Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Jeden z moich słuchaczy, który przed kilku laty przedostał się z Sowietów do Wilna, opowiadał mi, że w jednej z gazet sowieckich natrafił na gwałtowne przeciwko mojej osobie skierowane wymyślania, podpisane przez samego Nachamkes Stiekłowa [1]. Jaka szkoda, że nie domyślając się wówczas, iż wkrótce spotka mnie i pozna, nie zachował owego numeru; byłby dla mnie chlubą i cenną pamiątką.

Przed dwoma miesiącami, w Warszawie, w gazecie spokrewnionej kierunkiem z prasą sowiecką, umieszczono felieton bardzo dla mnie w początku swoim pochlebny. Ale celem pochwał było tym wyraźniejsze uwydatnienie udzielonej mnie w końcu nagany.

Tą gazetą jest Robotnik. Może niektórych jego współpracowników oburzy, że ich do komunistów zbliżam. Odpowiem na to, że w każdym numerze, obok tytułu Robotnik, widzę hasło: „Niech żyje rząd robotniczy i włościański”, że zaś ani robotnicy, ani tym bardziej włościanie rządzić nie będą, więc niech żyje rząd karierowiczów i demagogów, którzy nieziszczonymi obietnicami pociągną za sobą tłumy i rozpętają w nich niszczycielskie namiętności, aż w końcu zastraszeni własnym dziełem, może usłyszą głos sumienia, może zatrzymać się zapragną, lecz w tej chwili zepchnięci i wyprzedzeni przez innych, zmuszeni będą bezsilnie patrzeć na Polskę, toczącą się i spadającą tam, gdzie ją chcą widzieć Bryl [2] i jego godni towarzysze, tj. pod władzę sowieckich czerezwyczajek ich doświadczonego kierownika, Feliksa Dzierżyńskiego.

Przedmiotem felietonu był artykuł mój Lui et Moi [3]. Miło mi jest zaznaczyć, że w przeciwieństwie do Narodowo Demokratycznego Słowa Polskiego, w którym, z powodu tegoż Lui et Moi, uprzejmie całą moją działalność naukową i publicystyczną nazwano „propagandą głupstwa”, felietonista Robotnika, kryjący się pod pseudonimem Jana Gromicza [4], obszedł się ze mną po gentlemeńsku. W artykule moim widzi on ciekawy, wymowny dokument psychologiczny, wykazujący, jak człowiek prawy i odważny, „posiadający chlubne karty w literaturze i w rocznikach myśli politycznej”, przeistacza się w ciasnego egoistę, gdy wydaje mu się zagrożonym jego interes materialny. Umiałem – opowiada o mnie autor – ciskać w latach wojny gorzkie słowa Rosjanom, nie zląkłem się, co wymagało większej jeszcze zdaniem jego odwagi, Warszawy niewolniczo zapatrzonej w carskie sztandary, zbliżyłem się do nielicznego grona skupiających się w Widnokręgu publicystów, którzy w zbrojnych kadrach Piłsudskiego widzieli awangardę niepodległej Polski. Ale skoro niepodległa Polska powstała i chcąc spełnić to, co „celem było Kościuszki i Staszica”, rozpoczęła „nieśmiałe” próby polepszenia doli ludu, obudził się we mnie „dziedzic ideologii obszarniczej” i stałem się „gorejącą kolumną nienawiści” wobec poczynań związanych z programem reformy rolnej.

Ale co mam czynić, skoro ów program otwarcie dąży do wytępienia szlachty polskiej, jako nosicielki tradycji dziejowej, mierząc zaś przede wszystkim w ziemiaństwo na kresach państwa, gdzie ono jest główną ostoją polskości, prześciga najśmielsze marzenia Murawiewa i Stołypina, owych najzacieklejszych wrogów, jakich Polska miała w Rosji… Tych słów moich, które tak gorszą krytyka mego, nie cofam. Szczerze bym chciał uwierzyć, że naprawdę śladem Kościuszki i Staszica kroczyć pragną Wyzwoleńcy [5]; niestety, czyny tych panów dostatecznie głośno świadczą, że nie duch Kościuszki ich prowadzi, ale tak polskie, niestety, uczucie zazdrości względem każdego, komu pod jakimkolwiek względem trochę lepiej się dzieje – uczucie, które ich w nieprzytomnym szale pogrąża. Nie mówię na wiatr, niech za mnie mówią cyfry.

W na wskroś demokratycznej, przez propagandę komunistyczną przeżartej Czechosłowacji zrozumiano, że jeśli produkcja rolnicza ma jako tako zaspokajać potrzeby kraju, to należy przynajmniej trzecią część ziemi uprawianej w ręku większej własności pozostawić. I tego trzyma się państwo. U nas zaś według danych z roku 1923 większa własność posiada tylko 18,5 proc. użytków rolnych, przy tym stosunek ten rozmaity jest w poszczególnych województwach, np. w Poznańskiem wynosił 35 proc., w Pomorskiem 24,5 proc., w Wileńskiem tylko 12,6 proc., w sąsiednim Białostockiem 9,50 proc.

Przypuśćmy teraz, dla sprawienia przyjemności panom Wyzwoleńcom, że bandytami są wszyscy przemysłowcy, kupcy, kamienicznicy, a „krwiopijcami”, mówiąc po sowiecku, wszyscy ziemianie. Przypuśćmy, że wyzuto ich z mienia i rozpędzono na cztery wiatry i że w ich liczbie wyrzucono także i mnie ze starego dworu w Suderwie pod Wilnem, a raczej ze starej walącej się rudery, której nie mam za co naprawić i nie mam odwagi zaprosić do niej moich przyjaciół, [6] bo nie mógłbym dać im pokoju, odpowiadającego najelementarniejszym wymaganiom nowoczesnego komfortu. Dwór ten jednak ma na równi z innymi dworami swoją tradycję; tu odbywały się koło połowy wieku zeszłego liczne zjazdy ziemiaństwa i duchowieństwa ku uczczeniu arcybiskupa metropolity Żylińskiego, który zwykł tam u najbliższych swoich krewnych, Wołłków, część lata spędzać; tu częstym gościem bywał Syrokomla, tu po raz pierwszy grano jego „Chatkę w lesie”; obok dworu zaś wznosi się okazały kościół, którego budowę, według planu Wawrzyńca Gucewicza, rozpoczął biskup Wołczacki, a doprowadził do końca dziad mojej żony, Hipolit Wołłk. Przypuśćmy, że nas tu już nie ma, że z rozwalonego dworu sklecono naprędce pomieszkania dla krów i owiec, że nie pozostało śladu starego parku, którego wiekowe lipy, topole i kasztany poszły na chaty dla nowych właścicieli. Jaka komu stąd korzyść? I w ogóle kto korzystać będzie z owych 257,731 hektarów, które w r. 1923 były jeszcze w posiadaniu większej własności w województwie Wileńskim? Korzystać będzie tylko minimalna ilość bezrolnych i małorolnych, pokrzywdzona zaś przy dziale ogromna większość pienić się będzie z zawiści i złości. Przeciw komu tę ogromną większość podszczuwać wówczas będą panowie z Wyzwolenia? Pozostanie im jedno – poddać się Brylowi i jego towarzyszom, którzy do Moskwy jeździli, Sowietom się poddali i z pomocą Sowietów pracują nad przeistoczeniem Polski w podwładną im sowiecką republikę.

Niestety, nie widzą tego nasi lewicowcy i widzieć nie chcą, dokąd ich ślepa nienawiść prowadzi. W 1924 czy 25 roku ówczesny wicepremier p. St. Thugutt zaszczycił mnie wizytą swoją w Wilnie. Zaprosiłem z tego powodu kilku przedstawicieli ziemiaństwa; po kolacji rozpoczęliśmy dyskusję o sprawach kraju naszego. W zagajeniu zwróciłem uwagę na to, jak utopijną jest myśl tych, którzy sądzą, że na miejscu wyniszczonego materialnie ziemiaństwa da się tu stworzyć jakaś nowa Czerwona Polska; żadnej czerwonej Polski nie będzie, będzie tylko czerwona Białoruś; polskość utonie w zalewającej ją białoruszczyźnie. Słowa moje nie przekonały p. Thugutta; w długim przemówieniu swojem dowodził między innemi, że o charakterze kraju stanowią miasta, nie zaś wieś! Niektórzy z obecnych odpowiadali mu z gwałtownością, która przykrą dla mnie była, jako dla gospodarza, i której powodu nie rozumiałem. Dopiero po wyjściu wice-premiera dowiedziałem się, że właśnie tego samego dnia doszedł do rąk kilku moich gości projekt grupy posłów z Wyzwolenia, którego autorstwo oni niesłusznie p. Thuguttowi przypisali. Projekt ten zalecał, jako środek przeciw ustawicznym napaściom band sowieckich, natychmiastowe wywłaszczenie ziemian z pogranicznego pasa i rozdanie ich obszarów włościanom tamecznym w celu przywiązania ich do państwa polskiego. Nie raczyli jednak autorowie projektu zastanowić się nad tym, w jaki sposób rzecz tak skomplikowaną, jak odebranie ziemi jednym, a nadzielenie nią innych, można było na poczekaniu załatwić – i nie pomyśleli również i o tym, jakie uczucia żywić będą względem obdarzonych szczęśliwców ich bezpośredni, najbliżsi, ale poza granicznym pasem mieszkający sąsiedzi. Może w pomyśle tym p. Jan Gromicz dopatrzy się jakiejś „z poza form politycznych wyrastającej treści społecznej natchnionej duchem Kościuszki”. Co do mnie ducha Kościuszki tam nie czuję, czuję natomiast zapach Dzierżyńskiego i Dąbali…

Jeszcze przykład: W końcu marca b.r. Wileńskie Towarzystwo Wiedzy wojskowej uroczyście obchodziło w Auli uniwersytetu dzień Imienin Marszałka Piłsudskiego. Jako rektor wygłosiłem przemówienie wstępne. Zamierzałem zwrócić się w celu wydrukowania przemówienia do tego umiarkowanie demokratycznego, według opinii ogółu, Kuriera Wileńskiego, w którym pracują przeważnie ziemianie – i to ziemianie obszarnicy. Chcąc jednak własny mieć sąd o piśmie tym, kupiłem numer – i oto na samym wstępie znajduję artykuł, ziejący jakąś po prostu niezrozumiałą dla mnie, obłąkaną nienawiścią do ziemiaństwa, do całej jego kultury i ideologii – artykuł taki, że nie dziwiłbym się, jeśliby po przeczytaniu jego ten lub ów półinteligent, zamieszkały w pobliżu dworu jego autora, podpalił to gniazdo wszelkiej ohydy, bo miałby prawo, w razie wykonania zamiaru, bronić się tym, że działał pod sugestją przeczytanych złorzeczeń. A co spowodowało ów wściekły atak? To jedno, że ziemianin, książę Eustachy Sapieha, napisał odezwę monarchistyczną i za to nazwano go Targowiczaninem i wraz z nim tych wszystkich, którzy monarchię uważają za formę rządu najodpowiedniejszą dla nas, wiążącą czasy nasze z przeszłością, dającą pewniejsze, niż inne formy, rękojmię, że rząd będzie ponadpartyjny, sprawiedliwy, silny. Konfederację Targowicką tworzyli ci, co nie chcieli wzmocnienia władzy królewskiej, albowiem „Polska nierządem stoi”; dziś, odwrotnie, Targowicą jest nie wierzyć, że tylko nierządem stać może Polska, nierządem bezmyślnych i rozagitowanych suwerenów.

