Jacek Szczyrba
18 comments Published 27 December 2023    |
(Polski) Nagie słowa o czasach zagłady. Część II
18 comments Published 27 December 2023    | 
Drogi Panie Jacku,
Gratuluję ciekawego artykułu i dziękuję za dobro słowe. Muszę wszak nie zgodzić się z Panem. Poszukiwanie artykułów, analiza podpisów i temu podobne, wszystko to było wielką przyjemnością. Dodam, że praca nie jest wcale zakończona, bo są nadal znaki zapytania wobec np. podpisu J.K., o których czytał Pan we wstępie do bibliografii.
Natomiast prawdziwie benedyktyńską pracę wykonuje Pani Nina Karsov, poszukując artykułów i listów obojga Mackiewiczów dosłownie na całym świecie. Pani Nina zbiera, opracowuje i wydaje te materiały z niespotykanną starannością i na najwyższym poziomie. Tylko jej jednej należą się podziękowania za tę wielką pracę.
Panie Michale,
Ja również dziękuję za dobre słowo.
Starania Pani Niny Karsov są trudne do przecenienia. Jej sprawność w odnajdywaniu zaginionych materiałów literackich budzi mój wielki podziw. Opracowanie tekstów i obszerne przypisy są dopełnieniem relacji autorów i dają szerszy obraz tamtej rzeczywistości.
Jestem dopiero na początku podróży przez literacką twórczość Mackiewiczów i lektura kolejnych tekstów dużo daje mi pod względem, zarówno historycznym, jak i warsztatowym. Dobrze, że ta spuścizna jest we właściwych rękach.
Jacku,
Także Ci gratuluję Twojej bardzo udanej recenzji z Nudis verbis, w której wydobywasz esencję jego treści. Tom ten wydaje mi się doskonale prezentować to, co najważniejsze u Józefa Mackiewicza i dlatego uważam go za niezwykle wartościowy i ważny. Tym bardziej, że ostatnie wydanie zawiera suplement z odnalezionym po wielu latach, pierwszym numerem “Alarmu”, co moim zdaniem jest prawdziwą bombą wydawniczą i zmusza do uwzględnienia go w analizach i opracowanich twórczości i biografii twórcy. Słusznie piszesz, że zasługuje on na oddzielną analizę, bo prezentuje Mackiewicza nie jako teoretyka antykomunizmu, lecz jako osobę czynnie organizującą antykomunistyczny front.
Dyskutując kiedyś prywatnie na temat Mackiewicza ze znanym powszechnie tzw. prawicowym historykiem (doktorem habilitowanym na etacie profesorskim, łatwo się domyślić o kogo chodzi), dowiedziałem się od niego, że Józef Mackiewicz nie prezentował realnej myśli politycznej. Według mnie, taka opinia jest kompletnie nieuzasadniona (antykomunizm jest jasno sprecyzowanym, realnym programem politycznym), a jeśli chodzi o to, że Mackiewicz “nie działał” (co w sensie polskim oznacza zwykle zaangażowanie czynne w AK lub struktury post-akowskie), to wydawany w Warszawie przez małżeństwo Mackiewiczów, wkrótce po przybyciu z Wilna, “Alarm”, całkowicie obala tę tezę. Podobnie zresztą jak wydany jesienią 1944 roku w Krakowie jako broszura (w ramach większej struktury politycznej; nb. też cudem odnaleziony) “Optymizm nie zastąpi nam Polski”, o którym to wydawnictwie kiedyś mało udolnie napisałem, a który można by ponownie skomentować razem z “Alarmem” jako świadectwo czynnego zaangażowania małżeństwa Mackiewiczów w tzw. sprawę polską.
“Realiści” tamtych czasów i “realiści” naszych czasów mają ze sobą bardzo wiele wspólnego, z tym, że ci ostatni doszli już dziś do głoszenia zupełnych absurdów o zmodyfikowanym peerelu jako “wolnej Polsce”.
Dzięki, Andrzeju,
Tak, „Alarm” z pewnością zasługuje na osobną analizę. Pozwolę sobie jeszcze do tego tematu powrócić.
