicy bezbłędnie wykorzystywali literaturę niekiedy nawet wrogą, dla swoich własnych celów. Mackiewicz wykazuje to znakomicie.
Wydaje mi się, że instrukcja co do odbioru była zbędna. Sowieciarze prędko zorientowali się, że wystarczy roztrąbić rzekome prześladowania, żeby nadać popularność czemukolwiek. Ani Sacharow, ani Sołżenicyn nie byli naprawdę prześladowani (w porównaniu z tym co się działo dawniej) i celowo zezwolono im na kontakty z zagranicą. To wystarczyło.
Powieścią dawno zmarłego Bułhakowa było o wiele łatwiej manipulować niż np. nowelami żyjącego wówczas nadal Szałamowa, który zmuszony został do odżegnania się od swych opowiadań. Najłatwiej natomiast było manipulować sztuką nie-werbalną, np. muzyką Szostakowicza. Wystarczyło nadać częściom symfonii programowe tytuły i już na Zachodzie odbierano je zgodnie z linią partii, gdy w rzeczywistości nic z nią nie miały wspólnego i były głęboko ambiwalentne w zamierzeniu autora.
Ale wracając do Bułhakowa, jaka jest Pańskim zdaniem powszechnie przyjęta interpretacja Mistrza i Małgorzaty? Pytam, bo nie wiem, nie czytałem nic na ten temat. A zdrugiej strony, jakie jest prawdziwe przesłanie powieści?
Drogi Panie Amalryku,
Ma Pan oczywiście rację co do estetycznych reakcji i powodów odrzucenia, ale myślę teraz, że ciut bezmyślnie podałem cytat z Herberta. Mnie chodziło raczej o potęgę gestu niż smaku, nawet jeżeli sam gest jest bezsilny i nie ma żadnego znaczenia. Bułhakow odmawiał udzału w rytualnym potepieniu jakiegoś pisarzyny, Mackiewicz odmawiał wywieszenia czerwonej szmaty – obiektywnie były to gesty bez znaczenia. Pamięta Pan może, jak wyśmiewał się z tego na niniejszej stronie p. Triarius; „kult gestu”. Chodzi o skuteczność, a gesty niczego nie zmieniają.
Ale mnie się wydaje, że gest odmowy ma znaczenie podwójne. Po pierwsze, podnosi autonomiczność naszego sumienia, tzn. jakiekolwiek byłyby konsekwencje, powinienem zawsze postępować w zgodzie z sądem sumienia. A po drugie, ma wpływ na innych, dodaje na przykład otuchy mnie w wiele dziesiątków lat później.
Jak widać po mnie Amalryku ten znak nie jest aż tak popularny. Ale może to dlatego, że tzw. swego czasu niewiele miałem do czynienia z tzw. antyustrojowym środowiskiem zatem byłem “poza obiegiem” tego (jakże trafnego w odniesieniu do obecnego stanu rzeczy) określenia.
Drogi Panie Michale,
W moim ujęciu “powszechne” (zawężam to do odbiorcy polskiego) oznacza właśnie “popowe” a nie to, że książka Bułhakowa jest znana i czytana (chociaż dziś w nowym, wspaniałym peerelu jest, zdaje mi się, lekturą szkolną). Właśnie w tym “popoglądzie” o którym napisał Pan Amalryk widzę powszechnie przyjętą interpretację “Mistrza i Małgorzaty”. W peerelu powstał kiedyś (1988) serial telewizyjny z “MiM” i dla prawie wszystkich moich znajomych stał się przyjętą wykładnią powieści.
Być może także i dla mnie choć staram się oceniać rzeczy nie kierując się zdaniem moich znajomych. Dla mnie przesłanie powieści Bułhakowa jest takie (jak napisałem kiedyś w innym komentarzu), że jest to rozprawa o człowieku w warunkach sowieckich, o tym czy i za jaką cenę można zachować w tych warunkach wartości które się wyznaje i w które się wierzy. Nie twierdzę, że jest to przesłanie prawdziwe i wolałbym nie wypowiadać się szerzej w kwestii analizy literackiej dzieła. O tym, na czym dostatecznie się nie znam.
Tak, Panie Andrzeju, ale jaką interpretację ma Pan na myśli? Czy tę, która jednoznacznie utożsamia Wolanda ze Stalinem? Czy to ona jest powszechna (w sensie pop-powszechności)?
