Złoty Krzyż nad rzeźbą Matki Bolejącej, który przetrwał inferno w Notre Dame, nietknięty i zwycięski, stał się symbolem. Ale symbolem czego?
Wielka gotycka Katedra ma powstać z popiołów piękniejsza i lepsza niż w czasach średniowiecznej ciemnoty, zapewnia Emmanuel Macron – agnostyk u steru sekularnego państwa francuskiego. Katolicyzm w szczególności, chrześcijaństwo w ogóle, a najszerzej wszelkie przejawy wiary – wszystko to zamiera we współczesnym świecie. Większość mieszkańców Europy zachodniej nadal identyfikuje się z chrześcijaństwem, ale np. w Holandii jest to już mniejszość, bo tylko 41% ludności. Spośród tych, którzy uważają się za chrześcijan, ogromna większość (wyjątek stanowią tu Włochy) nie chodzi do kościoła, zapominając, że diabeł jest wierzący i niepraktykujący. W zsekularyzowanej Wielkiej Brytanii tylko 17% młodych chrześcijan chodzi do kościoła, we Francji odsetek spada do 7%. Zwróćmy uwagę, mowa tu o 7% młodzieży, która sama określa się jako chrześcijanie, jest to więc znikoma część ludności. Co gorsza, ogromna większość ludzi młodych (definiowanych różnie, np. w przedziale wiekowym 16-25 lub 18-24) nie wyznaje żadnej religii (w Zjednoczonym Królestwie prawie 70%). Dodajmy do tego, że za religię uznano już nie tylko voodoo czy szamanizm, ale nawet wiarę w rycerzy Jedi. Wedle cenzusu z roku 2001 w Anglii i Walii było więcej wyznawców Jedi niż buddyzmu.
Nie zamierzam zabierać głosu w, skądinąd narzucającej się kwestii, czy lepiej byłoby nie wyznawać żadnej religii, czy raczej czcić zakon fikcyjnych rycerzy wydumanych na potrzeby drugorzędnego filmu hollywoodzkiego z lat 70. Co mnie zajmuje, to że wielka wiara w unam sanctam catholicam et apostolicam ecclesiam, która legła u podstaw kultury europejskiej, sprowadzona została do rzędu ambarasujących zabobonów. Religia, która dała asumpt do największych dzieł sztuki, do malarstwa Leonarda, do muzyki Św. Hildegardy von Bingen i do niezrównanej architektury gotyckiej katedry, wywołuje co najwyżej kłopotliwą pauzę w wykwintnej rozmowie w salonach Europy. Wiara Św. Szczepana Męczennika i Św. Pawła Apostoła, wiara Augustyna i Benedykta patrona Europy, stała się przyczyną zażenowania dla polityków europejskich wszystkich odcieni. Kościół Św. Franciszka i Dominika, Akwinaty i Loyoli, Teresy i Salezego, postawiony na równi z bełkotem półgłówka i ze śmiesznym przesądem. Wyznanie wiary, które dało nam niezrównany skarb Mszy Trydenckiej i Misterium Przemienienia, sprowadzone do rzędu kłopotliwych mitów, niezręcznych bajek, których nie należy opowiadać dzieciom, by nie postały im w głowie myśli nie licujące z postępem naszej świetlistej teraźniejszości.
