Pora biedy, ulgi, prawdy i dżumy
O najnowszej biografii Józefa Mackiewicza po raz ostatni. Część I
7 komentarzy Published 15 czerwca 2022    | 
Ale biedzie przez to nie ulżysz, że się nią zarazisz, a pora taka,
że prawdy dotknąć, to jakby na zadżumionym rękę kłaść.
Barbara Toporska, Martwe zwierciadło[1].
Znów piszę o pracy Kazimierza Maciąga. Ktoś powie – nie warto. Ma rację, i jej nie ma. Nade wszystko zmobilizowały mnie jednak dwie sprawy. Po pierwsze fakt, że nieudane i bałamutne dzieło jest ciągle kolportowane, wręcz promowane, jako „Książka Tygodnia” przez Wydawnictwo IPN. Po drugie – sposób samoobrony przedstawiony przez inicjatorów oraz kierowników serii w ramach której Sam jeden… został wydany.
W artykule pt. Literatura, historia, pamięć, ogłoszonym w „Arcanach” za styczeń–kwiecień 2022[2] Krzysztof Dybciak rysuje tło koncepcji edytorskiego cyklu: „Nie można pozwolić, żeby współcześni czytelnicy zostali zmanipulowani i pozbawieni kontaktu z wartościową literaturą dawną i obecnie powstającą…” (s. 160). Wspomina też stronę techniczną programu – „wysokie nakłady tomów serii LiP” (s. 162). Janusz Gruchała dopowie: „Zamierzeniem twórców serii Literatura i Pamięć było i jest dostarczenie wartościowych pomocy nauczycielom, uczniom i studentom…” (s. 164). Głosy te – w kontekście fiaska, jakie przyniosło pojawienie się w tym intelektualno-popularyzatorskim przedsięwzięciu monografii o Józefie Mackiewiczu – mogą wzbudzić obawy. Tym bardziej, że cel sam w sobie – pożyteczny i pomysł wydawał się obiecujący.
Profesor Dybciak deklaruje dalej: „W III Rzeczypospolitej poznanie wielkiego kontynentu twórczości polskiej diaspory było nierównomierne, pełne luk” (s. 162). Ładnie powiedziane i trudno się z tym nie zgodzić. Od lat staram się to poznanie zbalansować, a braki – zidentyfikować i wypełnić. O realizację pakietu czytelniczego przypominającego zamysłem źródłowym i duchem zarysowany wyżej jeden z kierunków serii LiP zabiegałem od lat. Usprawiedliwia to moją troskę i zabranie głosu w sprawie systemu i treści przywracania naszej pamięci zbiorowej zagubionych ziem emigracyjnej Atlantydy. Niby myślimy podobnie, ale diabeł tkwi w szczegółach. I w ich wykonaniu.
Gdybyż twórcy raportu-recenzji poprzestali na „ucieczce do przodu”, odmawiając jedynie odniesienia się – choć słowem – do merytorycznych zarzutów, jakie spotkały najsłynniejszą dotąd książkę z redagowanej przez nich kolekcji! Jednak nie. Krzysztof Dybciak rozpoczyna nieśmiało, podając jako „zdumiewający i karygodny” przykład „uprzedzeń (ideologicznych?)”, nie tylko dotychczasową słabą dostępność poezji Kazimierza Wierzyńskiego: „Jeszcze gorzej wygląda istnienie w wolnej Polsce wspaniałego dorobku Józefa Mackiewicza, którego dzieła do dziś są nieobecne w księgarniach i większości bibliotek, który jest znany i doceniany jedynie w środowisku pisarzy, badaczy i krytyków literackich!” (s. 163). Rozumiemy, że gdyby „niedostępnego” wydawał – podobnie jak Wierzyńskiego – PIW, byłoby lepiej? Profesor Gruchała uderzy mocniej. Powtarza stwierdzenie Kazimierza Maciąga, wypowiedziane podczas premiery niefortunnej publikacji: „…londyńskie wydawnictwo dysponujące prawami do dzieł Józefa Mackiewicza nie udzieliło zgody na zamieszczenie ich fragmentów…” (s. 166). Mowa o „wypisach” wieńczących biografię. Podnosiłem już obie kwestie, lecz powtórzę.
Nieobecne w księgarniach? Niech te je zamówią. Podobnie bibliotekarze – to rzeczywiście smutne, że wielu wartościowych pozycji ani tu, ani tam nie znajdziemy. Wystarczy sprowadzić od współpracującego z wydawcą dystrybutora. Ale gdzieś w tle pobrzmiewać ma właśnie niecne zaniechanie: „Kontro! To twoja wina!”. Brak zgody na przedruk? Autor Samego jednego… u Niny Karsov o to nie zabiegał, prośby więc nie mogła odrzucić. Czy powtarzanie, powiedzmy najdelikatniej, wykrętu, ma odciągnąć uwagę od wypełnienia obowiązku wytłumaczenia, dlaczego co najmniej dwa fragmenty (Dariusza Rohnki i Adama Fitasa) podano w antologii bez ich wiedzy i zgody? Tekst tego drugiego – dodatkowo pocięto bez oznaczenia skrótów. Dlaczego książkę skierowano do edycji bez recenzji wewnętrznej IPN, który jest współwydawcą? Dlaczego sięgnięto po oceny tak pobłażliwych (i mało uważnych w tym przypadku) recenzentów? Jak to się wreszcie stało, że prof. Maciąg mógł – prócz wspomnianego… mataczenia – z rozbrajającą szczerością stwierdzić: „Kilka lat temu okazało się, że jest taka potrzeba, by ktoś napisał biografię Józefa Mackiewicza”[3].
