Nasz człowiek w Londynie czyli dziwne przypadki Olega Gordijewskiego. Część II
4 komentarzy Published 25 listopada 2018    | 
Philby i Hollis
Pomimo niezwykłej (i odnotowanej w Moskwie) dociekliwości nowego kandydata na posadę w rezydenturze sowieckiej w Londynie; bez względu na podejrzanie szybko dostarczoną wizę brytyjską; nie zważając na niezwykły w praktyce sowieckich służb fakt, że kandydat sam domagał się, by go posłano do Zjednoczonego Królestwa, tak „paranoiczna” zwykle kgb, wysłała Gordijewskiego na placówkę, gdzie – bez żadnych przeszkód ze strony nieufnych kagebistów – odnowił swe cotygodniowe spotkania z MI6. Jedna z pierwszych informacji przekazanych przez Gordijewskiego brzmiała: kgb nie ma żadnych agentów w MI6. Kim Philby pracuje jako analityk w Moskwie, a nie jako zły duch, pociągający za sznurki ogromnej sieci agentów sowieckich w Anglii, jak to sobie rzekomo wyobrażano w Londynie. „Piątym człowiekiem”, szukanym bezustannie od dziesiątków lat, był Cairncross – odkryty prawie 20 lat wcześniej – więc doprawdy trzeba już zaprzestać poszukiwań. Oskarżenia Petera Wrighta ze słynnej książki pt. Spycatcher były wyssane z palca; Roger Hollis nigdy nie był agentem sowieckim; wieloletnie poszukiwania wtyczek w brytyjskich służbach były źródłem wesołości w Moskwie:
Spektakl służb brytyjskich wywracających się na nice z powodu fantazji, był przyczyną pełnej niedowierzania uciechy w Centrum, donosił Gordijewski. Przedstawienie wydawało się na tyle niedorzeczne, że kgb podejrzewało w tym prowokację.
Brytyjczycy sądzili, że kgb jest nadal potężną siłą, podobnie jak za czasów Philby’ego, ale Gordijewski rozwiał ich obawy. Zidentyfikował kilku przyjaźnie nastawionych, lewicowych dziennikarzy z Guardiana i kilku pacyfistów, którzy przyjmowali pieniądze od kgb. Wskazał palcem na potężnych związkowców i Michaela Foota, jako konfidentów. Tego rodzaju „rewelacje” odnowiły zrazu podejrzenia pod adresem Gordijewskiego. Prawdę mówiąc, wzbudziłyby nieufność u dobrodusznej cioci Kloci, a co dopiero wśród szpiegów, którzy doskonale wiedzieli o rozmiarach penetracji sowieckiej, a zwłaszcza w momencie, gdy po latach poszukiwań byli właśnie bliscy aresztowania niejakiego Geoffreya Prime, pracownika tajnej agencji brytyjskiej o nazwie GCHQ, jako sowieckiego szpiega.
Prime pracował dla sowietów od 1968 roku, a Gordijewski nic o nim nie wiedział. Co więcej, utrzymywał, że kgb nie ma żadnej sieci agentów, ani krecich komórek w brytyjskich służbach. Mogłoby się wydawać, że na tym powinna się zakończyć kariera Olega Gordijewskiego jako brytyjskiego agenta. Ale tak się nie stało. Zdołał przekonać swych brytyjskich gospodarzy, że Prime był płotką, a kgb nie jest nawet w połowie dawną siłą, że czekiści boją się zachodnich służb szpiegowskich:
Dreszcz podniecenia i rosnącej pewności siebie przebiegł przez organizację [MI6]. Nowe wcielenie kgb mogło być pokonane.
O dziwo, większym problemem dla MI6 były rewelacje Gordijewskiego na temat Foota niż jego milczenie na temat Prime’a. Szefowie obu tajnych służb brytyjskich zdecydowali, że informacje o współpracy Lidera Opozycji Jej Królewskiej Mości z wrogą potęgą muszą pozostać tajemnicą. Nie poinformowano nawet Thatcher.