Jeśli chodzi o Cenckiewicza, to i mnie dziwi jego opinia. Warto by mu zadać pytanie, jaką postawę uznałby on za konstruktywny program polityczny. Bez żadnych złośliwości, chętnie poznałbym jego zdanie w tej kwestii. Znając jego poglądy, oczekiwałbym raczej aprobaty dla słów: Żadnej współpracy z bolszewikami! Mogę zrozumieć (ale nie popierać, rzecz jasna!) stosunek profesora Andrzeja Nowaka do Mackiewicza. Trudno się dziwić wyznawcy ideałów narodowych, imperatywu polskich interesów, stawianych ponad wszystko , że nie potrafi zrozumieć ponadnarodowych zagrożeń, całkowicie zmieniających anachroniczną perspektywę XIX-wiecznej walki narodowowyzwoleńczej, którą on zdaje się wciąż kultywować. Ale Cenckiewicza zwyczajnie nie rozumiem. Już tu chyba o tym kiedyś pisaliśmy, że w poszczególnych wypowiedziach zdaje się precyzyjnie opisywać istotę komunizmu na etapie podboju zbrojnego i jego formy ewolucyjnej, współczesnej. Podobnie miała się rzecz z jego komentarzem do uchwalenia przez tutejszy parlament roku mackiewiczowskiego. Według mnie dobrze podsumował całą tę hucpę. A jednak, jak wspominasz, w szerszym spektrum jakby gubił istotę myśli politycznej Mackiewicza.
Polrealizm? Chyba tak, ale akurat w przypadku Cenckiewicza jest to zadziwiające kuriozum.
Szanowni Panowie,
Pozwolę sobie na pewną uwagę na marginesie powyższej wymiany. Chodzi mi o osobną analizę “Alarmu”, do której najszczerzej Panów zachęcam i na którą z góry się cieszę.
Pani Nina Karsov opisuje w Nocie od Wydawcy, powody i zbiegi okoliczności, które doprowadziły do powstrzymania dystrybucji tomu “Nudis verbis” i dodania Suplementu z pierwszym numerem “Alarmu”, i dodaje: “W następnej edycji “Nudis verbis” suplement będzie włączony do tomu”. Zmierzam do tego, że artykuły z wszystkich numerów “Alarmu” – a jak dotąd znalazł się tylko pierwszy numer – należą do ciągu tekstów i wchodzą płynnie między wywiad katyński z czerwca 1943 i “Ech, wrócić-by!” z listopada 1945 (a ściślej, do wstrząsającego arcydzieła, jakim jest “Ponary-‘Baza'”, który to tekst, rzecz jasna, nie mógł być włączony do tomu “Nudis verbis”).
Koncepcja tomu “Nudis verbis” była wielokrotnie kwestionowana, ale była zamierzona z pełną świadomością i wydaje mi się nadal słuszna. Dlaczego objąć w jednym tomie lata 39-49? Czy cezurą w twórczości Mackiewicza nie była wojna? Albo okupacja sowiecka? Albo wyjazd do Katynia? A może emigracja? W moim głębokim przekonaniu, żadna z tych przemian, żadne z tych wydarzeń, nie było taką cezurą. Koncepcja tego tomu wynikła właśnie z konstatacji, że w zmiennych sytuacjach politycznych, w drastycznie różnych okolicznościach życiowych, Józef Mackiewicz zachował zdumiewającą stałość poglądów.
Czesław Miłosz wypowiedział sławne słowa pod adresem Mackiewicza, że „płacił fantazjowaniem czy nawet wariactwem za stałość poglądów”. To prawda, że konsekwencja w błędzie jest błędem, a nie konsekwencją, ale obracanie się z każdym wicherkiem, jak kurek na dachu, nie przystoi poważnym ludziom. Mackiewicz był człowiekiem poważnym i wobec tak skrajnie różnych sytuacji politycznych, jak przedwrześniowa Polska i jej kompletna ruina, dziwne interludium litewskie w polskim Wilnie, okupacja sowiecka, okupacja niemiecka, optymistyczna Warszawa na krótko przed powstaniem, i emigracja, nie zmienił swej ideowej postawy. Odnosił się do tych przemian na żywo, z wnikliwością i głębią – jako dziennikarz-reporter i publicysta, a nie jako teoretyk – a pomimo to, jego artykuły zachowują zdumiewającą świeżość i aktualność, ponieważ zachował wobec nich niezmienne stanowisko myślowe. Zachował postawę ludzkiej przyzwoitości.
Jacku,
Kuriozum? Czy sądzisz, że patriota, który czynnie angażuje się peerelowską politykę na szczeblu zarządzającym, nie zasługuje na miano polrealisty? Czy może to być romantyczny wallenrodyzm? Czy to dlatego uruchamia i przeprowadza on akcję sprowadzania do nowego, wspaniałego peerelu szczątków antykomunistów, którzy zastrzegli sobie, że nie chcą być pochowani na cmentarzu w komunistycznym tworze?
