Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów VI
3 komentarzy Published 2 października 2011    | 
Trzy punkty widzenia
Spójrzmy jeszcze raz na przypadek Nosenki, tym razem w o wiele szerszej perspektywie, i spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie: po cóż on tu? Po co Nosenko został, i to dwukrotnie, do amerykańskiego wroga komunizmu wysłany? Nie należy zresztą poprzestawać na Nosence, który z takich czy innych powodów skupił na sobie szczególną uwagę publiczności. Należy pytać też o innych, nieco tylko mniej sławnych półtuzina szpiegów wysłanych w ślad za panem „X” vel „Stone”, Golicynem; pytać o Kułakowa, Poljakowa, także o Wiktora Władimirowa, który miał kierować nieudanym zamachem na Golicyna w 1967 roku, wreszcie też o Jurczenkę, żywą kopię Nosenki, który w randze generała pojawił się w siedzibie CIA niemal nazajutrz po ukazaniu się The New Lies for Old.
Wypada podjąć próbę wyjaśnienia, kogo w osobie Anatolija Golicyna pozyskali Amerykanie, kogo stracili sowieci, na co liczył sam Golicyn, prześledzić tryby rozumowania każdej z tych stron. Skoro zdecydowanie brakuje w tej materii twardych faktów, może warto pokusić się o zastosowanie metody nieco ryzykownej, za to dającej szansę na interesujące wyniki; na próbę przeniknięcia w obszary psychiki, czy raczej, postawienia się w sytuacji każdej z opisywanych tu stron: Golicyna, amerykańskiego agenta, kagebisty. Spróbujmy zatem znaleźć się w sytuacji poszczególnych postaci, wsunąć w ich buty nasze stopy i z tak obranej perspektywy odpowiedzieć na najbardziej intrygujące pytania: jak każda ze stron oceniała zaistniałą sytuację, jaki rozwój wypadków przewidywała, z jakimi konsekwencjami się liczyła? Zacznijmy od Golicyna.
Już po właściwej stronie barykady
Jestem czekistą, oficerem najbardziej morderczego systemu w dziejach świata. Przez ostatnie piętnaście lat piąłem się po drabinie kagebowskiej kariery, starając się szczerze i bez strachu, i z wykorzystaniem najlepszych swoich talentów dopomóc w budowaniu sowieckiej potęgi. Biorąc pod uwagę mój wiek i stosunkowo niską jeszcze rangę dostąpiłem niebywałych zaszczytów. Teraz to już przeszłość.
Pamiętam doskonale, gdy przyszedł ten moment, jakby uderzenie obuchem, moment objawienia: – Zaraz, zaraz! Czy ja na pewno jestem po właściwej stronie, co ja tu robię, komu służę?! – Coś jak błysk myśli o niewyłączonym w domu żelazku, tylko spotęgowany tysiąckrotnie. Twarz, uspokoić twarz, bardzo nam się przecież musiała wykrzywić… Uff! Nikt nie zauważył. Powoli, a może gwałtownie (już dobrze nie pamiętam) błysk przemienił się w refleksję, a od raz powziętego planu nie było odwrotu. Stało się – pomogłem przywrócić służbom leninowską czystość, rozpocząć przygotowania wielkiego planu, teraz muszę to naprawić; muszę zdobyć jak najwięcej tajnych informacji (szpiegowskich fantów), pozyskać zaufanie Amerykanów, przekonać ich – komunistyczna machina już ruszyła, trzeba się spieszyć, przygotować świat na najgorsze.
