Asurbanipal łaknący kultury
18 komentarzy Published 12 czerwca 2024    | 
I am thirsty, give me drink,
I am hungry, give me bread,
Wash my feet, set up the bed, I want to go to sleep;
Wake me early in the morning,
I must not be late, [or] my teacher will cane me.
Żyjemy w świecie absurdu. Ani pierwsi, ani (zapewne) ostatni. Ta pozycja nakłada na nas konieczność odnajdywania ekstraordynaryjnych sposobów wykaraskiwania się z irytujących opresji. Wszechobecne poczucie niemocy nie pomaga, a już na pewno – nie jest dobrym przewodnikiem. W pokorności swojej nie powinniśmy truchleć. To nic wielkiego. Mamy oczy by oglądać; umysł by odkrywać; moc by przezwyciężać zło (choć niejednemu siły może ubywa); byleby tylko nie łapać się utartych schematów. Nie damy rady my – zrobi to ktoś, kto przyjdzie po nas. Jeżeli mamy wiarę, nie zwątpimy.
Rewolucja jest czymś więcej niż tylko gwałtownym przewrotem, jest bowiem odwróceniem naturalnego porządku przy pomocy dowolnych metod, obojętne, gwałtu czy długiego marszu (przez instytucje) – taką definicję zaproponował Michał Bąkowski. Skłaniam się ku jej przyjęciu, przynajmniej na potrzeby aktualnej dyskusji. W tym samym jednak zdaniu zapisuje autor myśl, z którą nie mogę się zgodzić:
…jeśli przyjąć następnie, że państwo, zasługujące na takie miano, jest czymś więcej niż źródłem zasiłków dla bezrobotnych, że ma pewien nadprzyrodzony, a nawet sakralny wymiar, a ja tak sądzę; to wynikałoby z tego logicznie, że należy dzisiejsze państwo, tę wzdętą obleśnie, garbatą pokrakę, przeciągnąć w jakiś cudowny sposób przez ucho igielne kontrrewolucji, tzn. przywrócić normalność.
Nie jestem pewien o jakie państwo tu chodzi: czy o Zieloną Kępę, zwaną monarchią, na której mieszka; czy o swojski peerel, w którym tkwi zapewne lwia część czytelników niniejszego? Tak czy siak, to dwa problemy, odrębne. W pierwszym chodziłoby w przybliżeniu o postulat reanimowania truchła, przywrócenia do życia strzępu substancji wybebeszonej dawno z cienia idei, za sprawą wzmiankowanej rewolucji. W drugim przypadku mielibyśmy (zdaje się…, tylko i aż, zdaje), że mielibyśmy do czynienia z propozycją sakralizacji jałtańskiego bękarta, w którym egzystujemy, Polski Ludowej. Nie jest mi z tą koncepcją po puti.
Nie z powodów estetycznych, ale praktycznych. Z gnijącą materią w rękach, instytucjami zasługującymi na zrównanie z ziemią, ze zdemoralizowaną armią ludzi w te instytucje uwikłanymi, tłuszczą nie zdającą sobie sprawy na jakim świecie żyje… nie da się robić kontrrewolucji; ani tej ścierającej padło rewolucji z powierzchni ziemi, ani tej ponętniejszej, wyposażonej w pożądliwość porządku.
Nie ma państwa, zasługującego na naprawę i odbudowę. To co jest, nadaje się na śmietnik historii. Zasługuje na wzmiankę w zakurzonych kronikach, na nic więcej. Nie ma czego przewlekać przez igielne ucho. Jedyne co można robić, to budować apiać… nie wykluczając z udziału w tym przedsięwzięciu pegeerowskich poganiaczy parobków z arystokratycznym rodowodem.
Zadziwia zjawisko uległości wobec narzucanych lub zastanych warunków; bezwola wobec „rzeczywistości”, w żadnym razie nie zasługującej na to miano. Nie tylko w odniesieniu do tu i teraz. W 1946 zdeterminowani przeciwnicy narzucanego „ustroju”, jak żołnierze Łupaszki, wdeptywali, choć incydentalnie, w fałszywy dyskurs polityczny, niebacznie legitymizując w ten sposób obecność w przestrzeni publicznej bolszewizmu. Nieliczni, jak pułkownik Wacław Lipiński, zdawali sobie sprawę z niestosowności uprawiania takiego procederu.
Nie czas na komedię głosowania, które zresztą nie będzie mieć żadnego znaczenia, dopóki na ziemiach naszych panuje zbrojna przemoc Moskwy.
Nie czas na komedię postokrągłostołowej fikcji, bo ta prowadzi do zamętu w głowach, skutkującym politycznym zasiedzeniem spadkobierców pekawuenu: najróżniejszej maści Tusków, Kaczyńskich, wszelkiego innego złego licha. Skoro wszyscy jesteśmy dziećmi peerelu, trzeba nam zacząć od przegryzienia owiniętej wokół własnej szyi pępowiny.
Dlaczegóż by nie zacząć od edukacji; od odbudowy szkoły, w jej istotnym znaczeniu. Nie trzeba nam nowych wynalazków, możemy ze spokojem sumienia sięgać po wypróbowane wzory, o tysiąclecia starsze od rzeczonego Piasta Kołodzieja. Wystarczy zagrzebać dłoń w piaskach Mezopotamii i sięgnąć po gotowe.
