Andrzej Dajewski
32 comments Published 18 May 2016    |
(Polski) Geopolityczny punkt wyjścia i narodowy grób pamięci
32 comments Published 18 May 2016    | 
Drogi Panie Andrzeju,
Całkowicie podzielam Pańskie wątpliwości co do sensu tytułu powieści Jacka Szczyrby. Mam wrażenie, że autor wpisał się tym tytułem – bo nie treścią powieści, jest tu dziwne pęknięcie – w dość powszechnie utrzymywane w prlu przekonanie, że Polska jest jakimś wyjątkowym punktem na globie, że leży między dwiema przeciwstawnymi siłami. Najlepiej wyraził to moim zdaniem genialny autor superdzieła pt. Pastiszka:
“Świat dzielił się na Gwiaździstych i na Antygwiaździstych. Między nimi leżał kraj Waleriana, który był przedziwną hybrydą, nie należącą jednak ani do jednych, ani do drugich; był linką przeciąganą przez siłaczy, która dlatego, że jest tylko linką musi pęknąć. Wtedy, według genialnego Jebałma, miałby nastąpić koniec.”
Koncepcja ta, w moim mniemaniu, bierze początek z “Nienasycenia” Witkacego i sytuacji, w jakiej znajduje się w powieści Polska pod wodzą Kocmołuchowicza.
A jednak treść wielu wypowiedzi bohaterów “Punktu Lagrange’a” i, co ważniejsze, sens ich działań, wydaje się przeczyć takiej koncepcji. Być może miało jakiś sens widzenie Polski jako języczka u wagi w czasach, gdy pisał Witkacy – czyli w latach 20! – ale od dawna już nie ma. Prl bis jest całkowicie w jednej sferze, a co więcej, nie widać żadnych sił, które życzyłyby sobie wyrwania prlu z tej sfery, jak to Pan słusznie wykazał. Ani Gwiaździści, ani Antygwiaździści, ani Ameryka, ani Nato, ani nawet sami Polacy tego nie pragną. Domniemane położenie w punkcie Lagrange’a jest niejako zalożycielskim złudzeniem prlu, wystarczającym (choć niekoniecznym) dowodem wyjątkowości Polaków.
Drogi Panie Michale,
Rozdwojenie jaźni to stała przypadłość peerelowska. Rozdźwięk między marzeniami a rzeczywistością to stała przypadłość polska. Jednak Autor “Punktu Lagrange’a” wydaje mi się znalazł odpowiedni dystans. O “zawieszeniu” mówi bolszewik a skoro tak to jasnym jest jak do tej tezy należy podchodzić. I bolszewicy skutecznie wmówili to Polakom (no bo skoro wolna Polska to podmiot i ma jakieś znaczenie). Moim zdaniem tytuł wcale nie musi tego powielać a raczej może to obnażać. Bolszewicy od zawsze umiejętnie wmawiają światu coś czegoś czego nie ma i wykorzystują łatwowierność swoich wrogów.
Epilog ukazuje jasno co z tego może wyniknąć i może to on stanowi klucz do tytułu powieści.
Tak, Panie Andrzeju, ale co w takim razie jest punktem Lagrange’a?
Zdaje mi się Panie Michale, że ogólne znieczulenie na bolszewizm i niemoc w podjęciu decyzji przeciwstawienia się jemu. W realiach peerelu chcenie aby być i pozostać w takim miejscu w którym wszyscy pozwalają peerelczykom być. Geopolityczny punkt libracji to fikcja którą Polacy chcą urzeczywistnić, znajdując się przy tym na bliskiej orbicie. A wszystkim innym to zupełnie i doskonale odpowiada.
To jest bardzo subtelna i ciekawa interpretacja. Rozciąga wprawdzie metaforę punktu Lagrange’a poza obraz zawieszenia pomiędzy dwoma siłami. Geopolityka miała być w zamierzeniu odpowiedzią na złudzenia; np. Polakom przez stulecia mówiła: macie mocarstwowe marzenia, ale geografia dyktuje wam inną rolę polityczną.
Wedle Pańskiej wykładni – która, powtarzam, bardzo mi się podoba i wydaje mi się przekonująca – siłą utrzymującą polityczne ciało w punkcie zawieszenia są złudzenia 40 milionów ludzi. Ponieważ oni naprawdę w to wierzą, to ich wiara nie przenosi wrpawdzie gór, ale utrzymuje Polskę w zawieszeniu.
W tym jest coś genialnego…
PS. Może powinniśmy zwrócić się do Autora z prośbą o wyjaśnienie?
Panie Michale,
Tak. Najlepiej jego o to zapytać. Co do mojej interpretacji to zastrzegam się, że jest oparta raczej na obserwacji życia w peerelu, jakkolwiek myślę, że wynika także z książki (która jest przecież na wskroś realistyczna), że w powieści punkt Lagrange’a nie tyle stanowi fikcję (coś czego nie ma i w co dopuszczalne jest nie wierzyć) lecz “wirtualną rzeczywistość” (coś czego nie ma ale niewiara nie jest dopuszczalna). Stan bieżący peerelu. Wykreowany przez bolszewików, samonakręcający się mechanizm.
Panie Andrzeju,
To jest przekonująca interpretacja powieści, ale nie wiem, czy mnie przekonywa jako interpretacja rzeczywistości. Równie dobrze, zamiast metafory z dziedziny astrofizyki, moglibyśmy zastosować bajeczkę Fredry “Osiołkowi w żłobie dano”. Bajka ta zresztą trafnie opisuje autentyczny problem, na jaki napotykamy, próbując myśleć w kategoriach li tylko utylitarnych – a zatem z innej perspektywy także opisuje prl (i całą naszą współczesność).
