Sesja mackiewiczowska w Londynie
26 komentarzy Published 14 maja 2022    |
Wiek niesie ze sobą przywileje. Kuśtykając powolutku w stronę brutalistycznej architektury londyńskiego Posku, i zachwycając się jednocześnie pierwszym słonecznym dniem od dawien dawna, rozmyślałem, co też byłby Józef Mackiewicz miał do powiedzenia na temat tych wszystkich akademii na cześć? Jedna odbyła się w jego urodziny w Warszawie, a teraz druga w Londynie, a on nie lubił ani Londynu, ani Warszawy, ani laurek. Zajęty radosnym ćwierkaniem ptaszków w parku, spóźniłem się na otwarcie sesji, co uchroniło mię przed okolicznościowymi przemówieniami. Jakby na to nie patrzeć, okazuje się namacalnie, że jednym z przywilejów podeszłego wieku jest kaprys bezkarnego spóźniania się na akademie. Zasiadłem cichutko na krzesełku z tyłu, dopiero wówczas, gdy niezrównana pani Dobrosława Platt, dyrekorka Biblioteki Polskiej, zapraszała pierwszych uczestników sesji do zajęcia miejsc na wywyższeniu. Wyniesieni na piedestał zostali pp. Bolecki, Chojnacki i Bąkowski.
Profesor Bolecki miał mówić o „miejscu Mackiewicza”. Nie jestem skory do prób umiejscowienia pisarza, który świadomie unikał klasyfikacji i nie dał się nigdy przyszpilić nikomu, ale Bolecki zmienił temat i, zamiast wciskać do szufladek i gablotek, mówił ciekawie o małych formach w twórczości autora form tak wielkich jak epopeja Nie trzeba głośno mówić. Przed wojną pisał Mackiewicz artykuły i felietony, opowiadania i recenzje, reportaże, wspomnienia i nowele. A po wojnie robił dalej to samo, tylko lepiej. Pisywał do gazet i pisał często; pisał niekiedy na kolanie, ale zawsze interesująco. Bolecki słusznie zwrócił uwagę na obecność elementu autobiograficznego we wszystkich formach jego pisarstwa, nawet w politycznej publicystyce. Mackiewicz rozsadzał akademickie definicje form literackich, pisał reportaże jak felietony, a wspomnienia jak reportaże. Recenzja teatralna mogła być w jego wykonaniu reportażem z przedstawienia, a nowela zachować mogła bezpośredniość punktu widzenia reportera. Bolecki trafnie zauważył, że angielskie słowo narrative lepiej oddaje sens giętkiej formy używanej przez Mackiewicza, niż jakiekolwiek polskie określenie (może z wyjątkiem „eseju”, ale tego słowa nie lubił sam autor). Nie zrozumiałem tylko, jakie były konkluzje referatu. Czy dadzą się zastosować do Mackiewicza rygory formalnych definicji, czy też należy je odrzucić i stworzyć nowe?
Z góry cieszyłem się na referat doktora Chojnackiego o starciu Józefa Mackiewicza z Zygmuntem Nowakowskim w „Okopach Świętej Trójcy”. Reprezentowali oni inne opcje, odmienne wizje, i bardzo często nie zgadzali się zasadniczo, mimo że obu nadano niezgrabne miano tzw. Niezłomnych i wrzucono do tego samego worka. Obaj odrzucali ludową Polskę – nie uznawali bolszewickiego tworu za państwowość, a tym bardziej za państwowość polską – zatem różnice między nimi mogłyby okazać się fascynujące. Byłyby to różnice politycznej wizji, fundamentalnej strategii i rudymentarnego obrazu świata. Niestety p. Chojnacki ograniczył się do wyliczenia punktów stycznych – nie w sensie momentów ideowej bliskości, ale dosłownie: punktów zetknięcia się obu pisarzy, wspólnych tematów, w których obaj zabierali głos – po czym, jak mi się zdało, niewygodnie zasiadł okrakiem na barykadzie, którą oczami wyobraźni dostrzegałem wewnątrz Trynitarnych Okopów. Szkoda, bo konfrontacja między dwoma tytanami emigracji byłaby ideowo owocna w naszych czasach; w czasach, kiedy okopanie się w Okopach Św. Trójcy w obliczu bolszewickich harcowników, wydaje mi się przedsięwzięciem tyleż zbożnym, co najmilej widzianym.
Po nim zabrał głos p. Bąkowski. Przemilczenie jego referatu byłoby najbardziej wielkodusznym aktem z mojej strony, ale nie ulegnę pokusie wspaniałomyślności. Bąknął coś mętnie o Sokratesie i Heglu, choć próżno dociekać związku z przedmiotem referatu. Cytował Krasińskiego, ale nie przypiął go do tematu; przytaczał Stendhala, ale zgubił zwierciadło i ugrzązł wśród błota na gościńcu. W końcu uratowała go litościwie pani Dyrektor Biblioteki Polskiej, zaniepokojona, że prelegent pośle słuchaczy w objęcia snu. Tylko jedną rzecz z sensem zdołał wydukać p. Bąkowski, a mianowicie, że nie należy przemieniać wina wielkiej literatury w wodę drętwej mowy. Gdybyż tylko zechciał zastosować swą zasadę bliżej domu.
Podczas przerwy, w kuluarach poczęstowano nas pysznymi ptysiami, kawą spod ciemnej gwiazdy i harmidrem na taką skalę, że nie zdołałem zamienić z nikim słowa, po czym wróciliśmy do Sali Malinowej, gdzie wyniesiono na piedestał trzech panów i jedną damę – proporcje iście mefistofeliczne.