Są Sumerowie uznawani za wynalazców szkoły, za co nie bywają przez młodzież obdarzani nadmiarem sympatii. Potrzeba dojrzałości, aby docenić nie tylko zalety pozyskiwania wiedzy, ale również trud z tą praktyką nierozłączny. Tego uczniom brakuje. Najstarszy opisany przypadek, pochodzący sprzed 4000 lat, jest wyśmienitym przykładem tej naturalnej skłonności, której w żadnej mierze nie powinno się tolerować. Nauka domaga się dyscypliny.
W sumeryjskiej dykteryjce, opowiadającej o zmaganiach młodzieńca ze swoim szkolnym losem oraz z „nauczycielem-ojcem”, opisana została próba obłaskawienia surowego mentora. Opisywany uczeń starał się, ale może nie nadto wydatnie; możliwe też, że brakowało mu stosownych talentów. Miało to swoje nieprzyjemne konsekwencje w postaci kar cielesnych – bywał regularnie, bez pardonu, ćwiczony. Uczeń powziął myśl, aby udobruchać belfra środkami pozalekcyjnymi. Przekonał ojca do podjęcia stosownych środków zaradczych. Nauczyciel został uhonorowany gościną, obdarowany stosownie do zasług. Nie była to próba prostackiego przekupstwa, z demokratyczna zwanego dziś lobingowaniem, raczej przejaw uznania dla wysiłku włożonego w kształtowanie umysłu i charakteru młodzika.
Nie wiadomo, co wyrosło z nękanego szkołą ucznia, ani nawet tego, czy rzecz oparta została na autentycznych zdarzeniach, czy była wytworem fantazji. Popularność tej opowieści w odległych czasach glinianych tabliczek zdaje się podpowiadać jak wielką wagę przywiązywano do sumienności nauczania. Nie tylko wówczas, ale także przez kolejne tysiąclecia. Niepostrzeżenie, bo ledwie na przestrzeni kilkudziesięciu lat rzetelnie prowadzona edukacja przerodziła się w systemowy permisywizm, skutkujący nakładaniem kosza ze śmieciami na głowę nauczyciela podczas lekcji. Czy do wyobrażenia jest reakcja? Odwrócenie trendu? W granicach istniejących instytucji, z pewnością – nie. Ale od czego Podziemie? Gdzie, jeżeli nie tu, chłostać adeptów nie tyle wiedzą, co jej umiłowaniem?
Asurbanipal, król słynących z okrucieństwa Asyryjczyków, hańbiących ludy i narody, był nałogowym pożeraczem książek. W pałacu Senacheryba, dziadka Asurbanipala, u którego tenże za młodych lat pomieszkiwał, Sir Henry Layard odkrył zdumiewająco ogromne pokłady glinianych tabliczek, zapisanych pismem klinowym. Dwie wielkie sale pałacu pokryte były nimi na wysokość ponad jednej stopy. W zaledwie trzy lata później dokonano bardzo podobnego odkrycia w pałacu samego Asurbanipala. Obarczony ciekawością świata władca zbierał i grabił rzadkie białe gliniane kruki gdzie tylko się dało, nie bacząc na trud własny i swoich poddanych. Do jednego z dowódców pisał:
Kiedy otrzymasz tę wiadomość weź ze sobą trzech ludzi oraz uczonych z Borsipy i szukaj wszystkich tabliczek, które mają w domach i złożyli w świątyni Ezida… Szukaj cennych tabliczek…, których nie ma w Asyrii, i wyślij mi je. Pisałem do urzędników i inspektorów… toteż nikt nie odmówi ich wydania.
Przeogromne łaknienie Asurbanipala nie było niczym niezwykłym. Wielkie biblioteki istniały nie tylko w pałacach i świątyniach, ale także w domach prywatnych, w których po tysiącleciach odnajdywano najrzadsze dzieła. Jednym z niezliczonych paradoksów historii jest jak wielka część dziedzictwa duchowego Sumeru i Akadu przetrwała do naszych czasów za sprawą niszczycielskich Asyryjczyków.
Zetknąłem się z opinią, że Asurbanipal z animuszem gromadząc zabytki literatury, sam niewiele z nich czerpał. Może dla zabawy odcyfrowywał tysiącletnie grudy gliny, ale zbywało mu czasu i zapału, aby czynić to regularnie i z należnym oddaniem. Przytaczam ten pogląd, ponieważ przypomniał mi przed laty wyrażony na tych łamach pewnik, że nikt niemal na rewolucyjnym przełomie wieków XVIII z XIX nie miał czasu ni ochoty na zgłębianie mądrości pewnego liberała wyrosłego rychło na patrona konserwatyzmu.
Zachodzi pytanie, czy Asurbanipal gromadził artefakty najdawniejszych kultur, wszelkie możliwe unikaty, wyłącznie dla siebie, czy też dzielił się swoim skarbem z innymi. Biorąc pod uwagę szczególne przywiązanie ludów Mezopotamii do edukacji i nauki, trafniejsze zdaje się drugie przypuszczenie. Wykształcony wszechstronnie Asurbanipal z pewnością doskonale rozumiał niezaspokojoną chęć poznania, owocującą niezwykłymi osiągnięciami w wielu dziedzinach wiedzy.