Panie Michale,
Zgadzam się ale to dobrze brzmi brzmi i daje lepszą perspektywę. Czy nie taka jest peerelowska rzeczywistość? To co np. piszą na tzw. blogach na temat tejże nie jest dla mnie niczym innym jak tworzeniem i dążeniem do utrzymania stanu wirtualnego, wykreowanego własnym chceniem. Nie wspomnę o własnych doświadczeniach z przeprowadzanych rozmów. Wszyscy chcą aby CHRL pobił “Rosję”, wszyscy marzą o amerykańskich rakietach które będą nas bronić, wszyscy mówią patriotyczną propagandą (wszyscy zwący siebie patriotami) Nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, że własny rozum i względną swobodę działania (dopóki bolszewicy stosują swój manewr “liberalny”) można wykorzystać. Jeśli się tego jednak próbuje (Macierewicz itd.) to samoograniczając się do płaszczyzny okrągłostołowej, do tego co “osiołkowi dano”. Nie sięga się dalej bo trzeba by zaprzeczyć sobie, swojemu politycznemu wyborowi. Skoro się weszło do tej rzeki to chce się tylko płynąć z prądem, budować nowy, wspaniały peerel aby był coraz lepszy. I naród płynie, nie chcąc nawet się poruszać.
Ale, ale. Chciałbym Pana zapytać co Pan myśli o tytule “1946” (tej książki). Czy jego także nie można odnieść do szerszego planu? Nie do czasu wydarzeń z powieści lecz do czasu przełamania, do chwili gdy wolny naród się poddał?
Panie Andrzeju,
Chodziłem w prlu do świętej szkoły, w której śpiewaliśmy:
“Armia nasza silna,
więc dojdziemy wnet do Wilna!
Jedna bomba atomowa,
druga bomba atomowa,
i dojdziemy też do Lwowa.
Niech żyje granica polsko-chińska na Uralu!”
To było na takim samym poziomie, tylko że mieliśmy wówczas 15 lat…
Myślę, że 1946 rok był takim punktem przełomowym i przypuszczam, że o to właśnie chodziło tajemniczemu autorowi, ale czy wolny naród się poddał dopiero wówczas? Może raczej nie można było mieć dalej złudzeń? Rzeczywiste poddanie nastapiło wcześniej. Podróż Janka po okupowanej Polsce odkrywa przecież głównie, że pomimo okupacji, wszystko jest jakoś zdumiewająco “normalne”, a najgorsze, że nikt nie ma pomysłu, jak sobie z tym radzić. Ci ludzie przywykli do tego, że nazywano ich bandytami, ale wówczas nagle, to nie hitlerowcy ich tak nazywali i nie sowieciarze. Więc tak, punkt przełomowy na wielu płaszczyznach.
A co Pan myśli?
Drogi Panie Michale,
To fakt, że rzeczywiste poddanie się Polski (okupowanej przez wroga narodowego) bolszewizmowi nastąpiło wcześniej. Większość elity politycznej przeszła na stronę bolszewickiego wroga w czasie wojny. Ale były jeszcze jednostki które się temu ostro sprzeciwiały, jeszcze tych co strzelali do komuny nie nazywano bandytami (chociaż się im nakazywało z komuną kolaborować). Rok następujący po wojnie to, zdaje mi się, koniec ostateczny w sensie całości elit pozostałych po upadku Polski. Reszta poszła za nimi a późniejsze bunty to nie historia Polski a historia peerelu (wyjątkiem jest Poznań gdzie do bolszewików strzelano ale za to jakże łatwo było go spacyfikować). 1946 był bez wątpienia rokiem przełomowym dla Polaków. Dokonali narodowego wyboru.
Szanowni Panowie,
Z zainteresowaniem przyglądam się dyskusji pod tekstem Pana Andrzeja. Wychodzę z założenia, że interpretacja powieści, czy jakiegokolwiek innego tworu artystycznego jest dużo cenniejsza, jeśli dokonuje jej czytelnik, odbiorca, a nie autor. W końcu autor miał już swoje pięć minut, wykorzystał okazję do przekazania swoich przemyśleń i od tej pory owoc jego pracy żyje już swoim życiem. Poddawany jest próbie ognia w postaci ocen, interpretacji, analizy przez jego odbiorców, bez udziału autora. Rola autora sprowadza się wtedy do stania pokornie ze spuszczoną głową i słuchania.
Jednak dyskusja Panów jest tak interesująca, że pozwolę sobie wtrącić się, chociaż mam świadomość, że w zasadzie nie powinienem.
Punkt Lagrange’a, punkt libracyjny, specyficzne miejsce w przestrzeni pomiędzy dwoma ciałami niebieskimi. Ich grawitacja działa na wszystkie drobne obiekty w pobliżu, a w tym jednym, wyjątkowym punkcie się równoważy. Porównanie, czy może przenośnia, użyta w kontekście sytuacji geopolitycznej w pewnym fragmencie Europy Środkowej, to element gry operacyjnej starego wyjadacza wyspecjalizowanego w ogłupianiu mas. Ten zawodowiec doskonale wie, że uderza w najczulsze miejsce ofiary. Bo który naród, która społeczność nie uważa swojej ojczyzny za coś wyjątkowego? Nawet, jeśli ta ojczyzna jest okaleczona i zniewolona. Uczynienie z niej jakiegoś ewenementu, osobliwości, daje manipulantowi wielką przewagę nad obiektem manipulacji. Powoduje, że zaatakowany mimo woli postrzega miejsce, w którym żyje jako punkt absolutnie niepowtarzalny, unikalny w skali świata. Z resztą, źle napisałem – nie mimo woli, tylko z właśnie całą mocą woli. To bardzo naturalne uczucie, ścisła więź z własną kolebką. Oczywiście taka perspektywa całkowicie zaburza obraz prawdziwy, ale Vadimowi o to przecież chodziło. Zastanówmy się jednak, czy w tym przypadku jakoś bardzo nadużył tego porównania. I czy miejsc na świecie, które można by tak opisać nie było więcej? Czyż takim punktem nie bywała właśnie PRL? Na przykład za czasów operacji V Komendy WiN, czy podczas gier operacyjnych CIA z Kuklińskim? Wtedy jeszcze, po bolesnym ocknięciu się z kolaboracji ze Stalinem podczas ostatniej wojny, były przecież siły na Zachodzie, które przynajmniej próbowały. Czy takimi punktami nie były kiedyś Wietnam? Kuba, Angola, Korea?