Tak jakby dopiero od LiP rozpoczęła się poważniejsza, całościowa refleksja nad pisarzem… Czy czasem – gdyż powstaje wrażenie, jakby autora wyciągnięto z cylindra do tego zadania – nie skrzywdzono go podobnym zabiegiem? Przypomina się w tym kontekście cytat z Leopolda Tyrmanda, zawarty w jednej z recenzji w tomie Wielkie tabu i drobne fałszerstwa: „nowy przepis na robienie kogoś z nikogo”[4]. Aby być dobrze zrozumianym – może w swej dotychczasowej dziedzinie studiów Kazimierz Maciąg jest sumiennym znawcą i znaczącym propagatorem zdobytej wiedzy. Tego nie wiem. W mackiewiczologii to homo novus, mimo, że ociera się już zapewne o sześćdziesiątkę. Wnoszę to z wyznań poczynionych podczas dostępnego na YouTube wykładu, gdzie wspomina, iż kończył studia w latach osiemdziesiątych i wtedy też miał zetknąć się z książkami Mackiewicza. Przyznał także, że gdy czytał – po raz pierwszy – Sprawę pułkownika Miasojedowa „dwadzieścia lat temu” (2000 rok?) – znudziła go ona śmiertelnie[5]. Dlaczego zajął się właśnie tym dorobkiem? Nie powiązał swych doświadczeń, ani nie mówił więcej na ten temat. Byłbym łagodniejszy w ocenie, gdyby nie „zachłanny spryt” (znów wyimek z cytowanego fragmentu Tyrmanda[6]), tkwiący uparcie w badaczu, który – znów napotykam użyteczny wers: „Z karygodną niesumiennością i lekceważeniem wprowadza … do swych rewelacji szereg bzdur, przekręcając lub zaciemniając fakty”[7].
Nie mam też podstaw do złudzeń, że uzdrowicielski dla polskiej humanistyki nurt wzbiera tajemną falą w zaciszu lokalnych instytucji akademickich. Przejrzystych moralnie i świeżych intelektualnie, gdyż oddalonych od zdeprawowanych centrów. Przynajmniej profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego nie daje podstaw do podobnych złudzeń. Janusz Gruchała podsumowuje jego wysiłek, dostrzegając tylko jedną słabostkę: „… – to pewna skrótowość w relacjonowaniu ważnych i różnorodnych zagadnień związanych z życiorysem i twórczością Mackiewicza. Na tle bogatej literatury naukowej dotyczącej tego autora książka K. Maciąga pojawia się jako próba syntezy, która nie rezygnuje z wymagań stawianych dyskursowi naukowemu, a jednocześnie jest przystępna dzięki przejrzystej kompozycji i komunikatywnemu językowi” (s. 171).
Bardziej może pasowałoby słowo „naiwna”, niż „przystępna”? Podobnie, jak użyte dodatkowo (w mającym reklamować pracę na tylnej okładce fragmencie recenzji) określenie „solidny” – często bywa stosowane w żargonie szkolnym dla wyrażenia braku finezji ciężko harującego ucznia. Ale dość już tego. O problemach większego formatu pisał Józef Mackiewicz do Michała Chmielowca, ale przyjmiemy tę frazę za motto powyższego fragmentu: „Nie można bowiem polemizować z rzeczywistością ustaloną, jawną i znaną całemu światu. Z oczywistością, o której każdy człowiek wie od dawna. Gdyż ilość i dobór argumentów przekracza wszelką miarę i możliwość ich wypowiedzenia, a w istocie sprowadza rzecz do absurdu”[8]. Dodajmy nawiasem, że to nowy, niepublikowany i zasadniczy list – jeden z szeregu dodanych przez edytorkę do drugiego wydania korespondencji z redaktorami „Wiadomości”. Smutne, że i o tej pozycji z 2018 roku Profesor nie wie, chociaż jedynym wykorzystanym przez niego źródłem epistolograficznym, spośród udostępnionych w Dziełach, jest akurat inny fragment z Sambora (s. 328). Nawiążemy jeszcze do tego epizodu.
Tekst bije rekordy w znanej Plautowi dyscyplinie… Toż to prawdziwy Editor gloriosus! Ale jak można obiektywnie zrecenzować osiągnięcia i plany serii, którą się stworzyło, którą się kieruje, w której drukuje się i własne dzieła? Gdybyż chociaż któryś z kolegów zdobył się na zdystansowaną laudację… Również graniczący z mentorską pobłażliwością, typowy dla obu referentów „ton starszych panów” (mają lat 74 oraz 68) może deprymować… Przeszkodzić w realizacji – z taką swadą deklarowanego przez jednego z młodszych kooperantów serii – pięknego zamiaru: „…aby wielka literatura nie była … zmurszałym lamusem, do którego zobojętniali uczniowie prowadzeni są pod przymusem przez znudzonych nauczycieli…” (Antoni Buchała, s. 169). Jeśli postulowana ożywcza wycieczka przebiegać ma z bedekerem w postaci przewodnika autorstwa prof. Maciąga – to i tak nie przyniesie ona uczestnikom korzyści.