Jest uznawany za jednego z najbardziej krwawych królów Asyrii; był również ostatnim wielkim władcą gargantuicznego molocha, pożerającego narody. Zbierając ślady przeszłości, zachowując dla potomnych spuściznę najstarszych kultur, grabił i mordował z zapamiętaniem. Mimo wielkich wojennych talentów, nie potrafił uchronić imperium przed upadkiem. Ale pozostawił po sobie niezatarty ślad. W roku 612 pałac w Niniwie strawił ogień, na zawsze legła w gruzach okropność Asyrii. Pozostała biblioteka, z tysiącami wypalonych w ogniu tabliczek, czekająca cierpliwie na odkrycie 26 stuleci. Upływający czas ma znaczenie, ale nie jest decydującą miarą spraw.
Przeskoczmy niemal dwa wieki, a znajdziemy się w „rzeczywistości”, barwnie nazwanej przez Michała Bąkowskiego „postrewolucyjnym liberalizmem”. Liberalizm ów daleki od standardu: nie ma zgoła nic wspólnego z pojęciem, którym posługiwali się Zdziechowski czy Mackiewicz. Nie sposób go także zrymować z wolnorynkową gospodarką, której próżno szukać od Władywostoku po Lizbonę. Jego wyrazem nie są wolno po świecie wędrujące idee, ponieważ obowiązuje w tej dziedzinie ideologiczny kaganiec: dobrze widziane jest wszystko co na lewo od radykalnego socjalizmu; zwolenników wektora przeciwnego obrzuca się schizofreniczną anatemą „skrajnej prawicy”. „Postrewolucyjny liberalizm” byłby zatem bodaj… najzwyczajniejszą kolejną dziurą w systemowym durszlaku, przez którą nieszczęśliwie dla dominujących sferę publiczną parabolszewików przenikają na powierzchnię treści w rodzaju tutejszych, podziemnych. Cóż będzie jeśli zdołają sięgnąć po doświadczenia starszych braci, uszczelniając niedoskonały system? Czy zdążą to uczynić przed własnym upadkiem albo niezapowiedzianą wizytą druzjej z Moskwy czy Kijowa?
Liberalizm durszlaka nie wynika wyłącznie z systemowego zaniedbania. Jest też błędem pseudo-liberalnego sznytu, chęci pokazania się, jacy to jesteśmy mili i otwarci. Ponieważ nie ma w tym stanowisku cienia autentyczności, potrzeba środków zaradczych, żeby rozbujaną, w myśl ryzykownej zasady permisywizmu, anarchię poskromić. Środkiem jest indoktrynacja, wstrzykiwanie w uszy niczym nie potwierdzonych zideologizowanych bredni. To skuteczna, ale jedynie na krótką metę, metoda. W dłuższej perspektywie nieuchronnie zawodzi. Człowiek dorośleje i nabiera rozumu, czy to się komu podoba czy nie. Stąd pokusa wdrażania w życie publiczne pajdokracji, w możliwie coraz większym zakresie… bo młodymi da się manipulować, a proceder ten odbywa się głównie poprzez szkołę. Edukacja jest narzędziem rewolucji – słusznie. Dlatego i na tym polu należy podjąć walkę. Młody książę sprzed dwudziestu ośmiu wieków łaknął prawdy… Dlaczego współczesna młodzież nie miałaby podążyć jego śladem?
Prześlij znajomemu
„Panie Kula, co panu iz starych czasów przyszło wspominać… Co biło dwa tysiące lat temu…” – powiedział Chaim do przodownika policji.
Wyznaję, że jestem zadziwiony tą spóźnioną polemiką – już zdążyłem zapomnieć, o czym była mowa. Nie wiem, co to jest „zielona kępa”. Kępa chwastów w zaniedbanym ogródku? „Mielibyśmy, że mielibyśmy zacząć od przegryzienia owiniętej wokół własnej szyi pępowiny”? Czy lepiej „lobingować z demokratyczna żołnierzy Łupaszki, wdeptujących incydentalnie, niebacznie legitymizując”? Uff! Jeszcze bardziej szokuje timbre wypowiedzi. W całej tej debacie, wraz z przeciągającymi się w nieskończoność nieznośnymi pauzami, nie oczekiwałem tyle „wstępnego obrzucania błotem”, na wszelki wypadek. Jestem, owszem, w podeszłym wieku, ale żeby tylko „dwa wieki” dzieliły mnie od Asurbanipala?! Nie spodziewałem się oskarżeń o odtrąbianie odwrotu, kapitulanctwo, truchlenie i niemoc, uległość i bezwolę, ale nic nie przygotowało mnie do zarzutu o „sakralizację prlu”, bo to już przechodzi wszelkie granice. Liczyłem naiwnie na dyskusję. No, bo jakże inaczej? Co ja właściwie zrobiłem? Zaledwie postawiłem tezy. A co się robi z tezami? Przecież nie oblewa benzyną i podpala! Co rzekłszy, ironia okazuje się niedostępna tu i ówdzie, więc mówmy językiem prostym, unikając skomplikowanych okresów zdaniowych.