Oczywiście każde tego rodzaju literackie porównanie jest niedoskonałe, nigdy nie będzie to idealne odzwierciedlenie opisywanego modelu. Weźmy jednak pod uwagę, że Vadim wygłaszając te słowa nie miał już zbyt dużo serca do wykonywania rozkazów centrali. Jego uwagę zaprzątały przecież zupełnie inne kwestie. Ale malowniczości porównania nie mógł sobie odmówić. Kto wie, może z zamiłowania był astrofizykiem…
Drogi Panie Jacku,
Dziękuję Panu bardzo za komentarz pod moim tekstem.
Bolszewicy osiągają swoje cele bez walki gdyż ich ofiary łatwo dają się nabrać na wizję swoich własnych oczekiwań. W tym kontekście mam wrażenie, że (dla przykładu) kwestia popularności Ryszarda Kuklińskiego w polskich środowiskach patriotycznych bierze się nie tyle z jego działalności szpiegowskiej wrogiej komunistom co z jego działalności na rzecz Ameryki. Bo to pozwala wierzyć narodowym patriotom, że Ameryce na nas zależy. A do tego coś się Polakom od USA należy. Muszą być Polakom wdzięczni bo to była “nasza krew”. Tak tworzy się wirtualny geopolityczny punkt Lagrange’a którego nie ma i w który nie wolno nie wierzyć. Przykład dzisiejszy ze sceny peerelu to najbliższy szczyt NATO i bicie piany wokół niego. Tymczasem USA traktuje te kwestie wyłącznie przedmiotowo jako swój interes, co najwyżej dla przydymienia atmosfery od czasu do czasu podpompuje balon polskiego, narodowego samouwielbienia. A bolszewicy? Ci cieszą się z polrealizmu i go wykorzystują. Oczywiście kwestia ta dotyczy nie tylko Polaków lecz zacząć należy od siebie a poza tym najlepiej opisywać świat dobrze nam znany.
Kwestia walki z komunizmem po wojnie (bo podczas wojny walczono w istocie w jego obronie i celem wzmocnienia go) jest bardzo ciekawa. Niewątpliwie były na Zachodzie siły polityczne, które tego chciały (w istocie jednak jednostki jak Angleton) ale przeciwne siły znacznie je przeważały. W polityce jak to w polityce, natomiast poza tym był to “business as usual”. Od samego początku np. handlowano z komunistami na rzecz ich wzrostu aż do dzisiejszej chrl-owskiej dominacji w gospodarce światowej. I to się moim zdaniem bardziej zawsze liczyło a o tym że się liczy dziś nie ma co pisać. Tylko tyle, że sytuacja się odwróciła i teraz tzw. Zachód jest petentem bolszewików (nie poruszając już kwestii postępującej bardzo szybko bolszewizacji tegoż). A tym o to właśnie chodziło i chodzi.
Panie Andrzeju,
Zamieszanie wokół Kuklińskiego jest rzeczywiście duże i przekonanie, że skoro on nasz, to Ameryka jest nam coś winna, jest dość powszechne. Mi jednak chodziło o rolę samej CIA w tamtym okresie. Pomimo wielu politycznych burz, gwałtownych dymisji, kiedy to Helmsa zastąpił Colby, a jego z kolei Bush senior, wydział wschodni konsekwentnie prowadził Kuklińskiego, słusznie uważając, że zadaje on swoją działalnością bolesny cios sowietom. Nawet za Cartera ta linia nie uległa zmianie.
Swoją drogą ciekawą kwestią jest rozdźwięk pomiędzy linią polityczną amerykańskich prezydentów, a strategią CIA. Często bywało tak, że prezydent kompletnie nie rozumiał celów agencji i swoimi decyzjami rujnował całkiem dobre działania. Przykładem jest choćby Nixon, który zwolnił Helmsa, bo zupełnie nie rozumiał roli CIA w Wietnamie.
Myślę, że nie tylko Angleton był nastawiony naprawdę antysowiecko. W latach 50-tych i 60-tych było całkiem sporo oficerów, którzy chcieli walczyć z komunizmem. No właśnie, choćby Richard Helms. Jego starania o rozbudowę siatki antykomunistycznej w Wietnamie i infiltracja vietcongu to była dobra polityka agencji. Niestety, głównie tylko w zamierzeniu, realizacja, to już inna historia. Ale w każdym razie ktoś tam, w Langley myślał jeszcze wtedy o walce z komunizmem. Chyba po prostu inwazja komunistycznych agentów wpływu nie była wtedy jeszcze tak intensywna, jak dwie, trzy dekady później.
