Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Bolszewizm jest jedynym najeźdźcą na globie, z którym, ze względu na jego naturę, każdy kompromis może prowadzić nie do różnych, a tylko do jednego wyniku: do równi pochyłej wiodącej do przeistoczenia danego narodu w naród sowiecki. Tymczasem jesteśmy świadkami paradoksalnego objawu, mianowicie często daleko posuniętej pobłażliwości dla tych, którzy nadal w tym kompromisie tkwią (nazywa się: „cierpią w Kraju”), a przesadnej surowości dla tych, którzy z tym kompromisem zerwali. Gdy właśnie powinno być odwrotnie. Budzi to podejrzenie, iż chodzi tu nie tylko o względy ideowe, ale może też o miejsce na ciasnym podwórku emigracji politycznej.

Tak pisał Józef Mackiewicz w liście opublikowanym przez paryską Kulturę w początkach 1952 roku(1), w związku z wyjątkowo głośną „sprawą Miłosza”, sprawą porzucenia przez Czesława Miłosza służby dla komunistów. Także w związku z zamieszaniem, jakie decyzja tego pisarza wywoła w świecie emigracji. Dla Mackiewicza była to okazja do spojrzenia wstecz i wyciągnięcia z historii ostatnich kilkunastu lat stosownych wniosków.

Sprawa Miłosza”, podobnie jak bardzo wiele „spraw” w przeszłości, jak sprawa Dreyfusa, Miasojedowa, samego Mackiewicza, jest w znikomej, albo nawet żadnej mierze połączona z osobą, z której nazwiskiem związany jest jej oficjalny tytuł. Bo, idąc tropem wątpliwości Mackiewicza, czy chodzi w niej rzeczywiście o Miłosza i jego osobiste decyzje? Cóż znaczy Miłosz i jego współpraca z bolszewizmem w zestawieniu z kolaboracją powszechną: kolaboracją AK, przywódców podziemnej armii? Jak daleko sięgają konsekwencje prywatnego czynu Miłosza w porównaniu z procederem uprawianym przez reprezentantów państwa?

Wina Miłosza, w zestawieniu, jest znikoma, i przede wszystkim – nie całkiem jego. Czyn Miłosza, czy podobnych jemu „Miłoszów”, został „stworzony” przez urzędową praktykę probolszewickiego działania. Dlatego, przekonywał Mackiewicz, jeśli chodzi o wszystkie te indywidualne przypadki nie może być mowy o pełnej kolaboracji, a jedynie – o jakimś jej stopniu. Mackiewicz nie staje jednoznacznie w obronie Miłosza – stwierdza znikomość jego winy. Odpowiedzialność leży po stronie państwa, po stronie jego reprezentantów; jest przy tych, którzy nakazywali pomagać bolszewikom w zdobywaniu Wilna, w zdobywaniu Lublina, innych miast, w realizacji „wspólnych” celów. Tymczasem, mówi Mackiewicz, panowie z AK ani myślą się kajać!

Polityka nie jest dziedziną, w której nazbyt często mamy do czynienia z uczciwością, odwagą, prawdomównością, innymi cnotami. Dlatego ci, którzy od roku 1939 prowadzili politykę niewalki z bolszewikami, nie wyróżniają się specjalnie na tle dziejów. Nie przyznają się do błędu, kwestionują jego istnienie, wciąż upierają się przy słuszności swoich racji. To fałsz, ale także norma. Zdejmują odpowiedzialność z siebie, w zamian piętnują innych. Tymczasem ani Miłosz, ani owi reprezentanci-przywódcy narodu nie mogą zasłaniać się żadnym logicznym argumentem. Istota bolszewickiego zagrożenia była oczywista, samo zagrożenie niepodważalne na długo przed wybuchem wojny. Jakiekolwiek więc wyjaśnienia, powoływanie się na okoliczności specjalne, nie ma uzasadnienia:

Gdyby Miłosz tkwił nadal w służbie reżymu i pisał jeszcze sto lat i wyłącznie wiersze ku czci Stalina, jeszcze by pełne wydanie tej poezji nie podważyło do tego stopnia morale kraju i nie wytworzyło takiej dezorientacji moralno-politycznej, co jeden rok teorii „sojuszu naszych sojuszników” na przełomie 1944/45. Pamiętam jak zaraz po tym okresie, „Tygodnik Powszechny” zakańczał korespondencję z „Ziem Odzyskanych” (przez bolszewików): „…rozwijamy sztandar biało-czerwony! Hurra!” – Na odwrocie: „Wydawca Kuria Metropolitalna Krakowska…”

Skąd to pomieszanie pojęć? Dlaczego akurat bolszewizm wytwarza taką aurę? Dlaczego tych oczywistych absurdów nikt nie poddaje weryfikacji? Bór-Komorowski czy Korboński (czy kto inny) chodzą w glorii niezasłużonej przecież sławy. Dlaczego na Miłosza, który zerwał, rzuca się gromy potępienia, a „Tygodnik Powszechny” nazywający agenta sowieckiego „Panem Prezydentem Rzeczypospolitej”, najazd sowiecki „wyzwoleniem”, okupację sowiecką „odrodzoną Polską” sprzedawany jest z nabożną czcią w emigracyjnych kioskach?

Odpowiedź wciąż jest ta sama. To bolszewizm, którego nie chce się zrozumieć, z którym nie chce się walczyć, który niedostrzegalnie, atom po atomie, przenika poprzez mentalny naskórek patriotyzmu. W gruncie rzeczy, to on stoi za zachowaniem panów z AK z roku 1952, redaktorów i wydawców „Tygodnika Powszechnego”; jest także obecny dziś, tu, w peerelu.

Obiło mi się o uszy ostatnio zdanie, coś jakby głos oburzenia: „…symbol Polski podziemnej jest dziś nadużywany…” Nie wiem, czy to prawda, czy przesada, i zresztą wydaje mi się ta kwestia być absolutnie bez znaczenia. Ważne jedno – ktoś, z takich czy siakich względów, uznaje za stosowne i wskazane odwoływać się wciąż do tej tradycji: AK, „Wachlarza” , „Burzy”, zdrady i kolaboracji. Póki tak będzie, bolszewizm może spać, spokojnie. Póki nie uzmysłowimy sobie tej prostej prawdy, że AD 2017 nie istnieje na świecie żaden „Naród Polski”, a tylko naród sowiecki, złożony z Polaków.

***

Paradoks przemieniony w szaleństwo” – pisał przed bardzo wielu laty Wickham Steed, naczelny redaktor londyńskiego The Times, pisał oszołomiony niezwykłością zjawiska, które miał nieprzyjemność obserwować podczas międzynarodowej konferencji w Genui w 1922 roku. Zjawiskiem tym była pełna entuzjazmu zgoda wielkich przywódców na współistnienie z bolszewizmem. Świat przymykał oczy na ogrom bolszewickiej zbrodni, dając tymże bolszewikom niewyobrażalne, polityczne fory. Nie tylko sam Steed przecierał ze zdumienia oczy, także inni komentatorzy genueńskiego szaleństwa. Jakie interesy, jakie konieczności mogły stymulować podobne zachowanie?