Uzasadnione wydawać się może uznanie wspaniałej paryskiej Katedry za symbol Francji. W końcu z cudu, jakim była wieloletnia budowa gotyckiej katedry w rozlicznych miejscach kontynentu europejskiego, wyrosła nie tylko jedność Kościoła, ale także ruch masoński. Agnostyczni francuscy politycy pragną widzieć w Notre Dame zwornik jednoczący historyczne państwo, które w ich oczach jest nadal światową potęgą. Nie na darmo katolicka katedra w sercu stolicy Francji nie jest nawet własnością Kościoła, a należy do laickiego państwa. Francja przestała być prawdziwie katolicka przed wiekami. Hugenoci i Henryk IV, stulecia absolutyzmu i wybitni oświeceniowi prześmiewcy, jak Diderot i Wolter, zrobili swoje, jeszcze zanim jakobini zabrali się do dzieła. Zbezczeszczenie Notre Dame jest być może warte przypomnienia. W 1793 roku posadzili – dosłownie – na ołtarzu starożytnej katedry nową boginię: rozum. Nowe bożyszcze, zostało przyniesione w lektyce i nazywało się Demoiselle Julie Candeille, i okazało się panienką z paryskiej opery. Czczono nową boginkę przy pomocy tańców półnagich rewolucjonistek. Ciekawe, co „bogini rozumu” mogła mieć do powiedzenia na ten temat, ale nikt jej nie pytał. W innych świątyniach paryskich świętowano „rozum” przy pomocy pijatyk, uczt, orgii – i ognisk. Tak, ognisk. W 10 lat później, Bonaparte odnowił podupadłą katedrę, ale tylko po to, by uwznioślić swą koronację. Kiedy Victor Hugo pisał swą sławną powieść, Notre Dame była ruiną. Skoro jednak przetrwała jakobińskie czastuszki i napoleoński sztafaż, których spadkobiercą jest Macron, to przeżyje nawet restaurację pod jego bezbożną egidą, w roli „symbolu wielokulturowej Francji”.
Czego więc symbolem ma być dumne przetrwanie świętych relikwii przechowywanych w Katedrze; relikwii, które są tylko przedmiotem zakłopotania dla liberalnych Paryżan? Co reprezentować ma, cudem ocalały złoty Krzyż, wśród poczerniałych szczątków spalonej iglicy, która runęła w płomieniach z ogromnej wysokości?
Chrześcijaństwo przetrwało w katakumbach, podczas straszliwych prześladowań w pierwszych wiekach swego istnienia. Rozkwitło wśród wymyślnych tortur i męczarni na pokaz dla rzymskiej gawiedzi. Przeżyło wieki herezji i rozłamów oraz walkę o supremację z ziemską władzą. Kościół Katolicki przeszedł reformację i rozliczne kryzysy. Zdołał nawet przetrwać Sobór Watykański Drugi z jego antychrześcijańską polityką „udzisiejszania” (aggiornamento), bo pozostał w swym rdzeniu wierny przestrodze Apostoła: „nie upodobniajcie się do świata tego”.
Przeżywaliśmy w ubiegłym tygodniu tajemnice Męki Pańskiej i misterium Rezurekcji w niezrównanym obrządku Triduum. Medytowaliśmy nad Bogiem bitym i znieważanym, oplutym i ubiczowanym. Kontemplowaliśmy Drogę Krzyżową i Skandal Krzyża: wielogodzinną agonię Wszechmogącego Boga, przybitego do drzewa Krzyża. Ukrzyżowanie było karą tak skrajną, że nawet dla Rzymian było czymś wstydliwym, podobnie jak dla dzisiejszych salonowych elit. Nie zachowało się wiele szczegółów egzekucji, gdyż było to poniżenie i męczarnia zarezerwowane dla niewolników i wyjątkowo haniebnych zbrodniarzy, udręka tak upokarzająca, że zachowana dla najniższych z najniższych, i dlatego właśnie stała się metodą wywyższenia Syna Bożego.
Wedle profetycznych słów proroka Izajasza, Mesjasz został „wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich.”
Ale Syn Boży pokonał poniżenie i śmierć. I powstał z martwych, by dać nam życie wieczne. I tak samo przetrwa, wraz ze swym Kościołem, obojętność współczesnego świata, który trzyma się kurczowo diabolicznej frazy, że można pozostać wierzącym, nie oddając czci Bogu w Trójcy Jedynemu. Pan Bóg uratował sprawiedliwych z Sodomy i Gomory; dla garstki sprawiedliwych powstrzymał zagładę Niniwy. Zniszczył ladacznicę Babilonu i każdą potęgę ziemską, bo „Królestwo Boże jest nie z świata tego”.