Panie Jacku,
Nie jestem całkiem przekonany do tezy, że działania CIA w latach 70. i 80. służyły celowo walce z komunizmem. Wydaje mi się, że raczej służyły obronie USA. Wówczas jeszcze, jak sądzę miały one odruchy obronne na poziomie administracji, choć nie każdej (np. wspomnieć można tu “odprężenie” Nixona czy konwergencję Brzezińskiego – tego od Cartera) i każdej poddanej przeogromnej presji w kierunku przeciwnym. Wietnam czy Afganistan to jak mi się zdaje tego typu zaangażowanie. USA było oficjalnym wrogiem komunistów (bez “owijania w bawełnę”, bez stosowania taktyki NEP) ale komuniści nigdy nie byli faktycznym wrogiem USA (tzn. USA ich nie atakowało tam gdzie nie stosowali podboju; przykład Grenady jest tu dość wymowny). Mogły one jednak wówczas skuteczniej się bronić jako silniejsze gospodarczo i militarnie. Chcąc się skutecznie bronić, musiały inwigilować wroga i temu wg mnie służyły działania CIA. Mnie się zdaje, że inwazja komunistycznych agentów wpływu była na bardzo wysokim poziomie przez cały czas od chwili powstania bolszewizmu. Zresztą nie tylko wpływu. Na pewno Pan wie dlaczego np. zlikwidowano OSS. Podtrzymuję swoje zdanie, że antykomunizm amerykański w istocie sprowadza się do jednostek.
Czy oni stosowali chociażby jakieś akcje zaczepne? Zdaje mi się, że bardzo rzadko dostrzegali zagrożenie komunistyczne dla całego świata a stosowana przez nich retoryka tego typu raczej wspomagała ich w utrzymaniu poparcia innych wolnych krajów (z tej strony głównym czynnikiem był zapewne strach) i znajdowania “klientów” w bolszewii niż służyła walce z komunizmem. Od kiedy powstały demoludowe, państwopodobne twory, z każdym z nich ułożyli się chętnie i szybko. Późniejsza ich polityka nastawiona była w praktyce jedynie na ich “poprawianie” i “liberalizację”. O tym trąbili dzień i noc w audycjach RFE i VOA. Czy nie tak było? Gdzie tu antykomunizm? Czy Kukliński (który nb. dobrze się przedtem zasłużył sowietom i polskim bolszewikom) nie był im przydatny raczej do obrony i do owego “trąbienia”? Czy pamięta Pan może jego wywiad dla “Kultury” w 1987? Toż tam o peerelu jak o Polsce tylko o “betonowej” a nie “liberalnej i demokratycznej” jak teraz.
Przyzna Pan, że ta dzisiejsza wynika wprost z tamtej (prawnie, instytucjonalnie, personalnie). Jakże ją dziś nazywać inaczej niż peerelem? Ciągiem dalszym po upadku (jak chcą Targalski, Cenckiewicz itd.) czy po “upadku” komunizmu?
Szanowni Panowie,
Pan Jacek ma rzecz jasna rację, że autorowi nie wypada interpretować swoich własnych dzieł, ale sprawa idzie o interpretację rzeczywistości.
Moje pytanie – i chyba także pierwotna wątpliwość wyrażona w powyższym artykule przez p. Andrzeja – dotyczy sensu metafory jaką jest punkt Lagrange’a. Czy to jest “uderzenie w czuły punkt ofiary”? Czy stoi za tym jakaś rzeczywistość? Pan Andrzej postawił niezwykle ciekawą hipotezę, że Polskę utrzymuje w punkcie libracyjnym nie tyle polityczna grawitacja dwóch ogromnych ciał geopolitycznych, ale złudzenie 40 milionów ludzi.
Pan Jacek natomiast mówi, że jednak w całym obrazie jest coś rzeczywistego, że prl bywał w punkcie libracyjnym (WiN, Kukliński), nie jest to więc tylko siła mitu. Tylko że takimi samymi ewenementami politycznymi miały być w różnych okresach Wietnam, Kuba, Angola, Korea… Są tu trzy możliwości: albo nie rozumiem, co to jest punkt Lagrange’a, albo źle rozumiem rolę krajów komunistycznych w rodzaju Wietnamu, Kuby itd., albo wreszcie nie rozumiem zupełnie p. Jacka.
Jeżeli metafora punktu polegać ma niejako na zawieszeniu między dwoma politycznymi masami, to komunistyczna Kuba, Korea czy Wietnam nie były nigdy w taki sposób zawieszone. A prl?! Cóż może mieć sowiecka prowokacja WiNu (czy mowa tylko o pierwszym WiNie?) wspólnego z zawieszeniem? Kukliński? Oficer sowieckiego wywiadu (czy cholera wie czego), który przeszedł na drugą stronę, nie zmienia nagle charakteru prlu. Czy ucieczka Golicyna – o wiele ważniejszego uciekiniera niż Kukliński – sprawia, że sowiety stanęły nagle w jakimś zawieszeniu? Chyba nie.
Rola CIA w tym okresie – czy zresztą w jakimkolwiek innym okresie – jest bardzo dwuznaczna i bardzo podejrzana. Jeżeli komuś zależało na promowaniu prlu jako “punktu Lagrange’a” to właśnie CIA. To w łonie CIA odbywały się dyskusje, czy należy traktować sowiecki blok jak jednolity blok właśnie, czy też należy stawiać na różnice, na spory. Sowieciarze doskonale wiedzieli o tych dyskusjach, więc podjęli grę dla przekonania CIA, że stawiać należy na różnice i spory. Stąd koncepcja sino-sowieckiego rozłamu (podsunięta sowiecka prowokacja), stąd rzekomo dysydencka postawa Ceausescu, stąd Dubcek, wszystkie rzekome podziały na chamów i żydów, na beton i liberałów, stąd każdy Gorbaczow miał swojego Ligaczowa i Jelcyna, żeby się można bać ekstremy. I tak dalej.
Ale żeby prl był w rzeczywistości w zawieszeniu, w libracyjnym punkcie między dwiema potęgami – to mi się wydaje trudne do przyjęcia.