Operacja RYAN
W maju 1981 roku Andropow oznajmił, że Zachód zamierza dokonać nuklearnego ataku na sowiety. Wszystkie rezydentury kgb na Zachodzie miały zabrać się bez zwłoki do szukania dowodów na przygotowania do ataku. Operacja nazywała się „RYAN”, co było rosyjskim skrótem od „ataku rakietowo-nuklearnego”. Macintyre zauważa trafnie, że poszukiwanie dowodów na z góry postawioną tezę jest kardynalnym grzechem w działalności wywiadowczej. Z jednej strony, słusznie byłoby powiedzieć, że to klasycznie sowiecki błąd, w końcu nie inaczej postąpił Stalin w czerwcu 1941 roku. Ale z drugiej strony, tego rodzaju postępowanie może być równie klasyczną, sowiecką dezinformacją. Toteż zamiast dojść do banalnego przekonania, że „geriatrycy z Kremla źle rozumieją zachodnią moralność [sic!], jeżeli mogą przypuszczać, że NATO zaatakuje ich pierwsze”, szefowie MI6 podejrzewali raczej prowokację – i chwała im za to. W szeroko rozpuszczanych pogłoskach, dopatrywali się celowej akcji dezinformacyjnej, której celem miało być przekonanie zachodnich przywódców, że groźba wojny jest realna i bliska, po to by zmusić ich do wycofania się z planów militarnej rozbudowy.
Dopiero Gordijewski zdołał zachwiać tymi, ze wszech miar słusznymi, przeświadczeniami. Przekazał im kopię dokumentu, który „dowodził, że sowiecki lęk przed atakiem był autentyczny i stale wzrastał”. Trudno doprawdy zrozumieć, dlaczego taki dokument nie utwierdził ich raczej w pierwszych domniemaniach, że mają do czynienia z klasyczną sowiecką dezinformacją, a w osobie Gordijewskiego mają agenta co najmniej podejrzanej konduity.
Macintyre zauważa bystro, że „niemal każde ludzkie zachowanie, jeżeli je badać wystarczająco rygorystycznie, zacznie wyglądać podejrzanie”, ale w jego mniemaniu jest to tylko przytyk pod adresem „paranoików z kgb”, a nie usprawiedliwienie dla naiwności MI6. Pytanie jednak pozostaje: czy rygorystyczne studia nad ludzkimi zachowaniami nie są aby przedmiotem analiz wywiadowczych?
MI6 widziało w dokumentach przekazanych im przez Gordijewskiego na temat operacji RYAN, kolejny dowód braku kompetencji przeciwnika (kgb nakazywała np. swym agentom monitorowanie cen krwi na rynku brytyjskim, nie wiedząc rzekomo, że krew jest w Anglii, jak w większości krajów, darem krwiodawcy), ale tylko do czasu.
Z czasem, gdy gniewna retoryka wzmagała się po obu stronach, stało się jasne, że obawy Kremla nie mogą być zbyte jako fantazje i strata czasu. [podkreślenie moje – mb] Państwo obawiające się bliskiego konfliktu, mogło być gotowe uderzyć pierwsze. RYAN wykazał dobitnie, jak niestabilna stała się konfrontacja zimnej wojny.
Jastrzębie w Waszyngtonie podsycały sowiecką narrację, co mogło doprowadzić do nuklearnego Armagedonu. Amerykańscy analitycy zbywali sowieckie obawy jako celową propagandę, część długotrwałej gry, bluffu i kontr-bluffu. Ale Andropow mówił poważnie, gdy nastawał, że USA planuje atak nuklearny; dzięki rosyjskiemu szpiegowi, Brytyjczycy to rozumieli.