Współczesny człowiek wierzy w swą potęgę i liczy tylko na siebie. Nie wątpię więc, że paryska Katedra zostanie pięknie odrestaurowana, na kształt muzeów ateizmu w sowietach. Jakże miał rację Nicolás Gómez Dávila, gdy zwracał uwagę, że “potęga człowieka nie pozwala mu współzawodniczyć z Bogiem, lecz wystarcza, by wyręczał diabła”.
„Wspaniałość gotyckiej katedry jest próbą uczczenia Boga,” pisał wielki Kolumbijczyk. Wzniosły przybytek Notre Dame pozostanie widomym znakiem Królestwa Bożego, niezależnie od machinacji sekularnego państwa, które pragnie zaprząc Dom Boży do agnostycznego rydwanu humanizmu.
Prześlij znajomemu
Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą (Mt 16,18)
Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo ( J 2, 19)
Słusznie, Panie Bogusławie. Boża Obietnica jest z wiary i z ducha, a nie z ciała i z kamienia. Nowe Przymierze jest duchowe, a nie cielesne. Dobra Nowina jest perspektywą Zbawienia i życia wiecznego, a nie powodzenia w tym życiu.
Tak, religia karleje. Tak samo rozum, wolność do i od. Co na to wpływa? Z pewnością internet. Nauczyciele sa lepiej wykształceni, a obecny maturzysta nie zdałby matury trzydzieści lat temu. Wiara? Przeciez wszystko mamy podane, obrobione, zinterpretowazne, przetrawione. Ktory student czyta dzieła w oryginalach? Po co? Ludzie sa leniwi, ale to lenistwo powinno być realizowane przez naukę, wiarę, autorytet. Ale czy to internet jest winny? Raczej my zawinilismy. Czy to postęp? Ilu głupotę nazywa Średniowieczem? Nie zgadzam sie z tym. Po raz pierwszy wyrażam swą opinie przez internet. Z pewnością moje zdanie nie jest niczym nowym, ale Wiara to nic nowego i niech tak pozostanie. Pamietajmy jednak o Jezusie i Faryzeuszach.
Szanowny Panie,
Nie wiem, która religia Panu skarlała, ale może to pochodna skarlenia rozumu? Niestety, w jaki sposób skarleć mogła „wolność do i od”, to już nie na moją głowę, podobnie zresztą jak „lenistwo, które powinno być realizowane przez naukę, wiarę, autorytet”.
Wiara to nie jest coś krążącego po Europie, jak, nie przymierzając, widmo z manifestu. Wiara to jest akt pojedynczego człowieka, to jest Łaska.
„Mówiliście: Daremny to trud służyć Bogu! Bo jakiż pożytek mieliśmy z tego, żeśmy wykonywali polecenia Jego i chodzili smutni przed Panem Zastępów?” Nic dziwnego, że Prorok mówi na to: „Zapisano to w Księdze Wspomnień przed Nim, dla dobra bojących się Pana i czczących Jego imię”.
Nie ma co jojczyć o karłowatość religii i słabość wiary. Trzeba zacząć od siebie, od Bojaźni Bożej, od odpuszczenia naszym winowajcom, od czci dla Pana Zastępów, bo błogosławiony, który idzie w imię Pańskie.
Mój komentarz był tylko reakcja na temat ważki, opisany przez autora. Kościół jest słabszy i Papierz Franciszek mądrze próbuje go, wydaje mi sie, wzmocnić. Niestety wierni maja sie dobrze tak jak im jest. Autorytety sa potrzebne, a Bóg jest tym niepodważalnym. W Boga sie wierzy. Niestety jest coraz wiecej wątpliwych autorytetow i na pierwszy rzut oka fajniejszych. Warto moim zdaniem troche wiecej poświęcać czasu jak żyjemy, co i kogo szanujemy. Czas zmienia Swiat, ktory żyje szybciej. Wszystko mamy opracowane i atrakcyjniej podane. Tak jest efektywniej, prościej, przyjemniej. Warto jednak troche sie zastanowić, czy nurt, ktory wybraliśmy płynąc przybliża nas do tego o czym myśleliśmy wchodzac do niego. Katedra Notre Dame powstała na grobach pogan, a losy tez dziwne przechodziła. Prezydent Francji twierdzi, ze pojdzie fajnie i szybko z jej odbudowa, nie o wypełnieniu jej wiernymi, ale przede wszystkim turystami.