Z tego co wiem, SC bardzo sobie ceni myśl polityczną Dmowskiego.
Panie Michale,
Tak, konsekwencję światopoglądową Mackiewicza wyraźnie widać w kolejnych tekstach Nudis verbis. To rzadka postawa wobec tak niesprzyjających okoliczności. Przykład jego brata, Stanisława pokazuje, że nawet ludzie, wydawałoby się, niezłomni, o ukształtowanych postawach antykomunistycznych, mogą gładko przejść na pozycję wroga. Pokusa była z pewnością duża, tylko nieliczni potrafili się jej oprzeć.
Andrzej,
Dla mnie poglądy Cenckiewicza są kuriozalne, bo wewnętrznie sprzeczne. Szczególnie przy uwzględnieniu jego wiedzy i znajomości pisarstwa Mackiewicza, to zastanawiające. No tak, oczywiście, ze wyczerpuje to znamiona polrealizmu. W tym kontekście i Dmowski nie dziwi…
…tylko że Cat za nic by się nie zgodził, że on kiedykolwiek zmienił poglądy. On zawsze mówił to samo, zawsze miał rację i nigdy nikt go nie chciał słuchać…
Jacek, Andrzej, Panowie,
Stwierdzenie nie wymienionego w komentarzach z imienia i nazwiska historyka, jakoby JM nie prezentował realnej myśli politycznej zdaje się, w kontekście tekstów zebranych w tomie Nudis verbis, szczególnie ogołocone z rozsądku. NV, podobnie jak wiele innych tomów publicystyki JM, obnaża mizerię stawiania małych półprawdziwych kroczków, motywowanych doraźnym zyskiem, bez oglądania się na dalekosiężne konsekwencje.
„Nudis verbis” nie tom, a artykuł, którego tytułem nazwano cały tom 16. porusza obok wielu, często niezwykle złożonych problemów, jeden szczególnie uniwersalny, bo bezpośrednio dotykający intelektualnej i moralnej egzystencji nie tylko ludzi, mających wpływ na rozeznanie rzeczywistości lat 40. ubiegłego wieku, na ówczesną sytuację ojczyzny (nieważne w tej chwili jak szeroko rozumianej), ale także na ludzi egzystujących wcześniej, przed dramatycznymi wydarzeniami ii wojny światowej, i później, aż po trzeci dziesiątek XXI wieku, no i – któż wie? – pewnie znacznie dalej…
Mackiewicz pisał w tym tekście o „widmie bolszewizmu, stojącym u progu” nie „w formie i zewnętrznych granicach, ale wewnętrznej treści”, pisał tak w 1947, gdy co poniektórym roiły się jeszcze w głowach wizje wojen wyzwoleńczych amerykańsko-sowieckich. Na tym widmie opierał się potężny Londyn, nie łożąc na trwającą jeszcze w kraju walkę złamanego pensa, nie mówiąc już o wkładzie własnym, ludzkim i militarnym. Usłyszałem niedawno w środkach masowego rażenia, że był to „heroiczny” okres polskiej emigracji antykomunistycznej. Można by to stwierdzenie uznać za szczególnie bulwersujące, gdyby w najmniejszym stopniu odbiegało od mentalnej normy, ówczesnej i współczesnej. Ale tak nie jest.
O tym właśnie traktują Mackiewiczowskie „Nagie słowa”; że wedle powszechnych deklaracji, poświęcało się (i poświęca wciąż) to co możliwe dla Ojczyzny (z pewnością pisanej wielką literą), gdy tymczasem robiono (i robi się) wszystko, aby możliwie uniknąć konfliktu z nowym, nierównie groźniejszym najeźdźcą bolszewickim. W swoim artykule podaje Mackiewicz obszerną listę przekonujących argumentów, choć z oczywistych powodów nie opisuje wszystkich bulwersujących przykładów prób nawiązywania współpracy z sowieckim agresorem. Stawia w zamian celne pytania.
Czy ktokolwiek powiedział chociaż raz w Londynie, że nie wolno podszczuwać kraju w pośredniej popularyzacji sowieckiego „sojusznika”, gdyż kraj ten, zaszczuty przez Niemców, zalany optymizmem i ślepą wiarą w Anglików, czekał bolszewików w 80 procentach jak zbawienia?! Czy uprzedził kto, że wszelako metody sowieckie są tak dalece różne w swej perfidii i oddziaływaniu na psychosferę ludności od tępej brutalności metod niemieckich, że rezultat reakcji i formy rozczarowania będą zupełnie inne?