Czy nie świadczy to, że społeczeństwo polskie spadło pod względem ideowym do tego pierwotnego poziomu wierzeń i zapatrywań, który fetyszyzmem nazywają. Fetyszyzm frazesu, frazesu demokratycznego, który wielki rewolucjonista rosyjski, ale rewolucjonista z szerokim widnokręgiem myśli i żywym zmysłem estetycznym, Aleksander Hercen, wyśmiewał niegdyś i określał, jako bicie czołem przed kożuchem chłopskim: „Kożuchu chłopski, kożuchu święty, kożuchu absolutny”… Daremny był to śmiech. Bicie czołem trwało nadal, aż w imieniu kożucha zawładnęły Rosją kosmopolityczne bandy kryminalistów pod wodzą Lenina. Bijmy czołem i my, aż znajdziemy swojego Lenina; bijmy czołem, bo inaczej posądzą nas, że nie jesteśmy dość demokratyczni, dość postępowi, dość czerwoni, dość przygotowani do ocenienia genialności Lenina i dobrodziejstwa czerezwyczajek…

Pan Gromicz twierdzi, że wraz z tym jak „odrodzone państwo polskie postawiło obywatelom swoim do rozwiązania kwestie wsi i dworu, pracy i kapitału, włościanina i obszarnika… pod moją togą profesora zaczęło bić serce wielkiej własności rolnej”. To samo serce tak samo biło i przedtem, gdy w r. 1915 pisywałem do Widnokręgu i gdy w latach następnych broniłem idei legionów w nie mniej lewicowym Dzienniku Petrogradzkim. Pamiętam, jak w końcu 1916 roku zwrócił się do mnie w Petersburgu b. poseł do Dumy, który później przystąpił do Wyzwolenia, gen. Babiański; prosił mię usilnie, bym podpisał jakąś deklarację demokratyczną. Odmówiłem. „W Dzienniku Petrogradzkim – powiedziałem – pisywać będę nadal, bo się zgadzam z redakcją w orientacji zewnętrzno-politycznej, ale staram się uniknąć kłamstwa, kłamstwem zaś jest demokracja, bo z zawrotną prędkością stacza się w odmęty ochlokracji, po czem niechybnie nastąpi mrok barbarzyństwa, śmierć kultury, rozbestwienie człowieka”. Minęły trzy, cztery miesiące, a u steru Rosji już stał Kiereński i bezmyślnie torował drogę Leninowi…

***

Pisałem to w zaciszu wiejskim, dokąd, korzystając z Zielonych Świąt, udałem się, aby wypocząć po gnębiących wrażeniach majowych dni w Warszawie. Przelana krew nie byłaby przelaną daremnie, jeśli by ten, który dokonał zamachu, zdołał mocną ręką, powstrzymać zarówno demagogię czerwoną, świadomie i nieświadomie nas w stronę czerwonej Moskwy niosącą, jak prawie jednako groźną w swej nihilistycznej bezideowości demagogię tych, co na prawicy sejmowej zasiadali. Ale kto innych poskromić chce, ten by powinien wpierw samego siebie poskromić w uczuciach swoich i stosunkach do pokonanych i rozbrojonych przeciwników, którzy mężnie porządku legalnego bronili.

Suderwa 26 maja 1926 r. [w oryginale 25 maja!]

 

W: Od Petersburga do Leningrada, Wilno 1934

Pierwodruk m.in. w: Słowo nr 125, 30 maja 1926

 

_____

  1. Jurij Michajłowicz Stiekłow (właść. Owsiej Mojsiejewicz Nachamkes), działacz bolszewicki, dziennikarz i historyk; bohater eseju Aleksandra Wata pt. „Śmierć starego bolszewika”, w: Świat na haku i pod kluczem, Londyn 1985.  Wat mówił o nim także w Moim wieku.
  2. Jan Bryl, jeden z przywódców ruchu ludowego; w owych czasach wiceprezes Stronnictwa Chłopskiego.
  3. Artykuł tak zatytułowany ukazał się w Słowie w nr 122 z 27 maja i 123 z 28 maja 1926.  Musiał być wszakże opublikowany wcześniej w innych pismach, zważywszy datę powyższej repliki.  Historia artykułu „Lui et Moi” jest także ciekawa.  Napisał go Zdziechowski na zamówienie ze strony wydawców księgi pamiątkowej na cześć czeskiego poety i etnografa Adolfa Cerny’ego.  Tekst Zdziechowskiego okazał się jednak zbyt kontrowersyjny dla czeskich wydawców.
  4. Jan Gromicz, pseudonim Wincentego Rzymowskiego, późniejszego członka związku patriotów polskich i „ministra” w tzw. „rządzie lubelskim”.
  5. Tu w oryginale: „kroczyć pragnie np. Poniatowski, którego imię tu przytaczam, bo mówią, że działa w dobrej wierze”.  Ironicznym mianem „Wyzwoleńców” określa Zdziechowski przywódców PSL „Wyzwolenie”: Thugutta, Malinowskiego i Poniatowskiego.
  6. Tu w oryginale: „bo musiałbym ich wieźć na trzęskiej dryndzie, ciągnionej przez chude szkapy fornalskie, a przywiózłszy, nie mógłbym im dać pokoju…”


Prześlij znajomemu

88 Komentarz(e/y) do “Ze starego dworu”

  1. 1 Andrzej

    Na równi pochyłej ku Czerwonej Polsce (peerelowi). Tak odbieram ten świetny artykuł prof. Zdziechowskiego.

    Urzeczywistniło się i trwa już 70. lat – nie bez czynnej pomocy własnych, narodowych elit (moim zdaniem wcale nie mniej przesiąkniętych komunistyczną propagandą niż wspomniana w artykule „demokratyczna Czechosłowacja”). Postać Rzymowskiego – Gromicza dobitnie wyznaczyła kierunek „wielkiego ześlizgu” (ścisła współpraca z komuną czyli „stronnictwo demokratyczne” peerelu). Niestety, nie pomógł nic wspomniany na koniec tekstu zamach majowy, nie tylko nie powstrzymał a wręcz odwrotnie, przyspieszył ten ruch. Zdaje się, że nie było już innej możliwości. Potem „z bolszewikami nie walczyć”, „kto przeciw sowietom to wróg Polski i kolaborant hitlerowski” oraz w efekcie klęska moralna narodu (największa ze wszystkich klęsk co znakomicie wychwycił i podkreślał Józef Mackiewicz, m.in. w artykule „Nudis Verbis”), już chyba ostateczna. A potem już tylko sprawdzone sowieckie metody eliminacji i spacyfikowania opornych, „październik”, „przez opozycję do integracji”, „aby peerel rósł w siłę i dostatek”, „stan wojenny”, „okrągły stół” i na koniec „wolna Polska”. Nie ma praktycznie nikogo wśród tzw. „niepodległościowców” kto by dziś twierdził, że Polska nie jest wolna.
    Historia to ciąg wydarzeń, jedno wynika z drugiego. Nie da się oderwać postaw narodowych elit przed II wojną światową od tych w czasie wojny, od tych po wojnie i od tych dzisiejszych (od elit a jelit).

    A demokracja? Nie ma już dla niej żadnej alternatywy. Stała się ogólnoświatowa. Już jest praktycznie „pełną demokracją” – demobolszewią. Słowo w słowo:

    kłamstwem zaś jest demokracja, bo z zawrotną prędkością stacza się w odmęty ochlokracji, po czem niechybnie nastąpi mrok barbarzyństwa, śmierć kultury, rozbestwienie człowieka

  2. 2 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Ma Pan oczywiście rację w każdym punkcie.

    Dodałbym jeszcze, że wbrew dzisiejszym pseudo-antykomunistom, artykuły Zdziechowskiego dowodzą, że 1. można było to widzieć jasno już wówczas, a nie dopiero dziś z perspektywy czasu („kto mógł wówczas wiedzieć, do czego to doprowadzi?” użalają się dziś) i 2. nie istniał w Międzywojniu „antykomunizm jako racja stanu państwa polskiego”. Było wręcz odwrotnie! To aparat państwa był jedną z wielu machin pchających Polskę w objęcia bolszewii.

  3. 3 Andrzej

    Drogi Panie Michale,

    Przyjemnie byłoby się mylić i mieć choćby odrobinę nadziei ale jak mówi przysłowie: „nadzieja, matką głupich”. Wolę za to poczucie, że w swoich przekonaniach stoję na twardym gruncie.
    Z antykomunizmem jest tak, że przypisują go sobie „legiony” ale tylko jednostki są rzeczywistymi antykomunistami. Bo co z tego, że ktoś mówi, że komunizm jest zły, skoro swoją „realistyczną” postawą go wzmacniał i w dalszym ciągu wzmacnia. To nie jest żaden antykomunizm lecz działanie na korzyść bolszewizmu. Najczęściej, „w zasłonie” fałszywie definiowanego, własnego interesu narodowego.
    Potęga tego zjawiska jest odpowiednia do np. skali powszechnego (wobec siebie i innych) nazywania sowieckich tworów (w tym aktualnych „pierestrojkowych” – neo-nepo-pochodnych) „Rosją”, „Ukrainą”, „Litwą” czy też „Polską”. Nie jest to kwestia błaha i nieistotna (jak np. dla wielu Amerykanów). Moim zdaniem, takie stwierdzenia niosą ze sobą fałsz, który nie tylko zwodzi innych ale generuje kolejne fałsze i w efekcie doprowadza głoszącą je osobę na manowce takiego czy innego „realizmu” – poddania się. Nie na darmo, bolszewicy poświęcali i poświęcają tyle uwagi nowym definicjom i nazewnictwu – tworzeniu „nowego języka”. Kiedy zostaje przyjęty, wtedy triumfują.

  4. 4 michał

    Tak jest: niosą fałsz i prowadzą na manowce. Nie tylko Amerykanie uważają to za błahe i nieistotne, Polacy też.

    Pamiętam, że ktoś tu zwrócił mi uwagę, dlaczego mówię „Chiny” – przecież to nie są żadne Chiny, co najwyżej chrl. Oczywiście, nie wolno się poddawać bolszewickiej terminologii w żadnym wypadku. No, chyba że na krzesło mówią krzesło, ale to się rzadko zdarza.

  5. 5 Andrzej

    Panie Michale,

    Sądzę, że podział zadań związanych z realizowaną przez bolszewików na wielu płaszczyznach strategią, nie wyklucza wcale nazywania przez nich w danym momencie krzesła – krzesłem (tym bardziej krzesła elektrycznego – krzesłem elektrycznym, co zawsze szczerze zapowiadali tym których uznali za swoich wrogów i zwykle dotrzymywali słowa), jeśli jest to im potrzebne. Obecnie, też otwarcie mówią kogo chcą ostatecznie zniszczyć i realizują ten cel, zaś praktycznie cały świat powstaje do „standing ovation”. Taka jest skala ich podboju.

    Jedna kwestia to bolszewizacja społeczeństw na to podatnych, druga to ekonomiczny i militarny podbój oraz postęp własny, trzecia to utrzymanie świadomości homosovieticusa. W tym ostatnim przypadku, o ile uzyskany wcześniej efekt jest dostatecznej jakości, nawet nazywanie rzeczy zgodnie z ich istotą, nie musi wcale szkodzić bolszewickiej sprawie bowiem „człowiek bolszewicki” i tak z własnej woli będzie wybierał swoje niewolnictwo. Sądzę, że m.in. po to właśnie bolszewizm stał się demobolszewizmem a peerele – „nowymi, wspaniałymi” peerelami.

  6. 6 michał

    Panie Andrzeju,

    Niechcący zahaczamy tu o trudny problem. Otóż nawet wówczas, gdy bolszewicy mówią prawdę (choćby, gdy nazywają krzesło krzesłem), to łżą. Wszystko co mówią i robią podporządkowane jest jednemu celowi: osiągnięciu pokoju na świecie. Pokój jest możliwy tylko wówczas, gdy cały świat przyjmie te same idee za swoje (może dlatego tak mało wojen od tylu lat). Ale mniejsza o pokój. Skoro wszystko poddane jest jednemu celowi, odmiennemu od prawdy, to kłamstwo (w oczach normalnego człowieka) przestaje być kłamstwem (w ich oczach). Żeby jednak to łgarstwo przekazać (uczeni nazywają to dezinformacją), to trzeba mówić wiele rzeczy zgodnych z prawdą i w tej miazmie przekazać swoje propagandowe (dezinformacyjne) łgarstwa.

    Stąd paradoks: łżą nawet, gdy mówią prawdę. Nazywanie rzeczy po imieniu nigdy im nie szkodzi, bo zawsze jest w kontekście, w kontekście ich nadrzędnego celu.

  7. 7 Andrzej

    Panie Michale,

    Mam pewne wątpliwości co do tego, że bolszewicy dążą dziś do pokoju na świecie. Docelowo, na pewno chodzi im o „totalny pokój na wieki” (bolszewickiej, cmentarnej nudy). Globalnie też, bo tylko taka wojna może dla nich dziś stanowić jakieś zagrożenie, lecz sądzę, że w tej fazie (podboju) potrafią doskonale rozgrywać konflikty lokalne, inscenizując je za pomocą swoich agentów. Na przestrzeni ostatnich 20 lat, dobrymi przykładami są basen Zatoki Perskiej (Irak, Afganistan, Iran) czy „Gruzja”. Dziś, nawet i sprawa czeczeńska może się do czegoś przydać (mogę sobie bez trudu wyobrazić miliony dolarów które teraz wyda USA na programy pomocowe pt. „zwalczanie ekstremizmu islamskiego na Kaukazie Północnym”). Kto wie, może nawet doczekamy się nowej „wojny” koreańskiej (już raczej jako farsy) choć na razie wydaje się że chodzi im o rozpoznanie realnych możliwości przeciwnika (może ono przyjąć formę „rozpoznania walką”).
    Podsumowując – niewielkie, lokalne wojny i konflikty też nie są im obce i potrafią je rozgrywać. Niemal w każdym przypadku realizują swoje cele. Doskonale też potrafią rozgrywać wszelkie „rewolucje”.

  8. 8 amalryk

    Panie Michale,

    To jest wszak stara prawda jest mówiąca nam, że; „Diabłu, nawet gdy mówi prawdę, nie należy wierzyć.” (św.Jan Chryz.)

