Wyindywidualizowaliśmy się z rozentuzjazmowanego tłumu
0 komentarzy Published 10 czerwca 2022    |
Co począć, jeżeli okaże się, że prawda, o której z taką wyniosłą pewnością perorują redaktorzy podziemnego wydawnictwa, jest przeciwstawna ich własnym założeniom? Co robić, jeśli komunizm jest zgodny z ludzką naturą? Ludzkość pragnie i łaknie sprawiedliwości społecznej: od każdego brać według jego zdolności, każdemu dać według jego potrzeb. Jedni są szczególnie uzdolnieni do ciężkich robót za kręgiem polarnym i nie mają żadnych potrzeb, za to inni mają talent do bimbania sobie i potrzebują co nie miara. Jak ziemia długa i szeroka, niesprawiedliwość takiej sprawiedliwości nie dociera do zaślepionych demagogią społeczeństw. W Afryce nie było głodu, gdy cały kontynent jęczał pod opresją krwiożerczych kolonialistów i ich korkowych hełmów, a dziś masowy głód zagraża milionom Afrykanów, ponieważ Ukraina nie eksportuje zboża. Egipt był przed wiekami spichlerzem rzymskiego imperium, dziś jest drugim co do wielkości importerem zbóż i – jest na granicy głodu. Ot, do czego prowadzi nagradzanie wedle potrzeb i wymaganie podług talentów, wiedzie do wzrostu potrzeb i zaniku zdolności.
W Zjednoczonym Królestwie, gdzie mieszkam od wielu dziesięcioleci, 5 milionów 330 tysięcy ludzi – czyli mniej więcej tyle, co cała ludność Norwegii – pobiera najrozmaitsze zasiłki dla bezrobotnych (a jest tych zapomóg bez liku). Jednocześnie brak rąk do pracy i prawie 20% siły roboczej, to obcokrajowcy. Czy się leży, czy się stoi, rząd zapłaci, bo się boi. Pandemia? Rząd buli za bezczynne siedzenie w domu. Inflacja? Niech rząd płaci! Zwiększyć zasiłki, bo jak nie, to dziennikarze z bibisi będą źli! Zatrudnienie tych gnuśniejących milionów bezspornie obniżyłoby stopę inflacji, ale to już dziennikarzy nie obchodzi, niech się inni głowią. Brytyjczycy powszechnie nawołują rząd do „pomocy ubogim”, a że w rezultacie wszyscy staniemy się biedni i nie będzie kogo opodatkować, to nie interesuje zupełnie nikogo. Prawicowy (jakoby) rząd Torysów rozdaje pieniądze na lewo i prawo – głównie na lewo – a opozycja zrzędzi, że za mało, i grzmi, że należy zaopatrzyć każdego według jego potrzeb. W kraju, gdzie jeszcze nie tak dawno szanowano swobody obywatelskie, wolność osobistą i wolność słowa, namawia się dziś oficjalnie do donoszenia na sąsiadów, a jakiś tuman otrzymał karę więzienia (w zawieszeniu) za opowiedzenie głupiego kawału. (Żeby chociaż za to, że kawał był głupi, ale nie! Pójście do mamra wisi nad nim, ponieważ jego żart kogoś obraził.) Nie tłuką wprawdzie kolbami w drzwi o szóstej nad ranem, nie wywlekają jeszcze ludzi pod stienku, nie torturują w ciemnicach i nie wywożą do Australii, ale to wyłącznie dlatego, że nie ma takiej potrzeby, bo nikt im się nie opiera. Wszyscy wokół ważą słowa, byle tylko nikogo nie urazić, jak zahipnotyzowani wejrzeniem kobry. Terror fizyczny był koniecznością w Rosji, ponieważ Rosjanie zamierzali powywieszać bolszewicką szajkę na przydrożnych latarniach. W Anglii będą wieszać tylko „bankierów”. Lud pragnie komunizmu, taka jest prawda, panowie redaktorzy.