Co to jest teza, jak nie zaczątek dyskusji? Tezy nie są niezachwiane. Tezy to nie przekonania. Tezy nie muszą być nawet bezwzględnie uznane przez ich autora. Tezy dotyczą zazwyczaj spraw ważnych, które należałoby przedyskutować, w celu ich zgłębienia. Tezy proponnują rozwiązanie kwestii trudnych. Tezy są supozycją, domagającą się dalszych wyjaśnień. Tezy to nie manifest. Tezy to tylko punkt wyjścia.
Być może nie było jasne, że stawiam tezy, ale jeśli tak, to nie bardzo rozumiem, co innego miałem zrobić. Nie mam w zwyczaju przemawiać ex cathedra, więc co? Przybić je do podziemnych wrót podziemnej katedry?
Spróbuję zatem przeformułować to, co napisałem wcześniej.
Teza 1. Rewolucja jest czymś więcej niż tylko gwałtownym przewrotem, jest odwróceniem naturalnego porządku. Metody rewolucji mogą być ewolucyjne, co jest mniej paradoksalne, niż wygląda na pierwszy rzut oka.
Teza 2. Zakłócenie ładu, postawienie naturalnego porządku na głowie, musi zostać odwrócone, nawet wówczas, gdy sprawa rewolucji budzi naturalną sympatię. Nawet w takich sytuacjach, gdy rewolucja, obalając porządek, zwalcza wyraźną niesprawiedliwość.
Teza 3. Jednym z podstawowych elementów ładu jest tradycyjne państwo. Takie państwo zawiera w sobie pierwiastek sakralny.
Teza 4. Nie istnieją w dzisiejszym świecie państwa tradycyjne. Żyjemy w świecie post-rewolucyjnym.
Teza 5. Odpowiedzią na ten stan powinna być kontrrewolucja. Jej celem winno być podniesienie świata z upadku. Przywrócenie normalności.
Teza 6. Kontrrewolucja musi zmierzać do przywrócenia status quo ante, gdyż każda inna postawa oznaczałaby zachowanie jakiejś cząstki postrewolucyjnego świata.
Teza 7. Kontrrewolucja nie może być milenarystyczną mrzonką. Musi wystrzegać się idei powrotu do mitycznej Arkadii. Musi stać na nogach, na twardym gruncie, skoro świat cały stanął na głowie.
Pytanie: Jak to osiągnąć?
Podkreślam raz jeszcze: to nie jest deklaracja z mojej strony. To są wyłącznie tezy przedstawione do rygorystycznej dyskusji. Prawdę mówiąc, domyślam się, że i tak otrzymam w odpowiedzi wykład o Asyrii albo kazanie o sznytach. Taki los, co robić.
Darku,
Przynajmniej od drugiej połowy XVIII wieku edukacja jest „edukacją” – odnoszę to rzecz jasna do cywilizacji judeochrześcijańskiej, której centrum była kiedyś Europa – tj. celuje w wynaturzenie człowieka z wartości i jego pierekowkę z coraz większym natężeniem, aż do totalnego zniszczenia jego natury. Każde pokolenie niszczy pokolenie swoich dzieci i tak to idzie aż do chwili obecnej – epoki nagiego człowieka bez wartości.
Jaką zatem edukację masz na myśli? Moim zdaniem należałoby najpierw znaleźć odpowiednich nauczycieli, którzy rozpoznają wartości i żyją zgodnie z nimi. Ale czy są tacy kandydaci w naszym pokoleniu (powiedzmy powyżej 50. roku życia), już przyznajmy to w ogromnej większości pozbawionym tarczy, za pan brat z bolszewicką rzeczywistością? Gdzie takich znaleźć? W klasztorach? Ale destrukcja ogarnęła także klasztory. Realnie na to patrząc, sądzę, że należy wszystko odbudować, a zacząć trzeba od siebie i własnego domu. Potem budować klasztory i uczyć. A totalny bolszewizm już pochłania wszystko. Tylko Paragwaj jeszcze się jakoś trzyma.
Andrzej,
Pisałem o zjawiskach dotykających sfery edukacji ostatnich kilkudziesięciu lat, motywowanych permisywizmem. Nie wiem, do jakiej szkoły Ty chodziłeś, ale z pewnością pewne zachowania, charakterystyczne dla współczesności, było nie tylko niemożliwe, ale także trudne do wyobrażenia.
Nawiązujesz do idei szkoły nie skażonej ideologią oświecenia, ale pewnie dostrzegasz różnicę pomiędzy szkołą dzisiaj, a tą sprzed 50 czy 100 lat. Nie twierdzę, że tamta była doskonała, ale bez porównania lepsza.
Do jakiej szkoły posłałbyś swoje dzieci czy wnuki? Takiej, w której obowiązuje dyscyplina i rygor nauczania; czy tej drugiej, promującej nieograniczoną wolność uczniowskich zachowań, z dodatkiem elgebeteeizmu?
Jeżeli wybrałbyś tę pierwszą, byłbyś (w myśl powyższych, z komentarza Michała, 7 Tez) kontrewolcjonistą. Może to ma sens… w odniesieniu do szybko dorastających uczniów?
Michał,
Sprowadzony z olimpijskich obłoków (za sprawą absolutnego braku subtelności z mojej strony), zdajesz się być konkretniejszy. Pozwól, że dołączę do Twoich 7 Tez i jednego Pytania swój głos w dyskusji.