    Gdy doczekaliśmy czasów rozprzestrzeniającej się jak pożar w buszu czystej, nieskażonej żadną głębszą ideą żądzy władzy i władzy nihilistów, gdy umierają na naszych oczach epoki, w których nawet najbardziej okrutne działania były podporządkowane nieosobistej korzyści, która przydawała pokory zdobywcom i zmuszała ich do czynów w służbie Boga i ludzkości – to cóż?; „Dla współczesnego świata nie ma innego rozwiązania jak tylko Sąd Ostateczny.Niech to się wreszcie skończy!” (N.G.D.)

  9. 9 michał

    Panie Andrzeju,

    Bolszewicy zawsze i wszędzie walczą tylko o pokój! Przy pomocy naganów, tortur czerezwyczajki, konnicy Budionnego, czołgów Żukowa, kazamatów Stalina, łagrów, trucizn, zamachów, morderstw, jątrzeń, kopania dołków, i czego jeszcze kto nie wymyśli, przy pomocy karabinów Kałasznikowa, granatów, semtexu, MiGów i Su, czołgów i rakiet balistycznych, łodzi podwodnych i głowic nuklearnych – zawsze i wszędzie walczą tylko o pokój.

  10. 10 michał

    Panie Amalryku,

    Jak zwykle dobrze powiedziane. Co zrobić z tym Gomezem? Ciągle ma rację. Może mu ktoś wreszcie kupi restaurację?

  11. 11 amalryk

    Nie zauważyliście panowie tej osobliwej przypadłości sowietów, iż w swojej płomiennej walce o pokój w pojedynkę to oni nie wygrali jeszcze żadnej wojny? (Od wojny z Polską w 1920 aż do afgańskiej?)
    Jak widać można i tak! Ta zaraza rozprzestrzenia się właśnie dzięki starannemu unikaniu globalnego konfliktu.

  12. 12 Andrzej

    Ach! „walka o pokój”. Tu mi się od razu kojarzy stary dowcip: „żadnej wojny nie będzie, ale za to będzie taka walka o pokój, że…”. W takim razie pełna zgoda Panie Michale.

  13. 13 michał

    Och, Panie Amalryku, to tylko dlatego, że oni walczą o POKÓJ!

  14. 14 amalryk

    Och, Panie Amalryku, to tylko dlatego, że oni walczą o POKÓJ!
    —————————————————————————————-

    Raczej powiedziałbym, o SPOKÓJ! Dodajmy, spokój cmentarza. Bo zbudowany przez nich „Świat współczesny nie będzie ukarany. On sam jest karą.”

  15. 15 michał

    Tak jest. Wedle Lenina, pokój to panowanie komunizmu na całym globie. Dlatego zresztą walczą tylko o pokój. A oprócz tego pokój jest stanem naturalnym dla bolszewików, to wówczas pracują nad swoim dziełem przekucia człowieka, wykucia nowego człowieka, homososa, i ofiary są z radością składane na ołtarzu świetlanej przyszłości. Hitler w porównaniu był tylko rzezimieszkiem, dla którego eksterminacja była zwycięstwem. Dla najgorszych bolszewickich watażków – Pol Pota, Mao, Trockiego, Saddama, Kadafiego itd. – eksterminacja była tylko środkiem do celu.

    A więc tak, w ciszy cmentarza można wykuwać homososa, można tworzyć ten świat, który jest karą dla siebie samego.

  16. 16 Jaszczur

    Amalryku,

    Czy sowieci na pewno aby PRZEGRALI wojnę w Afganistanie? Po wycofaniu się ich wojsk, spore wpływy w tym kraju mieli tamtejsi „post” komuniści, a większość wierchuszki tzw. talibów to również „byli” aparatczycy komunistyczni.

    A obecnie kraj ten już oficjalnie staje się częścią osi sino-sowieckiej.

  17. 17 michał

    Nie ośmieliłbym się odpowiadać za p. Almaryka, ani uprzedzać jego odpowiedzi, ale z mojego punktu widzenia, sowieci przegrali w Afganistanie tylko ostensywnie. Przegrali, bo na rękę było im „doznać strasznej militarnej klęski”, która pomogłaby w stworzeniu obrazu upadającego mocarstwa. Taki w moim mniemaniu był główny cel inwazji Afganistanu, o czym zresztą pisałem tu w osobnym artykule.

    Co rzekłszy, nie sądzę, żeby powstanie Talebanu było ich strategicznym celem w Afganistanie.

  18. 18 Andrzej

    Oni nie przegrali żadnej wojny. Oni za każdym razem „wygrali pokój”, taki jaki był im w danej chwili potrzebny i przybliżał ich do ostatecznego zwycięstwa. Po leninowsku. O czym otwarcie zawsze mówili. Dla nich każda wojna ma na celu „pokój”.

  19. 19 amalryk

    Uściślając; sowieciarze nigdy nie dysponowali ani najlepszym zołnierzem, ani wybitnymi strategami, ani unikalnym i nowatorskim uzbrojeniem a pomimo tego we wszystkich konfliktach zbrojnych , w których uczestniczyli, zawsze ostatecznie spadali na cztery łapy i nieodmiennie uzyskiwali profity.

    Co do rzekomo pożegnalnego wystepu sowieckiej armii w Afganistanie – to juz sie chyba wypowiadałem? Armia delegująca spośród etatowego stanu 6mln marne 100tys, z czego większość siedzi po miastach pełniąc służbę wartowniczo-garnizonową, a za afgańską guerillą ugania się po górach raptem kilkanaście tysięcy bojców ze specnazu i desantnikow , chyba jakoś za bardzo nie pragnie tego decydujacego zwycięstwa.

  20. 20 Jaszczur

    Panie Michale,

    Było wielce prawdopodobnym, że sowieci „przegrali” kampanię afgańską na użytek oszustwa pieriestrojki.

    Ale skoro mieli długofalową strategię sfingowania „upadku komunizmu” i „rozpadu ZSRS”, to dlaczego nie mieliby średnioterminowej strategii wspierania ruchów antyzachodnich? Zwłaszcza, że od początku swego istnienia patronowali islamskim ruchom ekstremistycznym?

  21. 21 amalryk

    Jaszczurze,

    To jak najbardziej trzyma się kupy. Atrakcyjność Afganistanu jako takiego jest żadna, ale jako kukułcze jajo podrzucone USA i spółce – ooo, to wówczs momentalnie wzrasta! Przecież mamy tu drugi (po Iraku) ropiejący wrzód na który nikt nie ma żadnego sensownego pomysłu; koszty piramidalne, demoralizacja postępująca …

    A towarzysze? Cierpliwie czekają i patrzą!

  22. 22 Jaszczur

    Zgadza się. I jeszcze można wżenić Amerykanom „wyhodowanie” talibów, Al-Qaidy i bin Ladena, czy „masakrowanie niewinnej ludności cywilnej”.

  23. 23 michał

    Drogi Panie Jaszczurze,

    Nie wydaje mi się, żeby sowieci mogli mieć tak szczegółową długoterminową strategię. Natura myślenia strategicznego polega właśnie na nieokreśloności szczegółów, na gotowości wykorzystania sytuacji, na taktycznej giętkości. Dla przykładu, Mironow i Szelepin nie mogli „planować” Bolka ani Solidarności, ani nawet „ruchu związkowego”, podsycali w zamian „dysydentyzm” i czekali spokojnie, co z tego zaczynu wyrośnie. Że Amerykanie wychowali sobie al-Qaidę na swoje przekleństwo, to jest dodatkowa wygrana, ale nie sądzę, żeby z góry tak to było zaplanowane. Natomiast gdzie ma Pan niewątpliwie rację, to w bolszewickim patronacie nad islamskim fundamentalizmem. Od samego prawie początku zauważyli jego użyteczność dla swoich celów, pomimo pozornej przeciwstawności bezbożnego komunizmu i fideistycznego fundamentalizmu.

    Innymi słowy, trzeba tu chyba uważniej rozróżnić między tym, co należy do strategii czyli zaledwie zarysy sytuacji, kierunek zmian, albo jak to genialnie określił Andriej Nawrozow, kąt nachylenia talerza, po którym wszystko zsuwa się powolutku, niepostrzeżenie do otwartej bolszewickiej gęby. Odróżnić to trzeba od taktycznych posunięć, jak użycie Talebanu dla destabilizacji Zachodu.

    Swoją drogą, Zachód jest już tak zdestabilizowany, że jak to się w ogóle jeszcze trzyma??

  24. 24 Jaszczur

    Drogi Panie Michale,

    Tak, ale… operacja celowej klęski sowietów w Afganistanie ma taki sam stopień uszczegółowienia, co uczynienie z tego kraju jednej z central dyrygowanego z Moskwy terroryzmu islamskiego. I tutaj pojawia się kwestia – kiedy dokładnie zaplanowano całą kampanię afgańską (włącznie z wycofaniem RKKA)? I czy plany te mogły powstać za kadencji Szelepina w KGB czy nawet wcześniej? W to drugie zwłaszcza, wątpię – właśnie ze względu na jej taktyczną złożoność.

    Wychodzi zatem, że zarówno kontrolowana klęska sowietów w Afganistanie, jak i późniejsze powstanie Islamskiego Emiratu Afganistanu (swoją drogą – godło tego tworu budzi iście „freudowskie” skojarzenia) byłyby posunięciami taktycznymi w ramach bolszewickiej długofalowej strategii.

    A dlaczego zdestabilizowany, zbolszewizowany niejako od środka, parszywieńki Zachód jeszcze się trzyma? Być może to zasługa potencjału technologicznego, być może tego, że demoliberalizm i demobolszewizm pozostawiają jednak o wiele większy margines wolności niż komunizm sowiecki/chrlowski (żeby nie było, że bronię czy usprawiedliwiam demobolszewizm!)? A może warto by sięgnąć np. do historiozofii Spenglera – Zachód to jednak rozwinięta kultura/cywilizacja, a opanowane przez komunizm Rosja i Chiny to pseudomorfozy w cywilizację zachodnią, które tak naprawdę nigdy się nie ukształtowały? Jedno jest pewne – komunizm nie dokonał jeszcze ostatecznego, decydującego natarcia. Choć nie należy tego brać za przejaw optymizmu – wszak „tylko naiwni mogą myśleć, że istnieje droga wyjścia. Optymizm jest tchórzostwem”.

  25. 25 michał

    Panie Jaszczurze,

    To jest zupełnie zasadnicza różnica pomiędzy myśleniem strategicznym i taktyką. One się odbywają na różnych poziomach. Sowiecierze nie są pierwszymi, którzy tę różnicę zauważyli i zastosowali w praktyce. Ich osiągnięciem jest całkowite podporządkowanie taktyce strategii, czego nikt przedtem nie zrobił w takim stopniu.

    Ale wrócę do tego później.

  26. 26 Andrzej

    Swoją drogą, Zachód jest już tak zdestabilizowany, że jak to się w ogóle jeszcze trzyma??
    Jedno jest pewne – komunizm nie dokonał jeszcze ostatecznego, decydującego natarcia.

    Wygląda na to, że trzyma się to wszystko jeszcze tylko dzięki bolszewikom. Pacjent musi być odpowiednio przygotowany do operacji.
    Najwyraźniej taka jest właśnie strategia „wędzenia” – żeby potem „najeść się do syta”.

  27. 27 amalryk

    To jest naturalna konsekwencja; całkowicie zdemoralizowani bolszewicy zdobywają wreszcie upragnioną władzę i od tego momentu cała ich aktywność we wszystkich płaszczyznach jest już całkowicie podporządkowana tylko jednemu, jedynemu celowi – utrzymaniu jej za, dosłownie, wszelka cenę!

    Zaintrygował mnie Pan Michał tym „całkowitym podporządkowaniu taktyce strategii” – chętnie bym usłyszał rozwinięcie tej myśli.

    Swoją drogą „plastyczność” bolszewickiej strategii i taktyki, nieodmiennie zadziwia.

  28. 28 michał

    Szanowni Panowie,

    Włażę pod stół i odszczekuję… Haniebna pomyłka z pośpiechu. Jak to jednak czasami lepiej milczeć!

    Chciałem i powinienem był powiedzieć, że taktyka jest całkowicie podporządkowana strategii, a nie na odwrót, nic więc dziwnego, że aż tak zaintrygowałem p. Amalryka. Bardzo przepraszam.

    Jak już mówiłem podporządkowanie taktycznych manewrów strategicznym celom nie jest żadnym odkryciem. Jednak absolutna konsekwencja i dyscyplina, z jaką to robią bolszewicy jest nowością. Czasami przybiera ona tylko formę „intencji”, to jest nietracenia z oczu nadrzędnego celu, co z kolei pozwala oceniać – a nawet podsuwać – taktyczne wolty z innej perspektywy. Jest to zwłaszcza widoczne (i skuteczne) w negocjacjach. Celowo unikam dawania konkretnych przykładów, bo one czasami same są dyskusyjne i rozciągają argumentację poza ramy komentarza.