Popadam niekiedy w letarg zabarwiony melancholią, medytując nad wykwintnymi daniami, jakie nam zaserwują lewicowcy, kiedy wreszcie pozbędą się tych zaplutych karłów reakcji, czyli Torysów, i dorwą się do władzy nad milionami bezrobotnych i onieśmielonych Brytyjczyków. Periodyczne napady melancholii są jedynym lekarstwem na straszną myśl, że uciekłem przed laty przed ulewą realnego socjalizmu, by dziś znaleźć się pod dziurawą rynną surrealistycznego socjalizmu Kanclerza Skarbu Jej Królewskiej Mości, Rishi Sunaka. W hinduskiej mitologii, Rishi, to demon opiekuńczy, wizjoner i prorok, który dogląda i podgląda, stoi na straży, ale także śledzi i obserwuje nie zawsze dobrotliwie, ingeruje w ludzkie sprawy nie bez dozy złośliwej pogardy dla ludzkości. Sunak nie jest ani wizjonerem, ani ekonomistą, nie jest demonem ani opiekunem, za to zniszczy finanse brytyjskiego państwa na długie lata.
Okresy melancholii pozwalają mi przetrwać. Jak inaczej zdołałbym dożyć wieku, w którym w spokoju ducha kontemplować mogę na równi, ucieszną arogancję młodości i tragikomizm zgrzybiałej demencji? Bezpodstawne lęki nieopierzonych lat tyle samo są warte, co bojaźliwa bezpodstawność lat rozciągających się w niekonieczność. Z braku kości słoniowej, zbudowałem sobie wieżę z ataraksji. A teraz, z luksusu ukrycia na wysokościach, mogę obserwować pocieszną trwogę młodzieńczych upadków i groteskowe wzloty szczenięcych rozkoszy, ale także codzienne troski zniedołężniałych ramoli, takich jak ja sam; mogę spozierać na nie, wbrew Spinozie, na przemian śmiejąc się i lejąc łzy, bez potępienia, ale również bez zrozumienia. Oderwanie prowadzi do niewzruszoności wobec ciżby. Do obojętności na każde znaczące spojrzenie wymienione ukradkiem za plecami, na zażenowane uśmiechy politowania, na głuche milczenie. Czy ja wiem, może wcale nie jest to indyferentyzm? Kiedy natykam się na odwrócenie oczu, połączone z drwiącym śmiechem i zmianą tematu, to raduję się w sercu. Być może więc, każdy wypadek oburzonego wznoszenia oczu ku niebiosom – Boże, spuść bombę i zabij tę starą trąbę! – jest niezbitym dowodem, kolejnym, niezaprzeczalnym znakiem, jaskrawym drogowskazem, wiodącym do pustego śmiechu lub bezsilnego szlochu, w pełnej świadomości, że niniejszym wyindywidualizowaliśmy się z rozentuzjazmowanego tłumu. Śmiać się i łkać zawsze milej w kompanii, ale co mi tam! Wyindywidualizowanie się z rozentuzjazmowanego tłumu jest koniecznością dla zachowania człowieczeństwa.
Jeden z podziemnych redaktorów usiłował mię przekonać, że zwrot „wyindywidualizowaliśmy się” jest najdłuższym wyrazem w języku polskim. Nic bardziej błędnego. Nie mam słów na tego rodzaju nieuctwo. Każde kształcące się dziecko wie, że najdłuższym w polszczyźnie jest słowo „Konstantynopolitańczykowianeczka”. A przynajmniej wiedzieć powinno, bo jak inaczej nazwać drobne dziewczę ze stolicy Bizancjum? Bez względu na niedostatki wykształcenia w podziemnych kazamatach, pragnę poczynić następujące dwie obserwacje. Primo, samo powiedzenie, „wyindywidualizowaliśmy się z rozentuzjazmowanego tłumu”, zaistniało w polszczyźnie w liczbie mnogiej – przeczy przeto idei indywidualizacji jako takiej. Albowiem gdybyśmy w istocie wyindywidualizowali się z rozentuzjazmowanego tłumu kolektywnie, to pozostalibyśmy wciąż w czeredzie – aczkolwiek mniejszej rozmiarami – z której to grupy nadal należałoby się bezwarunkowo wyindywidualizować.
Druga refleksja jest jeszcze bardziej katastrofalna, jeżeli to możliwe. Ku mojej zjadliwej uciesze, ogromna większość współczesnych mi rodaków, nie potrafi nawet wymówić tej frazy o indywidualizacji i entuzjazmie tłumów, nie wspominając już nic o jej zrozumieniu. Mniemam, iż jest to fakt znamienny, ze względu na rozpowszechniony w Polsce kolektywizm. Albowiem rodacy czują się pewniej w stadzie, a im bardziej rozentuzjazmowana tłuszcza, tym większa frajda. Dlatego to z taką rozkoszną ochotą rzucili się onegdaj na wiece i w zetemesy, w pochody i w solidarności. Z takim rozrzewnieniem tęsknią do placów defilad, do wymachiwania sztandarami i do wygrażania pięściami, że i dziś demonstrują i manifestują nie gorzej niż demos i manifest lipcowy razem wzięte, chociaż jednocześnie lubią też szemrać po kątach o kacapach i szkopach, mamrocząc pod nosem: nie rzucim ziemi, skąd nasz smród.