Jeżeli cokolwiek stało się jasne w związku z operacją RYAN, to chyba tylko to, że Gordijewski zdołał w krótkim czasie osiągnąć pozycję, z której mógł – świadomie czy nie, to wydaje mi się obojętne – wpływać w określony sposób na politykę zagraniczną Wielkiej Brytanii. Przecież nie tak dawno, przed „drugim przyjściem” Gordijewskiego, analitycy MI6 byli dokładnie tego samego zdania, co ich partnerzy z CIA. Ale już niedługo, jak zobaczymy, Goridjewski zdoła nawet uzyskać wpływ na postępowanie samego Ronalda Reagana.
Troje polityków brytyjskich zostało wtajemniczonych w sprawę Gordijewskiego: Margaret Thatcher, Willie Whitelaw i Geoffrey Howe. Ten drugi jest zapewne najmniej znany polskiemu czytelnikowi, choć był on jedną z najważniejszych postaci w gabinetach Thatcher; był jej prawą ręką, zaufanym doradcą i „człowiekiem do rozwiązywania problemów”. Ściśle tajne raporty od „wysoko postawionego oficera kgb” zrobiły wrażenie bardziej na Thatcher i Howe, niż na sceptycznym Whitelaw. Ale warto zwrócić uwagę, że od czasu zabójstwa Airey Neave w 1979 przez leninowski odłam irlandzkich terrorystów, w zespole Thatcher nie było żadnego specjalisty od spraw zagranicznych. Geoffrey Howe, od 1983 roku minister spraw zagranicznych, czuł się przekonany, że należy złagodzić antysowiecką retorykę, by uniknąć katastrofy.
Tymczasem, choć Gordijewski był wielkim sukcesem wśród Anglików, jego kariera w londyńskiej rezydenturze kgb nie układała się dobrze, toteż nowi przyjaciele postanowili mu pomóc, dając mu dostęp do autentycznych źródeł i prawdziwych informacji. Bardzo prędko stał się Gordijewski „ekspertem od analizy politycznej” wewnątrz rezydentury, miał nagle zdumiewający dostęp do „sposobu myślenia” brytyjskich elit politycznych. A więc z jednej strony, podpowiadał Brytyjczykom, co mają myśleć o psychice sowieckich polityków, a z drugiej, Brytyjczycy uczyli go, jaka jest psychika ich polityków, co skwapliwie przekazywał do Moskwy.
Cała ta zabawa w klub wzajemnej adoracji przerwana została przez autentycznego pracownika kontrwywiadu MI5, który pod pseudonimem „Koba”, postanowił zaoferować swoje usługi kgb. Polowanie na kreta było skomplikowane i ekscytujące, ale o tyle mało istotne, że kgb, w swej „amatorskiej nieudolności”, zignorowało jego uwertury. Zdrajcą okazał się Michael Bettaney, niezrównoważony psychicznie oficer, o długiej historii alkoholizmu i dziwactw.
Pani Thatcher i tajemniczy Mr Collins
Najważniejszą częścią historii Gordijewskiego, i pod wieloma względami najbardziej zdumiewającą w tej pełnej niespodzianek opowieści, jest wpływ jaki oficer kgb uzyskał na Margaret Thatcher. Thatcher była autentyczną antykomunistką i nie można oskarżyć jej o naiwność. Nie znosiła komunizmu nienawiścią burżujki, która pracowała ciężko całe życie, by móc stać o własnych siłach. Nienawidziła każdego przejawu socjalizmu, równania w dół, państwowej kontroli, kolektywizmu; mówiła o sobie, że nigdy nie przestanie zwalczać „destruktywnych sił socjalizmu”. Socjalistom, jej zdaniem, zawsze w końcu brakuje cudzych pieniędzy. Mówiła otwarcie o „krucjacie przeciw socjalizmowi”. Była, obok Ronalda Reagana, największym wrogiem komunistycznej Moskwy. „Czy na Kremlu wiedzą, co to jest sumienie?” pytała retorycznie. „Nie. Ich credo jest jałowe, obojętne na kwestie dobra i zła.” Jakim cudem, ta ideowa przeciwniczka komunizmu, w ciągu kilku zaledwie lat przemieniła się w promotorkę nowego genseka na arenie międzynarodowej? Jak to się stało, że przełknęła łgarstwa pierestrojki? Jak do tego doszło, że zamiast kontynuować swą krucjatę, poczęła ratować chylący się do upadku komunizm?