Panie Michale,
Być może nieprecyzyjnie się wyraziłem. Może spójrzmy na to jeszcze raz z dwóch punktów widzenia.
Pierwszy, to perspektywa sowieckiego agenta wpływu. Stworzenie wrażenia, że PRL jest jakimś wyjątkowym miejscem, że rozłamy, że beton walczy z reformatorami, że opozycja, że złudzenia 40 milionów, itd.
Ale jest według mnie dopuszczalny i drugi punkt widzenia, który dotyczy PRL-u i tych wszystkich pozostałych miejsc na świecie. Tuż po II wojnie światowej CIA prowadziła całkiem serio operacje mające na celu wywołać antykomunistyczne powstania w rejonach opanowanych przez sowietów. Chodziło, przypomnijmy o zbrojne powstania, a nie okrągłe stoły. Była broń, pieniądze, agenci na spadochronach i wszystkie niezbędne gadżety. Taka polityka też była przez chwilę realizowana, nie możemy jej zupełnie pomijać w naszych rozważaniach. Oczywiście, operacje te były zupełną amatorszczyzną i po konfrontacji z zawodowcami z NKWD/KGB zakończyły się tak jak sprawa z V komendą WiN. Ale jednak próby były podejmowane. Więc, patrząc na PRL z tej perspektywy, to oczywiście nie cały czas, ale w pewnych momentach bywał on zawieszony w owym punkcie między dwiema masami politycznymi.
Podobnie było z Koreą, czy Wietnamem. To były takie punkty, w których przez pewien czas równoważyły się siły politycznej grawitacji obu mocarstw. W jednym i drugim przypadku Ameryka wkraczała walcząc zbrojnie z komunistami i próbowała zneutralizować ich polityczną grawitację.
Myślę, że to nie tyle CIA promowała PRL jako punkt Lagrange’a, tylko kolejni amerykańscy prezydenci. Agencja często obrywała za to, że jej raporty stały w jawnej sprzeczności z oczekiwaniami Białego Domu. Ale zgadzam się, że jej rola na przestrzeni lat była mocno niejednoznaczna, a działania niekonsekwentne.
Pan Andrzej twierdzi, że antykomuniści w amerykańskich kręgach rządowych, to jednostki. Bez wątpienia tak, ale na przestrzeni kilkudziesięciu lat zdarzało im się dochodzić do głosu. Niestety nic z tego nie wynikło.
Drogi Panie Jacku,
Tylko że perspektywa, z której prl jest w jakikolwiek sposób zawieszony między dwoma blokami sił, jest perspektywą fałszywą i służy w całej rozciągłości sowieckiej prowokacji. CIA przyjmowała i nadal przyjmuje taki punkt widzenia. Na tym polega nieszczęście.
Pan zdaje się jednak twierdzić, że istniały autentyczne chwile, kiedy “przez pewien czas równoważyły się siły politycznej grawitacji obu mocarstw” – i tego zupełnie nie rozumiem.
Wietnam i Korea – rozumiem, że w obu wypadkach chodzi Panu o sytuację przed i podczas interwencji amerykańskiej – wydają mi się krystalicznie czystymi przykładami, że o żadnym zawieszeniu mowy być nie może. W obu wypadkach, kraje były podzielone między bolszewicki zabór i wolne państwo z wszystkimi jego wadami. Komunistyczna agresja na wolną nadal część państwa wywołała amerykańską interwencję. Gdzie tu jest zawieszenie między mocarstwami?
Dzisiejszy komunistyczny Wietnam bez wątpienia próbuje wywołać wrażenie, że jest punktem libracyjnym między chrl i zachodem. Ale nie będziemy chyba dyskutować takich absurdów? Bo jeśli tak, to wyjdzie na to, że Obama jest mężem opatrznościowym Ameryki.
Szanowni Panowie,
O jakim Wietnamie i o jakiej Korei dyskutujemy? W zniewolonej części tych krajów od początku władzy bolszewickiej mowy o żadnej równowadze być nie mogło i nie może. Czy stałe pozostawanie w komuniźmie można określić stanem równowagi nawet wtedy gdy ktoś z zewnątrz chciałby wyzwolić (i czy ktokolwiek, kiedykolwiek tego właśnie chciał) ludową Koreę i ludowy Wietnam? Nie wydaje mi się aby możliwa była równowaga w stanie niewoli. Może więc chodzi o równowagę we wpływie na politykę tych tworów międzynarodowej komuny? A może o pozory równowagi? Albo bolszewizm albo wolność. Czy USA poprzez CIA chciało kiedykolwiek wyzwolić zniewolone części Korei i Wietnamu czy też może broniło części jeszcze wolne? Po co to robiło? Moim zdaniem nie po to aby zatamować bolszewicki zalew we własnym interesie a nie po to aby go zniszczyć.
postscriptum: ostatnie zdanie powinno brzmieć:
Moim zdaniem po to aby zatamować bolszewicki zalew we własnym interesie a nie po to aby go zniszczyć.
Przepraszam z pomyłki jakie popełniam przy pisaniu.