Teza 1
jest intelektualnie ponętna. Przekonujące zdaje mi się stwierdzenie, że metody rewolucji mogą być ewolucyjne. Bolszewicy wielokrotnie stosowali w praktyce (stosują także obecnie) tego rodzaju rozwiązanie. Mam jednak wątpliwość, czy odwrócenie porządku głową w dół bez zastosowania radykalnych, gwałtownych środków rewolucji jest możliwe? Czy Bruksela, co by złego o niej nie myśleć, nie jest w ciut słabszej „ideowej” pozycji od Lenina i Trockiego z początku 1918 lub Stalina w 1936?
Teza 2
Gdyby rewolucja obaliła porządek cesarstwa w dobie Kaliguli, czy trzeba by w jego miejsce (a po zgnieceniu rewolty) osadzić na tronie równego mu formatem szaleńca? Czy państwo tradycyjne, pozostając pod wpływem destrukcyjnej władzy, nie traci swoich tradycyjnych właściwości?
Czy sformułowana teza nie dotyczy wyłącznie stanu, opisanego w Tezie 3?
Teza 4
Nie istnieją państwa tradycyjne, ale sytuacja globalna przypomina raczej stan rewolucyjno-ewolucyjnego zamętu, aniżeli stabilny świat post-rewolucji.
Teza 5
Przywrócenie normalności, kontrrewolucja… piękna teza, ale domagająca się uściślenia. Nasuwa się wiele pytań. Pierwsze z brzegu: Czy kontrrewolucjonistami byli jednocześnie Denikin i Sawinkow?
Teza 6
Mieliśmy w Rosji dwie rewolucje w ciągu jednego roku. W którym punkcie wyznaczyć w tym przypadku konieczne status quo ante? Czy Ogólnorosyjski Rząd Tymczasowy z jesieni 1918, w którym zasiadał admirał Kołczak, reprezentował kontrrewolucję?
Teza 7
Przyjmijmy, że powrót do konkretnego punktu w przeszłości i ówczesnych form funkcjonowania jest niemożliwy (co może ilustrować powyższe pytanie). Co w tej sytuacji? Budowa od podstaw szkieletowego modelu normalności?
Pytanie
Czy przywrócenie stanu normalności jest możliwe poprzez nawrót do klasycznej edukacji, jakkolwiek jej nie definiujemy?
Drogi Panie Andrzeju,
We don’t need no education… https://www.thetimes.com/uk/education/article/decolonising-toolkit-prefers-african-philosophers-to-aristotle-s6c78mml6
Darek,
Byłem dokładnie tak samo konkretny wcześniej. Zarzut bujania w obłokach ze strony kogoś, kto pisze o Michale Sobeskim, poznańskim profesorze, znawcy przedmiotu (łehej!), pochówku neandertalskim, Asurbanipalu, że nie wspomnę o kiszeniu ogórów za Karola V, wydaje mi się ciut naciągany.
Ale choć naciągania ci u nas dostatek, i to przyjmiemy na karki pysznych.
Darku,
Do jakiej szkoły bym posłał dzieci i wnuki? Do żadnej.
Uczyłbym je w domu, bo każda szkoła jest dziś skażona i to nie tylko przez „edukatorów” (choć można by sądzić, że np. szkoły katolickie mają odpowiednich nauczycieli, to nie byłbym tego taki pewien, bo wpływ bolszewizmu dotyczy także ich – jest totalny), ale przez „powietrze” wokół – przez ławki szkolne (środowisko uczniów, koleżanek i kolegów), gdzie jak wiadomo jest różnie, także w tzw. dobrych szkołach (istnieją takie gdzie posyłają swoje dzieci ci, którzy chcą je przygotować do zajęcia miejsca w elicie).
Rzecz jasna musiałbym się do tego nadawać i mieć na to możliwości, a co dziś najważniejsze przebić się przez mniej lub bardziej bolszewicki nadzór nad wychowaniem dzieci. Znam takich, którzy tak postanowili robić. Do nauczenia podstawowych rzeczy, przyswojenia wartości i moralności, umiejętności rozpoznawania i dokonywania właściwego wyboru nie wydaje mi się niezbędna duża wiedza, lecz posiadanie ich i chęć przekazania swojemu potomstwu.
Nie da się wychować człowieka w próżni. Nauka to ukazywanie świata jakim on jest. Dobry i zły jednocześnie i przede wszystkim należy uczyć dokonywania dobrego, świadomego wyboru. Nie sądzę, aby dyktowany realizmem wybór tzw. mniejszego zła był tym dobrym wyborem. 50 lat temu w szkołach nie panowała taka anarchia, ale przecież „grzecznie” też nie było? W dobrych, jak się wtedy wydawało, szkołach angielskich także nie – to była epoka buntu, odrzucania wartości, rock and rolla, psychodelicznych doświadczeń, itp. itd. Wystarczy poczytać biografie dawnych herosów, np. z grupy Genesis. A 50 lat wcześniej była jeszcze inna rewolucja. Czy to do niej mamy się cofnąć i brać ją za podstawę, czy może do jeszcze poprzedniej, z nie mniej rewolucyjnego XIX wieku?