    Wracając do sytuacji zakwestionowanej przez p. Jaszczura, zmierzałem do twierdzenia, że z mojej analizy przyczyn interwencji w Afganistanie wynika, że celem sowieciarzy była porażka, taktyczna porażka, straty w ludziach i publiczne wycofanie się z podkulonym ogonem. Takim celem nie mogło być powstanie Talebanu. Żeby to zakwestionować, trzeba wrócić do tamtej analizy i ją odrzucić – ja sam nie widzę innych powodów dla inwazji. Jednakże powstanie Talebanu było mile widzianym produktem ubocznym, prawdopodobnie nawet przewidywalnym, ale nie nadrzędnym. Nasuwa mi się taka (niekonkretna) ilustracja: jeśli widzę po drugiej stronie ulicy piękną dziewczynę, spacerującą w zwolnionym tempie w promieniach letniego słońca, to przechodzę natychmiast na drugą stronę ulicy. Mój cel jest oczywisty. Ale osiągnąłem także bardziej wymierny i przewidywalny skutek, że znalazłem się na słonecznej stronie. Oba cele są jednak wyłącznie taktyczne…

    Ani interwencji w Afganistanie, ani Talebanu nie zaplanowano w latach 60. Jak się dziś okazało, sam nie wiem, co mówię, ale jednak nigdzie nie powiedziałem chyba niczego równie niemądrego. Rozróżnienie moje dotyczyło powstania Talebanu, które nie mogło być celem w roku 1979, gdy porażka nie tylko mogła, ale nawet była.

    A co do pomocności Spenglera w rozumieniu upadającego Zachodu?… Ale nie, tym zajmę się osobno.

  29. 29 michał

    „Szlag mnie trafia, ergo sum!”

    Napisałem przed chwilą długi komentarz o Spenglerze i spółce, ale nie zauważyłem, że w międzyczasie straciłem połączenie z internetem i komentarz przepadł, toteż szlag mnie trafia, ale co robić.

    A zatem:

    Nie podejmuję się krytyki spengleryzmu, ale obawiam się, że jego symbole kulturowe dalekie są od tłumaczenia czegokolwiek. „Symbol Apolliński” (nb. zaczerpnięty w całości od Nietzschego, u którego spełnia jednak inną rolę i wcale nie wyjaśnia kultury klasycznej) nie tylko nie oddaje sensu kultury klasycznej, ale pod pewnymi względami jest z nią sprzeczny. Co więcej, żadna kultura antyczna, która by w rzeczywistości odpowiadała temu symbolowi nigdy nie istniała. „Symbol Faustyczny” ze swym „tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga” (tfu!) także nie bardzo opisuje tę różnorodność, którą przyjęło się dla uproszczenia nazywać kulturą zachodnią. Spengler jest momentami porywający, a czasami fascynujący, ale zbyt jak na mój gust cierpi od heglowskiego ukąszenia.

    Teza postawiona przez p. Jaszczura, że „Zachód to jednak rozwinięta kultura/cywilizacja, a opanowane przez komunizm Rosja i Chiny to pseudomorfozy w cywilizację zachodnią, które tak naprawdę nigdy się nie ukształtowały”, wydaje mi się nie do przyjęcia, co najmniej z trzech z względów (chyba jeszcze był czwarty, ale mi umknął). Po pierwsze, ponieważ komunizm jest tworem zachodnim. Po drugie, dlatego że wrzucanie tak różnych kultur jak chińska i rosyjska do jednego worka wydaje mi się metodologicznie i intelektualnie nieuprawnione. Po trzecie, gotów byłbym wykazać, że tzw. kultura zachodnia w najlepszym wypadku zbliża się do poziomu osiągniętego przez kulturę rosyjską w wieku XIX, z tą wszakże różnicą, że nie zanosi się na Zachodzie na stworzenie dzieł na miarę rosyjskiej literatury, myśli, muzyki itp.

    Zostawmy więc, Spenglera, symbole, systematyki i typy, a zajmijmy się rzeczywistością.

    Dlaczego Zachód nie padł dotąd ofiarą bolszewizmu? Pozwolę sobie przeformułować to pytanie: czy rzeczywiście Zachód nie padł dotąd ofiarą bolszewizmu?

    Żyję na tym gnijącym Zachodzie od ponad ćwieć wieku i zapach, owszem, co się zowie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, jakbym cofał się w czasie. Na każdym kroku widzę ukazy, co i jak mam robić: tego nie wolno, a to nakazane. Zakazy i nakazy wchodzą w każdy przejaw życia, coraz mniejszy zakres pozostawiony jest człowiekowi, wszystko jest dyskretnie kontrolowane.

    Nie wiem sam, jak to jest. Tkwię w tym bagnie po uszy, więc trudno mi mieć dystans i być obiektywnym. Może to właśnie Panowie powinni mię objaśnić.

  30. 30 amalryk

    Chciałem i powinienem był powiedzieć, że taktyka jest całkowicie podporządkowana strategii, a nie na odwrót, nic więc dziwnego, że aż tak zaintrygowałem p. Amalryka. Bardzo przepraszam.
    ———————————————————————————-

    Oj tam, oj tam!
    Z militarnego punktu widzenia (a taki jest wszak rodowód tych pojęć), strategia jest dziedziną wielkich mas: wojsk, czasu i przestrzeni gdy taktyka, to sposób użycia bezpośredniego stosunkowo małej ilości wojska, w ograniczonym obszarze i czasie (pierwotnie; w zasięgu wzroku i w ciągu doby). Więc owszem taktyka jest podporządkowaną ale w takim sensie jak część jest podporządkowana całości. W rzeczywistości strategia i taktyka przenikają się wzajemnie w czasie i przestrzeni. Strategia jak najbardziej jest uzależniona od możliwości taktycznych a jeżeli je zlekceważy, to w efekcie mamy najczęściej klęskę. Innymi słowy: starożytny strateg nie mógł zakładać osiągnięcia w przeciągu tygodnia militarnych celów oddalonych o tysiąc kilometrów od rubieży wyjściowej do natarcia nawet w snach, ale co innego gdy dysponuje się już silnikiem i samolotem…

  31. 31 michał

    Nie, Panie Amalryku, różnica jest chyba bardziej fundamentalna. Strategia dotyczy celów, a taktyka wyboru środków. Podporządkowanie jest zatem zupełnie podstawowe.

    Ale słusznie mówi Pan o militarnych źródłach tych pojęć. Dla zilustrowania relacji dobrym przykładem będzie ostatnia kampania Napoleona we Francji, która doprowadziła do pierwszej abdykacji. Napoleon zastosował wszelkie taktyczne manewry w sposób, który do dziś jest studiownay jako przykład obronnej wojny przeciw przemożnym siłom. Jednak Talleyrand doradził aliantom, by nie uganiali się za Bonapartem i nie dolewali oliwy do ognia jego militarnego geniuszu, a w zamian – zajęli Paryż. Talleyrand myślał strategicznie, a przywódcy antynapoleońskiej koalicji myśleli w kategoriach taktyki i to przesłaniało im cel.

    Prawdziwym problemem jest dopiero zaklasyfikowanie myślenia Napoleona w tej sytuacji. Sądzę, że myśląc strategicznie, wiedział, że nie jest w stanie bronić Paryża, więc odciągał przeciwników od stolicy i wciągał ich w bagno długiej kampanii. Ale z drugiej strony, może po prostu dobrze się bawił? O ile pamiętam, to wykrzykiwał wówczas radośnie: odnalazłem buty z kampanii włoskiej!

  32. 32 amalryk

    Do zrealizowania każdego celu, niezbędne są środki – bez nich cel jest tylko iluzją.

    Kampania sześciodniowa Napoleona jest dowodem na to, jak sprawność dowodzenia i wyższość taktyczna wojsk, pozwoliła dowódcy dysponującemu związkiem de facto taktycznym wodzić za nos półmilionową armię (Paryża naturalnie nie miał kim, ani czym bronić – wszyscy mieli już dość wojny.)

  33. 33 michał

    O dziwo, nie mogę się z Panem zgodzić! Iluzoryczność celu nie jest wcale funkcją posiadania środków niezbędnych dla jego zrealizowania. Absolutnie nie! Moim celem na przykład, jest obalenie komunizmu na całym świecie. Nie jest to żadna iluzja, tylko cel najprawdziwszy. Czy istnieją jakiekolwiek szanse na jego realizację? W tej chwili żadne. Czy mam „niezbędne środki dla jego realizacja”? Nie mam żadnych. Ale to nie znaczy, że cel ten jest złudny. Znaczy natomiast, że należy pracować, by stworzyć warunki, w których można sensownie o tym celu mówić. Czy zajdzie to w ciągu najbliższych dwóch tygodni? Nie sądzę. Dwóch lat? Skąd mogę wiedzieć? Niemożliwość realizacji tego celu, nie czyni go jednak ułudą.

    Zresztą takie cele niezależne od środków, są także poza sferą polityczną. Któryś za amerykańskich astronautów jako dziecko postawił sobie cel, by polecieć na księżyc. Zapewniam Pana, że nie miał żadnych środków.

    Kampania Napoleona dowodzi różnych rzeczy. Ma Pan oczywiście rację, że jest dowodem na jego wyższość taktyczną, ale dowodzi też mego punktu.

  34. 34 amalryk

    Uściślając;owa iluzoryczność (w sensie rozumienia jej jako nierealności – o które to znaczenie mi w tym kontekście chodziło) zawsze będzie funkcją środków, za pomocą których tenże cel chcemy zrealizować.

    Chłopiec z początków XX wieku nie miał oczywiście żadnych środków aby udać się na Księżyc, ale wobec ówczesnego szaleńczego postępu technologicznego nieomal z każdym dziesięcioleciem jego cel nabierał realności. Jego powiedzmy bliźniaczy rówieśnik z początków X wieku, będący przy zdrowych zmysłach, zapewne takiego celu sobie nie postawił.

  35. 35 michał

    Panie Amalryku,

    Napisałem o tym obszerrny tekst, który ukazał się tutaj jako cykl pt. Żuraw i landrynka. Zajmuje się on właśnie problemem realizmu politycznego. Proponuję przenieść duyskusję tam.

  36. 36 foton

    Teraz w Rosji bolszewików nie ma — przenieśli się na zachód. Tam gdzie jest największa gejowszczyzna tam też osiągnęli największe wpływy.

  37. 37 michał

    Dobrze. Spróbujmy się zastanowić nad tą tezą z powagą.

    Po pierwsze, Rosji nie ma. Rosja została zniszczona przez bandę międzynarodowych opryszków i nigdy się nie podniosła z ruin. To co dziś nazywa się „Rosją” ma tyle wspólnego z Rosją, że jest w tym samym miejscu. To tak jakby Pizarro i konkwistadorzy ogłosili się Inkami.

    Po drugie, władcy dzisiejszej „Rosji” zupełnie wprost przyznają się do kontynuacji sowietów. Pan Amalryk napisał tu właśnie o starym rosyjskim mieście Symbirsku, które dziś nazywa się Uljanowsk. Putin otwarcie nazywa się czekistą, a czekiści to Pańskim zdaniem kto? Szkółka niedzielna? Czy raczej bolszewicy?

    Gejowszczyzna to jest ciekawe słowo, którego miałem dotąd szczęście uniknąć, ale sądzę, że wiem, co ma oznaczać. Z Pańskich słów wynikałoby jednak, że bolszewicy są tam, gdzie największe wpływy mają pedały. Tylko że, o ile mi wiadomo, ani Stalin, ani Mao, ani Pol Pot nigdy nie propagowali pederastii. Czyżbym się mylił? Czy to czyni ich jakoś bliższych Pańskiemu sercu? Hej! Wymordowali miliony ludzi, zniszczyli fuundamenty ludzkiej kultury, ale nie lubili sodomitów, więc nie byli tacy źli. Czy ja dobrze Pana rozumiem?

  38. 38 Orzeł

    Panowie!

    Sugestia internauty Fotona, że wpływy komunistów są największe tam, gdzie środowiska sodomitów promowane są najsilniej jest chyba postawieniem całego problemu na głowie. To nie pedały umożliwiają dzisiaj komunistom przejęcie władzy, tak jak to nie robotnicy wywalczyli drogę do panowania bolszewików w 1917 roku. Zarówno robotnicy kiedyś, jak i geje dziś są tylko narzędziem, pretekstem dla pewnych nielicznych, ale bardzo wpływowych kręgów, służącym zwiększeniu zasięgu ich władzy. Tutaj można by zapytać dlaczego właściwie zamieniono ten pierwotny proletariat na całkiem nowy, właśnie w postaci homoseksualistów. Z resztą nie tylko homoseksualistów, bo przecież podobną rolę wyznaczono feministkom, czy mniejszościom rasowym. Z jednej strony celem jest chyba wewnętrzne zantagonizowanie społeczeństw, bo skłóconym ludem łatwiej jest rządzić, zastanawia jednak wyraźna dominacja propagandy progejowskiej. Skala zjawiska jest tak wielka, że nie można tu mówić o jakimś przypadku. Jak świat (zachodni) długi i szeroki propaganda owa jest jednolita i konsekwentna, niczym instrukcja obsługi sokowirówki. A przecież za promowaniem jakiegokolwiek światopoglądu w takiej skali stoją potężne pieniądze. Minuta czasu antenowego, honoraria różnego rodzaju „autorytetów” od tolerancji, sponsorowanie hollywoodzkich produkcji o kowbojach kochających inaczej, to wszystko kosztuje, ktoś na to wydaje małe fortuny. Oczywiście część tych pieniędzy pochodzi od nas, frajerów, czyli podatników, ale przecież musi być też sporo pieniędzy prywatnych. No więc dlaczego właśnie geje przejęli rolę robotników? Dlaczego nie wymyślono czegoś innego, choćby emancypacji mańkutów? W końcu w czym mańkut jest gorszy od geja? Też chciałby być zauważany i doceniany. Wybór nie jest chyba przypadkowy.