Panie Andrzeju, Panie Michale,
To ostatnie zdanie z wypowiedzi Pana Andrzeja wydaje mi się kluczowe. Ameryka starała się zatamować bolszewicki zalew we własnym interesie. Nie rozumiem drugiej części wypowiedzi, czyli, że nie było to działanie mające na celu zniszczenia tego zalewu. Ależ właśnie było! Program Phoenix, na przykład, miał na celu właśnie zniszczenie komunistycznych wpływów. Piszą Panowie, że działania te nie prowadziły do wyzwolenia od komunistów terenów już przez nich zajętych. No cóż, pewnie nie prowadziły, ale powstrzymanie ekspansji na wolne jeszcze państwa było wtedy właśnie wywieraniem wpływu politycznego i militarnego, żeby utrzymać wolne od komunistów przyczółki w regionie. Powstrzymywanie zasady domina, czy jak to tam wtedy w Langley nazywano…
Jest jeszcze kwestia tego, czy prowadzenie wojny z komunistami było w interesie Ameryki, jak pisze Pan Andrzej. No pewnie, że było. Ale co z tego wynika? Że w pewnych momentach w kręgach decyzyjnych USA przeważała postawa antykomunistyczna. Za co Johnson, czy Nixon byli gnojeni przez rodzimych lewaków? Za prowadzenie otwartej wojny z komunistami. Ani w Wietnamie, ani wcześniej w Korei, USA nie miały żadnych innych interesów (ani ropy, ani gazu, ani strategicznych baz wojskowych), niż powstrzymanie komunizmu przed rozlewem na resztę kontynentu. Podobnie na ziemiach polskich pod okupacją sowiecką na przełomie lat 40-50-tych. Dlaczego z tej polityki zrezygnowano, to już inna historia.
Przepraszam, jeśli nie będę mógł w najbliższym czasie kontynuować dyskusji. Proza życia codziennego. Jak tylko będę mógł, wrócę do tematu.
Panie Jacku,
Być może inaczej definiujemy te same przedmioty. Pisząc o zniszczeniu komunistycznego zalewu miałem na myśli zniszczenie komunizmu, działanie którego celem jest pozbycie się go z naszego świata. I tego jak sądzę, nigdy elity amerykańskie, nie chciały realizować. Obrona przed komunizmem to, według mnie, nie jest antykomunizm bo ten jest postawą sprzeciwu. Czy były w historii USA takie chwile gdy komunizm atakowano? Wydaje mi się, że nie. Że są w niej próby obrony pewnych części świata przed nim a nie ma prób wyzwolenia świata od niego. Chodzi mi więc o prowadzenie wojny wyzwoleńczej. Odnośnie Korei i Wietnamu, sprawa motywów Ameryki wydaje mi się prosta: zachowanie pozycji mocarstwa na terenach na których pragnęła ją mieć, w tym przypadku gospodarczo rozwiniętej, azjatycko-oceanicznej części Pacyfiku (w tym Japonii, Australii).
Prezydenci Johnson i Nixon, jak mi się zdaje byli gnojeni przez amerykańskich lewaków za to, że nie byli tak ulegli wobec bolszewizmu jak chcieliby tego ci lewacy. Oczywiście, poprzez nich, chcieli tego bolszewicy, których to była i jest agentura wpływu i forpoczta.
Wydaje mi się, że Nixon w wyborach prezydenckich 1968 roku głosił hasło zakończenia wojny wietnamskiej (w obronie wolnej części kraju) czego też jako prezydent dokonał. Będąc nim prowadził tzw. politykę odprężenia z sowietami (i całą resztą tego “obozu”) i komunistami chińskimi: https://www.whitehouse.gov/1600/presidents/richardnixon
Gdzież tu miejsce na postawę komunistyczną?
Wspomniałem wcześniej o stałej współpracy gospodarczej wielkiego biznesu amerykańskiego z bolszewikami bo to wydaje mi się jednym z najistotniejszych czynników dla oceny postawy USA.
Miało być: Gdzież tu miejsce na postawę antykomunistyczną?
Przepraszam jeszcze raz za błędy.
Otóż to. Gdzie w działalności CIA jest miejsce na postawę antykomunistyczną?
Ameryka jest państwem post-rewolucyjnym, jest wprowadzeniem w życie tych samych oświeceniowych, racjonalistycznych ideałów, które legły u podstaw rewolucji antyfrancuskiej i rewolucji antyrosyjskiej (tej z lutego, ta późniejsza nie była zresztą rewolucją, a tylko przewrotem, puczem). Amerykanie mają i zawsze mieli wiele sympatii dla “rosyjskiego eksperymentu”. Nigdy nie mieli na celu zniszczenia zarazy, bo nigdy komunizmu za zarazę nie uznali.
Nawet największy prezydent XX wieku, Ronald Reagan, dał się z łatwościa przekonać prowokacji pierestrojki, ponieważ nawet on nie chciał naprawdę zniszczyć sowietów, chciał je tylko ulepszyć, zreformować, uczynić bardziej podobnymi do Ameryki. Jeżeli coś się Amerykanom w sowietach nie podoba, to tylko “ta odwieczna Rosja”, nic tylko Rosja.
Oprócz krótkiego momentu zimnej wojny – tej prawdziwej, tj. z lat 46-53, a nie jak się dziś utrzymuje idiotycznie 1945-89 – antykomuniści nie mieli nigdy posłuchu ani w Białym Domu, ani na Kapitolu. Kiedy bronili Korei czy Wietnamu przed agresją, to była to decyzja strategiczna, której dodano ideowy połysk, a nie na odwrót. W ich strategicznej kalkulacji zezwolenie na agresję w jednym miejscu zachęcało do agresji w innych miejscach. Wszystkie imperia w historii postępowały podobnie.
Ale co takiego robili Amerykanie “na ziemiach polskich pod okupacją sowiecką na przełomie lat 40-50-tych”?? Oprócz rzecz jasna podtrzymywania na każdym kroku sowieckiej własti?
Proszę Panów,
Problemem nie jest komunizm, ale wobec niego postawa. Należy odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Polacy komunizmu poprawnie nie rozpoznali? Jeśli “pacjent” jest zdrowy, nic sobie z komunizmu nie robi (mogą zabić ciało, ducha zabić nie mogą). Kiedy zaczęła się więc choroba i – co chyba nawet ważniejsze – co było przed chorobą? Czy mamy się do czego odwołać, jako do punktu odniesienia, w oparciu o który powiemy “nie” temu, co tam jest? Oczywiście, odpowiadamy od razu, taki punkt odniesienia instnieć musi – istnieje przecież prawda. Jaka jest więc prawda o Polsce? Czym Polska jest?