Pozwolę sobie zrobić tu pewną uwagę ogólną. Otóż w moim głębokim przekonaniu, każdy ma prawo do własnej interpretacji każdego “tekstu” (czyli nie tylko powieści, ale każdego przekazu, a więc obrazu, rzeźby, symfonii czy sonaty). Każdy twórca z definicji oddaje się w ręce – jak to kiedyś nazwałem – dentystów-sadystów, którzy będą rwać i przykrawać na swoje potrzeby. My wszyscy też jesteśmy takimi dentystami. Jedynym ograniczeniem tej swobody interpretacji jest niesprzeczność z interpretowanym tekstem. O dziwo, sformułował tę zasadę Św. Augustyn, mówiąc o interpretacji Pisma św.
Pańska interpretacja jest więc z definicji “prawdziwa”, ponieważ ważna dla Pana; to jest to, co Pan wyciągnął z dzieła Bułhakowa. A intencja twórcy ma się do tego nijak. Możemy się nad nią zastanawiać, ale nawet gdy artyści wprost określają swe intencje, to też wierzyć im do końca nie należy i trzeba zawsze odbierać ich dzieła na swój własny sposób.
Panie Michale,
Wprawdzie z utożsamianiem postaci Wolanda ze Stalinem się jeszcze nie spotkałem lecz utożsamianie komunistycznego zła tylko z okresem stalinowskim jest właśnie pop-powszechne. Wg mnie, w tej perspektywie, również w powieści Bułhakowa jest ono tak właśnie postrzegane.
Gest ma znaczenie! często znacznie większe od kompulsywnego działania. W podłych czasach wymaga wręcz heroizmu. Bułhakow nie wziął udziału w rytualnym szarpaniu trupa co samo w sobie było wystarczajacą demonstracją aby wkrótce zająć jego miejsce (z resztą Kirszona nie ocaliła ortodoksja i werbalne uwielbienie dla Stalina, zapewne zgubiły go niebezpieczne związki z Awerbachem – choć siostrzeńcem samego Swierdłowa to, niestety, również szwagra Jagody i horribile dictu protegowanego Trockiego…).
Utożsamianie Wolanda ze Stalinem Andrzeju ma długa historię, rzekomo taka interpretacja samego zainteresowanego zadecydowała o obstalunku u Bułhakowa sztuki na jego 60-te urodziny. Sztuka (“Batum”) powstała ale widocznie byłemu poecie jakoś nie przypadła do gustu…
Panie Andrzeju,
Proszę mi wybaczyć, ale nadal nie rozumiem. Utożsamienie zła komunizmu z tak zwanym “stalinizmem” to jedno, a interpretacja Bułhakowa to co innego. Czy nie? Jak p. Amalryk słusznie wskazuje, utożsamienie Wolanda ze Stalinem ma długą historię, choć wyznaję, że nie posuwałbym jej aż do lat 30. Nawet jeżeli Stalin słyszał coś o powieści, to nie czytał jej przecież i Radziński raczej rzecz naciąga. Natomiast po publikacji, interpretacja taka była promowana przez tzw. antystalinistów, którzy z typową beztroską nie zauważyli, w jakim świetle stawia ich kochane sowiety utożsamienie Wolanda z Soso. Moim zdaniem, takie utożsamienie w ogóle nie da się utrzymać, więc nie pojmuję, jak może być serio proponowane inaczej, niż tak jak to czyni Sonia: Stalin wymordował bolszewików, więc był antybolszewikiem. To także wydaje mi się niesłuszne, ale przynajmniej nie jest sprzeczne z Bułhakowem i zdrowym rozsądkiem.
Ponawiam zatem moje pytanie: jaka jest ta dominująca “pop-interpretacja” Mistrza i Małgorzaty?
Panie Amalryku,
Ciekawe, że bolszewicy widzą praktyczne znaczenie gestu, a ich polityczni przeciwnicy je zbywają jako “romantyzm”. Bolszewia jest zawsze gotowa, by wykorzystać gest propagandowo, choćby nawet nie miał w istocie żadnego odcienia pro-komunistycznego. Oczywiście nie proponuję wcale, żeby brać z nich wzór. Byłbym raczej skłonny zwrócić uwagę na dogłębną wartościowość tego, co może pozornie uchodzić za pusty gest, a niczym takim naprawdę nie jest. Na przykład, Antygona.