Profesor Cenckiewicz rzucił w nas garścią refleksji na temat antykomunizmu. Nie gustuję w powszechnie panującej modzie, która przydaje wagi wszelkim „zapiskom na marginesie” czy każdemu ciskaniu garściami grochu o ścianę. Jednak Cenckiewicz mile zaskoczył mnie spokojną powagą swych rozważań. Nazwał postawę Mackiewicza antykomunizmem prewencji. Skoro komunizm jest zarazą, to należy unikać zetknięcia z nim – wynika stąd potrzeba totalnej negacji. W walce z komunizmem, należy dążyć do wyeliminowania chorej tkanki z zaatakowanego organizmu, z czego wynikać musi nadrzędny imperatyw walki z komunistami własnego narodu, a nie wymachiwania pięściami w kierunku zewnętrznych zagrożeń. Prelegent przeformułował (zapewne dla uniknięcia wulgaryzmu) sławne słowa Mackiewicza o dwóch okupantach: Niemcy wydobyli w Polakach wolę niepodległości, a sowieci – niewoli. Wskazał na zbieżność mackiewiczowskiego myślenia z Golicynem i Angletonem oraz z konserwatywnym katolickim tradycjonalizmem. W polskiej tradycji, antykomunizm nie był nigdy normą postępowania, nie nabrał cech postawy, był zaledwie narzędziem przeciw zewnętrznemu wrogowi. Dodałbym od siebie, że jako instrument wystarczy w Polsce tylko antykomunistyczna retoryka, nie trzeba się wynosić ponad demagogiczny, antykomunistyczny sztafaż. I dlatego, zdaniem Cenckiewicza, antykomunizm Mackiewicza był i pozostał wśród Polaków – sierotą.
Referat profesora Łukomskiego zaczął się interesująco. Mackiewicz był, zdaniem prelegenta, intelektualistą stygmatyzowanym za jasność myśli. Dobrze powiedziane: z taką klarownością wytykał błędy polityki polskiej, że nie sposób było go lekceważyć, trzeba było zwołać przeciw niemu pospolite ruszenie lub pójść na pisarza z obławą. Niestety dalsze enuncjacje Łukomskiego wzbudziły we mnie wiele wątpliwości. W jego mniemaniu, Mackiewicz nie był historykiem, ale „miał wyczucie dla historii”. Snując refleksje nad tą myślą, rozważałem, jakie kwalifikacje należy posiadać, by zasłużyć na miano „historyka”? Postawiłbym „wyczucie dla historii” wysoko na liście. Znam profesorów historii, których nie nazwałbym historykami. Co gorsza, przykłady „wyczucia historii” podawane przez Łukomskiego zdają się wskazywać, że mówca braknie tegoż wyczucia. Dowiedzieliśmy się na przykład, że Jan Nowak miał być kontrowersyjny, gdyż był złym szefem (sądzę, że Nowak miał więcej na sumieniu, niż tylko gnębienie podwładnych). Iwan Groźny natomiast, okazał się Azjatą, a lud rosyjski ma niewolnictwo wypisane na czole. I to wszystko wypowiedziane zostało w referacie na temat Józefa Mackiewicza.
I wreszcie pojaśniało w pociemniałej Sali Posku, gdy głos zabrała pani doktor Katarzyna Bałżewska. Czy w dzisiejszej Polsce można uzyskać doktorat od razu po maturze? Pani Bałżewska jest bardzo młoda i urocza (co jest zaletą nie tylko w oczach starych lubieżników). Jej uroda i młodość opromieniły referat, który i bez nich był wyśmienity. Obraz wojny był jej tematem, a wojna, okupacja, przemoc i zbrodnie, odgrywały ważką rolę w mackiewiczowskiej wizji świata. Poprzez metaforykę wojny opisywał fakty, przyrodę i ludzi czyli życie i cały świat wokół. Wojna była dla niego oknem na świat innych, wyższych mocy (dodałbym w tym miejscu, skoro czytałem ostatnio ponownie Miasojedowa, że odgrywała rolę ikony, „okna, poprzez które człowiek prawosławny widzi Boga”, gdyby nie to, że „wojna ponad wszystko śmierdzi”…). Ekstremizm sytuacji wojennych, otwiera ludzkość na poświęcenie, zbrodnie, heroizm, tchórzostwo. Autor Lewej wolnej zrywał z romantycznymi wzorcami, odrzucał patos i dotykał rzeczy w ich istocie; próbował przedstawić wojnę taką, jaką była w rzeczywistości. A wistość tych rzeczy jest nie z świata tego, dodałem od siebie w myślach, rozmarzony wystąpieniem pani Bałżewskiej.
Trudne zadanie stało przed p. Tomaszem Kornasiem, który musiał zabrać głos po tak znakomitej prelegentce, a mimo to, wywiązał się z niego bez trudności. (Pochłonęła mnie w tym miejscu kwestia: czy można wywiązać się z zadania? Ale prędko okazało się, że można, bo właśnie tak uczynił p. Kornaś.) Oto zajął się mało znanym przyczynkiem do trwającej pół wieku obławy na wielkiego prozaika: próbą przypisania mu autorstwa dwóch antysemickich powieści wydanych przez hitlerowców w Polsce podczas okupacji, pod grafomańskimi tytułami Niedole Anny i Burza nad lasem. Wspomniał między innymi obmierzłą postać niejakiego Żebryka, który ubliżał pisarzowi jeszcze w wiele lat po śmierci Mackiewicza i nawet zdołał z perfidią wyrazić żal, że wielki polski powieściopisarz uniknął był szubienicy. Żebryk twierdził w latach 90., że Burzę nad lasem napisał Mackiewicz w roku 1944. Jednak p. Kornaś ustalił, że książka wyszła w roku 1942 w Warszawie. Niedole Anny przypisano mu jeszcze później, bo dopiero w 2002 roku w Wilnie. Uczynił to niejaki Choroszewski, ponoć bliski znajomy córki Józefa Mackiewicza, Idalii. Ach, „piękno i smutek wszystkich tych rzeczy”…
Tym razem ptysie nie zwabiły mnie do kuluarów konferencji i pozostałem z dala od zgiełku, przykuty do czerwonego krzesełka, ze starczym rozrzewnieniem pogrążając się w rozmyślaniach nad tym pięknem i nad tym smutkiem. Jakież bogactwo treści i formy zawiera się w dziełach tego niezwykłego pisarza. Mówcy rozprawiali o polityce i literaturze, o wielkiej historii i o małych ludziach, o głośnych obławach z nagonką i o cichych podchodach, by zdławić wolną myśl, by zmusić pisarza do milczenia, a nie zadrasnęli nawet głębi myśli zawartej w 35 tomach Dzieł wydawanych z pietyzmem przez Ninę Karsov. Jedynym godnym uczczeniem tej zadziwiającej twórczości są właśnie rozliczne woluminy londyńskiej Kontry, ukazujące się regularnie, jak bicie wielkiego dzwonu, na pohybel wrogom wolnej myśli. I oto nagle, seria Dzieł Mackiewicza objawiła mi się w postaci majestatycznej karawany, posuwającej się niestrudzenie naprzód wśród kulturowej pustyni, wobec zgiełku ujadającej sfory psów. Ileż takiego rozwścieczonego szczekania ze strony tych wszystkich Eberhardtów, Trznadlów i Michalkiewiczów, musiała znieść Nina Karsov, zanim doszło do sesji naukowej w Londynie? A zresztą, niech sobie skowyczą, sobacze ich nasienie, bo psy zawsze szczekają, a karawana jedzie dalej.