Aleksander Lednicki pisał w kontekście Genui o: kapitulacji cywilizacji przed barbarzyństwem; dodam od siebie – kapitulacji dobrowolnej, nie wymuszonej żadnymi względami natury materialnej. W dodatku, kapitulacji nie tyle przed barbarzyństwem (a więc niższą, uboższą, ale jednak także – cywilizacją), ale kapitulacji cywilizacji przed antycywilizacją, kultury wobec antykultury, kapitulacji idei wobec jej zaprzeczenia. Czy możliwe, że już wówczas, w 1922 roku w Genui, świat (jego liderzy) postanowił złożyć broń, uznał swoją klęskę? Że cała reszta, która przyszła potem, niemrawe przejawy niechęci wobec nowego rządcy świata – bolszewika – zimne wojny i pozbawione cienia konsekwencji doktryny (którymi naiwnie łudził się świat u progu lat 50.), że wszystko to była tylko gra pozorów, albo też wynik nieznajomości nowych zasad? Czy możliwe, że de facto genueńska wobec bolszewizmu kapitulacja została przetargowana w zamian za pięć minut normalności dla starego świata, po to aby mógł doczekać swoich dni we względnym spokoju, w złudzeniu dalszego trwania?

Dlaczego, nieodmiennie, od 100 już lat świat wciąż usiłuje osiągnąć cokolwiek w jałowym targu, w bezrozumnym kompromisie z bolszewikami? W dodatku, kiedy tenże kompromis nie jest koniecznością wynikającą z braku własnej siły, jak w 1922 roku? Na czym polega mechanizm tego przedziwnego zjawiska?

***

Józef Mackiewicz pisał wprost: „Polityki realnej z komunistami prowadzić się nie da.” Był w tym swoim poglądzie raczej odosobniony. Na ogół zarzucano mu przesadę, wyolbrzymianie zagrożenia. A jednak krytyka pod adresem jego poglądów nie zawsze bywała jednostronna. Interesujący zapis takiej zróżnicowanej krytyki można znaleźć w tomie 24 Dzieł, „Wielkie tabu i drobne fałszerstwa”(2), w tekście pod znamiennym dla całego tego Tomu tytule „Na przekór przymusowemu chceniu”:

Gdy przed laty wydałem książkę pt. „Zwycięstwo prowokacji”, Aleksander Bregman w całostronicowym artykule („Dziennik Polski, 2.4.63) zarzucił mi, że zbytnio genializuję komunistyczne zdolności w penetrowaniu świata zachodniego. Nie miałem tego zamiaru. Natomiast Ryszard Wraga napisał w liście do mnie, że wszystko się zgadza w moich wywodach, z wyjątkiem najważniejszego: za mało uwypukliłem najistotniejszy aspekt, mianowicie nastrój powszechnego CHCENIA ze strony wolnego świata. „Chcenia” być oszukanym przez sugestie komunistyczne. „Chcenie” to, w obawie przed alternatywą tzw. konfrontacji, przybiera nieraz charakter niemal przymusowy pod presją mocarstw, pragnących tej alternatywy uniknąć, no i pod presją tych materialnych wpływów, które w propagandzie tego „chcenia” niemałą, rzecz naturalna, odgrywają rolę. – Przyznaję się do tamtego błędu. Za mało uwzględniłem czynnik tego: „chcenia być oszukanym”. A przecież pisałem tamtą książkę w czasach, gdy Gomułka wytypowany i popierany przez Chruszczowa, popierany był jednocześnie przez Stany Zjednoczone i wszystkie radia świata; i jednocześnie przez całą, z wyjątkiem mnie jednego, emigrację polską. – (Mieroszewski: „Udzielamy kredytu Władysławowi Gomułce!”) – Dziś nie lubimy powracać do tego minionego fragmentu.

Czym było to ówczesne, z lat 50., 60., 70. CHCENIE? Czy tym samym co „chcenie” genueńskie, sprzed lat bardzo wielu? „Chcenie” Mikołajczyków, Sikorskich, Borów-Komorowskich – chcenie niedostrzegania nierozwiązywalnego problemu? Chcenie motywowane przekonaniem, że bolszewizmu ani pokonać, ani przechytrzyć się nie da? A może wynikało z tajonej w zakamarkach umysłu refleksji, że… w istocie spraw tego świata, bolszewizm jest – jakby to ująć najmniej boleśnie – nie całkiem ślepą uliczką? Cytowany przed momentem przez Józefa Mackiewicza – Ryszarda Wraga (Jerzy Niezbrzycki), uznany specjalista od spraw sowieckich, wieloletni wysoki funkcjonariusz wywiadu IIRP widział to tak:

Nazywając tę rewolucję [rewolucję bolszewicką – DR] reakcyjną nie mam bynajmniej zamiaru negować jej pozytywnej roli, jako czynnika konstruktywnego dla ogromnej części Europy wschodniej i Azji. Również nie mam bynajmniej zamiaru negować jej roli pozytywnej, jako czynnika pośredniego w dziele narastającej, względnie budzącej się obecnie światowej rewolucji. Nic to że na wewnątrz rewolucja sowiecka, sztywna i bezkompromisowa, stworzyła nie socjalizm i demokrację, lecz to, co wiem, że stworzyła. Działając elastycznie i bezkompromisowo na zewnątrz, osłaniając sztandarami wolności i walki swe wnętrze lodowate, przechowała ona dla świata, mimo ciosów i uderzeń umierającego kapitalizmu i jego pokracznych bękartów, sztandar rewolucji, który czeka na innego chorążego.(3)

Czy nie tu leży klucz? W ideologicznym trendzie epoki, w marzeniu o świecie bez skazy, w którym wszystkim żyłoby się pięknie, lepiej? Czy nie znał Wraga potworności przedmiotu swoich wieloletnich studiów? Czy nie miał świadomości milionów trupów, upodlenia każdej pojedynczej istoty, nie tylko ofiar, także oprawców? W roku 1945, w momencie spisywania tego tekstu to wszystko nie miało najwyraźniej dla Wragi wielkiego znaczenia, liczyło się jedno – niesiony wysoko sztandar rewolucji i szczere przekonanie, że inni (Włosi, Belgowie, najpewniej Francuzi) zrobią tę rewolucję… – jak właściwie? Mniej koszmarnie? Na podglebiu usypanym z mniejszej ilości trupów? Czy tenże sam Wraga, który w liście do Mackiewicza pisał o chceniu, dominującym w świecie pragnieniu bycia oszukiwanym przez sowietów, sam nie stworzył szczególnie sugestywnego obrazu tego chcenia, osobistego?

Co składa się na pogląd reprezentowany przez Ryszarda Wragę? Przede wszystkim silne przekonanie o linearnym przebiegu historii, mimo jakichś tam drobnych zawirowań, wciąż do przodu, ku lepszemu, w kierunku postępu. Jak takie przekonanie dawało się utrzymać w roku akurat 1945, pozostaje zagadką, niemniej jest faktem. W dodatku faktem nie charakterystycznym jedynie dla jednego antysowieckiego pracownika tajnej polskiej służby – a faktem powszechnym, nieomal niekwestionowanym. W ten sposób na czoło wysuwają się dwa aspekty – przekonanie, że bolszewicka rewolucja z całym swoim radykalizmem, odwagą przełamywania najtwardszych psychologicznych i społecznych barier jest tego zjawiska (linearnego przebiegu historii) dobitnym przykładem oraz aspekt drugi – nieuchronności. Pewność, że to po prostu przyjść musi. A jeśli już koniecznie musi (nie wszyscy przecież byli tym domniemaniem graniczącym z pewnością zachwyceni), to może dałoby się ten moment jakoś odwlec? I z tego budowane jest też chcenie – z przyrodzonego eskapizmu. Strachu przed nowym zjawiskiem dziejowym bolszewizmu, przed jego niebywałą prostotą i skutecznością w perfidii społecznej, politycznej.