    Być może (chociaż to tylko i wyłącznie teoria nie poparta żadnymi twardymi dowodami) odpowiedzią na powyższe pytanie jest nowa interpretacja zasady Pareto, zwana niekiedy zasadą 20/80. Zasada ta mówi, że występowanie większości typów zdarzeń można zaobserwować w małym fragmencie możliwych okoliczności. Nowa interpretacja, autorstwa Zbigniewa Brzezińskiego zwraca uwagę, że we współczesnym świecie 20% populacji wystarcza do wyprodukowania dóbr, które zaspokajają potrzeby wszystkich konsumentów. Innymi słowy 80% populacji stanowi zbędny balast, który jeśli będzie pozostawiony samemu sobie może stać się zagrożeniem dla dwudziestoprocentowej elity. Samym jądrem tej elity wydają się być środowiska skupiające się wokół takich przedsięwzięć jak Klub Bilderberg, Komisja Trójstronna, czy Bohemian Grove, czyli będące zupełnie niezależne od oficjalnych rządów, a wręcz wpływające pośrednio, lub bezpośrednio na działania tychże. Istnieje pogląd, że zachowanie równowagi w systemie, w którym ta nieliczna elita rządzi otumanionym balastem zależne jest od utrzymania wspomnianych wcześniej proporcji, czyli 20/80. Jeśli 80% nieproduktywnego balastu rozrośnie się i zaburzy delikatne proporcje, elita uważająca się za jedynego włodarza systemu może mieć problem z silnymi niepokojami społecznymi, co najczęściej w historii wiązało się niezmiennie z widokiem tanków na ulicach i maszerującymi w zwartym szyku oddziałami.

    A zatem, żeby uniknąć zachwiania „złotych” proporcji elita musi przedsięwziąć skuteczne środki zaradcze. Sterylizacja na taką skale raczej nie wchodzi w grę, ale jeśli by wypromować nowe zachowania społeczne i wmówić masom, że związek kobiety i mężczyzny to relikt skostniałej przeszłości, że kobiety nie powinny rodzić dzieci, tylko oddawać się karierze zawodowej, że kościół katolicki ze swoją konserwatywną wizją świata należy czym prędzej ośmieszyć… Tutaj właśnie widać wyraźną przewagę gejów nad mańkutami. Na tym tle ekscesy takich osobników jak niejaki Janusz Palikot przestają wyglądać jak nieskoordynowane fanaberie samotnego idioty, a stają się częścią większej całości.

    A jaka w tym rola pogrobowców bolszewickiej rewolucji? Może oni tez są tylko narzędziem, takim, jakim był Lenin w 1917 roku dla państw centralnych?

  39. 39 michał

    Drogi Panie Orle,

    Oczywiście, że to stoi na głowie, ale nie tylko przecież pan Foton, Anton, czy jak mu tam. Cały świat stoi na głowie, więc czemu się dziwić, że Foton nie widzi bolszewizmu w bolszewikach, a widzi w pedałach?

    Proces, który Pan opisuje wydaje mi się być odmianą tzw. marszu przez instytucje; przynajmniej tak długo jak mówi Pan o mediach, Hollywood itp. świństwach. Bezustanna obecność homoseksualizmu w prasie, telewizji, w filmach, w sztuce itd. jest chyba w miarę łatwo wyjaśnialna poprzez większą obecność homoseksualizmu wśród ludzi pracujących w mediach, sztuce itd., niż wśród reszty społeczeństwa. Wedle rozmaitych studiów, których metodologia jest ostro debatowana, w krajach zachodnich (Europa, Ameryka, Australia) homosie stanowią zaledwie od 1 do 3% ludności, podczas gdy w mediach są znaczącą grupą aż do 20% pracowników. Skąd ta dysproporcja? Możemy snuć domysły, ale mniejsza doprawdy o powody, bo ważniejsze są skutki, które widzimy: aroganckie ignorowanie ogromnej większości, dla zaspokojenia fanaberii minimalnej mniejszości.

    A więc marsz przez instytucje to jedno, ale ważniejsze jest chyba coś niemal niepostrzeżonego, proces, który Piotr Wierchowieński określał tak: nauczyciel, który wyśmiewa wiarę w Boga wraz ze swymi uczniami jest już NASZ! Dowolnymi sposobami podkopywać tradycję, wolność, wiarę, rodzinę; rozkładać od środka, podważać, podminować, aż wszystko rozpadnie się w puch. A wtedy już nie będzie miejsca dla pedałów i feministek, dla dyskusji i rozważań, wetdy już tylko będzie „lewa, lewa! kto tam znowu rusza prawą? lewa!” Po oco mają pogrobowcy Lenina psuć zabawę? Przeciwnie, tymczasem przyciągną do siebie Antona-Fotona swoją otwartą pogardą do pederastii, ale i jego wyplują, bo na co im taki?

    Nie wiem natomiast, czy ma Pan rację co do tych klubów. Nie wiem o nich wiele, ale czy to nie jest fałszywy trop? Potężni ludzie zawsze lubili się spotkać, by pogadać w towarzystwie ludzie równie jak oni sami potężnych. Tajemniczość tych klubów i spotkań jest zupełnie naturalną otoczką, co tylko podnieca wyobraźnię lewackich mediów, które lubią wskazać na sekretne spotkania, gdzie bez udziału wyborców itd., itp.

    Kiedyś, dawno temu, dwóch młodych lewaków spotkało się w restauracji i ustalili, że jeden będzie popierał drugiego, a kiedy już zdobędą władzę, to ten drugi podzieli się z tym pierwszym. To nie było „tajne spotkanie”, tylko kolacja, nie tajny układ, ale luźna rozmowa. W momencie jednak, gdy zostali premierem i kanclerzem w rządzie Jej Królewskiej Mości, ta kolacja nabrała diabolicznych rozmiarów. Ci panowie nazywali się Blair i Brown. Może więc kiedyś w przyszłości te kluby okażą się ważne, ale marne szanse.

  40. 40 Orzeł

    Panie Michale!

    Owe kluby mają chyba jednak spore znaczenie, bez względu na to, co piszą o nich lewackie media. Im potężniejsi ludzie spotykają się w takich klubach, tym większy wpływ te spotkania mogą mieć na otaczającą nas rzeczywistość. Ja też nie wiem o tych organizacjach zbyt wiele, zastanawiam się tylko, czy przypadkiem lewacka ofensywa kulturowa nie jest tym środowiskom na rękę, albo czy wręcz jej nie inspirują. To oczywiście tylko luźne spekulacje, ale czy nie jest do pomyślenia, że kręgi potentatów finansowych zasilają swoimi funduszami kolejną rewolucję, (tak jak prawie sto lat temu finansowali Lenina), licząc na zwielokrotnienie swoich wpływów?

  41. 41 Orzeł

    Wydaje mi się też, że propaganda gejowska nie jest inspirowana przez lobby homoseksualne w mediach, a raczej ktoś zaprzągł homosiów do swojej gry. Podobnie, jak to nie robotnicy wyszli z inicjatywą rewolucji w 1917 roku, ale byli do niej nachalnie agitowani przez różnych cynicznych sukinsynów. Teraz chyba też tak jest, że geje, lesbijki, i inni tęczowi są tylko narzędziem służącym zupełnie innym środowiskom do zdobycia większej władzy, a po osiągnięciu tego celu będą tak samo szykanowani, jak robotnicy we wszystkich państwach, gdzie zwyciężyła demokracja ludowa.

  42. 42 michał

    Może. Może ma Pan rację. Nie potrafię tego uzasadnić inaczej, więc będę się trzymał tylko tego okropnego określenia: nie mam takiego wrażenia. Jest możliwe, że finansjera finansuje bolszewizm, oczywiście, jest możliwe, ale czy są po temu dowody? Więc na razie nie mam takiego wrażenia, ale ustąpię wobec dowodów.

    … dowodów? Dowodów nie należy się spodziewać, gadam głupstwa. Ale na razie nie widzę nawet wskazówek, że tak jest.

  43. 43 michał

    Panie Orle,

    Chyba nie rozumiem Pańskiej analogii między pedałami dziś a robotnikami wtedy. Zgadzamy się, że robotnicy byli ofiarami agit-prop, ale gdzie tu analogia? Czy chce Pan powiedzieć, że biedni pederaści są wykorzystywani niecnie przez nachalną propagandę z klubów (w większości męskich!)? Ja tego doprawdy nie dostrzegam.

    Kto to robi? Samo się robi. Tak właśnie jak przepowiadał Piotr Wierchowieński.

  44. 44 Orzeł

    Kto to robi? Tego oczywiście nie wiem, ale skala zjawiska tak na oko wykracza daleko poza możliwości lobby homoseksualnego w mediach.

    Oni nie są wykorzystywani przez propagandę, raczej się ich przygotowuje do jakiegoś przewrotu, którego mają dokonać. I tu widzę pewną analogię do robotników, im też powierzono taką rolę do odegrania.

  45. 45 Andrzej

    „Każdemu według potrzeb”.
    Każdy ma takich bolszewików jacy są najbardziej potrzebni do realizacji Celu. Tak też jest z propagandą homoseksualną („gejowszyzną”). Tam gdzie jest potrzebna, tam jest aplikowana. Gdy już spełni swoją rolę, wtedy biada nieszczęsnym pedałom! (Nigdy nie będzie ich więcej niż 1 czy 2% a pojawią się inne potrzeby). Nadejdzie ta faza która jest już w sowietach (pardon, Panie Fotonie: w „Rosji”). Przegonią i tyle.

  46. 46 michał

    Ależ właśnie nie wykracza poza ich możliwości, Panie Orle. Z tej prostej przyczyny, że politycy należą do tej samej „rządzącej mniejszości”, że spędzają życie w otoczeniu tych właśnie dziennikarzy, artystów czy nababów Hollywoodu. Przypuszczam, że nieproporcjonalnie większa jest ilość homoseksualistów wśród demokratycznych polityków niż wśród ich elektoratu.

    Nadal nie rozumiem jednak Pańskiej analogii. Proletariat był klasą, która wedle marksistowskiej ortodoksji miała zwyciężyć w walce klas i ją zlikwidować. W imię proletariatu jego awangarda objęła władzę. Innymi słowy proletariat wywindował ich do władzy. Jak może to osiągnąć homoseksuariat?

  47. 47 Orzeł

    Panie Michale!

    Myślę, ze może być podobnie jak w przypadku klasy robotniczej. Tyle, że pederastów jest znacznie mniej, niż robotników, więc postępowcy dokooptowują wyżej wzmiankowane feministki, mniejszości rasowe, itp, żeby zwiększyć liczebność „tych, których gnębi głód”. Jak może wyglądać homoseksuariat nie wiem, ale spodziewam się najgorszego. Może parady równości są tu jakąś podpowiedzią. Cała operacja przeprowadzana jest pod hasłem „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”, więc nawet hymnu specjalnie zmieniać nie muszą, może tylko ten „głód” zastąpią jakąś uniwersalną „chucią”. Więc taką ja tu widzę analogię.

    Myślę, że Pan Andrzej dobrze to ujął, że każdy ma takich bolszewików, jacy pasują do realizacji celu. Dziś najwyraźniej są to geje. Zgadzam się również, że po wykonaniu swojej roboty trafią na śmietnik historii, tak jak trafili tam robotnicy.

  48. 48 amalryk

    Prawdę mówiąc bunt lutowy w Rosji wzniecili dekownicy z zapasowego batalionu wołyńskiego pułku gwardii, a pierwsze skrzypce w październikowej ruchawce, która m.in. dzięki Kiereńskiemu tak pięknie się rozwinęła, oprócz przypadkowych mętów, których zawsze pełno w takich razach, grali tam tacy sami zadekowani „bojcy” z pułku pawłowskiego.
    Władza; „robotników”,”chłopów”, „żołnierzy”, „proletariatu” etc – zakończyła się szybciej niż zaczęła, po widowiskowym rozpędzeniu przez bolszewików II Zjazdu Rad.

    A wszechpopularność przeróżnych dewiacji, zwłaszcza seksualnych, to tylko element z bukietu fetoru wydzielanego przez naszą rozkładającą się cywilizację.

  49. 49 michał

    Pan Andrzej ma oczywiście rację.