Można by na tej podstawie dość do wniosku, że wszyscy aktorzy ówczesnej sceny wojennej i politycznej pozostawali niezachwiani w swojej probolszewickiej tendencji. Tak nie było, o czym zresztą Józef Mackiewicz wielokrotnie wspominał.
***
Ciekawe światło na stosunek władz Rzeczypospolitej do sowietów, jak również współczesną recepcję tych stosunków przez tzw. „wolny świat” rzuca artykuł Zdzisława Antoniego Siemaszko, opublikowany przez Giedroycia w „Wolnej trybunie”, w „Zeszytach Historycznych” w 1994 roku. Jest to artykuł zatytułowany „Wileńska AK a Niemcy”. Autor rozpoczął swój artykuł w sposób następujący:
Antyniemiecka propaganda wpajana w Polaków w ciągu kilkudziesięciu lat przez Sowiety, PRL oraz, trzeba to przyznać, przez Armię Krajową i jej duchowych sukcesorów, usadowiła się w polskiej mentalności na dobre i po dziś dzień jakiekolwiek kontakty z Niemcami podczas wojny są traktowane jako karygodne. A jednocześnie takich samych kontaktów z Sowietami nie tylko się nie potępia, lecz są one nawet przedstawiane jako zasługi. Typowym przykładem prosowieckiej mentalności jest wypowiedź wybitnego akowca Jerzego Lerskiego, który potępiał głoszenie iż mord katyński był dziełem Sowietów, ponieważ takie twierdzenie zatruwało wiarę w dobrą wolę Stalina.
Zdzisław A. Siemaszko zwrócił uwagę, że w przeciwieństwie do powyższej, obowiązującej legendy, zarówno przywództwo w kraju jak i na emigracji nie myślało o jakiejkolwiek współpracy z sowietami, a wprost przeciwnie – postulowało walkę z Rosją sowiecką. Przytaczał dokumenty, m.in. gen. Roweckiego („W wypadku marszu sił sowieckich na zachód musicie być zdolni na specjalny rozkaz mój do czynnej akcji w postaci masowej dywersji i partyzantki”. – Rozkaz do komendantów okręgów wschodnich ZWZ z 29-9-40); instrukcje Delegatury Rządu z maja 1941 roku („Polska znajduje się w stanie, wojny nie tylko z Niemcami ale także z Rosją. Na wypadek zbrojnego ataku między Niemcami a Rosją Polacy winni zachować w stosunku do obu stron nadal postawę jednakową: bezwzględnie wrogą.”); gen. Sosnkowski w liście do gen. Sikorskiego z 22.06.1941 żądał kompletnego zawieszenia akcji przeciwko armii niemieckiej.
Istniała zatem, jak przekonuje Z.A. Siemaszko, „zgodna opinia miarodajnych czynników, że na terenie Polski i Wielkiego Księstwa Sowietom pomagać nie należy, gdyż taka akcja byłaby sprzeczna z polskimi interesami”.
Autor przywołuje ponadto wspomnienia Leona Mitkiewicza, szefa Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza, że „nawet we własnym sztabie gen. Sikorskiego przeważająca opinia sprzyja Niemcom w ich wojnie przeciwko Sowietom”. Mowa w tych wspomnieniach o nastrojach oczekiwania w sztabie generała („nie chcę powiedzieć, że radosnego”), że za parę tygodni Rosja zostanie rozbita, a ustrój sowiecki obalony.
Siemaszko rozważa, w dalszej części artykułu, m.in. przyczyny odwrócenia tego stanu rzeczy oraz złożone kwestie współpracy wileńskiego podziemia z Niemcami, a czyni to w sposób wielce interesujący. Najistotniejsze w jego tekście wydają mi się jednak fragmenty obalające dobrze ugruntowany we współczesnym myśleniu mit o tym, że Polacy, że Naród, decydenci, zarówno w kraju jak i w Londynie nie zdawali sobie sprawy z istoty bolszewickiego zagrożenia. Może nie chcieli wiedzieć, pamiętać, zastanawiać się nad drażniącym problemem, ale (generalnie) ignorancji tym ludziom raczej nie należy przypisywać. Innymi słowy, podobnie jak Churchill, o którym Jacku wspominasz w swoim doskonałym artykule, wiedziano, co to bolszewizm, a tajemnicą pozostaje zaledwie przyczyna, dla której zdecydowano się na kohabitację z tym smrodliwym paskudztwem.