Otrząsnąłem się z tej pustynnej wizji dopiero na głos pani Dyrektor, która zapowiedziała ostatnich mówców. Na piedestał wyniesiony został tym razem profesor Fitas. Przedmiotem jego wykładu był Mackiewicz-portrecista. Wśród mnóstwa wizerunków, które wypełniają karty pism Mackiewicza, większość z nich, to nie portrety ludzi. Już w debiucie pisarza, artykule pt. „Z ostępów Białowieży”, dopatrzył się prelegent portretu – portretu puszczy – a w nim, protoplasty podobnych wizerunków w jego późniejszej twórczości. Portret dworca wileńskiego jest równy obrazowi zmarłego profesora czy oswojonego kruka. Dla oddania ducha miejsca lub ducha postaci, Mackiewicz nie wahał się zaglądać za kulisy, by znaleźć charakterystyczne rysy osobowości. Osobowość przedmiotu jest dominantą portretu, dlatego wiek XIX sprzyjał portrecistom, bo był pełen indywidualizmu i dostrzegał cechy osobowe nawet u wrogów. Tego rodzaju autonomiczny, wyrazisty wizerunek nie był malowany przez Mackiewicza „na neutralnym tle”, ale raczej wtopiony w pejzaż, wyłaniał się z niego przez swe indywidualne rysy, poprzez to wszystko, co szczególne i – nomen omen – osobliwe. Pisarz wystrzegał się mechanicznego opisu w swych portretach, a dokonywał w zamian ewokacji, wyczarowywał postać. Wykład profesora Fitasa wydał mi się odkrywczy.
Po nim przemawiał Dariusz Rohnka. Dowiedziałem się wcześniej, że Rohnka jest właścicielem Wydawnictwa Podziemnego, zatem, wedle panującego fasonu, powinienem zważać na każde słowo, strzec się i drżeć, czy moje sprawozdanie się spodoba, ale w moim wieku, jest mi to zupełnie obojętne (na Sybir mnie nie poślą). Punktem wyjścia referatu było szlachectwo jako „niewątpliwy paradoks w pisarstwie Mackiewicza”. Pod urokiem dawnych monarchii, swobód obywatelskich i wolności życia, autor Kontry rzeczywiście wyrażał zdziwienie ideowym rozpadem ziem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Oto podczas II wojny, ziemie litewskie i ruskie poszły z Niemcami przeciw bolszewikom, a Korona z bolszewią przeciw Niemcom. Zaiste, tak było. Ale co to ma wspólnego ze szlachtą? Czyżby nie było szlachciurów w Wielkim Księstwie Litewskim? A czy Korony nie zamieszkiwała ludność w 90% pochodzenia chłopskiego? P. Rohnka wyraził „zaskoczenie ideowe” Mackiewicza, że Leon Bortkiewicz, szlachcic z dziada-pradziada, donosił; a Dominik Horodyński, utytułowany, a jakże, przekroczył granice upodlenia i niewolniczej uniżoności wobec Stalina. Zaskoczenie Mackiewicza dałoby się wyjaśnić także bliską znajomością z obydwoma, sądzę atoli, że niejeden proletariusz okazał się donosicielem, a kamieniarze i kolejarze także prześcigali się w uniżoności. Na czym więc polegać ma paradoksalna niewątpliwość szlachectwa w obliczu sowietyzacji?
Zakończył sesję Andrzej Mietkowski. Mówił o swoich spotkaniach z Mackiewiczem, choć spotkał go tylko raz. A było tak: wprosili się ponoć (z dwójką przyjaciół) do domu Mackiewiczów w Monachium na wiosnę 1981 roku, kiedy to poczęstowani być mieli trzema plasterkami sera i herbatą. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, żeby wytworna Barbara Toporska, której brakowało szyjek rakowych do pulardy, serwowała taką ucztę – nawet przybyszom z prlu. Ale te wątpliwości zbladły wobec dalszego ciągu relacji p. Mietkowskiego. Jest bowiem zupełnie niemożliwe, żeby Józef Mackiewicz mógł zakomunikować swoim gościom z ludowej Polski, że „Moczulski ma takie same poglądy” jak on sam. Poglądy Leszka Moczulskiego były przeciwstawne antykomunizmowi Mackiewicza. Szef KPNu domagał się „polskiej rewolucji narodowej” bez rozlewu krwi i pokojowego odsunięcia komunistycznej partii od władzy, gdy autor Zwycięstwa prowokacji widział w takich planach drogę donikąd, gdyż nie może być „polskiej drogi do wyzwolenia”, a obalić komunizm można wyłącznie w walce zbrojnej.
Kiedy zebrani opuszczali w gwarze rozmów Malinową Salę, zamyśliłem się znowu nad pięknem i smutkiem wszystkich tych rzeczy – nie wyłączając trzech plasterków sera. „Piękno i współczucie – to najlepsze możliwe przybliżenie definicji sztuki”, powiedział pewien wielki pisarz. Józef Mackiewicz dostrzegał piękno i smutek tam, gdzie inni widzieli tylko krew, brud lub barbarzyństwo propagandy. Miał współczucie dla ofiar, ale także dla wrogów, choć nie przestawał zmierzać do ich pokonania. Miał współczucie dla piękna, bo przemija. Przemijanie potęguje piękno, pogłębia smutek i wzmaga współczucie.
Ale o tym wszystkim nie trzeba mówić głośno.
Prześlij znajomemu
Jakby mało im było, że wpadły w ich łapy insygnia władzy IIRP. Przyszła najwyraźniej pora na Mackiewiczów. Dzisiejszy prl próbuje zagłaskać czy raczej zawłaszczyć zatwardziałego antykomunistę. Tak jakby komunizm upadł, jakbyśmy mieli już Wolną Polskę. Polskę cudownie wolną od zarazy. Zarazy, która wbrew przewidywaniom Mackiewicza sama z siebie odeszła, bez walki, bez wieszania komunistów na przydrożnych drzewach. Ogłasza się w kraju rok Józefa Mackiewicza. Zwołuje konferencję poświęconą pisarzowi. Nie jedną konferencję ale dwie. Jedną w kraju drugą na emigracji w londyńskim POSK.