Przepraszam, że patrzę w metryki, ale w tym przypadku mają one duże znaczenie dla sposobu widzenia interesujących nas spraw. Każdy krajowy humanista, w pełni ukształtowany akademicko przez warunki PRL-u – i w ramach tamtego świata naukowego odnoszący instytucjonalne sukcesy zawodowe – niestety charakteryzuje się cechami, które zniekształcają widziany i opisywany przez niego obraz kultury polskiej drugiej połowie XX wieku. Janusz Gruchała wyjaśnia tajemnicę oczekiwanego sukcesu: „Swoistym ukłonem wobec odbiorcy, który nie jest specjalistą, może się wydawać to, że w tomach serii brak modnych, szybko przemijających, a często dziwacznych stanowisk metodologicznych, dzieł literackich się w niech nie «dekonstruuje»…” (s. 165). Wydaje mi się, że należałoby podjąć wyzwania procedur współczesności i jej języka naukowego. Szczególnie w ocenie kultury powstającej w warunkach komunizmu trzeba zacząć od jej dekonstrukcji, równolegle do przezwyciężania luk w poznawaniu suwerennej twórczości polskiej (czy po prostu – polskiej twórczości w przeciwieństwie do peerelowskiej). Daleka do tego droga. Trzeci raz – smutno mi… Z kilku jednakże powodów.
O „Arcana”! Zawsze dotąd (choć z rzadka korzystałem), znajdowałem tam publicystyczną przystań! Od londyńskiego wywiadu jeszcze w „Arce” – z Leopoldem Łabędziem, wywiadu odrzuconego przez „Tygodnik Powszechny” w 1990 roku (o tym tytule myślał rozmówca) – poprzez (już w „Arcanach”, przy których powiciu statystowałem) czeczeńskie notatki i relację ze spotkania z Dżocharem Dudajewem… Po krytyczne opracowanie noweli Zygmunta Nowakowskiego z historyczno-literackim wstępem, czy niedawno – dwa obszerne omówienia najnowszych Dzieł[9]. Nareszcie moje pełnokrwiste eseje na tych zgrzebłych w elegancji łamach! Marzenie młodości – spełnione. Za późno, za późno… Ciężka to, a nie jedyna, próba mych uczuć dla dwumiesięcznika i jego środowiska. Nie ukryję rozczarowania. Cóż – nobody’s perfect! Koniec apostrofy.
Z rzetelną niechęcią podjąłem temat książki K. Maciąga zaraz po jej pojawieniu się – pół roku temu. Z podobnym uczuciem decyduję się do niej powrócić. Obiecuję sobie, że ostatni raz. Zaczynamy od końca. Prawie od końca. Pierwsza recenzja Samego jednego… powstała w styczniu. Zamówiona przez „Nowe Książki” ukazała się dopiero w kwietniu – ze względu na zwykły rytm wydawniczy magazynu, ale zawini też sezonowe opóźnienie druku. Drugą w kolei przygotowania – ogłosił krakowski „Dziennik Polski” wcześniej, bo na początku lutego (obie dostępne są w sieci[10]). Trzecia narastała z opóźnieniem – wynikającym z awersji do przedstawiania ocen negatywnych, ale zaniechanie „opłaciło się”. Doczekałem nie tylko inspiracji samochwalstw, ale i mogłem włączyć uwagi, które zjawiły się podczas lektury jednego z dwóch najnowszych tomów Dzieł (35 – korespondencja z Michałem K. Pawlikowskim). Podstawowy surowiec stanowią jednak bogate materiały krytyczne zebrane przy inicjalnej lekturze. Tak wiele ich zgromadziłem, że nie sposób było wszystkie pomieścić. Spostrzegłem również, że z odcinka na odcinek wyrażam się ostrzej, gdyż ktoś miast przeprosić, poprawiać, wyjaśnić – wybrał pójście w zaparte.
Do „Nowych Książek” wybrałem tylko „jeden z szeregu budzących kontrowersję fragmentów”. W „Dzienniku” pokażę następne błędne oceny, lecz pominąłem „liczne potknięcia mniej może doniosłe (redakcyjne, związane np. z modelem przypisów źródłowych), jak i czołowy mankament”. Jest nim sterowanie wymową powojennej prozy politycznej i krytyki literackiej Józefa Mackiewicza. Teraz dopowiem wątki z krytycznego dyptychu. Napiszę i o wpadkach redakcyjnych (mniejsza waga), i o manipulacjach publicystyką (większy ciężar gatunkowy), dopełnię kilka uszkodzonych dygresji. Sięgnę też do zapasu wynotowanych błędów i wątpliwości, których wystarczy na nić łączącą dotychczasowe rozważania. Gdyż Pora biedy… to szkielet dla przeglądowego, całościowego tekstu powstałego na kanwie feralnej biografii. Więc – po kolei…
***
I. PORA BIEDY. Kto niecierpliwy i mniej żądny drobiazgów – może pominąć lekturę tej „pory”. Kieruje ona uwagę na zaniechania recenzentów i – nade wszystko – redaktorów tej niechlujnie podanej czytelnikowi, także pod względem formy, pozycji. Jakkolwiek niestety to autor zawsze ponosi za całość odpowiedzialność. Stwierdzam to jako praktyk, tudzież nie bez winy – trzeba wszystkiego dopilnować, nie ma wyjścia – może się upiecze, a może nie? Nie upiekło się.