Rozentuzjazmowany tłum rodaków jest wszakże równie nie po mojej myśli, jak rozentuzjazmowana rzesza Londyńczyków, wiwatujących na cześć królowej Elżbiety. Pospólstwo jest tyleż niesympatyczne, gdy entuzjazmuje się kopnięciem piłki, co wówczas, kiedy wznosi wyciągnięte ramię z okrzykiem „Sieg Heil!”. Tłum jest nie mniej odstręczający, wznosząc unisono okrzyki na cześć masowych morderców, jak wtedy, gdy rozogniony przekonaniem o własnej wyższości i bezkarności, podpala auta i rabuje z entuzjazmem sklepy, na znak solidarności z zamordowanym przez policję narkomanem. Lud pragnie być stogiem siana, a nie igłą, panowie redaktorzy.
Wyindywidualizowanie się z rozentuzjazmowanej tłuszczy jest więc kategorycznym imperatywem wolnego człowieka we współczesnym świecie.
*
Kiedy muzułmanie opuścili wielką twierdzę Hosn al-Akrad, zwycięscy Krzyżowcy znaleźli w zakamarkach zamczyska starożytne pisma, których w swym barbarzyństwie nie potrafili odczytać. Mimo pogardy dla niewiernych, nie zniszczyli ich, a zachowali z pieczołowitością. Wśród zwojów znajdował się tajemniczy manuskrypt, do dziś nie odcyfrowany w całości. Światli mnisi Złotego Wieku zdołali rozszyfrować zaledwie część rękopisu, a między innymi przypowieść, którą podaję poniżej.
Wezwał Pan lud swój i rzekł Pan do ludu swojego:
„Ludu mój! Oto daję wam naczynie drogocenne. Wszyscy zeń korzystać będziecie. A przeznaczam je na najpiękniejsze skarby, jeno skarby w trudach zdobyte. Tylko w naczyniu Pańskim pozostaną drogocenne. Tylko w naczyniu tym błyszczeć będą swym prawdziwym blaskiem.”
I rzekł Pan: „Nie będziecie trzymać w nim nic, a tylko klejnoty najcenniejsze. Owo do nich przeznaczam, tako jak i skarby do naczynia owego odtąd przeznaczonymi będą.”
I rzekł Pan: „Strzeżcie naczynia mego, bo nikt krom was nie otrzymał daru takowego.”
Uradował się lud i pokłon złożył Panu. I świętował lud przez siedem dni i siedem nocy, dzięki czyniąc Panu.
Skarby poczęły napływać do naczynia Pańskiego i lśniły w nim niezwykłym blaskiem. I pojął lud, że dar Pański pomaga im skarby zdobywać, a że bez niego ani skarbami by nie były.
Ale oto wymarli ci, spośród ludu, co pamiętali dzień ów szczęśliwy, kiedy Pan dar swój obwieścił. A synowie ich, choć słowa Pańskie znali od ojców, widzieli siłę naczynia i szemrać między sobą poczęli: „Czemuż to klejnoty jeno w naczyniu trzymamy? One wszak lśnią i poza Pańskim darem. Naczynie Pańskie moc ma taką, że i poślednią rzecz przyoblecze w blask szczególny.” I znosić poczęli wszystko, co bez trudu i mozołu im przyszło. A cokolwiek przynieśli, zdało im się połyskiwać cudownie w naczyniu Pana. I zapomniał lud o prawdziwych skarbach, które w trudach zdobywać trzeba. I nie pomniał lud o słowach Pańskich, i nie pamiętał słów Jego. A naczynie Pańskie świeciło blaskiem najwyższym i stało się skarbem w ich oczach.
I ujrzał lud, że naczynie, choć darem Pańskim było, naczyniem było. I pomieścić mogło nie tylko skarby, ale wszystko co lud Pański zapragnął w nim złożyć. I znosili, nie tylko dary poślednie, co mieli bez wysiłku, ale i podłe, i kalekie, te występkiem zdobyte i w ciemnościach zagrabione.