Często wypowiadam się niejasno więc proszę Pana o wybaczenie Panie Michale. Chodzi mi o to, że cechy komunistycznego świata opisanego przez Bułhakowa w “Mistrzu i Małgorzacie”, w powszechnej (pop-) interpretacji sprowadzane są jedynie do okresu władzy Stalina. Zapewne, ma ona swoje źródło w owej interpretacji (“antystalinowskiej”) po opublikowaniu powieści.
Nigdy nie interesowałem się interpretacjami postaci Wolanda zatem owa “długa historia” nie była mi znana. To utożsamienie i mnie wydaje się nielogiczne. Stalin miałby chcieć przywrócić ład który sam niszczył? Woland jest dla mnie postacią “wieczną”, łącznikiem pomiędzy dwoma światami a Stalin to konkretna postać z jednego świata. Cechy obu postaci są chyba kwestią mniej znaczącą.
Nie bardzo rozumiem jakim sposobem z faktu, że jeden bolszewik wymordował innych bolszewików mogłoby wynikać, że ten bolszewik był antybolszewikiem? Jeżeli jeden drapieżnik pożre drugiego drapieżnika bynajmniej nie przestaje być drapieżnikiem. Kanibalizm jest wśród drapieżników na porządku dziennym. Czy może chodzić tu o to, że bolszewik Stalin mordując innych bolszewików obiektywnie postąpił na niekorzyść wszystkich bolszewików? Tu, zdaje mi się dochodzimy już do pozycji “antystalinowskich”. Ale może się mylę, może znów zbytnio upraszczam?
Też przyszłami na myśl Antygona lecz nie wiem jak określić granice między gestem a czynem – ona w końcu pochowała Polinejkesa, a to znacznie wiecej niż gest.
Stalin w owym mitycznym 1937 (i później) tak traumatycznym dla komunistów wprowadził tylko w czyn słowa Lenina, który wielokrotnie mawiał , że rewolucjonistów po pięćdziesiatce należy wysyłać do praojców (a nawet twórczo obniżył próg wiekowy). Owe pokazowe procesy wzbudzały strach tylko u komunistycznego “establiszmentu” lud sowiecki witał te igrzyska raczej z entuzjazmem.
Panie Andrzeju,
Ja też nie jestem w stanie wskazać na konkretne źródła, ale mam przekonanie, że słyszałem takie interpretacje od lat: Woland to Stalin. Sonia przedstawia tę interpretację powyżej (np. 26 listopada 2015 o 8:03), ale wydaje mi się to nieprzekonujące. Gdzie Sonia ma rację, to że wielu antybolszewików cieszyło się ukradkiem w latach 30., że przyszła kara na bezbożną bolszewię, i że mordercy i dręczyciele są mordowani i dręczeni. Co więcej, jak pokazuje opis śmierci Stiekłowa we wspomnieniach Wata, niektórzy z bolszewików sami dostrzegli sprawiedliwość losu, jaki ich spotkał. “Mieliśmy ręce unurzane we krwi po łokcie,” mówi Stiekłow i przyjmuje adekwatność kary. A jednak, nawet pamiętając, że niezbadane są wyroki Boże, trudno przyjąć, że Stalin to miecz Boży…
W fakcie, że potworne zabójstwo Jagody przez Jeżowa zostało następnie powtórzone w szczegółach w mordzie Berii na Jeżowie i najprawdopodbniej – choć tego nie wiadomo, bo Chruszczow zniszczył archiwa – w zabójstwie Berii, jest potworna, diaboliczna “sprawiedliwość”, oko za oko. Ale oczywiście, że nie może to z nich czynić antykomunistów, bo doszlibyśmy tak do absurdu.
Jest dokładnie tak, jak Pan mówi: z punktu widzenia bolszewickiego, Stalin, mordując bolszewików, był antybolszewikiem. Dlatego zresztą, tyle mają z nim kłopotu, bo z jednej strony wielki bohater bolszewii, a z drugiej zabił dobrych towarzyszy. I to się nazywa antystalinizmem, z wszystkimi jego wykrętasami.
Panie Amalryku,
To dobre pytanie! Też nie wiem, jak określić granicę, w każdym geście – niewywieszenie flagi, odmowa wzięcia udziału w wycieczce po Biełomorkanale – zawiera się czyn, choćby negatywnie. Ale oczywiście ma Pan rację, że pozytywny czyn, to coś więcej.
Mam wrażenie, że Stalin nie wprowadził żadnych nowości do programu Lenina; zgoła nic albo bardzo niewiele. Wszelkie nowinki, które się mu przypisuje, jak budowanie socjalizmu w jednym kraju, były wprowadzone wcześniej pzez Lenina.