Chodziłem do peerelowskich szkół (z komunistycznym patronatem, więc bardziej doświadczyłem „prania mózgu”). Niektórzy nauczyciele jeszcze tzw. starej daty, uczyli dobrych manier, porządku i uczciwości. Niektórzy przekazywali wartościową wiedzę. Ale nikt nie uczył tego, że należy zawsze wybierać prawdę.
Andrzej,
Indywidualne kształcenie, np. w domu, przez jednego z rodziców, ma wiele zalet, ale nie rozwiązuje strukturalnego problemu. Ani nie obejmuje całego okresu szkolnej edukacji, a zaledwie kilka lat, ani nie dotyczy wszystkich uczących się.
Także chodziłem do peerelowskiej szkoły (z jej okresu klasycznego), ale zanadto nie doświadczyłem podejmowania prób „prania mózgu”. Nie licząc kilku nieistotnych incydentów, zdecydowana większość nauczycieli omijała ideologię szerokim łukiem. Nie mieli – widać – przekonania, poza tym nie byli do tego nachalnie przymuszani. Sytuacja zmieniła się zdecydowanie na gorsze na przestrzeni ostatnich 30 lat.
Nie pomnę, żeby Genesis miało szczególnie istotny wpływ na młodzież peerelu w latach 70., ale pewnie jestem ciut za młody, żeby to pamiętać. Młodzież ospale brała się za bunt, coś jak… bohaterowie aksamitnej (anty-antykomunistycznej) rewolucji z Pragi w 1989. Ponoć na zabawach licealnych linijką odmierzono dopuszczalną odległość pomiędzy dwojgiem tańczących. Można zatem przyjąć, że obowiązywał socjalistyczny purytanizm. Z drugiej strony, w liceum do którego nieco później uczęszczałem, pewien „postępowy” dyrektor wybudował specjalną palarnie papierosów dla uczniów; teoretycznie wyłącznie dla tych, którzy ukończyli 18 lat.
Bywało różnie, ale i na zgniłym Zachodzie bodaj nie najgorzej, skoro takich burzycieli ładu jak Morrison przynajmniej próbowano edukować więzieniem.
Spór między przodownikiem Stanisławem Kulą z Poznania, i Chaimem, właścicielem statku „Orzeł”, kursującego na wodach Prypeci, nasuwał mi się ostatnio więcej niż raz. „– Tyś, Żydzie, Chrystusa ukrzyżował!… – wybełkotał strasznie” Kula. I jak miał biedny Chaim replikować na takie dictum?
Czy już jest czas, by odpowiedzieć? Darkowy savoir-vivre nakazuje odpowiadać artykułem na artykuł, a komentarzem na komentarz. Bogu dziękować, że nikt inny się do niego nie stosuje, bo wówczas nie byłoby nigdy żadnych komentarzy. Wydawałoby się, że prościej byłoby kierować się zasadą adekwatności. Zasada odczekiwania trzy tygodnie jest równie trudna to przełknięcia. Ale tym razem ociągałem się z repliką z innych powodów. Nie mogłem zdobyć się na odpowiedź, bo zbaraniałem. Zamurowało mnie. Ręce mi opadły. Straciłem ochotę.
„Gdyby rewolucja obaliła porządek cesarstwa w dobie Kaliguli, czy trzeba by w jego miejsce (a po zgnieceniu rewolty) osadzić na tronie równego mu formatem szaleńca?”
(To w odpowiedzi na tezę, że zakłócenie ładu, postawienie naturalnego porządku na głowie, musi zostać odwrócone.) Jeżeli pisarz tej miary, co Dariusz Rohnka, pisze coś takiego, to jaki jest sens wypowiadać jakiekolwiek zdanie? Kaligula był tyranem. (Skąd tu Kaligula? Mało to despotów było w historii? Dlaczego nie Asurbanipal?) Każda tyrania jest zakłóceniem ładu, każda zbrodnia jest naruszeniem naturalnego porządku, każdy grzech jest zaprzeczeniem Bożego planu. Ale co to ma wspólnego z problemem rewolucji, który próbowaliśmy bezskutecznie roztrząsać? A przecież nie jest tak, jak gdyby Darek nie rozumiał, o czym mowa. Sam od razu zapytuje retorycznie: „Czy państwo tradycyjne, pozostając pod wpływem destrukcyjnej władzy, nie traci swoich tradycyjnych właściwości?” Mmmmm……..
Problem, który tu dyskutowaliśmy miesiące temu z Jackiem Szczyrbą, jest doprawdy o wiele trudniejszy: nazwijmy go w skrócie kwestią Spartakusa. Co począć, gdy rewolucjonista, próbując usunąć jawną niesprawiedliwość, stawia porządek świata na głowie? Cała ta dyskusja miała swój początek w eseju Starego chrzana o powieści Melville’a – to jest prawdziwa zagwozdka! Zniewolenie wolnych ludzi jest jawną niesprawiedliwością, ale na takiej skandalicznej nieprawości zbudowane były państwa przez tysiące lat, owszem, nie wyłączając Niniwy Asurbanipala, ani rewolucyjnych państw obu Ameryk. Niewolnictwo było instytucją społeczną u podstaw porządku. Tradycyjne instytucje państwowe podlegają oczywistej ewolucji, mogą się zmienić na lepsze. Niech za przykład posłuży uwolnienie chłopów od pańszczyzny w Europie. Rewolucyjne naciski tylko opóźniły tę reformę: jak wiadomo, car Mikołaj, żandarm Europy, uwolnił od pańszczyzny wszystkich chłopów na ziemiach należących do Romanowych, ale nie uczynił reformy powszechną wobec rewolucyjnych nastrojów. Problem przywrócenia czegoś, co jest moralnie odpychające, jest niezwykle trudny do zaakceptowania, ale była tu już o tym mowa.