Uciekliśmy. Najważniejsza teraz sprawa to bezpieczeństwo żony i córki. Na szczęście Amerykanie nie robili przeszkód. Teraz będę działać. Trzeba się spieszyć. Oni nie będą czekać. Co? Nie mogę spotkać się z prezydentem? Z „wielkim” Stalinem mogłem (jako dwudziestoletni szczeniak), z Kennedym już nie? Nie będzie gadał z jakimś Ruskiem? Co oni wygadują? Gdzie ja jestem? Co to za banda idiotów wokół mnie? Ciągle te same pytania: znasz tego? znasz tamtego? Zdjęcia, setki, tysiące zdjęć. Czy ktoś w ogóle rozumie po co tu jestem, kim jestem, co przywiozłem? Ależ nie – dla nich jestem tylko kolejnym dezerterem, pieprzonym pyszałkowatym Iwanem, który nie chce współpracować na ich warunkach. Angleton? No tak, jeden który przynajmniej umie słuchać, uczyć się od innych, który wie i rozumie. Ale co on jeden może, zabiegany, zaczytany, wiecznie goniący za „kretami”, których przecież wszędzie tu pełno.
Tylko się nie poddawać. „Pamiętaj Anatol po co tu jesteś” – tak mówi moje drugie ja. Trafiłem na mur biurokratycznej tępoty, ale to przecież było do przewidzenia. „Nie poddawaj się!” – dobre sobie, łatwo powiedzieć. Tyle lat tu jestem i co udało mi się zrobić? Poza garstką myślących i odważnych ludzi, którzy ze zrozumieniem słuchają co mam do powiedzenia, nikt, żadna agencja rządowa, czy to w Ameryce czy w Europie nie traktuje mnie poważnie. Jestem zawadą, uprzykrzonym dezerterem, który nie daje spokojnie spać. Chętnie, jestem tego pewien, wysłaliby mnie do diabła. Może nawet to zrobią, kto wie.
Odwrotu, rzecz jasna, nie ma. Niby dokąd?! Pozostaje mi praca w dziedzinie, którą znam najlepiej, w której zdobyłem uznanie po jednej i po drugiej stronie, praca analityka. Więc pracuję, tworzę koherentny obraz komunistycznej prowokacji obliczonej na dziesięciolecia. Wciąż pracuję w cieplarnianych warunkach, pod opieką Angletona, tyle że tego mojego przejmującego głosu nikt nie chce słuchać. Mam renomę niebezpiecznego dziwaka. Gdzie właściwie popełniłem błąd? Byłem zbyt arogancki, zasadniczy, opryskliwy? A może moim jedynym błędem była wiara, że ktokolwiek w tym dziwnym świecie reklam i neonów zechce poznać prawdę? Prawdę trudną, wymagającą, która oznacza koniec płaszczenia dupy w wygodnym fotelu na cieplarnianej posadzie, która oznacza konieczność wzięcia się do poważnej pracy? Nie, chyba przesadzam, jestem niesprawiedliwy. To niemożliwe żeby byli tak infantylni, nieodpowiedzialni. Więc dobrze już, pracuję. W końcu musi coś do nich trafić. Żeby tylko nie było za późno.
Wysłali za mną agentów, tak jak się spodziewałem, choć nie myślałem, że wyślą aż tak głupich, do tego stopnia źle przygotowanych. Czyżby nie bali się aż tak bardzo tego, co mam do powiedzenia? A może to jakaś gra? Może chcą, żebym przestał w siebie wierzyć, dał za wygraną? Czasami mam wrażenie, że niczego już nie rozumiem. No proszę – uznali wiarygodność Nosenki! Co za absurd? Czy to już koniec? Przegrałem? Nawet jeśli jeszcze nie, to przecież szansa, że zaczną mnie traktować poważnie zmniejsza się z każdą chwilą. Szczególnie teraz, gdy usunęli Angletona. To się nie mieści w głowie, ale jest prawdą. Agencja rozsypuje się w proch, media mianują mnie wariatem, w najlepszym razie – nie całkiem poczytalnym sowieckim dezerterem. Kim ja teraz jestem? Czy coś jeszcze mogę? Absolutnie nic.