Analiza wymienianych w pracy artykułów jej bohatera wskazuje, że Kazimierz Maciąg w zupełności bazował na wydanych przez „Kontrę” zbiorach Dzieł. Sam to przyznaje – „takiego wyboru [artykułów, których autorstwo nie jest kwestionowane – P.Ch.] dokonałem, tworząc bazę materiałową” (s. 46) – i nie jest to wadą. Pod warunkiem, że za każdym razem zechce się zaznaczyć źródło cytatu w przypisie i nie pozostawia czytelnika z wrażeniem, iż przytacza się tekst odkryty samodzielnie na łamach gazety codziennej sprzed prawie stu lat, czy tygodnika – sprzed kilkudziesięciu. Znajdziemy na kartach Samego jednego bardzo dużo przykładów niekonsekwencji w tej mierze. Metodyczne cytowanie za wyborami opublikowanymi przez „Kontrę” – z podaniem tylko roku publikacji prasowej (zastosowane np. w przypisie, na s. 62, czy w nawiasie w tekście – s. 73) pozwoliłoby uniknąć przywoływania najróżniejszych inicjałów, czy kryptonimów publicysty i gmatwania ich. Przykładowo Wspomnienie („Słowo”, 27 listopada 1925) sygnował w rzeczywistości nie – jak jest – JM., ale „Ali”[11] (s. 27). Ustrzeżono by się tym sposobem mylącego zapisu tytułów: „J. Mackiewicz, Ptaki w klatce (aż), «Słowo», 22 I 1935, s. 2” (s. 21).
Nie wystarczy podać uczciwie właściwe źródła pochodzenia tekstów, trzeba to zrobić poprawnie i przynajmniej z pewną konsekwencją. Aby nie być gołosłownym… Na stronach 18 i 21 – występują niby bezpośrednie źródła, ale podejrzewamy, że poznane za pośrednictwem Dzieł. Kiedy występują już skróty nagłówka woluminu, z którego zostały zaczerpnięte np. Fpl (Fakty, przyroda, ludzie), to znajdziemy dużo niespójności: raz Fakty… (s. 22), nieraz Fpl (s. 17, 24); raz Sp, nieraz SpM (Sprawa pułkownika Miasojedowa, s. 503 i 253); raz małe litery – raz duże; raz WTiDF (s. 132) – raz MTiDF (sic! – s. 135). Domyślamy się, że chodzi o tom Wielkie tabu i drobne fałszerstwa, ale brak go w wykazie skrótów tytułów. Podobnie jak Szabli i pałki gumowej wymienionej na s. 42, przez co ominął ją zaszczyt skrótu „Sipg”, może „SZiPG”? Zamiłowanie do abrewiacji przejawiło się także w przypadku Ptasznika z Wilna: raz – Ptasznik… (s. 15), kiedy indziej – PzW (s. 45, 116).
W przypisie na stronie 25 powinna znaleźć się formuła „op. cit.”, gdyż dane o artykule pojawiły się już wcześniej (s. 18, Jak się uczyli współcześni pisarze polscy? Ankieta „Wiadomości”. J. Mackiewicz, „Wiadomości” 1949, nr 21, s. 3 – drukowane w Nie wychylać się![12], o czym nie ma wzmianki). Na stronie 382 autor wymienia co prawda edycje korespondencji, z której – jak dobrze widać – nie korzysta, ale dlaczego bez poczty wymienianej przez Barbarę Toporską i Józefa Mackiewicza z Januszem Kowalewskim (wzmiankowanym zresztą w dwóch miejscach przy swych wymienionych, lecz nie cytowanych artykułach).
Zwróciłem uwagę w „Nowych Książkach”, na kuriozum w postaci incydentalnego jedynie wymienienia w pracy Niny Karsov (s. 44), zaznaczając, że nastąpiło to i tak „przez pomyłkę”, przy wspomnieniu pierwszego wydania Bulbina z jednosielca, które nie zawierało didaskaliów edytorki. Jeśli już autor zdecydował się na wyliczanie przy tej okazji liczby stron, którą reprezentują poszczególne zbiory (by pokazać dostępną nam „najobszerniejszą formę”, jaką była publicystyka wyrażająca poglądy na rzeczywistość międzywojenną), to może właśnie należałoby przywołać drugie wydanie Bulbina… (stron 564, a nie 540, jak w pierwszym), czy – również nie zaznaczone w tym miejscu – kolejne wydanie Nudis verbis (708 – wobec pierwszego zawierającego 670, z czego 200 o „rzeczywistości międzywojennej”). Drugie edycje zawierają przypisy Niny Karsov i dałoby to okazję do zwielokrotnienia wzmiankowania jej nazwiska, skoro występuje tylko w tym kontekście.
Istnieje dobry zwyczaj przytaczania najnowszych wydań przedkładanych tekstów, a nie czarowania starymi egzemplarzami ich zbiorów, druków które lubimy z sentymentalnej fazy naszej młodości, czy z późniejszych, rzadszych siłą faktu, iluminacji. Jakby cofnięto wskazówki zegara i musimy zająć się abecadłem literackiego warsztatu historyka, jak i aksjomatami wiedzy o podmiocie wykładu. Gdybyśmy mieli do czynienia z debiutem trzydziestolatka po doktoracie – pochylilibyśmy się pewnie z cierpliwym aplauzem nad tą pierwszą próbą. Wtedy, może, może z dydaktyczną perswazją, wskazując wszystkie wady uznalibyśmy ją gdzieniegdzie za… obiecującą? Jednak to wytrawny polonista podał nam swój gotowy, zamknięty produkt, zaoferowany nadto w chcącej budować wysoki prestiż serii. Nie wolno więc patrzeć przez palce.