Jeśli o mnie chodzi, to lepiej chyba wiem, czym ona nie jest. Nie jest tym, czym jest (empirycznie) to, ze co jest tam. Nie jest tym, w co przekształcili ją nacjonaliści (obu – imperialistycznego i endeckiego – odcieni), powodowani swoimi ideologicznych iluzjami, w imię których wpędzili Polaków do szalonego zaprzęgu i zmusili do ich realizacji. Tu naprawdę komunistom nie zostało dużo pracy do wykonania.
Stalin przesunął zapałki tak, to a nie inaczej (jeśli to prawda, ale a nie legenda) nieprzypadkowo. To była bardzo konkretna propozycja pod adresem bardzo konkretnych środowisk: sympatyzującego z endecją kleru i samych endeków. Około 1989, gdy realizowano koncepcję, którą Golicyn nazwał “ojczyzną całego narodu”, poszerzono formułę i uczyniono ją akceptowalną, a nawet atrakcyjną, dla piłsudczyków. W ten sposób wszystkie misie znalazły się w klatce. Na zewnątrz nie pozostał nikt. Czy to nie wstyd?
W związku z powyższym nasuwa się kolejne pytanie: czy w tradycji polskiej myśli politycznej mamy się do czego odwołać? Czy istnieje punkt odniesienia, w oparciu o który moglibyśmy powiedzieć “nie” temu, co tam jest? Chodzi mi tu o myśl, która dostarczyłaby nam intelektualnego uzasadnienia naszej (przynajmniej: mojej) postawy – emigracji?
Szukam… i znaleźć nie mogę. Gdy spojrzeć na ostatnie 150 lat, wydaje się, że wszystkich rozkłada nacjonalizm (czy to jednego, czy drugiego odcienia). Nawet Zdziechowski zalegitymizował “II RP” (którą, moim zdaniem, należało politycznie odrzucić). Czy nie mamy się więc do kogo odwołać?
Szanowny Panie,
To jest bardzo interesujący punkt widzenia i chciałbym ustosunkować się do niego obszerniej, jeżeli tylko znajdę czas dzisiaj wieczorem. Tymczasem, zaznaczę jedną myśl, która uderzyła mnie w lekturze powyższego.
Czy w każdej sytuacji nie dałoby się powiedzieć, że problemem jest nasza postawa wobec problemu? Problemem nie jest powódź, tylko jak jesteśmy do niej przygotowani. Problemem nie jest upał, tylko nasza postawa wobec niego: jeżeli będziemy leżeć martwym bykiem na słońcu, w 48 stopniowym upale, to skończymy z udarem mózgu. Pan Bóg wystawia nas na próby: jak się zachowamy wobec upału, a jak wobec komunizmu.
Chcę podkreślić, że zgadzam się z Pańską diagnozą. Problemem jest stosunek Polaków do komunizmu, problemem jest, dlaczego nie rozpoznali jego natury. Komuniści robią i robili, to co było w ich interesie. W ich interesie była sowietyzacja podbitych narodów, i osiągnęli ten cel.
Panie Aleksandrze,
Czy mógłby Pan rozwinąć swoje zdanie “Nawet Zdziechowski zalegitymizował „II RP” (którą, moim zdaniem, należało politycznie odrzucić).”. Nie bardzo rozumiem co Pan ma tu na myśli.
Sadzę, że punktem odniesienia wobec komunizmu (bolszewizmu) powinno być spojrzenie uniwersalne a nie polskocentryczne. Szukać należy w większym zbiorze.
Panie Aleksandrze,
Pragnąłbym zacząć moje refleksje na temat Pańskiego komentarza od cytatu, który przytaczany był na tej witrynie wielokrotnie:
“Ojczyzna ujarzmiona pozostaje ojczyzną. Ale ojczyzna akceptująca rabstwo, to dla mnie nie ojczyzna, a zagroda dla bydła.”
To chyba miał Pan na myśli, mówiąc, że “pacjent zdrowy nic sobie z komunizmu nie robi”, bo znaleźć się w jarzmie, każdemu może się zdarzyć. A więc jaka to choroba doprowadziła do akceptowania rabstwa? Polska była kiedyś ideą. Ideą ponad-narodową, i jako taka została zniszczona w pierwszym rzędzie przez chwalebny, ale zgubny w skutkach patriotyzm wielkich poetów XIX wieku. Paradoksalnie, dokonali tego przez oderwanie polskiego patriotyzmu od ziemi – od tej oto ziemi, gdzie obok Polaków mieszkali Rusini, Żydzi i Tatarzy, albo Litwini, Niemcy i Żydzi – a uczynienie go czymś oderwanym właśnie, czymś idealnym. Na tak przygotowany grunt, przyszedł Dmowski ze swym wąskim nacjonalizmem, ze swym niekatolickim i anty-chrześcijańskim “Polak-katolik” (tylko nie-katolik mógł wystąpić z czymś takim). Niestety całkowicie zgadzam się z Panem, że II RP tylko prostowała ścieżki na przyjście sowieckiego tfu-mesjasza.
Co rzekłszy, nie zgadzam się z Panem, że nawet Zdziechowski legitymizował II RP, choć chyba rozumiem, co chce Pan powiedzieć. Pokój ryski był zdradą wszystkiego, co dawna Polska sobą reprezentowała, i Zdziechowski mówił to zupełnie wprost. Ale w jego oczach, odrodzona Polska była ziszczeniem marzeń, krajem, o który warto było walczyć i w którym można było nadal walczyć o prawdę. Walka mogła się okazać nieskuteczna, może nawet zgubna dla niego samego, ale nie była z góry skazana, jak np. w prlu.