Jeżeli wszakże, kontrrewolucja miałaby być czym innym niż przywróceniem status quo ante, to Benito Cereno nie powinien był odzyskać swego statku i swych niewolników. Kapitan Cereno mógłby w zgodzie ze sprawiedliwością, po przywróceniu status quo ante, odesłać Murzynów do królestwa Ashanti z ojcowskim błogosławieństwem, co jest psychologicznie mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe.
Pozostają jeszcze drobiazgi. Nie wiem, czy Bruksela jest ideowa, ani czy jest słabsza od Lenina. Wydaje mi się to mało interesujące. Natomiast wiem, że nazywanie kobiety mężczyzną, albo kontraktu ślubem, jest stawianiem spraw na głowie bez rewolucyjnego rozlewu krwi. Nie mam pojęcia, skąd się wziął Darkowi „stabilny świat postrewolucji”. Jeżeli ode mnie, to musiałem chyba pisać, stojąc na głowie.
Pytanie o Denikina i Sawinkowa niczego nie uściśla, ani nie jest pierwsze z brzegu, bo padło wcześniej. Osobiście, jestem całym sercem po stronie Wielkiego Księcia, który odmówił zajęcia miejsca w aucie obok Sawinkowa, zmykającego przed bolszewią, po czym został zamordowany przez czekistów. Sawinkow miał ręce zbroczone krwią Romanowych, ale potem walczył z determinacją przeciw temu, co sam rozpętał. Chwała mu za to.
Status quo ante, jakie było, każdy widział. Pytanie o Ogólnorosyjski Komitet jest w tym kontekście niedorzeczne, a jako takie, pytanie to nie ilustruje wcale niemożności powrotu. Przyczyną tej niemożebności jest czas. Nieprawdopobnie długi czas, przedłużany przez niekończące się pauzy w dyskusji, jaki upłynął od zwycięstwa bolszewii. Odwrócenie płciowej nieokreśloności jest nadal możliwe, ponieważ każdy myślący człowiek wie, że mężczyzna nie może być kobietą ani na odwrót. Po stu latach powtarzania takiego bełkotu – czyli EDUKACJI – postawienie tej kwestii na nogach mogłoby się okazać trudne do osiągnięcia.
Darku drogi!
Koniecznie nieś światu oświaty kaganiec! Jeśli taka Twoja pańska wola, to edukuj i oświecaj, perswaduj i nakłaniaj – tylko błagam: nie mnie. Mnie tu chcą edukować na każdym kroku: że nie należy wrzucać trzeciego biegu, bo można przekroczyć limit prędkości, że hamować należy delikatnie, a przyspieszać powoli albo w ogóle nie przyspieszać. To jest tylko kwestia odpowiedniej edukacji, mówią, żeby przestać jeść i pić, bo to złe dla planety, palić i drzwiami walić, bo to jest złe dla drzwi. Z kursu filozofii wyrzucili Sokratesa i Arystotelesa, a zastąpili ich przez Kwasi Wiredu i Nkiru Nzegwu. Ja dziękuję. Całą tę edukację pcham nogą.
Ja nie chcę.
Panie Andrzeju,
Wszyscy założyciele Genesis – założyciele, to znaczy nie Phil Collins – chodzili do tej samej prywatnej szkoły i tam założyli zespół. Członkowie Pink Floyd, Barrett, Waters i Gilmour, wszyscy pochodzili z uniwesyteckiego miasta Cambridge i z tak zwanych „dobrych domów”. Ale dlaczego miałoby to nas dziwić? Od wielu wieków edukację przejęła lewica. Nauczyciele byli we wszystkich krajach lewakami. Nic więc dziwnego, że z dobrych szkół wyszli Rogers Waters czy Peter Gabriel. Co rzekłszy, wydaje mi się, że ojciec Watersa był członkiem kompartii przed wojną.
Edukacjo sio! – wyrzekł czterolatek, ale człowiek o kilka dekad starszy mógłby pokusić się o refleksję, że owej nie da się całkiem wyeliminować z życia dorastającego człowieka. Mógłby, ale tego nie zrobi, bo w gruncie rzeczy nie baczy na dyskusję, ale na poboczne, bez znaczenia, jej efekty.
Pytałem o dwie rewolucje, lutową i październikową. W odpowiedzi przeczytałem coś na kształt anegdoty. Czy to oznacza niechęć do rozważania tego problemu? A zdaje się być całkiem na rzeczy. Związany jest z określeniem dopuszczalnego punktu powrotu; do którego mogłaby się odwoływać kontra.