Przechodząc do potknięć o mniej technicznym charakterze. Dlaczego podnosząc temat zdrady Cata uśmiecha się prof. Maciąg tylko do Sławomira Cenckiewicza, a pomija ustalenia Krzysztofa Tarki (s. 16, 370 – tu dzieło wspólnie z P. Gontarczykiem). Na stronie 163 – o Katyniu: „Mackiewicz sporządził także skrót tego dzieła [Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów… – P.Ch] i wydał go pod tytułem Mordercy z lasu katyńskiego – książka miała kilka tłumaczeń na języki obce”. Nie znamy pozycji pod tym tytułem – nawet w prostym tłumaczeniu z angielskiej wersji (The Katyń Wood Murders, nie – Murderers). Na stronie 254 przeczytamy, że publikację Lewej wolnej „odnotował Adam Pragier na łamach «Wiadomości»”. Słowo „odnotował” sugeruje rubryczkę „książki nadesłane” w dolnym rogu dalekiej strony periodyku. Tak, „odnotował”, ale trzyszpaltowym artykułem na pierwszej kolumnie.
Mnożą się niezręczności… O pechowej dla siebie Sprawie pułkownika Miasojedowa, zauważy, że spotkała ją „recepcja zadziwiająco życzliwa” (s. 238). Kogo zdumiał ten odbiór? Powtarzana kilkakrotnie kalka – „…z mojej lektury wynika, że…” (np. na s. 46, 74) przed oczywistymi lub na siłę obmyślonymi stwierdzeniami („…że szczególnie trudne może być odróżnienie międzywojennych prac obydwu braci Mackiewiczów…”) zahacza niestety o infantylizm. Natomiast o brak precyzji – uwaga: „Czesław Miłosz młodszy tylko o dziewięć lat” (s. 43). Tylko? Może i tak, ale gdy wojenny weteran debiutował w 1922 roku w „Słowie” mały Czesiu liczył sobie ledwie jedenaście wiosen. Skoro już jesteśmy przy nobliście…
II. PORA ULGI. Czynienie z Miłosza (lub tym bardziej – z Gombrowicza) dla Józefa Mackiewicza przepustki do nowoczesności… Chytry może był to (i jest) zamiar, ale u starszego z pisarzy – wprowadzanego w ten sposób do zaakceptowanego powszechnie dziś obiegu – wywołałby tylko zdziwienie. Wielu wszak autorów oceniało współcześnie jego beletrystykę. Właściwie każdy parający się poważnie piórem od lat pięćdziesiątych po osiemdziesiąte powinien się do tej prozy odnieść. Jeśli nie publicznie, czy w prywatnej korespondencji, to… w sercu swego talentu? Cóż więc w tym nadzwyczajnego, że Miłosz go uczcił? Żadnego cicerone naprawdę nie potrzebuje. To Józef przydaje Czesławowi. Jednak są szachownice, na których – ze względu na biografię – nie wypada Miłoszowi własnoręcznie rozstawiać i przesuwać figury. Jego pochwała Drogi donikąd! Przecież i on przyłożył pośrednio rękę do „rozpadu w swoim kraju wszystkiego, co kochał” (s. 464, Cz. Miłosz, Głos wiernego czytelnika, w Aneksie).
Również w najnowszym wydaniu swej pracy Grzegorz Łukomski gęsto cytuje Miłosza, a w Materiałach źródłowych – wśród dwudziestu dodatków – znajdziemy aż cztery jego listy. W Przedmowie do wydania drugiego pada osąd: „Czas przyznał Mackiewiczowi rację. Wydarzenia, które nastąpiły w Polsce w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia w pełni potwierdziły prognozy wybitnego intelektualisty. W wyniku wprowadzenia stanu wojennego (13 grudnia 1981), załamaniu i dekompozycji uległ dotychczasowy system sprawowania władzy, oparty na hegemonistycznej pozycji komunistów…”. Łukomski przedstawia późniejsze wydarzenia, aż do 1992 roku, ale wieńczy je zdaniem: „Był to jedynie początek bardzo długiej drogi [podkreśl. – P.Ch] do odzyskiwania przez Polskę niepodległego bytu politycznego”[13].
I jeszcze raz – pod koniec książki – dokona przychylnego (na poły?) rachunku: „Doskonale rozumiał, iż żaden system polityczny nie trwa wiecznie, … wyraził zatem nadzieję, iż cykliczne wstrząsy społeczne wewnątrz bolszewickiej struktury doprowadzą wkrótce do obalenia władzy sowieckiej, nie tylko w krajach satelickich, lecz i w samej «centrali». «Miejmy nadzieję, że tak stać się może». Po raz kolejny miał rację, dokonuje się bowiem powolna, lecz systematyczna transformacja ustrojowa w postkomunistycznym krajobrazie politycznym zniewolonej części globu, a Polska ze strefy «drugiej PRL» zapewne kiedyś stanie się [podkreśl. – P.Ch.] znów państwem suwerennym – Rzeczpospolitą Odrodzoną”[14]. To, co podkreślono, ratuje wywód. Ale w pewnym momencie włos na głowie zaczyna się jeżyć, z tą wielką obawą – jakby komentator nie rozumiał. Bo nie przekonuje zdanie Kazimierza Orłosia o „dorabianiu pisarzowi gęby «osoby nienormalnej, twórcy, który chciałby, aby jego książki były czytane w Polsce demokratycznej i wolnej”[15]. Czyli według Orłosia – dzisiejszej.