Niech im tam, z komunistyczną propagandą trudno walczyć ale żeby uczestnictwem w konferencji przykładali do tej hucpy swoją rękę Redaktorzy Wydawnictwa Podziemnego!
Prochy Mackiewiczów muszą przewracać się w urnach.
Panie Gniewoju,
Gratuluję doskonałego komentarza.
Jedną z idei przewodnich WP (przynajmniej jeśli chodzi o mnie) było stworzenie czegoś w rodzaju elitarnego klubu dyskusyjnego… opierającego swoje istnienie na zasadach klarownego i bezwzględnego antykomunizmu. Pana wypowiedź świadczy o tym, że potencjalna możliwość zaistnienia takiego klubu w przyszłości zdaje się realna.
Wobec chuligańskiej Pana napaści na Wydawnictwo Podziemne postanowiłem odpowiedzieć dobrym słowem. Być może zadaje Pan sobie pytanie o powody tego gestu. Są trzy:
Po pierwsze, nie sposób zareagować inaczej na równie szczerą oraz intelektualnie uczciwą wypowiedź. Jak Pan miał sposobność czytać powyżej, nawet nobliwe pióro jakże szanowanego tutaj Starego Chrzana zadrżało wobec perspektywy carskiej kibitki (nie kobitki – proszę czytać uważnie!), uwożącej go tam, gdzie zapewne jego miejsce najwłaściwsze, a Panu – jestem tego pewien (wszak miałem niedawno przyjemność poznania w „peerelowskim” POSK-u) – powieka nawet nie zadrżała przy – jakże mężnym – cepem machnięciu… w naszą, wypowską stronę.
Po drugie, nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy bezrefleksyjnie w pacht oddawać cokolwiek malowanym peerelczykom, a już tym bardziej dawać sobie odebrać szacowne instytucje emigracyjnej kultury, jak chociażby Bibliotekę Polską. Czy z tego jednego powodu, że apostata śp. Kaczorowski państwowe insygnia władzy raczył był oddać swego czasu w robotnicze ręce Bolka, czy jeden ten czyn zdziecinniałego starca rujnować ma wizję Najjaśniejszej Niepodległej, bez szansy na rekonkwistę? Osobiście, nie jestem wielkim zwolennikiem symboli i sloganów, więc w sumie niewiele powinno mnie to obchodzić. Zdaje mi się jednak, że jeśli myśleć realnie, potknięcie małego polityka nie powinno rzucać zbyt długiego cienia na imponderabilia.
Po trzecie, redaktorzy Wydawnictwa Podziemnego nie brali udziału w żadnej „hucpie” jak to ładnie raczył Pan ująć, ale w konferencji naukowej zorganizowanej przez Bibliotekę Polską w Londynie. Wziąłem w niej udział nie ku uczczeniu kogokolwiek. Zrobiłem to, ponieważ dotyczyła twórczości, którą studiuję z uporem od blisko czterdziestu lat, stworzona zaś została przez człowieka, który w bardzo istotny sposób współuczestniczył w kształtowaniu mojego myślenia o świecie.
Że były tam osoby reprezentujące jakoby peerel (w jego kolorowej odmianie)? Pozwoli Pan, że skomentuje to słowami Jerofiejewa, które dokładnie ćwierć wieku temu posłużyły mi jako motto do książki o JM:
Wszyscy mówią „Kreml, Kreml”, od każdego to słyszę, a ja sam ani razu Kremla nie widziałem.
Więc widzi Pan, jak się sprawy mają, w moim rozumieniu: co mi tam ich propaganda, skoro owych istnienie jest mi całkiem obojętne…
A Panu nie?
Bogu niech będą dzięki za Czytelników takich jak Pan Gniewoj.
Szanowni Panowie Redaktorzy,
ceniąc, to przede wszystkim, Panów pracę, ceniąc równocześnie sukcesy Wydawnictwa Podziemnego w kontynuowaniu myśli Mackiewiczów, nie mając jednocześnie pomysłu na sensowną odpowiedź podeprę się cytatem z JM:
A papieża „polskiego”, też wolałbym widzieć nie podrzucającego dziecko, nie całującego ładną Włoszkę, nie w meksykańskim kapeluszu, ani z rakietą tenisową w ręku – lecz przed ołtarzem odprawiającego mszę żałobną […]
Jeszcze, na pewno to się stanie, przyjdzie czas kiedy będzie można wyjść z podziemia.
Drogi Panie Gniewoju,
Kompromis właśnie na tym polega, że jest niepostrzegalny, że człowiek stacza się w sposób dla niego samego niedostrzegalny. Bo co niby złego w tym, żeby pogadać z bratem-Catem, mimo że on był zdrajcą? Dlaczego nie pojechać do prlu, skoro się tam ma rodzinę? I tak dalej.
I dlatego właśnie chylę czoła.
Szanowni Panowie Redaktorzy,
sięgnąłem do korespondencji Mackiewicza z Giedroyciem z 1981 roku. Warto było sobie odświeżyć i zweryfikować obraz jaki pozostał mi w pamięci. Zdecydowanie to czego chciał uniknąć JM na styku z prl to wszelkiego rodzaju cenzura. JM pisze:
„Co do NOWEJ, było tak:
Już dość dawno zwróciła się do mnie okólną drogą o pozwolenie wydania w kraju („poza cenzurą”) moich nowelek wydanych w Londynie pt. Pod każdym niebem. Odmówiłem stanowczo. Nie ma bowiem w nich nic „niecenzuralnego”, i mogłyby zostać wydane i tak bez ryzyka. Nie chciałem więc, żeby wyglądało, że korzystam z byle okazji, by się dostać na rynek krajowy, zachowując „autocenzurę”… Na to nie pójdę. Jeżeli ma być „poza cenzurą”, to niech wydają książki przez cenzurę nie dopuszczone.
Teraz sytuacja się zmienia. Jeżeli pisze Pan, że gotowi są wydać „Drogę donikąd”, „Nie trzeba głośno mówić”, to oczywiście zgadzam się chętnie, korzystając z Pana uprzejmego pośrednictwa.”
Należy sobie odpowiedzieć na pytanie czy uczestnictwo w londyńskiej konferencji wiązało się z jakimś cenzuralnymi czy autocenzuralnymi ograniczeniami. Chyba nie. Mówię to z pozycji słuchacza a nie prelegenta.