Ustalmy listę zachowań. Genua na początek. Nie bano się w tej dokładnie dziejowej minucie; bano się na zapas, przewidując u siebie (na Zachodzie) równie dramatyczne jak w Rosji wydarzenia, i żeby ten swój strach wyciszyć, chciano źródło tego strachu oswoić, przyhołubić, nieco ucywilizować. Bo, skoro już przyjść musi nowe (historycznie zdeterminowane), czy nie dobrze jest, aby choć trochę przypominało stare? Czy nie było (i nie jest) tak, że Zachód zawsze wolał mieć przed sobą bolszewika stosownie ubranego, posługującego się przy stole nożem i widelcem?

Czy tak myślano w 1922 roku? Czy takie motywy kierowały światową dyplomacją przez kolejnych kilkanaście lat? Przykładem możliwie najbardziej typowym niech będą stosunki amerykańsko-sowieckie. Z wielu powodów Amerykanie bardzo późno, bo dopiero w 1933 roku, zdecydowali się podjąć próbę nawiązania stosunków dyplomatycznych z sowietami. Późno, ale też w swoim zapóźnieniu cywilizacyjnym, z uporem odmawiali pogłębiania zdobyczy rewolucji u siebie. Póki co, w latach 20., 30. wystarczała im własna rewolucja, amerykańska. Nie chcieli komunizmu, przynajmniej u siebie i, co ciekawe, gdy prezydent Roosevelt postanowił rozpocząć rozmowy na temat ewentualnego uznania dla związku sowieckiego, owo niechcenie komunizmu („Soviet involvement in Communist subversion and propaganda within the United States”) stało się jednym z naczelnych punktów podjętych negocjacji.

Postanowienia zostały dokonane. Nastąpiło uznanie dyplomatyczne sowietów przez Stany Zjednoczone. I wówczas, po podpisaniu stosownych papierków, bardzo rychło okazało się, że o wykonaniu jakichkolwiek warunków ze strony sowieckiej nie będzie mowy. Nie będzie mowy także w punkcie dla Amerykanów najbardziej istotnym: „sowieckiego zaangażowania w działalność wywrotową oraz propagandową na terenie Stanów.” Czy amerykańscy politycy-negocjatorzy rzeczywiście spodziewali się uczciwego wypełnienia zobowiązań ze strony sowieckiej? Czy raczej, to wszędobylski duch postępu nie pozwolił im po prostu dłużej ignorować bolszewickiego fenomenu?

Czy inne państwa, które nawiązywały bilateralne stosunki ze związkiem sowieckim, jak choćby Polska podpisująca ze wschodnim sąsiadem w 1932 roku traktat o nieagresji, czy którykolwiek z przedstawicieli tych krajów mógł w naiwności zakładać, że sowieci uznają podpisywane przez siebie papiery za wiążące ich rewolucyjne sumienie? Marian Zdziechowski pisał tak:

I oto na zawołanie, na rozkaz Białostockiego żyda Finkelstein-Litwinowa, wszystkie państwa Europy i Azji, sąsiadujące z Sowietami, zawarły z niemi pakty o nieagresji, jakby nie domyślając się, że ze stanowiska Sowietów są to pakty w całem znaczeniu słowa agresywne, mające na celu sparaliżowanie wszelkich antysowieckich zamiarów tak w Europie, jak na dalekim Wschodzie i utrwalenie potęgi i prestiżu sowieckiego. A prasa, nasza prasa? Ta za jedynym, o ile wiem, wyjątkiem „Słowa” Wileńskiego, wpadła w szał radości, bez różnicy stronnictw czy odcieni politycznych. Dla jednych pakt jest „usunięciem miecza Damoklesa, wiszącego nad Polską”, dla drugich „najpomyślniejszem zdarzeniem w Europie i Azji”, dla innych nawet „szczęściem”. Nie jestem w stanie uwierzyć, aby ludzie, co to pisali, wierzyli słowom swoim, nie wierzę też, aby pisali za pieniądze sowieckie; więc poco tak piszą? Wszak wiedzą że Sowiety są jedną wielką katorgą, w której ludzie dzielą się na dwie kategorje: katorżników i tych, co ich pilnują i katują. Przyjaźniąc się z katami i oprawcami, stwarzamy atmosferę psychiczną, w której walka z propagandą ich staje [się] bardzo trudna. Propaganda sowiecka szerzyć się będzie coraz szybciej i wraz z nią rozkład moralny coraz szersze koła zataczać będzie. Nie dość tego, znalazł się ktoś, kto napisał, że „Sowiety niosą cierpiącej ludzkości misję kulturalną”. […]