Przecież to wszystko wiedziałem, wiedziałem od samego początku, ale łudziłem się, ja Golicyn, major KGB, łudziłem się, że druga strona nie składa się z samych osłów i matołów, że są tam też ludzie logicznie myślący, odpowiedzialni, gotowi podjąć wyzwanie. Pomyliłem się, pomyliłem się paskudnie. Mam jedynie tę satysfakcję, że napędziłem tym bandytom potężnego stracha. Nie tylko przecież ja przeceniałem Amerykanów. Nie byłem chyba najgłupszym czekistą w Moskwie. Oj, musieli się wystraszyć. Pewnie srali ze strachu. Czy inaczej słaliby wciąż nowych i nowych ludzi: Kułakowa, Poljakowa, Nosenkę? Nawet tego Jurczenkę wysłali? Czy i tym razem chodziło im o mnie?
W obuwiu amerykańskiego agenta
Nie jestem geniuszem, ale też nie ostatnim oficerem w Agencji. Po prawdzie, jestem raczej dość typowym przedstawicielem tej profesji. Znam swoje miejsce w szeregu, pracę traktuję poważnie – to kwestia elementarnej odpowiedzialności. Jestem agentem amerykańskiego wywiadu, służę krajowi, czy można lepiej wykorzystać swój talent? No ale, nie przesadzajmy – praca to nie wszystko. Przecież nie prowadzimy z sowietami wojny. Są jeszcze inne sprawy na świecie: żona, dzieci, teściowa, przydomowy trawnik, którego koszeniem zajmuję się regularnie. Czy wierzę w komunistyczne zagrożenie? Oczywiście, że tak. Ale nie dajmy się zwariować. Po tamtej stronie też są żywi ludzie. Też mają swoje sprawy, prywatne życie, rodziny. Na pewno nie zależy im na tym, żeby rozpętywać wojny, mordować, ginąć. Komuniści to też ludzie, choć odrobinę dziwni.
A ten Golicyn? Pewnie i jest wiele racji w tym co mówi, ale ile w tym przesady. Nie może być aż tak źle. To oczywiste. Choć nie ma co kryć – nędzny stan naszej wywiadowczej armii, armii Zachodu, jaki wyłania się z jego obrazu wywołuje niepokój. A przecież nie jest gołosłowny. Wszystkie te nazwiska i dokumenty jakie cytuje (co za pamięć) nie pozostawiają pola na złudzenia. Sowieci wiedzą o nas prawie wszystko. To jasne, jasne jak słońce.
A przy tym jak drażniący jest on sam?! Zarozumialec, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy. Rzekomo – to jego słowa – zupełnie nie rozumiemy co to komunizm, co to sowiecki system! Nam, którzy siedzimy w tym gównie od lat i po uszy mówić takie rzeczy!? Bezczelny arogant, który raczy podważać metody naszej pracy, że niby niepotrzebnie zawracamy mu głowę drobiazgami, powtórzeniami, gdy on – PAN AGENT – interesuje się wyłącznie sferą strategii, ba – nawet rozmowa z nami szaraczkami mu nie odpowiada. Nikt w randze poniżej prezydenta nie jest dostatecznie dobry. Co za absurd?! Czy nie mógł uciec ktoś normalniejszy, mniej nawiedzony, z którym można by po prostu popracować, a nie tkwić nieustannie na krawędzi zagłady? Czy istotnie nasz przeciwnik jest aż tak zły, krwiożerczy, nieustępliwy, że nie można myśleć przynajmniej o trwałym rozejmie, wzajemnej nieingerencji, czy jak te doktrynalne bzdury chcemy nazywać? Owszem, nie możemy mu odmówić kompetencji, ale te jego bajania na temat długofalowej strategii brzmią trochę jak wyznania, jeśli nie wariata, to przynajmniej człowieka nawiedzonego, opętanego tę swoją idée fixe. Jesteśmy agencją rządową, a nie ezoterycznym stowarzyszeniem poszukiwaczy prawdy. Interesuje nas konkret, a nie opowieści, co tam komuniści knują z trzydziestoletnim wyprzedzeniem.