Wszechmogący Bóg nie może stać w rzędzie autorytetów obok Stefana Pesticcio, co jest niestety oznaką naszej haniebnej współczesności. Fałszywe autorytety zawsze były i zawsze będą, nie trzeba się tym przejmować, ale też nie należy się im poddawać.
Świat, będąc w czasie, podlega zmianom. Dlatego właśnie Apostoł radził nam, byśmy nie upodobniali się do świata tego, bo nasza Obietnica jest poza czasem. Tymczasem Vaticanum Secundum nakazało nam udzisiejszenie. Naszym intelektualnym obowiązkiem jest nie poddawać się duchowi czasu, nie padać plackiem przed przeżutą papką (nie nazywałbym tego „atrakcyjną formą” – fuj!), a płynąć warto tylko pod prąd, do źródeł – z prądem płyną tylko śmiecie.
Twierdzenia francuskiego prezydenta na temat Katedry są bez znaczenia, ponieważ jest zadeklarowanym ateistą (a może agnostykiem). Antyfrancuskie państwo, którego jest głową, jest spadkobiercą rewolucji, rewolucji równie antyfrancuskiej, jak bolszewicka rzeź była antyrosyjska. Republika Macrona nie odżegnuje się od zbrodni jakobinów i sankiulotów, o czym zresztą była mowa w artykule powyżej, nie odcina się od bezczeszczenia tejże katedry przez pre-bolszewickich morderców.
Natomiast na czym powstała Notre Dame, wydaje mi się obojętne, ciekawe kulturowo, ale obojętne dla znaku wiary. Każda wielka świątynia w Europie południowej, a zwłaszcza we Włoszech, Grecji, Francji itp., powstała na gruzach pogańskich świątyń lub na grobach pogan. Nie ma piędzi ziemi w Rzymie, gdzie nie byłoby konfliktu między chrześcijańskim dziedzictwem, a antyczną spuścizną. Historia ma to do siebie, że zostawia pokłady znaczeń, toteż kultura polega na przebijaniu się przez nie, na odkrywaniu tych znaków. Ale czym innym jest zamienienie sławnej bazyliki Haghia Sofia w meczet, a czym innym przemienienie jej w muzeum.
Nie pisze tu po to any potwierdzać, czy podkreślać, ze to miałem wlasnie na myśli. Nie stawiam Boga na równi z innymi autorytetami. Z autorytetami mozna sie zgadzać, lub nie. Bog jest w nas. To banał. Ale Bog jest nie do dyskutowania. W niego sie wierzy i kocha sie go. Chce jak Abracham, być mu posłuszny, bo to Bog jedyny. Jedyny Ojciec, Autorytet, Milosc, Twórca. Nurtem niekoniecznie płyną tylko śmieci. Płyną obok nas, warto tylko je odróżniać. Ciagle pod prąd? Mozna, ale czasami sa prądy dobre i nie koniecznie poddajemy sie nim przez unoszenie. Nie chce trywializować używając zbyt czesto frazesów. Nie ma nic złego w tym, ze kościoły powstawały na grobach pogan. Faktem jest, ze z Kościołem nie jest dobrze w wielu krajach. Inaczej jest w Azji, Indochinach. Tam wiara i chęć kochania Boga i oddania sie mu jest większa. O Boga należy walczyć tez tam gdzie żyjemy. Bog, wiara i milosc w niego sa bardzo wazne. Tu żyje sie łatwiej, szybciej, ale trzeba za to płacić dyletantyzmem, spełnianiem sie przez gromadzenie wiecej,
Problem z Wiara, Kosciolem jest, bo słabnie Wiara i Autorytat. Czy to koszt postępu? Ale jaki ten postęp? Ten postęp powoduje globalnie atrofie. Najbardziej zanika Wiara, myśl, współodczuwanie. Dobrze, ze moge tu napisac o moich niepokojach i czekać no komentarz.