Dla ostatecznego przypieczętowania paktu i zamydlenia oczu głupim „Polaczkom” przysłano z Moskwy dziennikarza, żyda z Tarnowa, Radka. Jako Tarnowianin, powinien byłby być obywatelem polskim; jako obywatel polski, powinien byłby za czyny swoje pokutować w więzieniu. Tymczasem chłystka sowieckiego uroczyście witano na dworcu kolejowym w Warszawie, potem tryumfalnie obwożono po Polsce, karmiono i pojono; słyszę, że w Krakowie wydano na cześć wielkiego człowieka wielki obiad; skrzętnie zapisywano każde jego słowo, szczycono się każdą pochwałą, jaką przez usta swoje wycedzić raczył. W drodze powrotnej do Moskwy zatrzymał się znowu w Warszawie; sowiecki „połpred” wydał na jego cześć pożegnalne śniadanie; gwizdnął i na gwizd ten skwapliwie pośpieszyli ci wszyscy, na których gwizdnąć raczył. A byli między nimi ludzie z przeszłością zaszczytną, ludzie, którzy z orężem w ręku niepodległość wywalczyli. Nie chcę ich wymieniać.

[…] Tę nową postać ugodowości określiłbym, jako prostytuowanie myśli polskiej, duszy polskiej, całej naszej przeszłości dziejowej, naszego posłannictwa. Kobiety idą na prostytutki z nędzy. Czyżbyśmy także już w ostateczną nędzę materjalną wpadli? Nie, ale nędza moralna jest wielka.

Dla Zdziechowskiego bolszewizm to uosobienie szatana na Ziemi, najbardziej niemoralne historyczne zdarzenie w dziejach świata. A dla tych drugich? Dla tych, którzy szukają, dążą do politycznego sojuszu z bolszewizmem: Piłsudskiego i wykonawców jego woli – Becka i Miedzińskiego? Czy można ich podejrzewać o nieznajomość istoty bolszewizmu? Zdziechowski, słusznie, nie ma cienia wątpliwości. Kłamstwa bolszewickie są przyjmowane na zimno, z pełną ich świadomością. Wszyscy oni, orędownicy współpracy, nawet przyjaźni z sowietami, dobrze wiedzieli z kim mają do czynienia. Tyle, że nie miało to dla nich praktycznego znaczenia. Miedziński, naczelny redaktor Gazety Polskiej potrafił niemal jednocześnie uprawiać najbardziej nieprzyzwoite intelektualne flirty ze swoim sowieckim partnerem z Izwiestii, i ledwie kilka lat później pisywać w odkrywczo-mentorskim tonie o „trockizacji” polityki Stalina, nie stroniąc od najbezczelniejszych (biorąc pod uwagę jego osobistą rolę) wypowiedzi:

Czy p. Stalin i rząd ZSRR zamierzają w przyszłości wykonywać zawarte z innemi państwami układy i deklaracje, złożone w ich imieniu przez p. Litwinowa o wzajemnym niewtrącaniu się do spraw wewnętrznych – czy też postanowienia ostatniego kongresu Kominternu o organizowaniu wewnętrznej dywersji i przewrotu rewolucyjnego w państwach, z którymi układy zawarły?