***
Gdybym miał w obrazie odmalować ówczesną tragedię polityczną kraju, przedstawiłbym naród w postaci pochodu, który z pieśnią na ustach, na przemian męczeńską i triumfalną, gnany jest przez siepaczy hitlerowskich w przepaść bolszewicką, a po bokach kroczą szpalery „autorytetów” konspiracji, pilnujących z pistoletami w garści, aby nikt z tego pochodu się nie wyłamał, nikt nie próbował zawrócić, czy innych przed przepaścią nie ostrzegł.
Tak pisał Mackiewicz w NV. Pisał w czasie przeszłym, ale zapewne nie bez troski o przyszłe pokolenia (zakładając, że posiadał wiarę w ich przetrwanie). Gdyby „autorytety konspiracji” zastąpić peerelowskimi watażkami antykomunizmu spod znaku pisu i innych równie przaśnych organizacji para-politycznych, peerelowskimi publicystami i równie peerelowskimi historykami, zajmującymi się historią najnowszą naszych dziejów, można by powyższy fragment uznać za w pełni aktualny.
Darek,
To ciekawe, co piszesz o artykule Siemaszki. W tym kontekście, faktycznie zastanawia tak zdecydowany zwrot prosowiecki polskich elit pod koniec wojny.
Dla mnie podczas lektury NV i szerzej, twórczości Mackiewicza w ogóle, mimochodem nasuwają się skojarzenia z obecną sytuacją polityczną. W mojej (i oczywiście nie tylko mojej) ocenie, perspektywa militarnego konfliktu z sowietami staje się coraz bardziej realna. Jaką formę taka konfrontacja przyjmie, to osobny temat. Samo zagrożenie wydaje się jednak realne. Jest to coraz szerzej (chociaż jeszcze nie masowo) dostrzegane wśród niektórych obserwatorów. Można oczywiście dyskutować, jaki cel strategiczny miałby Putin, rozpoczynając kolejną awanturę, ale biorąc pod uwagę dziwną wojnę na Ukrainie, nie jest to już czysta fantazja. Teraz jednak, dla odmiany, „wyzwolenie”, czy też jakieś wsparcie militarne, logistyczne, „moralne”, wyglądane jest na Zachodzie, konkretnie za Odrą. Słyszy się głosy, że nic nam nie grozi, bo UE nie pozwoli nas skrzywdzić, a gdyby nawet „rosyjskie” wojska wkroczyły do Białegostoku, to Bundeswehra będzie nas bronić do ostatniego naboju. I w ogóle Niemcy będą dla nas oparciem i w jedności siła. A jak jeszcze Amerykanie kiwną palcem, to…
Jest w tu jakaś analogia do sytuacji opisywanej przez Mackiewicza. Naiwna wiara, że tym razem ratunek przyjdzie z przeżartego marksizmem Zachodu, że Unia jest w jakimkolwiek stopniu ratunkiem, że członkowstwo w eurokołchozie przyniesie coś więcej, niż zadłużenie i uzależnienie energetyczne, jest powszechna, niestety. Płonne nadzieje i zaślepienie polityczne, jak te osiemdziesiąt lat temu…
O ile jeszcze, powiedzmy, aktywność USA, może być postrzegana z ostrożną nadzieją, to liczenie na jakąkolwiek sensowną reakcję ze strony Berlina jest już tylko śmieszne.
Darek,
Ten historyk został jednak w komentarzach z nazwiska wymieniony (nie w moim pierwszym komentarzu, jakkolwiek podałem informacje, z których dość jasno wynika o kogo chodzi).
Twierdzenia o “heroicznym okresie polskiej emigracji antykomunistycznej”, w odniesieniu do tzw. polskiego Londynu budzą po prostu śmiech, biorąc pod uwagę kolaborację na dużą skalę z “Krajem, przez duże K”, wiedzę na temat agentury polskiej bezpieki w tych środowiskach (osobom tym zainteresowanym polecam książkę Krzysztofa Tarki “Mackiewicz i inni” oraz zapoznanie się z okolicznościami i przebiegiem tzw. afery Bregu), masowe wówczas wyjazdy do komunistycznej Polski (“powroty do Kraju”) itp, itd. Jak doskonale wiesz Darku, bardzo dobrą lekturą w tej kwestii są listy JM i BT.