Wszystkiemu winien tajemniczy Mr Collins.
To ona sama nadała takie nazwisko anonimowemu autorowi ściśle tajnych raportów wprost z rezydentury kgb w ambasadzie sowieckiej w Londynie, przekazywanych jej przez MI6. Czytała je z ekscytacją i fascynacją, ale także z praktycznym zainteresowaniem „pani domu”, która chce wiedzieć wszystko o trudnych gościach zaproszonych na nadchodzącą kolację. Raporty Mr Collinsa dawały jej wgląd, w jaki sposób przywództwo sowieckie reagowało na posunięcia Zachodu, a co było dla niej jeszcze ważniejsze, jak odbierało ją samą.
Szpieg otworzył jej okno na sposób myślenia na Kremlu, i Thatcher patrzyła przez nie z fascynacją i wdzięcznością.
I nikt, ani wówczas, ani teraz, nie zapytał, skąd ten szpieg miał wgląd w tajniki politycznej strategii Kremla i psychiki poszczególnych jej wykonawców? Gdzie posiadł wiedzę na ten temat? W szkole kgb? Na placówce w Kopenhadze? Czy może czytając akta w moskiewskim archiwum?
Jeszcze w 1982 roku, przemawiając w Londynie do obu Izb brytyjskiego parlamentu, Ronald Reagan obiecał „wyrzucić marksizm-leninizm na śmietnik historii”. Odrzucał z pogardą ideę koegzystencji Wolnego Świata z imperium zła; uważał, że każda epoka odprężenia w stosunkach z sowietami była im zawsze na rękę (w czym zresztą był zgodny z Breżniewem). Amerykańska i europejska lewica odsądzała Reagana od zdrowego rozsądku, nazywając jego retorykę „prostacką”. Pomimo to jednak, w pierwszej fazie prezydentury Reagana, Amerykanie nie szczędzili wysiłków, by zademonstrować sowieciarzom swą militarną wyższość i gotowość do konfliktu.
Kriuczkow, nowy szef kgb, domagał się w tym samym czasie, by wywiad sowiecki zdwoił wysiłki dla znalezienia dowodów na przygotowania wojenne Zachodu. Wedle Macintyre’a, Gordijewski uważał operację RYAN za farsę, ale pomimo to w swych raportach dla MI6 twierdził:
Przywództwo sowieckie autentycznie obawia się ataku, przygotowuje się do walki i w panice może dojść do wniosku, że jedynym ratunkiem jest dla nich akcja prewencyjna.
Gdy we wrześniu 1983 sowieci zestrzelili koreański samolot pasażerski, zabijając 269 ludzi, a w listopadzie NATO rozpoczęło manewry pod kryptonimem Able Archer, napięcie miało rzekomo wzrosnąć do zenitu. Gordijewski raportował, że sowieci uważają manewry za przykrywkę dla prawdziwej wojny. Tajny telegram został przesłany z Moskwy do londyńskiej rezydentury (i ciupasem przekazany przez Gordijewskiego MI6). Centrala nakazywała szpiegom szukania specyficznych dowodów na przygotowania do ewakuacji rządu brytyjskiego. Do dziś historycy są podzieleni co do znaczenia owych manewrów. Niektórzy, jak przyjaciel i współpracownik Gordijewskiego, Christopher Andrew, widzą w tym moment najwyższego zagrożenia ludzkości nuklearną katastrofą, podczas gdy inni twierdzą, że sowieci doskonale wiedzieli, co się dzieje, a ich reakcja była czystą propagandą. Dzięki Gordijewskiemu, MI6 przeszła bez reszty do pierwszego obozu, a za szpiegami poszedł rząd Thatcher. Howe pisał po latach:
Gordijewski nie pozostawił wątpliwości, co do autentycznego lęku Rosjan przed nuklearnym atakiem. NATO zmieniło niektóre aspekty swych manewrów, by przekonać sowiety, że były to tylko ćwiczenia.