To nie niewiedza kierowała poczynaniami i piórem Miedzińskiego, a najzwyczajniejsze w świecie wyrachowanie; wyrachowanie pomieszane z polityczną ślepotą. Powyższa wypowiedź, opublikowana w Gazecie Polskiej w 1936 (w sytuacji zadrażnienia stosunków), równie dobrze mogłaby wyjść spod jego pióra cztery lata wcześniej, wówczas, gdy stawiano na rozwój stosunków przyjaznych ze wschodnim „partnerem”, świadomie zamazując obraz bardzo bliskiego zagrożenia.

Czy wówczas, w roku 1936, gdy z Moskwy wyrzucano oficjalnego przedstawiciela Gazety Polskiej, czy może wtedy, gdy składano podpisy pod układem Sikorski-Majski, czy miał Miedziński świadomość partycypacji w ostatecznej klęsce, świadomość swojej winy? Jak większość piłsudczyków był przeciwny zawieraniu wojennego sojuszu z sowietami, słusznie upatrując w tym akcie początku końca niepodległości. Jak wielu innych pozostawał w tej kwestii bezradny, wegetując przez lata wojny na politycznym wygnaniu w Afryce Południowej. Z dużym prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że przestał chcieć dogadywania się z sowietami, zarzucił CHCENIE bycia oszukiwanym przez komunistów.

Tyle, że jego CHCENIE przejęli inni – Sikorski, Mikołajczyk, także panowie z AK, którzy ledwie kilka lat po wojnie tak bardzo mieli za złe Miłoszowi jego małą z bolszewizmem kolaborację. Nie wszyscy oni (podobnie jak wszyscy inni polityczni liderzy) motywowali swoje osobiste CHCENIE w jeden, dokładnie ten sam sposób – a jednak efekt pozostawał i pozostaje zawsze ten sam.

***

Na kim spoczywa największa odpowiedzialność? Józef Mackiewicz, przy okazji sprawy Miłosza, próbował rzucić na tę kwestię snop swojego odrębnego światła. Z niejakim oporem, dającym się wyczytać spomiędzy wierszy ich ówczesnej korespondencji, Jerzy Giedroyc zdecydował się na publikację wypowiedzi Mackiewicza, choć do pewnego stopnia naruszał w ten sposób ład emigracyjnego establishmentu. Wówczas, w 1952 roku, redaktor Kultury był wolny od zjawiska z taką swadą opisanego przy okazji prywatnej recenzji ze „Zwycięstwa prowokacji” przez Ryszarda Wragę. Kilka lat później, w iluzorycznej chwili „polskiego października”, i on, Giedroyc, padł ofiarą jakże powszechnej w świecie emigracji epidemii – powszechnego CHCENIA. Nie wydaje się, żeby Józef Mackiewicz mógł być tą zmianą szczególnie zaskoczony.

A jednak i jemu przytrafiały się niespodzianki, czasem nawet miłe. W tomie „Wielkie tabu i drobne fałszerstwa”, przy okazji omówienia książki Leopolda Tyrmanda natrafić można na taką właśnie, wcale przyjemną, niespodziankę:

Pewien wysoki urzędnik amerykański, który wrócił niedawno z PRL, powiedział mi z niesmakiem i jakby wyrzutem pod moim adresem: „Jest tam jeszcze dużo ludzi, którzy myślą tak jak pan”… Z dumą wysłuchałem tego największego dla mnie pochlebstwa!

Cóż mógł mieć tu na myśli Mackiewicz? Duma z przynależności do narodu, który w jakiejś tam znikomej części, mimo jakże niesprzyjających warunków, potrafił zachować krztynę zdrowego rozumu, nie zdaje mi się bardzo Mackiewiczowska w stylu. Była to (tak mi się teraz zdaje) czysto ludzka, żywa reakcja na wieść jakżeż pogodną.

_______________________

1) Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Listy do i od redakcji „Kultury”, Londyn 2015.

2) Józef Mackiewicz, Wielkie tabu i drobne fałszerstwa, Londyn 2015.

3) Ryszard Wraga, O rewolucji, Rzym 1945.