Kołczak występował jako przedstawiciel Rządu Tymczasowego i w tym charakterze wojażował do Ameryki Północnej. Zerwanie z tradycją rewolucji lutowej zajęło mu ponad rok. Trudno go zatem uznać za najbardziej konsekwentnego stronnika status qua ante. Stanął przed problemem praktycznym i wahał się. Nie on jeden miał do czynienia z tym dylematem: czy godzi się zwalczać bolszewizm obłudą demokracji? Do czego do zawiedzie? Czy nie do punktu wyjścia?
Czy Sawinkow istotnie walczył przeciwko temu, co sam rozpętał? Czy chciał powrotu monarchii? Nie zdaje mi się.
Darku,
Genesis miało duży wpływ na młodzież peerelu, a na mnie wielki. Do dziś mogę cytować z pamięci fragmenty „The Lamb Lies Down on Broadway” (notabene, skąd im się wziął taki tytuł?). Sporo moich znajomych też się wówczas zachwycało „pierwszym Genesis”.
Panie Michale,
Dziękuję za dodatkowe informacje. Ta szkoła to Charterhouse, a jej motto to „Deo Dante Dedi”.
Pełna zgoda co do zasady, że należy zdecydowanie odrzucić lewackie manipulacje „edukacyjne” i inne. Odrzucając edukację, chyba chodzi Panu o zorganizowaną? Bo przecież liczyć się Pan nauczył (i jeździć samochodem). Czy uważa Pan, że to było zbędne?
Nie jestem pewien, czy mnie porównujesz do czterolatka, ale ja sam nie miałem nigdy przyjemności spotkać takich czterolatków. Chętnie bym poznał. Zważywszy, czego się dzieci uczy, analfabetyzm byłby właściwie mile widziany.
Pytanie o rewolucję lutową jest żenujące. Jest oczywiste, że była tylko jedna rewolucja – lutowa – i to ona obróciła w niwecz wszelkie mechanizmy obronne rosyjskiego państwa. To ona przygotowała grunt pod bolszewicki pucz. Nie byłem w stanie zrozumieć, że stawiasz to pytanie poważnie.
Tak, Sawinkow walczył przeciw temu, co sam rozpętał. A że Tobie się nie zdaje, to ja już na to nie doktor.
Drogi Panie Andrzeju,
Jak Pan, i ja także mogę do dziś cytować zdumiewająco długie fragmenty z The Lamb. Że też człowiek zaśmieca sobie głowę takimi lewackimi kawałkami.
O ile pamiętam było mnóstwo różnych wersji na to, skąd się wziął tytuł. Jeszcze kilka lat temu istniało znakomite poletko, autorstwa jakiegoś fanatyka, które było w całości poświęcone tej jednej płycie Genesis. Nie mogę go treraz znaleźć. Jednym z najciekawszych odkryć był dla mnie wpływ filmu Alejandro Jodorowskyego pt. El Topo na tę płytę. Widziałem tylko jego fragmenty i był to oniryczny, psychedeliczny, awangardowy filmik z przełomu lat 60. i 70., ale z miejsca było widać, że mnóstwo „obrazów” w narracji The Lamb jest żywcem wzięte z Jodorowskyego. Jakiś uparty poszukiwacz ustalił, że film grano w obskurnym kinie w Nowym Jorku, gdy Genesis miało koncerty w sali obok, jako mało znana grupa z Anglii.
Nie nazwałbym nauki jazdy edukacją. Podobnie zresztą, jak nie nzwałbym tak odkrywania wszystkich ukrytych znaczeń w wierszach Petera Gabriela, a jest ich mnóstwo.
Jak to mówi Darkowy czterolatek „sio, edukacjo!” Język mi się nie podoba, ale pochwalam sentyment.
Their hands mark out the time
Empty in their fullness
Like a frozen pantomime.
To my! To my…
Here comes the Supernatural Anaesthetyst
If he wants you to snuff it
All he’s got to do is – puff it!
He’s such a fine dancer…
I to też prawda. Może się nawrócę na The Light Dies Down on Broadway?
Andrzej,
Genesis miało duży wpływ na Ciebie, ale skąd wniosek, że na całą młodzież?
Tak czy siak, pobierałeś nauki w socjalistycznej, purytańskiej szkole, w której ideologia miała się dobrze, ale jednocześnie nawet nie myślano o zarzuceniu kształcenia. Stara dobra komunistyczna szkoła z czytankami o Leninie; lewymi i nawet prawymi dopływami Wisły; z całkami, różniczkami, logarytmami… i czym tam jeszcze. Zestawiając ze sobą raczkujący bolszewizm unijny z tym klasycznym, moskiewskim, dostrzec można w tym obszarze rewolucyjny progres.
Męczące zdaje mi się sprowadzanie każdego problemu do absurdu. Analfabetyzm może i byłby lepszy od dzisiejszej edukacji, ale problemu nie rozwiązuje.
Sawinkow zwalczał owoce rewolucji lutowej, ale nie samą ideę demokratycznej rewolucji. Skoro odpychamy nogą bolszewicki przewrót jako pozbawiony rewolucyjnego znaczenia, wypada przyjąć, że w lutym były dwie, nie jedna rewolucja. Obie rościły pretensje do pełni władzy.
Zasiadał w rządzie niewątpliwie rewolucyjnym. Ze swojej ministerialnej pozycji usiłował zwalczać tę drugą, konkurencyjną.
Słusznie. Posłuchaj swej własnej rady i zaprzestań tej redukcji.