Wiciu,
Nie zdawałem sobie początkowo sprawy, że to Ty, ale moja odpowiedź byłaby taka sama, bo przecież ważna jest treść wypowiedzi, ważne jest „co”, a nie „kto”.
Zajmijmy się po kolei kilkoma punktami, które podnosisz. Po pierwsze i najważniejsze: że „Bóg jest w nas”, to nie jest banał. Pan jest nieustannie obecny w stworzeniu, Głos Boży obecny jest w naszym sumieniu, Boży Anioł Stróż stoi przy mnie i kiwa smutno głową, kiedy postępuję wbrew Boskim Przykazaniom. A zatem Pan jest w nas, to prawda, ale tylko pół-prawda. Bóg jest bowiem także całkowicie i absolutnie transcendentny, przekracza nas w każdym wymiarze i w każdym sensie, aż do punktu, w którym jest niepojęty w swej Wszechwiedzy i w swym Trwaniu: YHWH znaczy „Jam Jest, który Jest”. Podkreślanie zatem jednego aspektu, immanencji, przy całkowitym zapoznaniu drugiego, transcendencji, nie jest wcale banalne – jest niesłuszne, jest ściśle: herezją. To tak jakby powiedzieć, że człowiek jest duszą – a jest na pewno – ale zapomnieć, że jest także ciałem. Jedno bez drugiego staje się półprawdą, a czy półprawda nie jest nieprawdą? Nie na darmo Kościół odrzucił jako herezję poglądy, że Jezus był tylko Bogiem, a także, że był tylko człowiekiem.
Dalej, czy wiara w Boga nie pociąga za sobą, z konieczności, potrzeby oddania mu czci? Nie metaforycznego stania na progu świątyni, ale autentycznego uczestnictwa w misterium Ofiary Baranka? Jeżeli wierzysz i chcesz być posłuszny, jak Abraham, to czy nie powinieneś pamiętać, że Obietnica dana Abrahamowi spełniła się w Jezusie Chrystusie? A On powiedział: Ja jestem drogą, prawdą i życiem. W dzisiejszej Ewangelii czytamy: Duch daje życie, ciało na nic się nie przyda. Czy nic nie wynika z tych słów?
Po trzecie, z prądem płyną tylko śmiecie. Kropka. Piszesz: „Tu żyje sie łatwiej, szybciej, ale trzeba za to płacić dyletantyzmem, spełnianiem sie przez gromadzenie wiecej”. „Tu” to w prlu? W przeciwieństwie do „gdzie”? O ile wiem, nikt nam jeszcze nie każe tak żyć, jak żyjemy. Jeszcze nas nie posyłają do obozu korekcyjnego za wyrażenie sprzeciwu wobec feminizmu i każdego innego partykularyzmu. Po co więc płynąć z prądem?? W imię czego? Dla świętego spokoju? Wiciu, zmień swoje życie, płyń pod prąd, bo z prądem płyną tylko śmiecie. Pod prąd płynął Abraham i Jezus Nazareński. Śmiecie płyną z prądem, więc my płyńmy w przeciwnym kierunku, do źródeł. Czyż nie warto?
Nie wiem nic o Kościele w Azji, ale nie jestem w stanie pojąć słów, że „z kościołem nie jest dobrze w wielu krajach”? Kościół to nie jest partia polityczna, to nie jest ruch społeczny. Kościół jest Mistycznym Ciałem Chrystusa, przedłużeniem Jego fizycznej obecności na ziemi. Nie może, a w każdym razie nie powinien, mierzyć się ilością ludzi na Mszy Św. Kościół w katakumbach był silny wiarą nielicznych; Kościół zwycięski od Konstantyna począwszy, zaczął słabnąć w kompromisach. Ludzie odwrócili się od Boga nie po raz pierwszy i na pewno nie ostatni. Tak samo odwrócili się budowniczowie wieży Babel, mieszkańcy Sodomy, Niniwy, Rzymu, nie ma niczego niezwykłego w dzisiejszym świecie. Na tym polega nasza straszna wolność, że możemy nawet odwrócić się od Bożego Miłosierdzia i pomykać skuterem wygodną drogą na klepisko czyli donikąd. Podobnie jest z wiarą. Co to znaczy, że „słabnie Wiara”? Wiara jest Łaską, jest wolnym aktem jednostki w odpowiedzi na tę Łaskę, jest relacją tej oto duszy z jej Stwórcą, a nie socjologicznym fenomenem, który można badać przy pomocy statystycznej analizy. Jeżeli wiara jest kwestią opinii publicznej, to wiara była „osłabiona” w czasach Abrahama. Tylko jego rodzina i rodzina Lota zostały uchronione przed Bożym Gniewem, a czy ktokolwiek ośmieliłby się twierdzić, że „wiara zanikła w czasach Abrahama”?