Jacku,
Czy masz na myśli perspektywę konfliktu z Zachodem? Czy sądzisz, że kolejna “operacja specjalna” putinowskich sowietów w Mołdawii czy w Estonii spowoduje konflikt militarny z USA?
USA nie są w stanie, a może nawet nie chcą, powstrzymać tego co się dzieje na rzekomo wolnej Ukrainie. I sowieci to doskonale wykorzystują. Wewnętrzną słabość Zachodu, jego zbolszewizowane elity, podatność na korupcję, chęć zysku za każdą cenę…Po co im wojna z Zachodem, jeżeli mogą go zwyczajnie okrążyć, przydusić i czekać, aż się przewróci i sam się im podda? Mają do tego narzędzia i działają wspólnie z bolszewikami z innych obszarów świata. Mogą sprawdzić jaki jest stan rzeczy, ale czy do tego nie wystarczy im wojna ukraińska, przy której Zachód wędzi się na wolnym ogniu, nie przejawiając chęci zejścia z haka?
Jeśli się przyjmuje za aksjomat tezę o odzyskaniu niepodległości 30 i kilka lat temu (w efekcie przekształcenia przez komunistów sterowanego przez nich własnoręcznie tworu w zmodernizowany twór sterowany przy pomocy agentury i pożytecznych idiotów), to twierdzenia o doskonale wyposażonej (w kije od szczotek) Buneswehr, która ma dziś bronić “postkomunizmu”, nie powinny nas wcale zaskakiwać i dziwić. A tę tezę przyjmują za aksjomat praktycznie wszyscy Polacy.
Andrzej,
No właśnie, czy atak militarny na Litwę, czy Łotwę ze strony sowietów jest Putinowi potrzebny? Do niedawna wydawało się, że nie zdecyduje się na takie same działania na Ukrainie, bo oba twory są zbyt do siebie podobne i mają wspólne korzenie polityczne. Stało się inaczej. Myślę, że dotychczasowe kalkulacje, mówiące o bezsensie działań militarnych Moskwy przeciwko tym, co pozostało z NATO są już nieaktualne. Z jakichś powodów, Putinowi nie wystarczyło agenturalne sterowanie polityką i gospodarką Ukrainy, podobnie może być z resztą demoludów. Jeśli chodzi o ewentualne zaangażowanie Amerykanów w gorący konflikt, to wygląda na to, że rzeczywiście Waszyngton będzie raczej izolował się od aktywnych działań w Europie. Oczywiście wszystko jeszcze może się zmienić, ale tendencje izolacjonistyczne wśród Republikanów, którzy prawdopodobnie przejmą władzę, są coraz wyraźniejsze. Jeśli tak się stanie, to ten drugi, od czasu Obamy reset, pogrąży do reszty nie tylko Europę, ale i same Stany.
Być może na Kremlu dojdą do wniosku, że gnicie Zachodu to zbyt powolny proces i trzeba go wspomóc jeszcze aktywniej, niż tylko agenturą.
Jacek,
Moje pierwsze wrażenie, po przeczytaniu Twojego komentarza, było takie, że przypisujesz peerelowi właściwości suwerennego państwa, które może być potencjalnie zaatakowane przez sowiety. Przeczytałem drugi raz i przyszło mi do głowy, że starasz się po prostu odnaleźć analogię pomiędzy sytuacją obecną a wychodźczym bytem państwowym z czasów ii wojny, którego suwerenność została mocno nadwerężona poprzez wraże oddziaływanie sojuszników. Jeżeli takie zestawienie miałeś na myśli, to wydaje mi się ono zbyt daleko idące. Jeżeli przyjąć, że Sikorski pozostawał pod wpływem obcej dyplomacji, to nadal był politykiem suwerennego państwa i raczej nie przesiadywał w przedpokojach alianckich włodarzy, w oczekiwaniu na decyzje w sprawie reprezentowanego przez siebie kraju. Nie bez przyczyny został zamordowany w spektakularnej katastrofie lotniczej (choć to tylko hipoteza).
W przypadku współczesnego peerelu pojęcia takie jak podmiotowość, suwerenność, byt państwowy nie mają racji bytu, niezależnie od tego co nam podpowiada dobrze ugruntowany sztafaż instytucjonalny. Niezależnie od dętych zmian w obszarze ustrojowym, peerel pozostaje tym czym był – sztucznym para-państwowym tworem, wykoncypowanym przez kilku politycznych szalbierzy w Jałcie. Aktualny minister kultury trafnie, w kilku żołnierskich słowach określił istotę tego „istniejącego tylko teoretycznie” monstrum: „chuj, dupa i kamieni kupa”. Nie ma co dywagować, czy nas sowiety kremlowskie zaatakują jako państwo, bo jako państwo nie istniejemy.