Zdecydowanie już lepszy taki Nosenko. Może i nie do końca godny zaufania, ale przynajmniej nie opowiada andronów o starożytnych chińskich strategach albo o operacjach wywiadowczych sprzed pół wieku niemal. Dobrze, że w końcu pozbyliśmy się tego Golicyna na dobre. Chce pisać te swoje idiotyczne memoranda, niechaj pisze i tak nikt tego w Agencji czytać nie będzie. No, może z wyjątkiem Richarda – jak mu tam? Amesa – ale on, zdaje się, zawsze był nadgorliwy.
I w sowieckich kamaszach
Co za potworne niedopatrzenie. Skandal, katastrofa. Wszystkich was towarzysze idioci trzeba pod ścianą postawić. Postawić, zerwać pagony i rozstrzelać, i zakopać, i żeby ślad po waszym truchle nawet nie pozostał. A potem sam strzelę sobie w łeb. I ulgę dopiero poczuję. Przecież powiedziane było wyraźnie – nikt z „Kręgu”, ale to absolutnie nikt nie wyjeżdża z kraju, ani na placówkę, ani na wakacje, gdziekolwiek. Co z tego, że prosił, że niby formalnie nie przynależy? Czy wy jesteście czekistami, elitą sowieckiej sprawiedliwości, czy kim? Bandą zdziecinniałych dyletantów? Zapomnieliście towarzysze jakiego świata częścią jesteście. Myślicie może, że żyjecie w Moskwie. Bzdura towarzysze czekiści! Żyjecie na Łubiance. To wasz dom, wasza rzeczywistość. Tu nie miejsce na jakieś żale, na troskę o człowieka, na jakieś burżuazyjne przesądy. Tu się towarzysze robi rewolucję. Wypuściliście Golicyna!? Nie mogę uwierzyć.
Jeśli komuś trzeba było zakazać to właśnie jemu. Teraz zdrajca nie ustąpi, znam go dobrze (jeśli jeden człowiek sowiecki może w ogóle znać drugiego). Inny by ustąpił, ale ten nie da sobie w kaszę dmuchać. Nie to, że uparty – to może mu nawet zaszkodzić w kontaktach z Amerykanami, ale tak niebywale myślowo konsekwentny. Jak można było wypuścić właśnie jego. Jak w ogóle można było dopuścić do podobnej sytuacji. Wszystko przepadło, to koniec. Przecież ten zdrajca zna wszystkie nasze tajemnice, nasze wielkie plany.
Czy wiecie, co będzie gdy zaczną go słuchać? Gdy zaczną rozumieć z kim mają do czynienia, w jakiej podłej są sytuacji i co im szykujemy? Wiem, wiem to nadal mało prawdopodobne, aby ci idioci cokolwiek zrozumieli z naszej wielkiej idei, ale przecież on im to wszystko na tacy poda. Tu nie ma się nad czym zastanawiać. Zna przecież szczegóły wszystkich naszych tajnych operacji w Europie. Kto wie, jak długo przygotowywał się do ucieczki: rok, dwa, pięć, może jeszcze dłużej. Nie, nie był wcześniej amerykańskim agentem – o tym byśmy wiedzieli towarzysze. Ale nie był tylko formalnie, nie był zwerbowany. Przez cały ten czas był naszym wrogiem, wrogiem komunizmu, podły zdrajca. Z taką wiedzą, jaką ma, nie mogą mu nie uwierzyć, to dla mnie jasne. Przepadło. Wszystko przepadło!
Co!? Nie dopuścili go do Kennedy’ego? A nie mówiłem?! Idioci! Ale nie należy zapominać towarzysze jaki to uparty renegat. Trzeba zrobić wszystko, rozumiecie towarzysze?! – wszystko, żeby uciszyć tego plugawego zdrajcę. Oczywiście, trzeba go będzie zabić, ale to przecież nie rozwiąże naszych problemów. Co miał powiedzieć, to już powiedział. Zabicie Golicyna teraz będzie dla Amerykanów potwierdzeniem jego szczerości. Zemsta towarzysze będzie musiała poczekać. Nie martwcie się, upolujemy zdrajcę.