Nie sądzę, żeby Stalin zwracał się do nacjonalistów, jak Pan pisze (nb. to Churchill a nie Stalin przesunął zapałki, na co Stalin wybuchł nieskrywanym śmiechem zadowolenia). Stalina nie obchodził ani kler, ani Grabski, ani Piasecki. Przesunięcie Polski na zachód, jak zapałek na stole, było znakiem strategii, gdy Grabski i Episkopat, należą już wyłącznie do posunięć taktycznych.
Sądzę, że nie zdziwi Pana moja odpowiedź na Pańskie zasadnicze pytanie. “Czy w tradycji polskiej myśli politycznej mamy się do czego odwołać?” W moim głębokim przekonaniu, któremu pod pewnym względami poświęcone jest istnienie niniejszej witryny, możemy odwołać się wyłącznie do Józefa Mackiewicza. Nie jest on, generalnie mówiąc, uważany za myśliciela politycznego, ale moim zdaniem jego czas nadejdzie. Przyjdzie moment, kiedy Polacy, znużeni bełkotem swych pseudo-myślicieli, zwrócą się do krystalicznie jasnej myśli wyrażonej w “kanciasty” sposób przez największego polskiego antykomunistę – Józefa Mackiewicza.
Panie Andrzeju,
“II RP” była tworem nieprawowitym, powstałym z pogwałceniem zasad prawowitego porządku. Zdziechowski wysunął później wiele zastrzeżeń, lecz moim zdaniem były to jedynie “ale” dodane do fundamentalnego “tak”.
Panie Michale,
Dlaczego patriotyzm polskich poetów jest dla Pana chwalebny, skoro przyznaje Pan, że był on zgubny w skutkach? Dlaczego za paradoksalne uważa Pan, że dokonali oni zniszczenia Polski w taki, a nie inny sposób?
Panie Aleksandrze,
Ludzka natura może chyba pomieścić takie sprzeczności. W tym jednak wypadku, wielkość polskiej poezji romantycznej wydaje mi się niezachwiana; patriotyzm Słowackiego i Mickiewicza był bez wątpienia najwyższej próby, ale jego skutki były raczej opłakane. Właśnie dlatego, że byli wielkimi poetami, objęli “rząd dusz” na następnych sto kilkadziesiąt lat i narzucili swój model patriotyzmu rodakom. A jeśli dodać do tego upupiający wpływ Sienkiewicza, to mamy w poglądowym skrócie płytki, i zgubny w obliczu bolszewii, patriotyzm pokolenia moich rodziców, czyli pokolenia wychowanego w dwudziestoleciu.
Podobnie jak Pan – ale także Zdziechowski, Józef Mackiewicz i wielu innych – mam poważne wątpliwości co do legitymacji przedwojennej Polski. Sądzę jednak, że ludzie pokroju Zdziechowskiego, pomimo ogromnych zastrzeżeń, uważali ją za państwo, w którym można (bez wielkiego powodzenia) walczyć o prawdę, gdy np. w prlu nie można. I w tym sensie uznali ją za państwo polskie. Mackiewicz postępował analogicznie na emigracji, kiedy powstrzymywał się przed ostrzejszą krytyką przedwojennej, bolszewizującej się Polski, gdyż podkreślić chciał obcość i agenturalność prlu – który emigracja uznała za państwo polskie. Pisał więc “o wolnej Polsce – bez entuzjazmu”.
Co do paradoksalnej strony tej sytuacji, i polskiego patriotyzmu w ogóle, to w felietonowym skrócie pisał u nas o tym Stary chrzan w: “Chcieliście Polski, no to ją macie!” (http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2008/08/27/chcieliscie-polski-no-to-ja-macie/ ) Natomiast ja sam próbowałem tępo i nudnie rozwinąć i rozważyć sprzeczności polskiego patriotyzmu w artykule na marginesie pewnego tekstu prof. Nowaka: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2011/03/17/o-polskim-patriotyzmie/
Proszę wybaczyć, że skierowuję Pana do wcześniejszych tekstów z naszej witryny, ale proszę mi wierzyć, że nie pragnienie autoreklamy mną powoduje, a wrażenie, że łatwiej byłoby podjąć dyskusję, gdyby znał Pan te pozycje. Co rzekłszy, jest przecież możliwe, że je Pan zna, a wtedy może Pan podjąć dyskusję z ich tezami.
Szanowni Panowie,
Jeśli przyjąć (na przykład), że wolne Państwo Polskie powstałe w 1918-19 roku i istniejące przez okres 20 lat nie było prawowite bowiem nie było kontynuacją monarchii lecz owocem prądów oświeceniowo-rewolucyjnych XVIII i XIX wieku które zniszczyły stary porządek rzeczy, to jak może w ogóle być prawowity antycywilizacyjny komunizm który zniszczył i niszczy wszystko włącznie z wolną myślą, zastępując to barbarzyńską antykulturą? Należy go odrzucać bezwzględnie i bez dyskusji, bez szukania uzasadnienia. Na Polskę nie ma tu miejsca więc po co jej szukać celem odniesienia się do bolszewizmu? Tym bardziej skoro uważamy, że nie było jej (legalnie) zanim komunizm w naszej ojczyźnie nie “ogarnął ludzkiego rodu”. Jest tylko peerel (Polska komunistyczna – komunistyczna pomimo protez “demokracji” i “wolnego rynku”) i nie ma po co szukać punktu odniesienia do niej w polskiej czy innej tradycji bo ten punkt jest oczywisty: cywilizacja wolnego człowieka.