I radowały się serca ich, że cokolwiek w naczyniu Pańskim umieścili, zdało im się skarbem najprzedniejszym. Atoli nie była to uciecha z daru Pana. Cieszył się lud z własnej potęgi. Mroczna radość wstąpiła w serca ludu. Kto żyw, znosił ohydę i występek, a w naczyniu Pańskim zdały się cnotą; to co odrażające, przyoblekało się w piękne kształty, a to co nikczemne, świecić się zdało blaskiem cudownym.
Zagadnął więc lud mędrców swoich: „Czemuż to Pan oszukał nas? Czemu rzekł ludowi swemu: ‘Nie będziecie w nim trzymać nic, a skarby najcenniejsze’? Czyż nie chciał Pan pomniejszyć potęgi naszej? Czemuż to, ujmy nam przydając, trudzić się nakazał? Czyż nie chciał Pan wynosić się ponad nas, skrywając przed ludem swym prawdę?”
I odparli mędrcy ludowi: „Dajcie nam siedem razy po siedem dni i siedem nocy, a znajdziemy odpowiedź na zapytania wasze. Albowiem Pan pokrył naczynie swe znakami tajemnymi, w których zaklęta jest moc Jego. My, mędrcy, odczytamy znaki Pana i objawimy je ludowi naszemu, aby nic nie było ukryte przed ludem naszym.”
I ucieszył się lud oznajmieniem mędrców swoich. I świętował siedem dni i siedem nocy, aż mrok wypełnił serca ludu. Albowiem w sercach swych lud cieszył się, że wyrwie tajemnicę Panu, i że wszyscy będą jako Pan.
A gdy siedem razy siedem dni i siedem nocy minęło, zebrał się lud przed mędrcami swymi, aby wyjawili mu tajemnicę naczynia Pańskiego.
I rzekli mędrcy ludowi: „Ludu nasz! Nie znaleźliśmy, dlaczego nakazał Pan, nic jeno skarby w naczyniu naszym składać. W mądrości naszej widzimy, iż nakaz Pański miał więzić lud nasz i na postronku go trzymać. Nakazał Pan trud ludowi naszemu, albowiem bał się potęgi naszej.” I rzekli mędrcy do ludu: „Ale oto my, mędrcy wasi, wyrwaliśmy tajemnicę Panu! Odczytaliśmy znaki tajemne. I oto oznajmiamy wam imię naczynia naszego! A imię jego jest: Wolność.”
I rozradował się lud ze zwycięstwa swego, i ucieszył się. Ale oto wystąpił inny spośród mędrców i zawołał: „Ludu mój!” I cisza nastała, a mędrzec ów rzekł donośnym głosem: „Ludu mój. Oto my, mędrcy, wydarliśmy tajemnicę Panu! Pan ukrył wolność waszą w naczyniu. Lecz oto my, mędrcy, wyzwoliny wam niesiemy ostateczne. Azaliż nie dał wam Pan wolności? Atoli ukrył ją Pan przed wami, jakoby nie wam pojąć dar Pański! Lecz my, mędrcy wasi, rozbijemy naczynie, ten znak niewoli Pańskiej! I oto dajemy wam – wolność!” Tako rzekł drugi mędrzec; i wrzawa wielka wybuchła, gdy rzekł tak. I radował się każdy nowemu skarbowi, boć przecie pojmował w sercu swojem, że wyrwawszy tajemnicę Panu, mocarzem się stawał i był jako Pan.
Świętował lud wyzwoliny swoje. A kto zdolen był – łupił, a kto mocen był – zabijał; nie było bowiem kresu wolności jego. Wezwali tedy mędrcy osiłków spośród ludu i nakazali im straż trzymać nad ludem, gdy oni sami w ciemnościach ukryli naczynie Pańskie.
I przyszedł Pan do ludu swego. Pod zasłoną Pan przybył i w ukryciu. W tajemnicy przed mędrcami lud swój nawiedził Pan. I rzekł Pan do swego ludu:
„Oto dałem wam skarb – a wy roztrwoniliście go.
Oto dałem wam moc – a wy w niemoc popadliście.
Oto dałem wam wolność – a wy wciąż wyzwolin pragnęliście.
Gnić zatem w niewoli będziecie, choć wolni!
W niemocy pętach tkwić będziecie, choć mocni!
W nędzy, choć możni!”
Tak oto rzekł Pan do ludu swojego. I odszedł w góry, z orły dzielić samotność.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Wyindywidualizowaliśmy się z rozentuzjazmowanego tłumu”
Prosze czekac
Komentuj
O najnowszej biografii Józefa Mackiewicza po raz ostatni. Część I »