Zaalarmowana przez Mr Collinsa Margaret Thatcher, przekonała z kolei Ronalda Reagana, że w przerażeniu i panice, sowieciarze mogą zaatakować pierwsi. Dotąd oboje, Reagan i Thatcher, byli zgodni, że pokojowi na świecie zagrażała tylko potencjalna agresja komunistyczna.
Dzięki Gordijewskiemu zrozumieli, że sowieckie lęki mogą być większym zagrożeniem niż sowiecka agresja.
Reagan potwierdza tę konkluzję w swoich wspomnieniach. CIA także potwierdza wpływ Gordijewskiego:
Rewelacje Gordijewskiego były objawieniem dla Prezydenta Reagana… Tylko ostrzeżenie Gordijewskiego przekazane do Waszyngtonu przez MI6 sprawiło, że sprawy nie posunęły się zbyt daleko.
Amerykanie, podobnie jak Brytyjczycy przed nimi, byli zachwyceni, że mają nagle dostęp do informacji z pierwszej ręki, „na temat sposobu myślenia sowieckiego przywództwa”. Reagan miał być osobiście „poruszony” tym, co czytał w raportach tajemniczego agenta, który „narażał życie”, by dać im dostęp do tak cennych informacji.
W 1984 roku zmarł Andropow i Thatcher pojechała na pogrzeb do Moskwy uzbrojona w porady od Mr Collinsa, jak ma się zachować.
Thatcher odegrała swą rolę bezbłędnie, zgodnie ze scenariuszem napisanym częściowo przez Gordijewskiego.
Słowa powyższe wydają się tak bardzo nie do wiary, że na wszelki wypadek podaję, iż padają na stronie 187 książki Macintyre’a. Czy jest możliwe, żeby on sam – w końcu inteligentny człowiek – nie widział drugiego dna tego zdania?
Thatcher zrobiła wielkie wrażenie w Moskwie. Tak w każdym razie donosił Gordijewski. Macintyre nazywa to „doskonałym kołem wywiadowczym”:
Gordijewski nauczył panią premier, jak podejść do sowieckich przywódców, po czym zdawał sprawę, jak sowieci zareagowali na jej zachowanie.
Czy nie aż nadto „perfekcyjny” był ów „krąg wywiadowczy”? Czy doprawdy nie powinny dzwonić wszystkie dzwonki alarmowe w centrali MI6? W CIA? W Białym Domu? Nic takiego się nie stało. A na dodatek, Gordijewski uspokajał ciągle MI6, że rezydentura kgb w Londynie jest „beznadziejna, niezdarna, nieudolna i kłamliwa”. W istocie tak beznadziejni byli kagebiści w Londynie, że MI6 postanowiło usunąć zwierzchników Gordijewskiego, by ułatwić mu awans na stanowisko rezydenta.
Nowa gwiazda
Wśród komentatorów owych wydarzeń – a warto podkreślić, że nie wśród historyków – nadchodząca zmiana na stanowisku genseka sowieckiej kompartii, widziana była jako „nieoczekiwana, spontaniczna przemiana”, jak gdyby nie było oczywiste, że po latach panowania przywódców w podeszłym wieku, przyjdzie czas na młodszych. Co gorsza analitycy widzieli w nowym genseku „modernizatora w kierunku demokracji i gospodarki rynkowej”. Ale sam wybór nowego lidera nie był wcale niespodzianką.