Prof. Cenckiewicz dość obszernie omówił niezłomność antykomunistycznej postawy Mackiewicza. Pan Tomasz Kornaś rozprawił się z kalumniami przypisującymi Mackiewiczowi autorstwo dwóch pozycji: Niedoli Anny i Burzy nad lasem. Prof. Łukomski z przekonaniem przekonywał, wbrew Mackiewiczowi, o ciągłości Rosja-sowiety-Rosja Putina.
A o to, że nikt z audytorium nie zadał publicznie pytania prof. Cenckiewiczowie kto ostatecznie miał rację czy Mackiewicz ze swym nieprzejednanym antykomunizmem czy raczej polrealiści, pretensję można mieć do słuchaczy a nie do prelegentów. Na marginesie: nie ratuje bierności słuchaczy nawet prof.Bolecki, który z pewną nieśmiałością próbował podnieść i rozwinąć tę kwestię.
Co więc zrobić z motywacją Pana Dariusza, który napisał:
„Wziąłem w niej udział nie ku uczczeniu kogokolwiek. Zrobiłem to, ponieważ dotyczyła twórczości, którą studiuję z uporem od blisko czterdziestu lat, stworzona zaś została przez człowieka, który w bardzo istotny sposób współuczestniczył w kształtowaniu mojego myślenia o świecie.”
Na pewno nie należy jej tak pryncypialnie odrzucać jak mi się to przytrafiło zrobić.
Panie Gniewoju,
Teraz dopiero Pana nie rozumiem. Słowa Mackiewicza dotyczyły podziemia, nie prlu; dotyczyły nielegalnych publikacji wewnątrz prlu, to znaczy, z definicji POZA prlem. To im zezwalał na wydanie swych pism, pod warunkiem, że bez skrótów i bez komentarzy. Jak Pan wie, Nowa nie chciała go wydawać, mimo że Giedroyc łaskawie nie miał nic przeciw temu. A zatem te słowa nie dotyczyły styku z prlem, jak Pan pisze, bo on oczywiście odmawiał publikowania w prlowskich wydawnictwach, więc się z nimi nie „stykał”.
Tak się składa, że miałby Pan słuszność, gdyby powiedział Pan, że Nowa była „bardzo prlowska” jak na podziemie. Ale chyba tego Pan nie sugeruje, czy się mylę? Nowa była całkowicie dysydencka i to z niej wyrósł prl bis. Nowa była bardzo „na styku z prlem”. Ale czy o tym mówimy?
Zupełnie nie pojmuję, jak może Pan mieć pretensje do audytorium, w którym Pan uczestniczył. Skoro Panu nasuwało się jakieś pytanie, to należało je zadać, a nie mieć pretensje, że nikt inny go nie zadał. Chyba, że ktoś Panu zabronił się odezwać, albo powstrzymał siłą – wówczas Pańskie pretensje są uzasadnione.
Cieszę się, że nie dostrzegł Pan śladów cenzury, choć z autocenzurą nie byłbym tego do końca pewien, bo oprócz Pana Boga (i samocenzurującego się osobnika) nikt tego wiedzieć nie może z sensowną pewnością. Ach, żeby Pan wiedział, czego ja NIE powiedziałem…
A dlaczego 40 lat pracy ma być usprawiedliwieniem czegokolwiek? W takim razie powinniśmy mieć zrozumienie dla weteranów kompartii, co zęby zjedli na wcielaniu komunizmu i wszystko zrobią dla niego i nie zamierzają zmienić zdania nawet wówczas, gdy leninowska łżeczywistość zaofiaruje im kulkę w tył głowy: „Lenin ukształtował moje myślenie o świecie, poświęciłem mu 40 lat, więc niech żyje partia!…” Czy tak?
Panie Michale,
Nie znam praktycznie kulisów działania ówczesnych wydawnictw więc nie podejmę tu żadnej polemiki. Przytoczyłem ten fragment dla analogii która mi się nasunęła. Podobnie jak NOWA wtedy była elementem ówczesnego prlu tak dzisiejszy POSK jest bardziej elementem dzisiejszego prlu niż ośrodkiem myśli emigracyjnej. Idąc dalej, skoro Mackiewicz gotów był przystać na publikację w prl za pośrednictwem NOWA to ja nie mam prawa stawiać zarzutów za uczestnictwo w konferencji organizowanej w gmachu POSK, pod auspicjami i z uczestnictwem prominenta stamtąd.
Jeżeli chodzi o pretensję to jak widać w niezbyt czytelny sposób się wyraziłem ale mam pretensję o nie zadanie tego pytanie wyłącznie do siebie samego.
Ostatni Pana argument jest dla mnie bardzo istotny. Jednak jedna konferencja nie niszczy z kretesem mojego szacunku ani zaufania do tego co robicie obydwaj Panowie przez tyle lat.
Drogi Panie Gniewoju,
Mackiewicz był bezkompromisowy. Jednak nie zerwał korespondencji z Siemaszką, gdy ten napisał mu buńczucznie, że jeździ do prlu, bo „uświadomieni powinni jeżdzić” (czy jakoś tak, cytuję z pamięci). Wręcz przeciwnie, wypytał go o Białowieżę, bo go to interesowało.
Wydaje mi się, że kompromis w sytuacji sesji londyńskiej był z tych akceptowalnych, ale dlatego właśnie interesuje mnie Pańskie zdanie. Jakże bowiem łatwo ześliznąć się niezauważalnie dla samego siebie. Jakże więc mam nie wsłuchiwać się w opinię bystrego obserwatora?
Co do Posku, to nie może być ośrodkiem myśli emigracyjnej, bo nie ma żadnej emigracji. Był tu ponoć milion Polaków do niedawna, ale to nie była nigdy żadna emigracja, a wyłącznie Polonia, głęboko złączona z prlem i do niego w całości przynależna. Jakim zatem cudem Posk mógł był pozostać czymś innym? Nota bene: nawet za lepszych czasów, gdy jeszcze istniał Rząd RP na Uchodźstwie, nawet wówczas Posk był bardzo prlowski.