Jeżeli wiara zanika i słabnie, to zwróćmy się do Pana z prośbą o wzmocnienie naszej wiary, ale nie dbajmy o sąd urzędu badania opinii publicznej. Mnie na to, Wiciu, pluć. Mnie pluć!
„The Catholic Church does not depend on human wisdom or human strategies for survival. All the best intentions in the world can’t destroy the Catholic Church! It is indestructible, even as a human institution. It may once again undergo a terrible persecution and so on. But that’s probably what it needs.”
Marshall McLuhan,
Futurechurch: Edward Wakin interviews Marshall McLuhan,
U.S. Catholic Magazine, p.6, January, 1977.
Bardzo ciekawe, Panie Krzysztofie. Nigdy nie kojarzyłem McLuhana z taką mądrością. Ale też wyznam ze wstydem, że głównie kojarzę go z wierszem:
Marshall McLuhan’s casual viewin’ – head buried in the sand.
Panie Michale
Z kolei pan mnie zachwycił tym wyrywkiem. Mam to tak rozumieć, że jego wizja była z głową w piasku? To byłoby duże niedopatrzenie ponieważ Mcluhan był zdecydowanym katolickim konwertytą, uczestniczącym codzienie w mszy świętej .
Dyskusja o Mcluhanie to odrębny temat. Polecam książkę jego syna Erica The Sensus Communis, Synesthesia, and the Soul: An Odyssey .
Nie, nie, Panie Krzysztofie. To tylko cytat z piosenki z lat 70. Jak mówiłem, niewiele wiem o McLuhanie. Nie wiedziałem, że był katolickim konwertytą. Był głównie słynny ze swej analizy mediów; mediów, które, wbrew swej nazwie, nie są wcale pośrednikami, a stają się samą treścią wiadomości. To był jego wkład do naszego rozumienia XX wieku i, co tu dużo mówić, miał zdecydowanie rację. To on także wykuł sławne (i trafne) określenie „globalna wiioska”. Czyż nie miał racji, przewidując, że znajdziemy się w globalnej wiosce dzięki masowym mediom?
Czy ja wiem, jaki jest sens tego wiersza Gabriela? Chyba raczej, że współczesny człowiek, oglądając od niechcenia telewizję (dominujące medium 70. lat), chowa naprawdę głowę w piasek, co byłoby zgodne z McLuhanem. Ale doprawdy nie wiem. Co Pan myśli?
Autorem pomysłu ‚global village’ był prawdopodobnie przyjaciel MM Wyndham Lewis, który obok T.S. Elliota, Jamesa Joyce’a i Ezry Pounda należał do czwórki głównych inspiratorów McLuhana przed podjęciem swojej
własnej epokowej misji. W książce Lewisa America and Cosmic Man (1948) czytamy:
‚the earth has become one big village, with telephones laid on from one end to the other, and air transport, both speedy and safe';
McLuhan niewątpliwie spopularyzował tę metaforę choć z biegiem lat skłaniał się do używania pojęcia ‚global theatre’ (aby podkreślić aspekt zamknięcia człowieka w programowalnym środowisku “Since Sputnik put the globe in a ‘proscenium arch,’ and the global village has been transformed into a global theater, the result, quite literally, is the use of public space for ‘doing one’s thing’” – From Cliché to Archetype, 1970, p. 12). Małomiasteczkowe życie globalnej wioski lat 20-stych zamieniło się w paranoiczny show Trumana z filmu Petera Weira.