Całkiem inna sprawa to wyobrażenie świata. Wedle tych fantasmagorii Polska, podobnie jak Ukraina, istnieje i cieszy się suwerennością, mocą podejmowania samodzielnych decyzji. W obszarze tak brzmiącej (z grubsza) legendy możemy być (jako państwo) przez Kreml i Putina zaatakowani. Czy warto rozważać ewentualność zaistnienia przyszłych (najpewniej bardzo dramatycznych zdarzeń) w konwencji narzuconej nam bajki? Paradoksalnie warto, ponieważ ta bajka, odgrywana nie tylko w sferze fikcji (jak suwerenność peerelu), ale również w realnym świecie: tanków, rakiet, relokacji wojsk, mordów, gwałtów etc. może się okazać dojmującą rzeczywistością… już niedługo.
Czy to się towarzyszom na Kremlu (nie mam przekonania, że Putin jest bytem autonomicznym) może z jakiegoś powodu opłacić? Z punktu widzenia ślamazarnych działań wojennych, jakich jesteśmy świadkami od prawie dwóch lat, zapewne nie. Któż by się bał takiego wojska? NATO może wówczas zaryzykować otwarty udział w konflikcie (z trudnymi do przewidzenia konsekwencjami). Jeżeli jednak wyobrazić sobie przyszły atak krasnej armii na centralny port komunikacyjny w powiecie grodzkim w konwencji Prysztiny raczej niż Hostomla, to wówczas morale nejtowskich sprzymierzeńców mogą przypominać te z początków września 39. A wówczas, cóż, w przeciwieństwie do lat ii wojny światowej, nie będzie komu montować nawet SZP; jedyną organizacją autonomiczną pozostanie wówczas WP (we wspomnieniach nielicznych, pozostałych przy życiu, czytelników).
Innymi słowy, wszystko jest możliwe, ale rokowania nie są dobre.
To jest bardzo możliwe Jacku. Jak już to tutaj usiłowałem wyrazić, tak właśnie postrzegam kwestię operacji ukraińskiej. Jako przyspieszenie procesów, które już zachodzą. Biorąc pod uwagę niechęć Zachodu do obrony, można spodziewać się dalszych kroków Moskwy, Pekinu i ich wspólników.
Darek,
Miałem na myśli podobieństwo poglądów ludzi (wtedy i dziś), którzy widzą wybawienie od niebezpieczeństwa w oddaniu się we władanie siłom politycznym równie wrogim, co samo zagrożenie. Oczywiście, że dziś o podmiotowości peerelu nie ma co mówić.
Widzę, że zgadzamy się, co do prawdopodobieństwa konfrontacji militarnej sowietów z niby-państwem, atrapą i paździerzem, udającym prawdziwy podmiot polityczny. Scenariusz powtórki z Prisztiny bardzo niepokojący (jeśli już, to raczej chyba w Jasionce, niż w CPK). Osobiście jednak wątpię, żeby tym razem Amerykanie na to pozwolili. No, w każdym razie mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Raczej jednak byłoby na ostro. Tu pojawia się , jak sądzę pewien paradoks. Czy wobec takiej agresji, opór jaki, jestem pewien, stawią zwykli żołnierze, szkoleni do wojny z „Rosją” można postrzegać jako obrona interesów obywateli, nas wszystkich? Ja na przykład życzyłbym sobie, żeby sowieckie tanki trafił jasny szlag, tuż po przekroczeniu granicy na Bugu. A najlepiej już teraz, po wschodniej jego stronie, bez względu na istotę ukraińskiego konfliktu. Czy wobec tego warto kibicować, a nawet wspierać tutejsze siły zbrojne, niezależnie od statusu „państwa”? I czy można taką rozdzielność w ogóle rozpatrywać?
Andrzej,
No dobrze, wojna na Ukrainie miała być przyspieszeniem procesu. Sądzisz, ze to się Putinowi udało? Mi się wydaje, ze jeszcze za wcześnie, żeby to jednoznacznie stwierdzić.
Jacku,
Kwestia ta i mnie wydaje się jeszcze nie zdecydowana, ale sądzę, że czasu do osiągnięcia celu przez czekistów zostało już niedużo. Przez cały czas kontrolują sytuację, a tzw. Zachód jest w defensywie (przede wszystkim USA, bo Europa nie chce i chyba już nie jest w stanie postawić się sowietom).