Prześlij znajomemu

4 Komentarz(e/y) do “Niech biega sobie w kukurydzę… II”

  1. 1 amalryk

    „Jest tam jeszcze dużo ludzi, którzy myślą tak jak pan”… – Obecnie wysoki urzednik amerykański smiało mógły powiedzieć ; ” Nie spotkałem tam wariatów, którzy myślą tak jak pan”…
    A po zwycięstwie PiS wszyscy majaczą o jakimś powrocie do prawicowego konserwatyzmu (swoja drogą ciekawe co to ma oznaczać – „W dzisiejszym świecie rolą inteligencji jest przywracanie starych definicji i ponowne rozjaśnianie mroków.” – Tak sądził pewien Kolumbijczyk…)

  2. 2 Dariusz Rohnka

    Musiałby to być wyjątkowo niegrzeczny amerykański urzędnik, ale pewnie i pod tym względem może Pan mieć rację – zachowania odrobinę się zmieniły. Niby nic dziwnego, bo przecież mowa jest o czasach odległych od teraźniejszości aż o dwa sowieckie pokolenia.

    W dwóch sprzecznych obrazach, Tyrmanda i Amerykanina, w dychotomii pomiędzy skrajnym załganiem i niebezpieczną szczerością, zdaje mi się, uchwycony został bardzo szczególny etap sowietyzacji – jeden krok w tył, i kto wie, możliwe byłoby nawet i powstanie, krok w przód, i leci się bez ograniczeń w bezmiar niepamięci i braku refleksji.

    Kolejne pokolenie nie miało już szansy wygrać, następne nie bardzo wie, na czym taka szansa miałaby polegać.

    pis i „prawicowy konserwatyzm”?! A komu zaszkodzi szczypta nonsensu w absurdzie? Na pewno nie wymarłej inteligencji.

  3. 3 michał

    Panie Amalryku,

    Ten sam mędrzec powiedziałby o pisuarowych konserwatystach, że są to zaledwie sparaliżowani postępowcy. Konserwatyzm jest postawą na czasy godne konserwowania, a nie na czasy partyjniackiej dekadencji. Ciekawe, że Gomez mówił także, iż konserwatyzm powinien być normalną postawą każdego przyzwoitego człowieka. Ciekawe, ponieważ w moim przekonaniu jest to także jedyna definicja antykomunizmu: jedyna możliwa postawa przyzowitego człowieka wobec zalewającego nas morza świństwa.

    Konserwować należy tylko to, co godne zachowania, więc walczyć należy z teraźniejszością w imię konserwatyzmu. To jest tylko pozornie sprzeczne.

  4. 4 Andrzej

    Zwycięstwo Amalryku? Ale kogo i nad czym/kim? Czy nie Jarka nad Grzesiem w piaskownicy wygrodzonej i wysypanej przez „zaufanych towarzyszy” na zlecenie bolszewickich strategów? Czy nie jest to aby „zwycięstwo” jednej „konstruktywnej opozycji”, do której z czasem doszlusowali „nasi”, na przykład „Kornel” i „Antoni”, nad drugą, bardziej na początku chętną do zabawy w tej piaskownicy „konstruktywną opozycją”? Przyjrzyjmy się, cóż ta zwycięska armia ma dziś do zaoferowania. Czy nie jest to tylko „naprawa” zabawek pozostawionych im przez wspomnianych „zaufanych towarzyszy”? Zabawki pozostaną, byle „odnowione” oraz wymalowane w patriotyczne wzory i na narodowy obyczaj. Wystarczy aby obwołać piaskownicę wolnym krajem i przywoływać duchy. Dla uzasadnienia – pochować z należnymi honorami szczątki tych którzy nie chcieli wracać do komunistycznej Polski nawet po swojej śmierci. Niech spoczywają razem z komunistami jako symbol wiecznie żywego peerelu. Niech – zgodnie – „wszyscy majaczą”. To doprawdy zwycięstwo: prowokacji.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.