Wracając do podziemnych wydawnictw, to Nowa nie wydała nigdy Mackiewicza, bo zbyt wiele do powiedzenia miał w niej Michnik. Z tego samego pnia (Koru) zrodziły się Głos Macierewicza, a potem Krąg, ale obie te grupy miały korzenie w harcerstwie i katolicyzmie, a nie w komsomole i antykatolicyzmie, jak było z grupą Kuronia-Michnika-Nowej. Nieprzypadkowo więc, to Głos właśnie wydał „Kontrę”, jako pierwsze podziemne wydanie JM, a Krąg próbował dotrzeć do Mackiewicza przez jego córkę, o czym tu niedawno wspominałem. To ta właśnie próba – „Halunia i Kazio poprawiliby triumf prowokacji…” – doprowadziła Mackiewicza do pasji.
Natomiast w naszej kwestii, cokolwiek by myśleć o Nowej w roku 81, to wydawała książki nielegalnie i w podziemiu. Dla Mackiewicza niedopuszczalnym kompromisem byłaby zgoda na skróty (bądź wybiórczą publikację nowel) w celu dopasowania się do wymogów Chojeckiego-Michnika. Nie byłoby kompromisem publikowanie nielegalne ani przemycanie jego książek z Londynu do prlu. Na to się godził z chęcią i otwarcie.
Panie Michale,
Jeszcze raz, może ze zbyt wielkim uproszczeniem, ale historie podziemnych, czy lepiej powiedzieć, dysydenckich wydawnictw lat osiemdziesiątych, nie są dla nie jakoś szczególnie interesujące. Dla mnie znajomość z Mackiewiczami zaczęła się dzięki wydawnictwu Kontra i to mi w zupełności wystarcza. Wiem, że ich twórczość jest i w dobrym miejscu i w dobrych rękach i pod dobrą opieką. Wydaje mi się, że pisałem o tym wielokrotnie i czytelnie.
To o czym dyskutujemy to londyńska konferencja. Wyraziłem swoją opinię, wydało mi się po powtórnym przemyśleniu, wczytaniu się w argumenty Pana Darka zbyt pryncypialna, ta opinia znaczy się. Próbuję się doszukać jakichś analogii uczestnictwa Redaktorów WP z działaniami JM. Prowadzicie Panowie witrynę przez wiele, wiele lat. Nie jesteście żółtodziobami z mlekiem pod nosem więc musi być, taką mam nadzieję, jakiś sens w tym, że przystaliście na udział w konferencji.
Osobiście, nie miałem wielkich nadziei co do kondycji POSK, to co zobaczyłem na własne oczy było warte zobaczenia. Jak niektórzy mawiają o takich sytuacjach byłam tam dwa razy: pierwszy i ostatni raz. Czując się znowu niezręcznie przytoczę cytat z Pana Darka:
„Po drugie, nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy bezrefleksyjnie w pacht oddawać cokolwiek malowanym peerelczykom, a już tym bardziej dawać sobie odebrać szacowne instytucje emigracyjnej kultury, jak chociażby Bibliotekę Polską.”
Czy uczestnictwo Redaktorów WP w konferencji londyńskiej mogło powstrzymać coś co już dawno się wydarzyło?
Panowie,
Czuję się niejako wywołany do tablicy. Wypowiem się na poruszane tematy w artykule, w którym, zapewne, zahaczę o kwestię londyńskiej konferencji. Jeżeli tego wątku w przewidywanym artykule nie będzie, napiszę komentarz.
Panie Gniewoju,
Malowani peerelczycy niewątpliwie zdominowali POSK, ale zaproszenie redaktorów WP, w moim przekonaniu odbiera im tytuł do wyłączności…
Pierwszy z tych redaktorów jest emigrantem politycznym z peerelu, drugi kwestionuje podmiotowość tego tworu. Obie postawy wynikają z antykomunizmu. Pomimo to, znaleźliśmy się na liście zaproszonych prelegentów.
Dodam (pewnie niepotrzebne), że żaden z nas nie zadeklarował zmiany zajmowanego stanowiska, a wydaje mi się, że jest ono znane wszystkim, którzy choćby tylko sporadycznie zerkają na stronę Wydawnictwa Podziemnego.
Drogi Panie Gniewoju,
Przyjmuję do wiadomości, że nie interesują Pana historie podziemnych wydawnictw (buu, nazwa niniejszej witryny jest nawiązaniem do wielkiej szansy, jaką było istnienie tych wydawnictw, ale mniejsza o to). Proszę wszakże pamiętać, że to Pan przywołał Nową i podziemne wydawnictwa, jako przykład, więc dyskusja na ten temat jest uzasadniona. Jeżeli temat ma działać jako analogia, to musi być dobrze zrozumiany.
Czy wp może powstrzymać lub odwrócić cokolwiek pośród wszystkich tych niepożądanych zmian, które wydarzyły się od 1989 roku? Nie sądzę. Ale to nie znaczy, żebyśmy mieli zamilknąć. Tak mi się wydaje. Milczenie jest przyzwoleniem.
Panie Michale,
to nie tak, ze przywołałem akurat ten cytat ze względu na wydawnictwo NOVA. Prawdę powiedziawszy nie miałem zielonego pojęcia, że było ono związane w jakikolwiek sposób z Michnikiem. Dowiedziałem się o tym teraz, od Pana. Ale skoro Pan to wie to można domyślać się, że wiedział o tym również Mackiewicz pisząc list do Giedroycia w 1981 roku.
Fragment ten wydał mi się o tyle na miejscu, że definiuje warunki Mackiewicza dla jego istnienie w prlu. Jeżeli dobrze rozumiem Mackiewicza to chciał on być dostępny dla możliwie szerokiej grupy odbiorców, w tym także w prlu byle bez żadnej cenzury.
Niepotrzebnie wszedłem w rolę jednocześnie prokuratora a zaraz po tym w rolę obrońcy ale właśnie swoboda wypowiedzi, brak cenzury wydały mi się potencjalnym uzasadnieniem dla uczestnictwa Panów w londyńskiej konferencji. Przytaczając Mackiewicza chciałem stępić ostrze swojej krytyki wobec Panów, to przez szacunek dla Panów i Wydawnictwa. Najwyraźniej próba wyjęcia wbitego noża przyniosła więcej szkody niż ulgi.