To równia pochyła, a ruch Zachodu po niej zaczął się dziesiątki lat temu. Jedni zjeżdżają szybciej, a inni wolniej, ale trend jest powszechny, a szybkość coraz większa. Putin z towarzyszami wykorzystują to i starają się, aby była jak największa.
Andrzej,
Problem nie dotyczy jednego, konkretnego historyka, ale całego, całkiem sporego środowiska o pretensjach do antykomunizmu. U jednego z nich przeczytałem niedawno, że co prawda 1989 nie stanowi żadnej cezury „upadku komunizmu”, ale przekazanie insygniów władzy Bolkowi vel. Wałęsie w 1990 już tak. Zdradziecki gest części londyńskiej emigracji, stojącej na straży ciągłości państwa, ma konstytuować rzekomą niepodległość.
Berg był kompromitujący, to prawda, ale sama idea uczestnictwa w działaniach wywiadowczych przeciwsowieckich nie wydaje mi się naganna, przynajmniej do momentu, kiedy tzw. zimna wojna miała charakter rzeczywistego konfliktu. Trudno tu zresztą o jednoznaczną cezurę. Ale mniejsza o nią.
Ogromna część emigracji, w taki czy w inny sposób kolaborowała z peerelem, ale nie upatrywałbym w tym zjawisku zasadniczego problemu. Tak się dzieje chyba zawsze: bo rodzina, bo ckliwe sentymenty, bo brak środków, a mamona kusi. Problem tkwił w totalnej bezczynności. Od lat 50. bodaj czy nie jedyną próbą wpływania na sytuację w kraju było wysyłanie baloników z ulotkami. Żałosne.
Gdzie emisariusze, gdzie próby budowania antykomunistycznych struktur? Niczego takiego źródła nie odnotowują. Pogodzono się z tym peerelem, ale o tym cicho-sza!
Jacek,
Nie bez powodu w latach 89-91 doprowadzono do rozpadu sowieckiego imperium. Zgodzimy się chyba, że rozpad nie nastąpił pod presją sytuacji wewnętrznej czy międzynarodowej, ale był elementem budowanej od lat strategii. Czy był równoznaczny z utratą kontroli nad chociażby częścią traconych zasobów i terytoriów? Znając potencjał sowieckiej agentury (szeroko rozumianej), jej niebywałe wpływy na całym świecie, w najróżnorodniejszych środowiskach społecznych, politycznych, przestępczych, skłaniam się ku przekonaniu, że tak czy siak, kontrolę zachowano. Recz jasna, kontrola nie oznacza bezpośredniego nadzoru nad wszystkimi elementami układanki. Po cóż zresztą kontrolować wszystkie owce i barany w stadzie? Dlatego podejrzewam, że ewentualny atak mógłby spotkać się z odporem oddolnym, który należałoby w jakiś sposób spacyfikować.
Zgódźmy się jednak, że paździerzowe jak powiadasz państwo, z równie paździerzową armią nie ma w kontekście globalnym, strategicznym, znaczenia. Liczy się właściwie jedno pytanie: co zrobią Amerykanie, jedyna potencjalnie siła zdolna powstrzymać ewentualny atak militarny (Brytyjczycy, zakładam, nie wyściubią nosa poza kępę). To jest trochę wróżenie z fusów, w dodatku w sytuacji, w której każda wypłukana z kofeiny drobinka może mieć znaczenie. Warto by może nad tym pogdybać, ale może lepiej przy małej czarnej, niż za pośrednictwem internetu?
Jako kibic od kołyski, nabyłem z wiekiem dystansu do tego typu aktywności. Kibicowanie wiąże się nieuchronnie (i w pewnym zakresie) z zaślepieniem. Tracimy dystans i trzeźwość oceny. Nie ma, rzecz jasna, nic złego w niszczeniu sowieckich tanków, ale warto mieć na uwadze, że taka forma aktywności może stanowić zasłonę dymną dla o wiele poważniejszych przedsięwzięć. Np. wysyłanie tanków na Ukrainę z peerelu oznacza ogałacanie własnych jednostek ze sprzętu. Dokładnie to samo dotyczy pozostałych sprzymierzonych armii. Czy to dobrze? Czy źle?
Mnie się to osobiście zdaje bez znaczenia. W konflikcie poważnym, jeżeli do niego dojdzie, istnienie setki czy dwóch setek przestarzałych czołgów nie będzie miało najmniejszego znaczenia.