    Ja nie dostrzegam analogii jako takiej między proletariatem a homoseksualistami, ale jest coś w samym podobieństwie metod. Być może chodzi o to, że dzisiejsza zdumiewająca fala „walki o prawa” bierze wzór z bolszewickich metod? Znalazłem gdzieś, że spośród tych nielicznych pederastów (1-3% ludności) zaledwie mniej niż 5% może ewentualnie mogłoby wziąć pod uwagę małżeństwo z innym pedałem! Czyli cała ta „walka” jest o fanaberie maleńkiego ułamka procenta ludności! I rzekomo „konserwatywny” rząd brytyjski przeprowadza odpowiednią zmianę w prawie. Może więc analogia jest taka, że ci nielicznie pederaści nauczyli się od bolszewików jak narzucić większości swoje żądania.

  50. 50 michał

    Mój ulubiony obraz z przewrotu bolszewickiego, to tłum włamujący się do piwnic carskich. Wszyscy pijani w dym na najdroższych szampanach i Chateau dYquem. Trocki posłał żołnierzy, żeby zabezpieczyli piwnice – schlali się w trupa. Posłał straż ogniową – spici natychmiast. Posłał groźnych marynarzy – spili się. Posłał zaufanuych bolszewików i ci wreszcie zaczęli tłuc flaszki i wylewać trunki do rynsztoku, co spowodowało tylko, że zebrał się jeszcze większy tłum i pili wprost ze ścieków.

    Tak to niezdyscyplinowana była przedrewolucyjna tłuszcza.

  51. 51 amalryk

    Wszelkiej maści męty i szumowiny to najpewniejsi „rycerze” każdej rewolucji.

    Zaś ta intensywna promocja homoseksualizmu, tudzież innych dewiantów, kojarzy mi się raczej jako przedłużenie osławionej kampanii „Make love, not war!” – czyli konsekwentnego rozkładania nóg cywilizacji „Zachodu” przed nieuchronnie nadchodzącym bolszewizmem.

  52. 52 michał

    To jest stare jak świat. Już Tukidydes opisuje rewolucję na Korkirze (a podobne wydarzenia miały miejsce gdziekolwiek indziej rewolucja dotarła podczas wojny peloponeskiej), w terminach, które odnieść można i do bolszewików, i do jakobinów, do Cromwella i do Mao. Słowa musiały zmienić swe zwykłe znaczenie, by nagiąć się do nowych wymagań. Lekkomyślna bezczelność uznana została za odwagę wiernego sprzymierzeńca; rozsądne wahanie, za tchórzostwo; umiar miał tylko okrywać zniewieściałość; umiejętność spojrzenia na problem z różnych stron, stała się znakiem nieumiejętności działania. Niepohamowany gwałt stał się atrybutem męskości; spisek, uzasadnioną obroną. Rzecznik skrajnych środków był zawsze godny zaufania, gdy jego oponent był podejrzany. Powodzenie spisku było oznaką przebiegłości, ale wykrycie spisku oznaką mądrości. I tak dalej.

    Tukidydes odkrył i sformułował zasadę każdej rewolucji, że kiedy upada społeczny ład, najgorsze kanalie wypływają na wierzch.

    Ale (o ile pamiętam) u Tukidydesa nie ma nic o pedałach. Czyżby więc to była nowość??

  53. 53 amalryk

    Tukidydes odkrył i sformułował zasadę każdej rewolucji, że kiedy upada społeczny ład, najgorsze kanalie wypływają na wierzch.
    —————————————————————————————-
    Tu nie ma niczego do odkrycia! Każdy ład społeczny opiera się na dwóch (niestety proporcjonalnie wraz z czasem zmieniających się w proporcjach), fundamentach: moralności i przymusie policyjnym. Gdy uświęcone tradycją i autorytetem, nakazy moralne zaczynają być (z różnych względów) powszechnie lekceważone, rośnie intensywnie znaczenie „szarego policyjnego uniformu”…

    Wszelkie rewolucje to moment dziejowy, w którym instytucje państwowe są , niejako naturalnie, sparaliżowane, więc do głosu wówczas powszechnie dochodzą te elementy, które na skutek demoralizacji nie mają żadnych wbudowanych „systemowych” zahamowani, oprócz strachu przed grożącą im, wspomnianą sankcją policyjną.

  54. 54 michał

    Panie Amalryku,

    „Odkrycie” jest w tym sensie, że nikt przed nim tego nie sformułował, a więc odkrył coś, co było przed nim. Tak jak Kolumb odkrył kontynent, który był tam i bez niego.

    Poza tym opis tej rewolucji na Korkirze jest jednak zdumiewający. Mowa tu przecież o społeczeństwie bardzo różnym od naszego, a zachowania te same. I jak ci durni lewacy mogą mówić o postępie? Zresztą nie tylko lewacy. Wszyscy wierzą w postęp.

  55. 55 amalryk

    „[…]Kiedy przy ogólnym zamieszaniu w mieście zwycięstwo nad prawami odniosła natura ludzka, mająca zawsze pociąg do ich zgwałcenia, okazało się, że chętnie puszcza cugle namiętności, że góruje nad sprawiedliwością i nie chce mieć nikogo nad sobą. Ludzie nie stawialiby bowiem zemsty ponad słuszność i zysku ponad uczciwość, gdyby zawiść nie wywierała na nich tak zgubnego wpływu. Ogarnięci żądzą zemsty, lubią gwałcić korzystne dla wszystkich prawa, i to nawet takie, które im samym w razie niepowodzenia dają nadzieję ratunku. Toteż brak im tych praw później, kiedy ich potrzebują znalazłszy się w niebezpieczeństwie.
    Korkirejczycy pierwsi dali się ponieść takiej wzajemnej nienawiści.[…]”

    Tukidydes mówi wprost o „naturze ludzkiej” – co jednak nie nastraja zbyt optymistycznie… „Postęp” nie jest kategorią społeczną, to naturalnie zwykły chwyt propagandowy. A człowiek? Jak widać, człowiek w czasie historycznym nie ewoluuje…

  56. 56 michał

    Tak, mówienie o naturze ludzkiej nigdy nie nastraja optymistycznie. Dlatego właśnie wprowadzono pojęcie postępu, jak gdyby tę naturę można ulepszyć. I tak, na krótko przed najgorszymi zbrodniami XX wieku wielu twierdziło, że postęp jest nadzwyczajny, i że to właśnie ludzka natura zosstała zmieniona…

    I dziś także duma z postępu, wielu dzisięcioleci pokoju, jest nadzwyczajna.

    To tak jak indyk, którego tuczą, a on się obawia niejsano, że może chcą go zjeść, ale powoli się uspokaja, bo przecie żarcie dobre, nic mu nie grozi, nie ma żadnych drapieżników, i jego pewność siebie wzrasta, by osiągnąć apogeum na krótko przed ukręcenim mu łba.

  57. 57 Andrzej

    Indycza analogia jest jak najbardziej na czasie.
    Oto tutejsi bolszewicy, (i słusznie), świętują dziś zwycięstwo prowokacji sprzed ćwierć wieku. I wraz z resztą bolszewików, będą wkrótce świętować to zwycięstwo na światową skalę jeszcze radośniej. Za cztery lata – sto lat od powstania bolszewii i taki wspaniały prezent. A tutejsi „niepodległościowcy” i „antykomuniści”? Ach, jakie gromy na nich sypią! Że oszukali, że zmanipulowali, że przejęli, itd. itp. Wszystko tylko nie to, że tej prowokacji ulegli i ulegają. No bo przecież „my w dobrej wierze”, „dla Polski Panie, dla Polski”. A że ona bolszewicka jak była tak i jest? „nic to. Polski naród, wszak nigdy nie uległ i nie ulegnie.”. A że szambem śmierdzi? Na ale przecież wolna! Od antykomunizmu.

  58. 58 michał

    Panie Andrzeju,

    Polska wolna od antykomunizmu – bardzo trafne określenie!

  59. 59 Andrzej

    Panie Michale,

    Dziękuję. Wolałbym się mylić ale tak właśnie jest. Taki był cel bolszewickiej prowokacji i powiodła się im ona „bez dwóch zdań”. Swoją drogą, niech Pan popatrzy gdzie są dziś ci „nieprzejednani wodzowie”. Albo siedzą w peerelowskim szambie i twierdzą że „nasze ci ono jest” albo zwyczajnie, na peerelowskich „poletkach”, ciągną ile mogą (bo wiedzą że czas na to jest ograniczony). I tu i tam ręka w rękę z sowieciarzami budują nowy wspaniały: peerel. A prawda ich „w oczy nie kole”.

  60. 60 michał

    Prawda ich w oczy nie kole, bo optymizm zastąpił wszystkim Polskę, ale o tym nie trzeba głośno mówić. Ani o tym, że zostawianie lewej wolną jest drogą donikąd. Wszystko to jest zwycięstwem prowokacji.

  61. 61 Andrzej

    Otóż to Panie Michale. Same tytuły książek i publikacji Józefa Mackiewicza są genialnie trafne. Odzwierciedlają prawdę. Ale co tam prawda, wystarczy zamknąć oczy i wołać „zwyciężymy!”.
    Niby wszyscy „ważni” czytali i czytają, studiują, piszą o, zachwycają się, polecają itd. a robią wszystko na odwrót. Co poniektórzy, nawet „bronią” jego spuścizny…Przed kim „bronią”? Moim zdaniem, przed „niedobrymi antykomunistami”.

  62. 62 amalryk

    Niby wszyscy „ważni” czytali i czytają, studiują, piszą o, zachwycają się, polecają itd. a robią wszystko na odwrót. Co poniektórzy, nawet „bronią” jego spuścizny…
    ——————————————————————————————-

    Akurat! Owszem, aby obraz „pełnej demokratyzacji” życia w nowym sielskim peerelu był pięknie dopełniony, to są tu nawet ulice im. Józefa Mackiewicza ale w publicznym obiegu? jego twórczość praktycznie nie istnieje! Trudno chyba o bardziej konsekwentnie przemilczanego autora, i to na dodatek takiego formatu! (Jak byśmy byli, nie zabitym dechami grajdołem lecz jakąś literacką metropolią.)

    Nikt tu nie broni niczyjej spuścizny, tylko od czasu do czasu różne ciekawe figury rozpętują kolejną nagonkę na Ninę Karsov .

    A poza tym w „polityce”? No a jakże, dalszy ciąg opery mydlanej dla ubogich w intelekt pt. walka „gołębi” z „jastrzębiami” (czy też jak kto woli prawicy z lewicą… bo : „„Prawicowiec” jest w tym ostatnim stuleciu niczym więcej jak tylko wyzwiskiem, którym jedne lewicowe sekty obrzucają inne pokrewne sekty.”)

  63. 63 Andrzej

    Ale i „prawicowców” jest u nas dość, Panie Amalryku. Proszę popatrzeć wokół. Co jeden to prezes czegoś tam. I to nie tacy „przy Michniku” ale ci „niezależni”, „rozumni”, „realiści”. A wszyscy oni: „antykomuniści”.
    Mamy zatem: „antykomunizm” bez antykomunistów.
    „Ale wreszcie jest jak trzeba…”

  64. 64 amalryk

    Z antykomunizmem w Polsce zawsze było licho. Wszak cała nasza dominująca porozbiorowa myśl niepodległościowa była ufundowana na oświeceniowym protobolszewiźmie, a z kolei nasi bohaterowie niepodległościowi, to w większości przecież różnej maści socjaliści. (Więc lekko nieuzasadnione było to Grydza; „Nie myślałem, że to pójdzie tak gładko!”, odnośnie zainstalowania tu już tego „rasowego” komunizmu.)

    Nie ma co się oglądać na postsowiecką (w sumie nie wiem dlaczego post) zbieraninę społeczną i te jej przeróżne destylaty! Sam żyję w tym syfie dostatecznie długo, aby mieć świadomość jakich to my tu możemy mieć antykomunistów, niewinnych jak te lelije… Najpierw to „[…]Człowieku! Przyjrzyj się sobie, a ujrzysz w sobie samym przynajmniej embrion owego ukoronowania stworzenia. Ty sam jesteś homososem[…]” a po tem możemy zacząć gadać.

  65. 65 Andrzej

    To fakt, że „myśl powstańcza” do której odwołuje się znaczna część tych, którzy dziś określają się „niepodległościową prawicą” w gruncie rzeczy inspirowana była przez radykalnych postępowców owych czasów. Szukanie w niej sprzeciwu wobec bolszewizmu to nieporozumienie. Co najwyżej można się „nakręcać” anty-rosyjsko, podsycając tylko nacjonalizm. Przy tym nazywa się go „patriotyzmem”, faktycznie kierując go w „ślepy zaułek”, na zgubę swojego kraju więc jest odwrotnością tego czym się ogłasza.
    Co do „oglądania się na” – też racja.