Zamknięcie mu ust nie jest teraz najważniejsze. Trzeba zrobić tak, żeby Amerykanie nieco przygłuchli na jego słowa. Zatkać im uszy falą nowych dezerterów, masą nowych rewelacji, choćby to miały być bzdury, ale bzdury na poziomie, których szczegółowa analiza zajmie im miesiące, może lata. Trzeba za wszelką cenę odciągnąć ich uwagę od Golicyna. Zepchnąć go z zajmowanej pozycji, pomniejszyć, zakwestionować jego autorytet, tylko trzeba to zrobić inteligentnie. Inaczej wszystko przepadło towarzysze. To absolutny priorytet.
Nie do wiary, że się udało. Przecież ten Nosenko to był kompletny kretyn, tym którzy go szkolili też musiało brakować kilku klepek. O tych, którzy go wysłali szkoda mi nawet mówić. Zresztą, całkiem między nami, sam zalecałem wysłanie właśnie jego. Co mieliśmy do stracenia? – kompletnie nic. Jeśli się ma do czynienia z bałwanami, jedynym zadaniem jest zachowanie status quo, utrzymanie zbałwanienia na odpowiednio wysokim poziomie. Odrobina zaszczepionego strachu też nie zaszkodzi. Niech się nas boją, a boją się okropnie: o posadkę, fotelik, domek, o ludzkość i o świat cały, o wymierające gatunki waleni, o co chcecie. Jakże oni bali się po zamachu, bali się wojny, zagłady, katastrofy, bali się własnych myśli.
Wierzcie towarzysze lub nie, ale Amerykanie (nie licząc tych paru szalonych antykomunistów) nadal wierzą, że nigdy, przenigdy nie wysłaliśmy do nich żadnego agenta; nie wierzą nawet w to, że mogliśmy dla jakiś celów poświęcić kiedykolwiek jakąś prawdziwą informację. Banda durniów. Aż nie chce się pracować ze świadomością, że po drugiej stronie same miernoty najpodlejszego gatunku. Nie zawsze tak było. O! Za czasów Angletona bywało całkiem inaczej, ciekawiej, czasami nawet strasznie, nie każdej nocy spaliśmy spokojnie.
Ale wy, młodzi czekiści, nie próbujcie nawet zasypiać. Przed wami wielkie wyzwania, ogromne zadania, a ryzyko, że wróg się przebudzi, choć znikome, zawsze istnieje. Zdrajca Golicyn przegrał, choć wszystkie niemal atuty były po jego stronie, ale to nie znaczy towarzysze, że jego zdradziecka praca poszła całkiem na marne. Ma podły zdrajca głowę na karku, muszę to przyznać. Gdy wydał w końcu tę swoją książkę, gdy wziąłem ją do ręki, zacząłem czytać, struchlałem. Cały nasz plan, cała nasza strategia, którą przez tyle lat przygotowywaliśmy, nasza wielka pierestrojka, wyraźna jak na dłoni. Wróż przeklęty, zdrajca. I jeszcze te jego memoranda, jakby pisane na podstawie naszych bieżących rozkazów, istna zgroza. Szczęśliwie towarzysze, zdaje się, że tylko my je czytaliśmy. Nikt więcej. Ale bagatelizować towarzysze zagrożenia nie wolno. Póki żyje on, póki istnieją jego analizy, a nasza wielka sprawa nie całkiem jeszcze skończona, nie wolno! Nie powielajcie naszych błędów.