Utwór Genesis świetny. Kontekst rzucił trochę więcej światła na obecność MM w tekście Gabriela, ale nadal jest on wg mnie nie do rozszyfrowania. Wydaje mi się, że każda z części wersu MM/casual viewin/head burried in the sand jest autonomiczną migawką, które mogłyby być zapisem ze spaceru po Times Square w odmiennym stanie świadomości.
Jeśli mogę podzielić się moją mcluhanową manią to pozwolę sobie postawić tezę, że wkład McLuhana w myśl ludzką wykracza poza formułę Medium is the message w podobnej skali co wkład Platona wykracza poza metaforę obserwacji cieniów na ścianie jaskini.
“After three thousand years of explosion, by means of fragmentary and mechanical technologies, the Western world is imploding” Understanding Media 1964,
To była skala jego przedsięwzięcia. Mcluhan zajmował się cichą rewolucją jakiej w jego przekonaniu dokonywały media elektroniczne w skali historii ludzkości. Uważał, że rozwój tej technologii powoduje procesy nadrzędne wobec wszystkiego czego byliśmy świadkami w ciągu ostatnich 3000 lat. Z tej perspektywy nie przejmował się komunizmem, a Marksa traktował podobnie jak Newtona – jako reprezentantów starego, „wizualnego” świata czyli opartego na kognitywistyce wzrokowej wynikającej z alfabetu, w odróżnieniu od rozpoczynającej się ery akustycznej, w której dominującym zmysłem stanie sie słuch, w sensie metaforycznym, ale też dosłownym. MM uważał/wiedział/głosił, że wpływ tej bezprecedensowej technologii będzie większy niż wpływ alfabetu na kulture (Now, we live a decade in a day). MM nauczał na czym ten wpływ będzie polegał. Mówił o retrybalizacji i cofaniu się ludzkości do przedsokratejakich czasów.
„In Jesus Christ, there is no distance or separation between the medium and the message: it is the one case where we can say that the medium and the message are fully one and the same”. MM
Joyce mówił o Finnegans Wake, że stworzył to dzieło po to aby wszyscy profesorowie na Ziemi mieli nad czym pracować przez najbliższe 300 lat. McLuhan był tymi profesorami w jednej osobie. Był największym znawcą Finnegans Wake w historii.
Drogi Panie Krzysztofie,
Bardzo dziękuję, że się Pan podzielił swoją fascynacją. To bardzo ciekawe. Jak już mówiłem, nie znam McLuhana zupełnie. Nie bardzo chyba zrozumiałem, dlaczego słuch miałby się stać się dominującym zmysłem? Czy nie mamy raczej do czynienia z wyparciem artykulacji słownej, a więc „opartej na alfabecie”, przez prymitywne przekazywanie ograniczonych znaczeń przy pomocy ikon, np. emot-ikon (tfu, cholera jasna, na co mi przyszło?). Jest to więc nadal świat „wizulany”, ale nie oparty na słowie. Słowo, na którym zbudowana została wielotysiącletnia kultura, od Sumeru począwszy, przez Assyrię, Jerozolimę, Grecję, Rzym do chrześcijaństwa, jest przyjmowane z niechęcią, jako fałsz; jeśli ktoś jest wymowny, to pewnie łże, jeżeli duka i bełkocze, to jest „autentyczny” – taki jest chyba zeitgeist.
Nigdy nie zmogłem Finnegans Wake. Przez wiele lat polski przekład był jedynym przekładem, czy tak jest nadal? I był ponoć tak znakomity, że czyniono go przedmiotem studiów. Ale czy to prawda?
Natomiast co do Gabriela (bo on był autorem większości tekstów na „Lamb”), to być może ma Pan rację. Źle pamiętałem ten wiersz. Myślałem, że to leci „Marshall McLuhan’s casual viewin'”, tymczasem tam jest raczej przecinek: „Marshall McLuhan, casual viewin'”. Ale czy pomimo to nie ma związku między trzema członami wiersza? Nie w sensie, że McLuhan trzyma głowę w piasku, tylko raczej, że jego odkryciem były skutki biernego wpatrywania się w ekran? Pan na pewno potrafi to lepiej ocenić.