Kazimierz Maciąg chwyta się podobnego rodzaju zaktualizowanej puenty. Wskazuje na moment z 1977 roku: „Na drodze wielkiego ześlizgu to właściwie ostatnia tak obszerna wypowiedź publicystyczna pisarza…” Wtrąćmy, że jego prawdziwy testament to może jednak wystąpienie z jury Nagrody „Wiadomości” (co przypomina finalny akt działalności społecznej i kulturalnej Zygmunta Nowakowskiego stawiającego weto przed tym samym gremium w 1963 roku przeciw uhonorowaniu Witolda Gombrowicza) i artykuł na ten temat drukowany 23 sierpnia 1980: Na przekór przymusowemu „Chceniu”[16]. Nie każda „wypowiedź” potrzebuje papieru… Wróćmy do „ześlizgu”, gdzie – według Profesora – „trafnie diagnozuje zasadniczą zmianę polityczną i przewiduje kierunek, w jakim sytuacja polityczna będzie ewoluowała w następnych kilkunastu latach, zmierzając w stronę porozumienia obozu władzy z «konstruktywną» opozycją” (s. 340).
Zadziwiające jest powyższe zdanie zamykające rozdział o powojennej prozie politycznej… Mam wrażenie, że kwestie, tak silnie organizujące myślenie wielu komentatorów znajdowały się daleko poza Mackiewiczem, nie interesowały go. Jego perspektywa – inna… Cytat zamieścił w swoim omówieniu Samego jednego… w „Wydawnictwie Podziemnym” także Dariusz Rohnka, rzucając na ten kluczowy wątek spojrzenie z innej strony[17].
Chciałbym podać nie własną interpretację, ale przywołać dwa głosy: „Wszelka legalna opozycja w PRL może być przez różnych różnie oceniana, albo dobrze albo źle (na to zgoda). Ale emigracja polska w żadnym wypadku nie może zejść ze stanowiska negacji wobec ustroju komunistycznego, do stanowiska – «opozycji» wewnętrznej; nie może się w nią «włączyć» i maszerować razem, bo drogi kraju i emigracji są różne”[18]; I z lutego 1982: „Tylko wojna i walka zbrojna może nas uratować”[19]. Jednak późniejsze pisarstwo Józefa Mackiewicza to festiwal, powiedzmy, „politycznej niepoprawności”. Nie sposób się z nim zmierzyć grzecznemu badaczowi z polonistycznego zaciągu, na domiar – prosto „z marszu”, by przekazu nie skrzywić. Nawet, gdy nie skrywa się przeinaczenia intencja. A trzeba mierzyć się szczególnie starannie z poglądami publicysty, przy którego prezentacji zwykle szermuje się spowszedniałym, jedynym zdaniem… Prawda?
___________________________________________________________
[1] B. Toporska, w: Na wschód od dzisiaj, Londyn 2010, s. 129.
[2] „Arcana. Kultura, historia, polityka” nr 163–164, s. 158–172.
[3] Wypowiedź podczas premiery książki, 18 stycznia 2022: https://www.youtube.com/watch?v=8cLJ-uTTh84
[4] J. Mackiewicz, Wielkie tabu i drobne fałszerstwa, artykuły z lat 1968–1985, wyb. M. Bąkowski, przypisy N. Karsov, Dzieła, t. 24, Londyn 2015, s. 42.
[5] „20 kwietnia 2021 r. życie i twórczość Józefa Mackiewicza przybliżył czytelnikom Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie dr hab. Kazimierz Maciąg, prof. UR”: https://www.youtube.com/watch?v=2Zq_uz7cO44
[6] J. Mackiewicz, Wielkie tabu i drobne fałszerstwa, op. cit., s. 46.
[7] J. Mackiewicz, Mikołajczyk o Katyniu, „Lwów i Wilno” 1948 nr 59, 8 lutego, w: idem, Wrzaski i bomby, wybór M. Bąkowski, Dzieła t. 33, Londyn 2021, s. 274.
[8] J. Mackiewicz, B. Toporska, Listy do Redaktorów „Wiadomości”, opr. W. Lewandowski, wyd. 2, uzup., opatrzyła przypisami N. Karsov, Londyn 2018, [list z 26 marca 1969], s. 381.
[9]. P. Chojnacki, Dialektyczne medytacje na placu Jana Nowaka-Jeziorańskiego w Krakowie, czyli Barbara Toporska i Józef Mackiewicz w świetle korespondencji, „Arcana” 2021, nr 157–158, (o pięciu nowych wówczas tomach korespondencji). Idem, Kosy zamrożone w jeziorach (refleksje i wypisy), „Arcana” 2021, nr 62, listopad–grudzień, s. 76–91 (recenzja: J. Mackiewicz, Nie wychylać się!, wybór artykułów M. Bąkowski, opracowanie i przypisy N. Karsov, Dzieła t. 32, Londyn 2021).