Prześlij znajomemu
Jest jeszcze jeden punkt widzenia: w kamaszach wysoko stojacego komunisty (np. Brezniewa), ktorego moze w 1959 albo w 1960 roku dopuszczono do „Kręgu”:
„Najpierw myslalem to tylko jakies plotki i bzdury, ale informacje sie potwierdzaja. Planowane sa jakies radykalne reformy. Armia Czerwona ma zostac wycofana i z NRD i z Polski. Partia straci swoja przewodnicza role. Nastapi likwidacja cenzury. Wolno bedzie nie tylko podrozowac swobodnie po calym kraju, ale nawet za granice. Powstana prywatne przeciebiorstwa. Republiki zwiazkowe otrzymaja formalna niepodleglosc.
Ale to wszystko ma byc fortel, ogromna prowokacja majace na celu uspienie Zachodu, wprowadzenie go w blad, by opanowac, nie militarnie, ale podstepnie, caly Swiat.
Ale moze ow fortel by oszukac Zachod jest w rzeczywistosci fortelem by oszukac Partie ? W partii zawsze byli zdrajcy. W czasach Stalina usuwano ich, ale po zabojstwie Berii, czystki nagle sie skonczyly. Czyzby nagle nie ma zadnych zdrajcow w naszych szeregach ? Bylo ich setki tysiecy w 1937 roku, bylo ich dziesiatki tysiecy w 1950 roku, ale w 1959 roku nie ma juz zadnych zdrajcow w naszej partii ?
Zdrajcy sa! Ale zmienili strategie. Kiedys twierdzili ze komunizm trzeba reformowac. Ta szczerosc ich gubila. Wystarczylo ich sluchac i aresztowac. Teraz twierdza, ze komunizm trzeba reformowac „na niby” by wprowadzic Zachod w blad.
Ale to nieprawda. To nie reformy sa „na niby”. Reformy sa prawdziwe. To prowokacja jest „na niby”, zeby uspic nasza czujnosc, zeby nas oszukac.
Co robic ? Trzeba obalic Chruszczowa. On sam nie jest chyba zdrajca, ale zdrajcom udalo sie go oszukac. Dal pozwolenie na ta prowokacje. Trzeba Chruszczowa obalic i prowokacje odwolac.
Ale obalenie Chruszczowa nie bedzie latwe. Co robic jesli sie nie uda ? Potrzebujemy planu B.
Plan B bedzie prosty: wyslemy agenta KGB, ktorego jedynym zadaniem bedzie wyjawic Zachodowi wszystkie plany prowokacji. W ten sposob Zachod bedzie reagowal negatywnie na wszystkie reformy. A jednoczesnie, jesli Zachod uwierzy naszemu agentowi, Zachod stanie sie bardziej agresywny wobec nas, wiec nawet jesli Chruszczow pozostanie u wladzy, to jego prowokacja i tak spali na pawewce, bo Zachod nie da sie uspic. A widzac ze Zachod nie daje sie uspic, Chruszczow pojdzie moze po rozum do glowy i odwola reformy.”
To jest jakiś punkt widzenia. Możliwych scenariuszy jest na pewno bardzo wiele. Nie mamy pewności jak było i mieć nie będziemy. Jedyny sposób na tę dolegliwość to możliwie nie popadać w sprzeczności przy próbie kolejnej interpretacji.
A tu co mamy? Z jednej strony wytrawny działacz partyjny dostatecznie naiwny, aby wierzyć, że ofiarami stalinowskich czystek byli prawdziwi zdrajcy komunizmy (idący w setki tysięcy i miliony), z drugiej ten sam Breżniew dostatecznie cwany, żeby obalać niecnych spiskowców-liberałów z Chruszczowem na czele (i do tego słać jeszcze na Zachód Golicyna).
Mnie się to wydaje całkiem niewiarygodne. Nie wiem tylko co bardziej. Czy Breżniew odgrywający naiwniaka, czy Chruszczow w roli rzeczywistego liberała?
Soniu,
Czy Tobie nie wydaje się to ciut naciągane z powodów… ockhamowskich?