Panie Gniewoju,
Chojecki był członkiem Koru, więc trudno chyba, żeby Mackiewicz nie wiedział, z kim ma do czynienia, ale jego stanowisko wydaje mi się nadal zasadne; zdawał się mówić: proszę bardzo, wydajcie Zwycięstwo prowokacji bez skrótów, albo Drogę donikąd, na to się zgodzę. A na wydanie nie-politycznych opowiadań lub Karierowicza się nie zgadzał. Sądzę jednak, że nie chodziło mu wcale o „dostępność bez cenzury”, ale o nielegalność wydawnictwa. Dostępność w prlu bez cenzury, ale w państwowym wydawnictwie – nie interesowała go. On chciał obalić komunizm, więc nie mógł wydawać w prlowskich wydawnictwach. To stanowisko wydaje mi się jasne i konsekwentne.
Słusznie chyba zwraca Pan uwagę na uwikłanie Nowej w dysydencką politykę, którą Mackiewicz odrzucał. Ale z tym problemem radził sobie przy pomocy swego warunku: zezwalał im na druki pism politycznych, a nie zgadzał się na inne. W ten sposób na dodatek wyśmiewał ich rzekomy „liberalizm”.
Nie dostrzegłem żadnego noża wbitego w moje plecy, ale poszukam jeszcze, może się znajdzie. Albo dziury po nożu, skoro już go Pan wyjął.
PS do powyższego wraz z refleksją pt. „JAK MY WSZYSCY NIEUWAŻNIE CZYTAMY”
Pani Nina Karsov zwróciła mi uwagę, że (nie po raz pierwszy) w piętkę gonię (oczywiście nie dosłownie). Mackiewicz pisał w liście do Kowalewskiego z 28 października 1981 roku (List 252, 19 tom Dzieł, s. 500-1):
„Był tu u mnie wysłannik „Tygodnika Powszechnego”, żeby ze mną [podkreślone przez JM] zrobić wywiad…! Udzieliłem mu. Chwycił się za głowę. Naturalnie mowy nie ma o druku.”
A dalej:
„Podobno NOWA chce teraz wydać moją „Drogę donikąd” i „Nie trzeba głośno mówić”. Tym razem zgodziłem się… Zobaczymy.”
Na s. 508 są przypisy: wywiad Mamonia jest dziś znany pt. „Moje credo pisarskie?… Prawda” i jest w tomie „Wielkie tabu” (tom 24 Dzieł) oraz przypis 30 dotyczący Nowej, który brzmi tak (in extenso):
„Nowa wydała „Drogę donikąd”. Strona tytułowa egzemplarza, który mam, jest uszkodzona i dlatego nie wiem, z którego jest roku. Bibliografia Jadwigi Czachowskiej i Beaty Dorosz „Literatura i krytyka poza cenzurą 1977-1989″, Wrocław 1991, podaje rok 1987. Inne bibliografie podziemnych publikacji nie odnotowują tego wydania.”
W tym samym liście Mackiewicz nazwał papieża poputczykiem, co następnie Kowalewski określił jako „wariackie brednie” w ręcznej adnotacji do przyjaciela.
Czy ten jeden list nie jest precyzyjną odpowiedzią na powyższe rozważania? Mackiewicz pozostawał bezkompromisowy i, wiedząc doskonale, że narazi się na ośmieszanie nawet ze strony bliskiego mu ideowo Kowalewskiego, nazywał papieża poputyczkiem. Jednocześnie gotów był dać wywiad poputniczewskiemu Obłudnikowi Powszechnemu, tak długo, jak opublikują go w całości. Podobnie, udzielił zgody na wydanie swych powieści w dysydenckiej Nowej, nie zmieniając swoich poglądów na temat Michnika i całego tego towarzystwa. Czyż nie miał racji? Nawet jeżeli Adam Michnik we własnej osobie wyda Drogę donikąd, to treść tej powieści obroni się sama. Chojecki z pewnością to rozumiał i dlatego Nowa nie wydała Mackiewicza, aż do późniejszych czasów. Jak wynika z przypisu, prawdopodobnie aż do 1987 roku, kiedy już sławetny festiwal mackiewiczowski trwał w podziemiu od lat. Opublikowali zapewne dlatego, że Mackiewicz rozchodził się w podziemiu jak ciepłe bułeczki, więc oni tylko płynęli z prądem.
W następnym liście do Kowalewskiego (z 19 listopada 1981, s. 503), Mackiewicz dodaje, że dostaje mnóstwo propozycji „wydania tam („Poza cenzurą”!!) moich książek. Zobaczymy co zrobi Giedroyć z tą NOWĄ!? – Naturalnie idę tylko na wydanie skrajnie antykomunistycznych.”
No więc? Dlaczego wszyscy tak nieuważnie czytamy?
Panie Michale,
wcześniej nie rozumiałem linii Pana ataku, teraz jeszcze bardziej czuje się jak dziecko we mgle.
Przytoczyłem list JM do JG zauważając analogię między ewentualną publikacją dzieł Mackiewicza w prl a uczestnictwem Panów Redaktorów w londyńskiej konferencji, która odbyła się pod auspicjami luminarzy dzisiejszego prl. Analogia może trafna może nie. Kwestia ta, według mnie zostaje cały czas na boku. Ale może to i lepiej.
Nie zabieram już dalej głosu w tym wątku jednak po przeczytaniu Pana przypisu pojawiło się kilka pytań czy może uwag technicznych, które mogą pojawić się również u innych czytelników WP.
Pisze Pan:
– „List 252, 19 tom Dzieł, s. 500-1″.
U mnie na półce tom 19-ty to „Sprawa Mordu Katyńskiego”
– „Na s. 508 są przypisy: wywiad Mamonia jest dziś znany pt. „Moje credo pisarskie?… Prawda” i jest w tomie „Wielkie tabu” (tom 24 Dzieł) oraz przypis 30 dotyczący Nowej
U mnie na półce tom 24-ty to rzeczywiście „Wielkie Tabu” jednak na stronie 508 publikowana jest polemika JM „Do Zeszytu 45″, poruszająca relacje polsko-litewskie w 1940 roku. Natomiast „Moje credo pisarskie” rozmowa Bronisława Mamonia z JM to strona 551 i kolejne
– „W następnym liście do Kowalewskiego (z 19 listopada 1981, s. 503)”.
Czy rzeczywiście szukać tego listu w tomie 19-tym, „Sprawa Mordu Katyńskiego”?
Ups… To komiczny błąd z mojej strony. Bardzo przepraszam. Tom jest oczywiście nr 29, a nie 19. Ale czy pomyłka z mojej strony nie była oczywista, zważywszy, że mowa wyraźnie o tomie korespondencji z Kowalewskim? Czy listy do niego mogły się znaleźć w książce o Katyniu?