Panie Michale,
Proszę pozwolić, że jako wstępu do odpowiedzi na temat transformacji do świata akustycznego użyję kilka losowo wybranych poniżej cytatów Mcluhana. Jeśli mogę się odnieść do (tfu) emotikonów to w perspektywie zmian cywilizacyjnych, które dostrzegał MM są one doprawdy czymś w rodzaju wizji parasola nad rowerem w jego początkach XX. wieku.
The electric technology is within the gates, and we are numb, deaf, blind and mute about its encounter with the Gutenberg technology, on and through which the American way of life was formed.
Literacy, in translating man out of the closed world of tribal depth and resonance, gave man an eye for an ear and ushered him into a visual open world of specialized and divided consciousness.
The interiorization of the technology of the phonetic alphabet translates man from the magical world of the ear to the neutral visual world.
Jako rozwinięcie tego niezwykłego tematu gorąco zachęcam do wysłuchania jego
wykładu rozpoczętogo poniższymi słowami, który odwołuje się do tych zagadnień, a który mam nadzieję wyjaśni je w większym zakresie niż moje marne przekłady.
„One of the big flips is taking in our time, is the change over from the eye to the ear and most of us having growing up in the visual world are now sudennly confronted with the problems living in a acoustic world which is in effect world of simultaneous information”
https://youtu.be/0l_ugK386QY
Nie sądzę aby casual viewin odnosiło się do Mcluhana. Nigdy nie słyszałem aby użył takiego sformułowania, a to o czym mówił zawsze było odległe od casual. Chociażby film Videodrome Cronenberga jest zainspirowany Mcluhanem. Gabriel na pewno nie traktował Mcluhana powierzchownie.
Drogi Panie Krzysztofie,
Bardzo dziękuję za ciekawą linkę. Nigdy dotąd nie słuchałem (ba, ale to byłby odbiór słuchowy!), ani nie czytałem McLuhana. Mam jednak wiele wątpliwości co do tego wykładu.
Nie jestem przekonany, że Homer został zniszczony przez grecką racjonalną edukację. Wydaje mi się raczej, że Platon i cała hellenistyczna tradycja jest kontynuacją, a nie zaprzeczeniem, Homera. Jak to trafnie określił Calasso, Iliada jest jak skała, która spadła z nieba, a cała kultura grecka jest próbą interpretacji tego zjawiska.
Przeciwstawienie cywilizacji alfabetu wszystkim innym cywilizacjom wydaje mi się niesłychanie pociągające ideowo, niezwykle płodne myślowo, ale czy jest do końca słuszne? „Cywilizacja Gutenberga” jest cywilizacją znaku, abstrakcyjnego znaku, do którego kultura i tradycja dopisały znaczenie. Jest kulturą znaku w tym samym stopniu, co pseudokultura emotikonów czyli znaków, którym absurdalna konwencja przypisuje znaczenia. Różnica polega na artykulacji myśli, a nie na tym, czy natura kultury jest wzrokowa czy słuchowa. Znalezienie wyrazu dla myśli jest ciekawsze, głębsze, bardziej subtelne i trafniejsze, dzięki słowom, niż poprzez prymitywną ikonografię kilkudziesięciu emotikonów (ale nawet gdyby było ich tysiące, to nadal nie mogłyby wejść w konkurencję z językiem).
Rock jako przeciwieństwo cywilizacji – zgoda, ale „abstrakcyjna sztuka, jako przykład braku wizualnego czynnika”?? To się chyba nie da utrzymać. Sztuka Picassa, może być dziwna, ale jest bez wątpienia wizualna. W żaden sposób nie da się zinterpretować, jako „sztuka dla ucha”, bo to w ogóle absurd.
Gabriel jest bez znaczenia. Należy właśnie do przeciwieństwa cywilizacji, do rocka. Proszę wybaczyć mój odruchowy cytat. Jak mówiłem od razu, nie znam McLuhana, to było tylko z mojej strony bezmyślne odniesienie, wspomnienie z młodości.