[10] P. Chojnacki, Książka z prądem, „Nowe Książki” 2022, nr 3, marzec, s. 51–52: https://noweksiazki.com.pl/pl/recenzja/chojnacki-3-2022?prefix=artykul&fbclid=IwAR128C0MeIJb46KtMK3t_T5mPQXE49H3g8Fg-pkaXZf7bLslOCHWsHrdEnU)
Idem, Urwiska i niziny. O najnowszej biografii Józefa Mackiewicza – krytycznie, „Dziennik Polski”, 8 lutego 2022: https://dziennikpolski24.pl/urwiska-i-niziny-o-najnowszej-biografii-jozefa-mackiewicza-krytycznie/ar/c15-16037019?fbclid=IwAR3YfzHSgb11lCYk7NRasRsx-RifC3guxMk2P0Z7qgALW99LVpxzRh-SPXs
[11] J. Mackiewicz, Bulbin z jednosielca, drugie wyd. popr., wybór M. Bąkowski, przypisy N. Karsov, Londyn 2007, s. 78–81.
[12] Idem, Nie wychylać się!, op. cit., s. 598–602.
[13] G. Łukomski, Józef Mackiewicz (1902–1985). Intelektualista u źródeł antykomunizmu ideowego, Łomianki 2020, s. 8.
[14] Ibidem, s. 249.
[15] K. Orłoś, Mackiewicz w złych rękach, „Rzeczpospolita” („Plus Minus”), 2008, 28 września, cyt. za: M. Zybura, Posłowie, w: Józef Mackiewicz i krytycy. Antologia tekstów, pod red. M. Zybury, Łomianki 2009, s. 682–683.
[16] J. Mackiewicz, Wielkie tabu i drobne fałszerstwa, op. cit., s. 532–547.
[17] http://wydawnictwopodziemne.com/2022/02/14/slowo-o-nieudanym-cudzie-a-wiec-ksiazka-dla-nikogo/
[18] J. Mackiewicz, B. Toporska, Juliusz Sakowski. Listy, Dzieła t. 27, Londyn 2019, [list z 15 lutego 1976], s. 321.
[19] J. Mackiewicz, B. Toporska, Janusz Kowalewski. Listy, Dzieła, t. 29, Londyn 2020, [list z 12 lutego 1982], s. 514.
Prześlij znajomemu
Czego brakuje w dostępności książek Józefa Mackiewicza? Sądzę, że przede wszystkim słabo są obecne w księgarniach jego powieści w kolorowych okładkach. Graficznie one się dobrze wyróżniają. Byłoby sensowne aby w księgarniach powieści JM były eksponowane obok siebie, wyłożone „twarzą” okładek, a nie upchnięte ciasno na półce.
Dlaczego księgarze nie zamawiają tych pozycji? Bo nie znają? No to rozważmy problem całkiem młodych, nowych pisarzy. Ich nie znane książki są prezentowane, oczywiście jako nowości. Ale przecież w wielu księgarniach książki Józefa Mackiewicza nigdy nie były sprzedawane. Może czas na to aby zostały pokazane jako – w pewnym sensie – nowości!
Panie Pawle,
Staram się nie wypowiadać na temat rzekomych „braków w dostępności książek Mackiewicza” w prlu, ponieważ nie jestem na miejscu. Jednak w tym wypadku zupełnie Pana nie rozumiem.
Księgarz, który nie zna Józefa Mackiewicza, powinien zmienić zawód. Taki księgarz jest jak lekarz, który nie zna się na chorobach i nie leczy; jak strażak, który odmawia gasić pożar; jak ogrodnik w gołej betonowej misce. W jaki sposób księgarz wystawia książki w swej księgarni, to już doprawdy jego prywatna sprawa, ale jeżeli nie zamawia książek Mackiewicza, bo go nie zna, to lepiej, żeby przestawił się na sprzedawanie kaloszy.
I dlatego: nie rozumiem, co Pan właściwie chce powiedzieć.
Strażak na pewno pobiegnie gasić pożar ale najpierw musi wiedzieć o tym, że taki pożar w ogóle jest.
Była dyskusja w IPN w Warszawie, gdzie Paweł Chojnacki mówił że książki JM są na pewno dostępne w dwóch księgarniach blisko UW.
Można ubolewać nad słabą wiedzą księgarzy, ale to chyba nie zamyka sprawy.
Uważam, że potrzebna jest dobra analiza dostępności książek, bez ataków personalnych, koncentrująca się raczej na obiektywnych uwarunkowaniach zjawiska. Wziąć po uwagę należy: media, odbiorców, księgarzy, bibliotekarzy, hurtowników, dziennikarzy. Zjawiska te – jak sądzę – tworzą strukturę, która nie została jeszcze dobrze opisana.
Przypuszczam, że na rynku wydawniczym pojawiają się takie analizy; tylko potrzebny jest impuls.
Panie Pawle!
Co też Pan wygaduje!! A czyż obowiązkiem strażaka nie jest wyglądać pożaru?? Strażak ma sobie leżeć martwym bykiem i nie ruszyć palcem, aż ktoś go nie przebudzi okrzykiem: pali się! – czy tak? Od tego jest strażakiem, żeby wypatrywać ognia. Taki jest sens określenia STRAŻ ogniowa: on powinien stać na straży i pędzić na pomoc na pierwszą oznakę, że gdzieś MOŻE się pali.