Anatolij Golicyn pisał 4 lipca 1984 roku:
Sowieccy stratedzy zastąpią starego lidera, Konstantina Czernienko, który jest i tak zaledwie figurantem (figurhead), młodym przywódcą, wybranym już jakiś czas temu na następcę, to znaczy tow. Gorbaczowem. Jednym z głównych jego zadań będzie wprowadzenie tak zwanej liberalizacji. [5]
Gordijewski prędko poinformował swych przyjaciół z MI6 o wschodzącej gwieździe komunizmu. Gorbaczow był protegowanym Andropowa i faworytem kgb. W grudniu 1984 nowa gwiazda zajaśniała na mętnym londyńskim firmamencie. Gordijewski pracował jak stachanowiec, przygotowując wizytę Gorbaczowa: MI6 podsuwało mu polityczną analizę, czego oczekiwać będzie od nowego człowieka strona brytyjska, a on przekazywał im informacje na temat sowieckich przygotowań.
Była to wyjątkowa sytuacja w historii wywiadu. Agent wywiadu znalazł się w pozycji, w której mógł kształtować, a nawet choreografować, spotkanie między dwoma światowymi przywódcami, poprzez szpiegowanie i raporty dla obu stron: Gordijewski mógł radzić Gorbaczowowi, co powiedzieć Thatcher, a jednocześnie sugerować Thatcher, jak powinna odnosić się do Gorbaczowa. A jeżeli spotkanie poszłoby gładko, zwiększyłyby się szanse, że Gordijewski mógł otrzymać posadę rezydenta – i ogrom informacji z tym związanych.
Macintyre konkluduje, że w istocie, to MI6 ustanowiło program rozmów między Thatcher i Gorbaczowem, instruując obie strony, a następnie kontrolowało ich przebieg. Wydaje się to szczytem naiwności. Dla przykładu, już podczas pobytu w Londynie, Gorbaczow otrzymywał każdego wieczora memorandum od rezydentury, ze szczegółami stanowiska, jakie strona brytyjska zajmie następnego dnia. Gordijewski przekazywał szczegółowe dane otrzymane od MI6 – i nikt w kgb nie pytał, skąd z taką dokładnością zna plany Brytyjczyków, aż do treści resumé Howe’a włącznie – podczas gdy jego przyjaciele z MI6, zamiast domagać się podobnych danych od swego człowieka w kgb, byli zachwyceni, że mogą wspomóc jego karierę w hierarchii kgb. I nikt nie postawił kwestii, że wywiad brytyjski działa na rzecz podniesienia prestiżu przyszłego przywódcy światowego komunizmu? Nikt nie zadawał pytań, nikt nie miał wątpliwości? Nikt, dosłownie nikt.
Rozmowy Thatcher z Gorbaczowem były wielkim sukcesem, choć trudno doprawdy zrozumieć dlaczego. Gorbaczow był osobiście odpowiedzialny za przesłanie funduszy dla strajkujących w Anglii górników. Thatcher zarzuciła mu to wprost, na co nowy gwiazdor odparł z typową dla bolszewików pewnością siebie, że nic o tym nie wie. Thatcher bez owijania w bawełnę zmieszała z błotem sowiecki system gospodarczy, represje i brak wolności słowa, co Gorbaczow zbył wzruszeniem ramion, a w efekcie, wielka antykomunistka orzekła, że „będzie mogła robić interesy z p. Gorbaczowem”.
Takie „obrócenie o 180 stopni”, faktyczne owinięcie sobie wokół palca, autentycznych, ideowych antykomunistów, jak Ronald Reagan i Margaret Thatcher, musi chyba być uznane za jedno z największych dokonań kgb. Tymczasem MI6 do dziś uważa to za swoje wielkie osiągnięcie.