Nie ma Pan natomiast racji w dwóch innych kwestiach. Po pierwsze, wyraźnie mowa o wywiadzie Mamonia (wspomnianym w cytacie z Mackiewicza), który to WYWIAD ukazał się w tomie Wielkie tabu. Natomiast PRZYPISY, które o tym mówią, są na s. 508 w tomie 29. Jak my wszyscy nieuważnie czytamy…
A po drugie, nie ma mowy o jakimkolwiek ATAKU z mojej strony. Niby dlaczego? Gdzie tu jest jakaś „linia ataku”?!? Po prostu, rozmawiamy. Czy już nie można nawet normalnie rozmawiać? Czy można tylko „atakować” lub „bronić się”? Skąd to się wzięło? Zwykła wymiana zdań okazuje się nagle atakiem po linii. Cóż to jest?
Jeszcze raz proszę o wybaczenie mojej połyłki w numerze tomu Dzieł. Jego adres brzmi:
Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Janusz Kowalewski, Listy, Dzieła, tom 29, Londyn 2020.
Przeczytałem mój komentarz przed puszczeniem go, ale nie zauważyłem tego błędu. Bardzo przepraszam.
Panie Michale,
dziękuje za korektę. Łatwiej teraz będzie sięgnąć zainteresowanym do właściwego tomu.
Ja, ze wstydem, przyznaję, że moja biblioteka kończy się na tomie 25-ym.
Przy okazji, a raczej przede wszystkim, składam wyrazy szacunku dla Pani Niny za jej wytrwałość w prowadzeniu Wydawnictwa Kontra.
To jest właściwie niewybaczalne, że próbując wyjaśnić i uniknąć nieporozumień, tylko zagmatwałem rzecz idiotyczną pomyłką. Jeszcze raz, proszę o wybaczenie.
Czy jest relacja filmowa z tej sesji? Może są gdzieś dostępne teksty poszczególnych wystąpień… Będę wdzięczny za informacje.
Panie Tomaszu,
Była na konferencji ekipa prlowskiej telewizji, tvp czy jakoś tak. Wiem, bo facet bardzo chciał ze mną przeprowadzić wywiad, więc „udzieliłem mu”, że zacytuję Mackiewicza na temat wywiadu z Obłudnikiem Powszechnym. Jakoś nie sądzę, żeby to się ukazało (bez cięć, a zresztą w ogóle).
Ktoś mi mówił, że były tam obecne dwie profesjonalne ekipy, ale nie wiem, jaka była ta druga. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, podobno nikt tego nie nagrywał. Dziwię się, ponieważ z historii jazzu i muzyki rockowej wiemy, że przypadkowe ekipy z kamerą i mikrofonem, które znalazły się na wyjątkowych koncertach, z zawodowego nawyku zaczynały kręcić. To były inne czasy, potrzeba było filmu lub taśm magnetycznych, a mimo to, tak się zdarzyło wielokrotnie. Dzięki nim mamy niekiedy jedyne zapisy wielkich koncertów.
Być może moje porównanie jest na wyrost, bo to nie był nadzwyczajny koncert Charlie Parkera, ale nadal dziwi mnie, że nikt tego nie nagrywał. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy to jest tak łatwe, że każdy Zdziś, Krzyś i Bryś nagrywa, co zjadł na śniadanie.
Ma się ukazać w przyszłości książka z wypowiedziami uczestników. Ale to już jest inna historia, o której ja nic nie wiem.
Czy WP planuje publikację wystąpień Pana Michała i Pana Dariusza? Może inni też by dołączyli… Czy to realne?
Zobaczymy, Panie Tomaszu. To się okaże. Jest w planach tom, zawierający wypowiedzi uczestników konferencji. Na razie tyle wiadomo.
A cóż ten Stary Chrzan chrzani, Panie Michale? Czyżby rzeczywiście starał się Pan posłać szanownych słuchaczy sesji w błogie objęcia Morfeusza? A może to on sam się niechcący zdrzemnął kapkę?
Chyba Staremu się jednak coś „pozajączkowało”, z moich (już wszak wieloletnich – jak ten czas leci!) obserwacji Pańskich wypowiedzi w sieci zauważam, iż najczęstszą przypadłością Pańskich czytelników-interlokutorów nie jest bynajmniej senne ukojenie, a raczej szewska pasja!
Co do udziału Sz.P. redaktorów „Wydawnictwa Podziemnego” w przedsięwzięciach o peerelowskiej proweniencji, to uważam iż powinni byliby wziąć udział nawet w głównym wydaniu peerelowskiego dziennika telewizyjnego (czy jak to się tam teraz nazywa), jeżeli mieliby tylko możliwość wypowiedzi bez cenzury (co raczej jest jednak mało realne).
Drogi Panie Amalryku!
Jakże to miło usłyszeć od Pana, no, i że ktoś wziął mnie w obronę przed starczym chrzanieniem…
Co rzekłszy, staruszek może i przysnął później, ale mnie się przydarzyło mówić w pierwszej części konferencji, a wtedy Chrzan zapewne nadal trząsł się z niecierpliwości, żeby dożyć takich radości, jak mój referat. Moja wypowiedź znudziła mnie samego, nie mogę zatem wykluczyć, że Stary chrzan miał rację. Na sam dźwięk hasła „tylko prawda jest ciekawa”, chce mi się – nie, nie odbezpieczać rewolwer, jak to miał w zwyczaju robić towarzysz Goebbels, ale – ziewać.
Dlaczegoś nie sądzę, żeby tvprl puściła wywiad ze mną, ale jeżeli ktoś go widział, to proszę mi koniecznie dać znać. Chętnie się dowiem, co powiedziałem.
Panie Michale,
Są!
Znalazłem aż trzy relacje filmowe poświęcone osiemdziesiątej rocznicy powstania Biblioteki w Londynie. Jedna z relacji relacjonuje konferencję inaugurującą obchody rocznicowe. Tak jak Pan przewidział, nie dowie się Pan z nich o czym Pan mówił.
https://magazynzwysp.tvp.pl/60777816/80-lat-biblioteki-polskiej-w-londynie
https://magazynzwysp.tvp.pl/59992637/gloria-artis-dla-biblioteki-polskiej-w-londynie
https://magazynzwysp.tvp.pl/59992629/londynska-konferencja-poswiecona-jozefowi-mackiewiczowi