Księgarz, który nie wie, że książki są, powinien się natychmiast podać do dymisji, ale może lepiej – przebudzić!
Powtarzam po raz wtóry, że to nie ja powinienem odpowiadać na takie pytania – ale wszyscy, którzy są na miejscu, dlaczegoś nabrali wody w usta i milczą. Osobiście, znam sytuację tylko z drugiej ręki (to znaczy od znajomych) i każdy powtarza to samo: książki Józefa Mackiewicza są łatwe do nabycia w prlu. Są w dużych księgarniach w Warszawie, ale jeżeli ich gdzieś nie ma, to wystarczy poprosić księgarza, żeby zamówił z hurtowni, gdzie leżą WSZYSTKIE książki Mackiewicza. Jeżeli księgarz odmawia ich zamówienia, to należy pójść do innej księgarni, a tę omijać z daleka, bo facet jest jak ten strażak, który nawet gdy wołają doń, że się pali, to nadal odmawia ruszyć małym palcem.
Co dokładnie mają znaczyć słowa, że „niewiedza księgarzy, nie zamyka sprawy”??? A co, Pańskim zdaniem, zamyka sprawę? O jakiej analizie dostępności Pan mówi? Analizować dostępność, to znaczy co właściwie? Cała ta „dostępność” jakoś mi dziwnie zalatuje kołchozem. Dzieła Lenina były łatwo dostępne za komunistów – czy o to Panu chodzi? Ja znam tylko kategorie popytu i podaży, czyli rynku. Podaż wyrażona jest ogromnym wysiłkiem Kontry, który owocuje tym, że wszystkie książki Mackiewicza są w hurtowaniach. Natomiast popyt wyraża się w tym, że księgarze spod ciemnej gwiazdy tych książek nie zamawiają.
Zaraz, zaraz. O co właściwie Panu chodzi Panie Pawle? O to, aby Mackiewicz był tak popularny jak inni znani pisarze? To trzeba czynić tak, aby był znany. Od czego jest edukacja? Znam co najmniej cztery księgarnie warszawskie, gdzie są książki Mackiewicza. Książki są, jest ich bardzo dużo i są dostępne. Kropka. Księgarze biorą z hurtowni książki jakie chcą. Jeśli nie wybierają Mackiewicza to może warto ich do tego przekonać. Jakie znaczenia ma okładka książki dobrego pisarza? Czy nie liczy się raczej to, że książka ta jest wartościowa, polecana i ten kto chce i szuka ten ją znajdzie? Mam znajomego w wieku około 30 lat i on czyta Mackiewicza. Bo chce. A jak chce to znajduje, chociaż mieszka w małej miejscowości nad morzem, gdzie nie ma ani jednej księgarni. Dziś nie ma problemu, zamawiasz i przysyłają (nawet na empik.com są w ofercie, choć „produkt niedostępny”. Niedostępny? to dlaczego są dostępne na multibook.pl?). W „nowym, wspaniałym” peerelu Mackiewicz jest tak naprawdę wykorzystywany tylko do doraźnych celów (dziś: podparcia peerelowskiego „patriotyzmu”). Gdy się to nie udaje, wtedy jest raban o „dostęp do książek Mackiewicza”.
Panie Andrzeju, mnie chodzi tylko o te żeby książki Józefa Mackiewicza były w księgarniach. Aby czytelnicy mieli możliwość je ZAUWAŻYĆ. Owszem, kto chce znaleźć ten łatwo znajdzie. Ale chodzi też o ludzi którzy po prostu szukają w księgarniach nowości.
Drogi Panie Pawle,
Od kogo ma zależeć, jakie książki są w księgarni i jak zostają w tej księgarni przedstawione lub wystawione na sprzedaż? Od kogo innego, jak nie od księgarza? Chce sprzedawać dzieła Lenina? Doskonale. Prawdopodobnie splajtuje, ale to jego sprawa. Szczerze wątpię, żeby bankructwo zagrażało księgarniom, które sprzedają Mackiewicza, ale co ja o tym wiem? Być może w prlu „idą” tylko kryminały?
Zmierzam do tego, że w jaki sposób dany księgarz będzie „eksponować” książki Mackiewicza, musimy pozostawić jemu samemu. Czy je zamówi z hurtowni, czy nie, to też przecież zależy od niego (choć nie sądzę, żeby wielu księgarzy odmawiało zamówienia książek z hurtowni, jeżeli tego domagają się od nich czytelnicy). Natomiast nie zależy od niego, czy ktokolwiek te książki zauważy, kupi, przeczyta i zrozumie. Za to jesteśmy odpowiedzialni my wszyscy. A ściślej, każdy z osobna. Jest mnóstwo fascynującej literatury, którą chciałbym przeczytać, ale nie mogę znaleźć na to czasu. Nie wątpię, że jest równie wiele ciekawej literatury, o której istnieniu w ogóle nie wiem, a która warta jest uwagi.
W konkretnym wypadku Józefa Mackiewicza, prawdziwy problem polega chyba na tym, że brak zainteresowania prlowskiej publiki w jego książkach, używany jest jako zarzut przeciwko niestrudzonemu wydawcy jego pism. I to jest niegodziwością.