  66. 66 amalryk

    Nie podejmuję się znalezienia korzeni komunizmu, lecz bez wątpienia ta zaraza ma znacznie dłuższą historię niż ostatnie cztery stulecia. Czy w ślad za Weaver’em umieścimy początek naszych nieszczęść w wieku XIV (i obciążymy winą heretyka Ockhama; „[…] To właśnie Ockham zaproponował fatalną doktrynę nominalizmu, która zaprzecza poglądowi , że światy istnieją rzeczywistą egzystencją. Jego celem było pozostawienie pojęciom uniwersalnym tylko nazw służących naszej wygodzie.[…]”), czy za Davilą w XIII ( i zachłyśnięciu się przez ówczesnych klerków Arystotelesem, od „ochrzczenia” którego ma się datować postawa nazbyt czołobitnego stosunku do nauki oraz zadufanego przeceniania możliwości poznawczych rozumu; „[…]Chrześcijanin, którego niepokoją ≪wyniki≫ nauki, nie wie, ani czym jest chrześcijaństwo, ani czym jest nauka[…]” ) – to temat na dłuższą dyskusję. Faktem jest że dopiero modernizm stworzył warunki do rozlania się tej ohydy spustoszenia po całym świecie.

  67. 67 Andrzej

    Nie jestem kompetentny w tym temacie Panie Amalryku. Na swój użytek sądzę, że źródło tkwi w kolektywnych zachowaniach ludzkich i w ich wykorzystywaniu zaś problem pojawił się wtedy gdy przekroczyło to „granice wytrzymałości”.

  68. 68 amalryk

    A posłuchajmy Bażanowa:

    „[…]Gdy zacząłem poznawać materiały o prawdziwym Leninie, uderzyła mnie pewna cecha, łącząca go ze Stalinem; obaj opanowani byli maniakalną żądzą władzy. Przez całą działalność Lenina jak czerwona nitka przewija się leitmotiv: za wszelką cenę zdobyć władzę, za wszelką cenę władzę tę utrzymać.[…]”

    I dalej:

    „[…]Bez najmniejszej przesady można powiedzieć, że Stalin był człowiekiem całkowicie amoralnym. Już Lenin był typem amoralnym, odrzucającym z pogardą – na użytek własny i swych zawodowych rewolucjonistów – wszystkie zasady moralne, które według tradycji naszej starej chrześcijańskiej cywilizacji skłonni jesteśmy traktować jako konieczne spoiwo społeczeństwa, czyniące życie możliwym i znośnym[…]”

    Problem to powstał wówczas, gdy zaistniały warunki do tego aby tego rodzaju typki mogły wreszcie zaspokoić tę swoją maniakalną żądzę władzy.

  69. 69 Andrzej

    Trafnie. Na tym się to opiera Panie Amalryku. Na bolszewickiej „moralności”.
    Czyli, bolszewizm to władza plus sowietyzacja (zwana też „postępem”). Władza na pierwszym miejscu.

  70. 70 michał

    Szanowni Panowie,

    Wielce jestem zobowiązany i wdzięczny za wymianę zdań, którą zechcieli Panowie u nas przeprowadzić. Mają obaj Panowie rację, mówiąc o nieistniejącym antykomunizmie; o tym że nikt nie czyta Józefa Mackiewicza, a jeśli czytają, to go nie rozumieją; o tym dziwnym zjawisku „prawicy”, która jest w istocie lewicą i to bez żadnego cudzysłowu.

    Chciałbym się zatrzymać przy modernizmie, który „stworzył warunki do rozlania się tej ohydy spustoszenia po całym świecie”. Ma rację Pan Amalryk, że jest to temat do większej dyskusji. Co zatem robić? Dyskutujmy!

    Modernizm? Tak. Ale wcześniej zmierzch średniowiecza, koszmar renesansu – i straszne kłamstwo renesansu jako odrodzenia czegoś, co rzekomo umarło w wiekach średnich – oświecenia kaganiec, racjonalizm i tak dalej. Czy da się to wszystko sprowadzić do nominalizmu Ockhama?

    Może jest jednak więcej korzeni zła niż jeden nieszczęsny mnich z Surrey?

  71. 71 amalryk

    Może jest jednak więcej korzeni zła niż jeden nieszczęsny mnich z Surrey?
    —————————————————————————————

    Och! Weaver dość jasno się tłumaczy z tego wyboru:

    „[…]prezentuję opis procesu tego upadku oparty nie na analogii, ale na dedukcji. Przyjąłem założenie , że świat jest zrozumiały a człowiek wolny i że konsekwencje które teraz ponosimy, nie są wytworem konieczności biologicznej ani żadnej innej, lecz produktem nierozumnego wyboru.

    … człowiek nie powinien podążać za rozwojem nauki przy jednoczesnej niemocy moralnej.

    Czy dzisiejsi ludzie są wystarczająco wyposażeni w racjonalną skalę wartości, by powiązać twierdzenia za pomocą rozumu? Są podstawy, by uznać, że współczesny człowiek stał się moralnym idiotą.

    … świat Zachodu podjął jedną złą decyzję, która stała się wystarczającą i ostateczną przyczyną innych złych decyzji. (…) „Człowiek może się zrealizować pełniej, jeżeli porzuci swą wiarę w rzeczy nadprzyrodzone”.

    Można mnie w tej chwili oskarżyć o nadmierne upraszczanie procesu historycznego, ja jednak przyjmuję pogląd, że świadome działanie ludzi i narodów nie stanowi jedynie uzasadnienia tego, co przyniosły nieobliczalne siły.

    Z tego powodu odwołuję się do Wiliama Ockhama, jako do najlepszego reprezentanta zmiany, która dokonała się w ludzkim pojmowaniu rzeczywistości w tym przełomowym momencie historycznym.[…]”

    Czy słusznie?

  72. 72 michał

    Panie Amalryku,

    Odruchowo zareagowałem sceptycznie na Pański cytat, ale może coś w tym jednak jest. W XIV wieku zwolennicy Ockhama nazywali swój ruch „via moderna”. Skąd my to znamy? Może Pański Weaver ma rację.

    To jest tylko kolejny dowód, że wszystko prawie wywodzi się jakoś ze sporu o uniwersalia.

  73. 73 amalryk

    Sprawa nie jest taka oczywista. Pomijając już zawodność rozumowania redukcyjnego (a czy nie jest nim sprowadzenie wszystkich naszych nieszczęść do domyślnego przyjęcia ockhamowskiego rozwiązania sporu o uniwersalia), to wszak jedyna niezawodna metoda w obszarze logiki, czyli dedukcja, w świetle odkryć Goedla (tego niedoszacowanego geniusza wszechczasów) też jest niewyczerpująca (obszary prawdy do których możemy dotrzeć za pomocą metody dedukcyjnej są tylko drobnymi wysepkami na oceania prawdy). Życie i nasze istnienie jest o wiele bogatszym fenomenem niż się różnym mędrkom wydaje, ale równocześnie jestem też przekonany że spostrzeżenia Weavera nie da się zbyć tylko zwykłym wzruszeniem ramion.

  74. 74 foton

    „Po pierwsze, Rosji nie ma. Rosja została zniszczona przez bandę międzynarodowych opryszków i nigdy się nie podniosła z ruin. To co dziś nazywa się „Rosją” ma tyle wspólnego z Rosją, że jest w tym samym miejscu. To tak jakby Pizarro i konkwistadorzy ogłosili się Inkami.

    Po drugie, władcy dzisiejszej „Rosji” zupełnie wprost przyznają się do kontynuacji sowietów. Pan Amalryk napisał tu właśnie o starym rosyjskim mieście Symbirsku, które dziś nazywa się Uljanowsk. Putin otwarcie nazywa się czekistą, a czekiści to Pańskim zdaniem kto? Szkółka niedzielna? Czy raczej bolszewicy?

    Gejowszczyzna to jest ciekawe słowo, którego miałem dotąd szczęście uniknąć, ale sądzę, że wiem, co ma oznaczać. Z Pańskich słów wynikałoby jednak, że bolszewicy są tam, gdzie największe wpływy mają pedały. Tylko że, o ile mi wiadomo, ani Stalin, ani Mao, ani Pol Pot nigdy nie propagowali pederastii. Czyżbym się mylił? Czy to czyni ich jakoś bliższych Pańskiemu sercu? Hej! Wymordowali miliony ludzi, zniszczyli fuundamenty ludzkiej kultury, ale nie lubili sodomitów, więc nie byli tacy źli. Czy ja dobrze Pana rozumiem?”
    —————————————–

    To prawda, bolszewizm dokonał w Rosji wielkich spustoszeń, ale panowanie Mongołów trwało znacznie dłużej i mimo to Rosjanie odzyskali swoje panstwo. To prawda że na dzien dzisiejszy jest w Rosji jeszcze sporo tzw. myślenia radzieckiego, ale niemniej stanowi już mniejszość, bo występuje tu pewna schizofrenia – trudno się przecież wyrzec wielkich wygranych bitew jak: Kursk, Stalingrad, zdobycie Berlina czy też np. lotu pierwszego człowieka w kosmos… niemniej ostatnimi czasy nadaje się jednostką wojskowym nowe sztandary nawiązujące do czasów carskiej Rosji, lansuje się prawosławie, Putin pokazuje się demonstracyjnie w cerkwi itd., ale jest też prawdą że pomysł zastąpienie czerwonej gwiazdy jako oznaczenia samolotów wojskowych nataką się na znaczy opór kadry zawodowej, staneło na tym że pozostała czerwona gwiazda ale z trójkolorowa obwódką w barwach rosyjskich. Na tych drobnych przykładach wyraźnie widać że rządzący Rosją dystansują się od czasów radzieckich. A że Putin powiedział tak czy owak to on dobrze wie że jest tam jeszcze sporo tego radzieckiego myslenia. A co do gejowszczyzny to źle mnie Pan rozumie – za tą postbolszewicką ideologią wcale nie stoją homoseksualiści tak jak i w 1917 roku nie chodziło tym międzynarodowym grandziarza przecież o szczęście robotników i chłopów, teraz uznali że przy ich wpływach słabe państwo im się najbardziej kalkuluje.

  75. 75 michał

    Panie Amalryku,

    To wszystko oczywiście prawda, ale format krótkiego komentarza naturalnie skłania nas ku redukcji!

    A zatem sformułujmy pytania. Co konkretnie w nominalistycznej odpowiedzi zawierało w sobie zalążek upadku?

    Czy inny punkt przełomowy – przyjęcie chrześcijaństwa przez cesarza Konstantyna – nie jest lepszym kandydatem? To wprawdzie zupełnie inny plan, plan władzy, a nie myśli.

    A wracając do historii myśli, może herezja Pelagiusza była zalążkiem wszelkiego zła?

    Nachodzi mnie jeszcze inna wątpliwość. Jeżeli ten „upadek” ma tak starodawne korzenie, to czy rzeczywiście zasługuje na miano upadku? W końcu od czasu tych „przełomowych momentów” powstały niezrównane dzieła sztuki, dokonano czynów niesłychanego bohaterstwa i wyznawano Imię Boże na wszystkich kontynentach. A w takim razie, czy świat nie jest wystarczająco dobry i piękny?

  76. 76 michał

    Panie Foton,

    Mówienie, że „Rosjanie odzyskali swoje państwo po najeździe mongolskim” jest ahistorycznym nonsensem. Co za „Rosjanie”? Rosja została stworzona wolą jednego człowieka, Piotra Wielkiego. Zarówno po rosyjsku jak po polsku, odróżnia się „Ruś” od „Rosji” (rozróżnienie nb. niemal niemożliwe do wytłumaczenia Anglikom). Żadnego więc rosyjskiego państwa Mongołowie nie zniszczyli, ani go Rosjanie nie odzyskali. Wpływ najazdów mongolskich na te ziemie był zaiste ogromny, ale zdaje mi się, że go Pan zupełnie pominął. Otóż kwiatem ziem ruskich, ośrodkiem kultury i potęgi ruskich narodów był Kijów, i ten cud został zniszczony przez Mongołów. Gdyby nie Mongołowie, nigdy drobne księstewko moskiewskie nie zdobyłoby swego znaczenia.

    Innymi słowy, nie ma żadnej analogii pomiędzy Mongołami i bolszewią.

    Myślenie radzieckie owszem zachodzi, ale w prlu. W tym co Pan nazywa „Rosją” żyją ludzie sowieccy i myślą po sowiecku. Tylko na rzecz prlu trzeba takie rzeczy przekładać. Kiedy mówi Pan o „wyrzeczeniu wygranych bitew” to wykazuje Pan wszelkie cechy sowieckiego patrioty. Rosyjscy patrioci modlili się o zwycięstwo Niemców w tych bitwach i zepchnięcie sowieckiego szamba do przepaści. Rosyjscy patrioci ratowali wówczas resztki skarbów rosyjskiej kultury, niezniszczone cudem przez bolszewię, i wywozili je do Niemiec.

    Krasnaja armia nawiązywała do carskich tradycji od czasów II wojny, a nie od teraz. Powinien Pan skierować swą wdzięczność pod adresem Józefa Wissarionowicza, a nie Wołodii Władymirowicza. Lansuje się w sowietach prawosławie, ponieważ przez 70 lat budowano czekistowską jaczejkę pod nazwą patriarchatu. Może jednak powinien Pan poczytać Józefa Mackiewicza.

    A co do pederastii, to ma Pan rację, choć nie tyle chyba ja źle Pana rozumiem, co w ogóle nie rozumiem. I sądzę, że Pan także siebie nie rozumie.