______
5. Anatoliy Golitsyn, The Perestroika Deception, London 1995
Prześlij znajomemu
Panie Michale,
Doskonała analiza, bardzo ciekawa historia. Trochę przypomina to sprawę Nosenki. W jednym i drugim przypadku zastanawiająca jest naiwność analityków oceniających wiarygodność oficerów KGB. W przypadku Nosenki można jednak prześledzić (dzięki Tenentowi Bagleyowi i artykułom Darka sprzed paru lat) historię sporu między dwoma obozami w CIA spierającymi się o autentyczność ‚uciekiniera”. Czy Macintyre pisze coś o podobnych wątpliwościach w MI 6? W końcu Brytyjczycy powinni być bardziej wyczuleni na skuteczność KGB, niż ich koledzy z CIA.
Drogi Panie Jacku,
Historia jest chyba nadzwyczaj ciekawa, a porównanie do Nosenki ważne. Jednak w porównaniu, sprawa Nosenki wydaje się zupełnie skandaliczna. Tam nie mogło być żadnych wątpliwości, a cały świat – z CIA na czele – uważa go za bona fide uciekiniera. W wypadku Gordijewskiego są chyba wątpliwości, nie sądzę, żeby można jednoznacznie osądzić, że był od początku do końca agentem kgb w MI6.
Dotknął Pan najdziwniejszej strony sprawy: dlaczego nikt, o ile mi wiadomo, nie ma wątpliwości? Zostawmy p. Story czy Golicyna (nie znam zresztą żadnych wypowiedzi Golicyna na temat Gordijewskiego), ale dlaczego Macintyre czy Correra nie wyrażają żadnych wątpliwości? W mojej relacji przytaczam każdy wyraz powątpiewania ze strony oficerów MI6. Przytaczam je rzecz jasna za Macintyrem, ale dla niego są one tylko kolejnym dowodem bohaterstwa Gordijewskiego.
Przypuszczam, że mówiąc o „wyczuleniu Brytyjczyków”, ma Pan na myśli ich historie z „Cambridge Five” (or Six, or Seven – to brzmi jak „Siedmiu wspaniałych”). Ale CIA ma swoje własne historie z penetracją sowiecką. Angleton był w samym sercu tych przepychanek. Usunięcie Angletona i jednoczesne odrzucenie Golicyna, jest punktem zwrotnym w historii CIA. Od tego czasu, jak to mawia Stary chrzan, CIA nie istnieje…
Ach, i dziękuję za dobre słowo.
Panie Michale,
Przyjmując, że Gordijewski był podstawiony, to rzuca się w oczy zasadnicza różnica pomiędzy nim, a sprawą Nosenki. Ten drugi wydaje się być wysłany na drugą stronę w wielkim pośpiechu. Tylko to tłumaczy niesłychaną amatorszczyznę w jego legendowaniu. On w zasadzie został z marszu rozpoznany jako prowokator i dopiero później, w wyniku wewnętrznych gier w CIA uznano go za autentycznego uciekiniera. Bagley sugerował, że pośpiech sowietów wynikał z potrzeby przekonania CIA, że KGB nie stał za zabójstwem Keneddy’ego. Być może ten pośpiech spowodował tak złe przygotowanie gracza.
Natomiast jeśli Gordijewski miałby wykonywać zlecenie KGB, to został bardzo starannie przygotowany, skoro przeszedł weryfikację bez takich skandalicznych wpadek, jak Nosenko. No i termin przejścia, na długo przed epoką Gorbaczowa sugeruje, że przygotowania do nowego NEP-u sowieci prowadzili z pełną świadomością i determinacją, a plan był długofalowy, o czym ostrzegał Golicyn.
Panie Jacku,
Tak jest. Dokładnie jak Pan mówi, Nosenko to amatorszczyzna w ogóle, a na pewno w porównaniu z Gordijewskim. Osobiście przypisałbym akceptację Nosenki percepcji, że jest koniecznością odrzucenie Golicyna i powstrzymanie Angletona w kontynuacji poszukiwań sowieckich wtyczek.
Ktoś tu kiedyś powiedział, że Nosenko i Golicyn są jak niebieska i czerwona pigułka w Matrix: albo akceptuje się trudną rzeczywistość, albo powraca się do uroczego fałszu, nie ma trzeciego wyjścia.