  77. 77 foton

    Ja siebie dobrze rozumiem, to co, Polski też nie ma?, bo powinna być ta dawna szlachecka?, co własnych obywateli traktowała jak niewolników, stąd ta żałosna idea sarmatyzmu, że jak to, my szlachta nie możemy pochodzić od tych pogardzanych chłopów, i wymyślili sobie że pochodzą od jakiś mitycznych wojowników, haha. Jakby wszyscy w sajuzie przyjęli pańską postawę obrażania się na rzeczywistość to do dzisiaj rządzili by tam międzynarodowi grandziarze.

  78. 78 michał

    Szczerze wątpię, czy Pan sam rozumie konsekwencje swoich własnych założeń, ale mnie to doprawdy ani ziębi, ani grzeje.

    Oczywiście, że Polski nie ma. Jest tylko prl, gloryfikowany przez ludzi takich jak Pan. Co do „obrażania się na rzeczywistość”, to proponowałbym, żeby Pan przeczytał uważniej to, co sami pisuje. Ale o tym już była mowa, że nie rozumie Pan sam siebie. Nie jest to nic nadzwyczaj dziwnego, że widzi Pan źdźbło w moim oku, ale nie dostrzega belki w swoim własnym.

    Chętnie odpowiedziałbym na Pańskie słowa o „Polsce szlacheckiej”, bo po raz pierwszy są jakoś na temat powyższego artykułu Mariana Zdziechowskiego. „Jakoś” na temat, ale nie wiem dokładnie jak. Proponuję, żeby spróbował Pan wypowiedzieć swoją myśl w serii zdań złączonych związkiem wynikania logicznego. Pan niestety robi wrażenie kogoś, kto ma tylko słowa, ale nie bardzo potrafi złożyć je w zdanie. Zasada Horacego jest Panu pewnie obca, bo to w końcu był patrycjusz czyli coś jak gdyby rzymski szlachcic – tfu, cha, cha, żałosne, pogarda, mit, ten tego… Właściwie, w ten sposób można pisać bez końca.

    Tylko po co?

  79. 79 foton

    Zawsze pan obraża osoby z którymi się pan nie zgadza?, tu wylazł z pana prawdziwy polski chłop :D

  80. 80 michał

    W przeciwieństwie do Pana, podpisuję się imieniem i nazwiskiem, więc nie musiało ze mnie nic wychodzić. Z Pana natomiast wychodzi zwykła baba.

  81. 81 foton

    Baba?, jak mam to rozumieć?.)

  82. 82 michał

    Jakkolwiek. Mnie to dość obojętne.

  83. 83 amalryk

    Co konkretnie w nominalistycznej odpowiedzi zawierało w sobie zalążek upadku?
    ——————————————————————————————-

    No więc; „[…] Ockham zaproponował fatalną doktrynę nominalizmu, która zaprzecza poglądowi , że światy istnieją rzeczywistą egzystencją. Jego celem było pozostawienie pojęciom uniwersalnym tylko nazw służących naszej wygodzie. Ostateczny wynik tego rozumowania brzmi: Czy istnieje źródło prawdy wyższe i niezależne od człowieka? Odpowiedź na to pytanie decyduje o czyimś poglądzie na naturę i przeznaczenie ludzkości. Praktycznym rezultatem filozofii nominalistycznej jest odrzucenie rzeczywistości poznawanej przez umysł i umieszczenie na jej miejscu tego, co poznawane jest przez zmysły.(…) jesteśmy na prostej drodze do nowoczesnego empiryzmu.
    Łatwo być ślepym na znaczenie tej zmiany ponieważ jest odległa w czasie i abstrakcyjna.(…) Kiedy zaprzeczy się istnieniu uniwersaliów, musi się zaprzeczyć wszystkiemu, co wykracza poza doświadczenie.(…) Jeśli zaprzeczy się istnienia obiektywnej prawdy, nie ma już ucieczki przed relatywizmem hasła: „człowiek miarą wszystkich rzeczy”.[…]”

    A wracając do historii myśli, może herezja Pelagiusza była zalążkiem wszelkiego zła?
    —————————————————————————————–

    Według nauki Pelagiusza Bóg uzdolnia nas do czynienia dobra, jeśli tego pragniemy, Jeżeli nam to się nie udaje winić możemy tylko siebie. I zasadniczo w nieco „zmiękczonej” wersji stała się ona z czasem obowiązującą doktryną Kościoła, w wersji; iż łaska dostateczna jest nam dana i tylko od naszej woli zależy aby była skuteczną.
    I rzeczywiście sugeruje ona, iż możemy w jakiś sposób ograniczyć swym godziwym życiem i wręcz zmusić Boga do zbawienia nas, co pod znakiem zapytania stawia absolutną Jego suwerenność. A wszak od Nowego Przymierza chrześcijanie żyją pod władzą boskiej łaski, mamy ufać naszemu Ojcu a nie targować się z Nim o nasze zbawienie. Więc Pańska uwaga jest jak najbardziej na miejscu.

    W pewnym sensie „upaństwowienie” chrześcijaństwa przez Konstantyna, wydaje się być działaniem tej samej kategorii co „ciche” zaakceptowanie herezji pelagiańskiej – próbą nadążania za faktami dokonanymi; czy słusznie?

    Pytania rzeczywiście mnożą się jak króliki, ale nasz upadek nie jest iluzją – jesteśmy w ciemnej otchłani więc ci spośród nas, którzy jeszcze doszczętnie nie zidiocieli mają wręcz obowiązek pytać się: dlaczego?

  84. 84 michał

    Panie Amalryku,

    To chyba nie jest tak do końca z nominalizmem. Teonomizm np. jest wersją nominalizmu, która twierdzi, że treść pojęć ogólnych jest taka, jaka jest, PONIEWAŻ tak zostało postanowione przez Boga. Innymi słowy, Bóg mógłby zło nazwać dobrem i byłoby dobrem, a zatem nominalizm nie musi wcale prowadzić do uznania człowieka za miarę wszystkiego.

    Nie jestem także pewien Pańskiej wykładni Pelagiusza. Błąd Pelagiusza polegał na uznaniu, że człowiek jest istotą z natury dobrą, że grzech pierworodny nie spaczył ludzkiej natury. Katolicka wiara jest taka, że człowiek, będąc wolnym, może wybrać zło i jest ku niemu skłonny, a do czynienia dobra potrzebna mu pomoc Łaski. Jest więc chyba na odwrót, niż Pan to przedstawia. Jednak konsekwencje pelagianizmu są daleko idące, jeśli bowiem wolna wola wystarczy, by postępować dobrze, to złe postępowanie jest kwestią okoliczności, a to jest klasyczna teza socjalistycznej współczesności: złoczyńca nie jest odpowiedzialny, winne są warunki, więc należy zmienić warunki i stworzyć raj na ziemi.

    Mówiąc o Konstantynie, miałem na myśli straszny kompromis, na który musiało pójść chrześcijaństwo, obejmując pogańskie państwo. W nadziei schrystianizowania bestii, Kościół stanął w szeregu ziemskich potęg. Chodziło mi więc nie o upaństwowienie chrześcijaństwa, ale o oddanie Krzyża w ręce pogan.

    To wszystko nadzwyczaj ciekawe. Interesuje mnie zwłaszcza, dlaczego uważa Pan, że herezja pelagiańska została przyjęta przez naukę Kościoła. Zgodziłbym się, że pelagianizm zwyciężył, objął rząd dusz, ale czy ma rzeczywiście taki wpływ na oficjalne nauczanie Kościoła?

  85. 85 amalryk

    Owszem argumentacja Weavera, że „…pozostawienie pojęciom uniwersalnym tylko nazw służących naszej wygodzie. Ostateczny wynik tego rozumowania brzmi: Czy istnieje źródło prawdy wyższe i niezależne od człowieka?” brzmi mało przekonywująco – w końcu Bóg nie jest jakimś uniwersalium.
    Raczej ockhamowska ekonomika myślenia wydaje się być jakimś przyczynkiem do współczesnego obrazu nauki.

    Nie znam oryginalnych słów Pelagiusza, powtarzam za innymi… Jeżeli jednak mówi o naturalnej dobroci człowieka, to jest znacznie gorzej i tu już rzeczywiście rysuje się nam prosta promenada do komunizmu.

    O ile nie tkwię w błędzie, przez wieki dominowała w Kościele nauka św. Augustyna o niezdolności człowieka do jakichkolwiek dobrych moralnie uczynków bez łaski udzielanej arbitralnie przez Boga; „Rex tremendae maiestatis, qui salvandos salvas gratis, salva me, fons pietatis.” (Do której próbowała nawiązać reformacja, początkowo jej intencją było wszak dążenie do przywrócenia pierwotnej czystości chrześcijaństwa.) Więc w tym kontekście mówiłem o bliższym Pelagiuszowi obecnym nauczaniu Kościoła niż św. Augustynowi.

    Chodziło mi więc nie o upaństwowienie chrześcijaństwa, ale o oddanie Krzyża w ręce pogan.
    ——————————————————————————————
    Czy zaprawdę? Ochrzczony poganin to już nie poganin. I wówczas Krzyż znajduje się jak najbardziej we właściwym miejscu.

  86. 86 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Według Gilsona (Historia filozofii chrześcijańskiej w wiekach średnich) Pelagiusz eliminował Łaskę: „wolna wola była łaską, ponieważ była prawdziwym darem, dzięki któremu Bóg uczynił człowieka zdolnym do osiągnięcia własnego zbawienia”. Stanowisko Augustyna (sformułowane przed Pelagiuszem) było: wolna wola jest dobra, ale nie jest doskonała, bo ambiwalentna ku dobru i złu. Upadek cżłowieka nie jest zatem konieczny, ale możliwy. Człowiek upada z powodu wolnej woli, ale podnosi się tylko dzięki Łasce. Jak Pan słusznie zacytował z Miserere: Łaska darmo dana. Podniesienie nas z dna upadku, z grzechu, jest aktem miłosierdzia Bożego, a nie naszym wysiłkiem i naszą zasługą.

    Wyznaję, że nie śledzę rozwoju doktryny katolickiej, ale czyżby Kościół porzucił tę naukę o Łasce??

    A co do pogan, to oczywiście ma Pan rację, opisując nawrócenie poganina przez misjonarza, ale nie tak wyglądało przyjęcie Krzyża przez pogańskie państwo. Wręcz przeciwnie, to chrześcijaństwo zostało spaczone przez pogańskie państwo, przez flirt z władzą, z tym co cesarskie; państwo było bowiem rzymskie i jako takie było instystucją pogańską. Nadanie mu zewnętrznych form chrystianizmu, nie zmieniło jego istoty, jak się bardzo prędko przekonano.

    Może zresztą napiszę o tym obszerniej.

  87. 87 amalryk

    Wyznaję, że nie śledzę rozwoju doktryny katolickiej, ale czyżby Kościół porzucił tę naukę o Łasce??
    ——————————————————————————————-
    Według autora,(no, ale tu od razu powiedzmy sobie szczerze o dość wątpliwej kanoniczności) z którym miał Pan zresztą możność onegdaj toczyć nieco dłuższą dysputę o wolności – to tak! Przed laty nabyłem byłem jego książeczkę pt. „Bóg nam nic nie jest dłużny”(Krótka uwaga o religii Pascala i o duchu jansenistycznym) – w której expressis verbis stawia taką właśnie tezę:
    „(…) Możemy pójść dalej i zapytać „kto wygrał” z punktu widzenia dzisiejszego Kościoła katolickiego i jego standardowej nauki. Odpowiedź brzmieć będzie : jezuici. Już pod koniec XVII w., a jeszcze wyraźniej po bulli Unigenitus, zwykła katolicka katecheza była semipelagiańska, popularni zaś autorzy protestanccy uznawali za rzecz oczywistą, że katolicka doktryna łaski i predystynacji jest tym samym, co teologia jezuicka.(….)”

    Za czasów mojej młodości ów „Ojciec chrzestny peerelu bis”, bo o nim tu mowa, był autentycznie postacią szalenie poważaną (sam, w końcu człowiek po studiach technicznych, nabywałem i czytałem wszystko jego autorstwa co mi w ręce wpadło). Z resztą „Kłocz” (ten od krakowskiej dominikańskiej „Beczki”) sam „machnął” mu nieomal panegiryk (też go zaposiadam) pt. „Więcej niż mit” (Leszka Kołakowskiego spory o religię).

  88. 88 michał

    Panie Amalryku,

    Wydaje mi się, że Kołakowski zasługuje na poważanie ze względu na swą rozległą wiedzę i erudycję, co w niczym nie umniejsza jego „winy” w stworzeniu inteletkualnego klimatu, w którym zrodzić się mógł prl bis. Może nie tyle stworzył ten klimat, co przyczynił się do jego utrwalenia; bez niego klimat tez by się utrzymał.

    Zdaję sobie sprawę, że „zwykła katolicka katecheza jest dziś semipelagiańska”, ale pytanie czy taka jest oficjalna nauka Kościoła? Może się wypowie ktoś, kto wie.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.