Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XX
3 komentarzy Published 16 stycznia 2022    |
Everything free in America
Co się dzieje w Ameryce? „Kraj ludzi wolnych”znalazł się w kleszczach rewolucyjnej hałastry. Uniwersytety zamarły w obcęgach policji myśli. Aktorzy są usuwani z obsady filmu, bo ośmielili się poprzeć Trumpa. Dziennikarze tracą pracę, gdy wypowiedzą niepopularne opinie. Zostają usunięci nie przez autokratycznych redaktorów, którzy w swej naiwności nie mieliby zapewne nic przeciwko różnorodności opinii, ale w odpowiedzi na żądania współpracowników, oburzonych ich nieprawomyślnością. Czy jesteśmy bardzo oddaleni od spektaklu, w którym sowieckie załogi fabryczne wystosowywały listy z potępieniem powieści Pasternaka, której nikt nie mógł czytać, bo była zakazana?
W lamentach nad upadkiem wolności w Ameryce zapominamy wszak, iż Stany Zjednoczone powstały z rewolucji. Ich korzenie i tradycje są rewolucyjne, antymonarchistyczne, przeciwne tradycyjnym strukturom społecznym i tradycji w ogóle. Ich sympatie leżą (to oczywiście grube uogólnienie) po stronie racjonalistycznych, oświeceniowych idej, z których zrodziły się rewolucje we Francji, w Ameryce i w Rosji, a przeciw wartościom reprezentowanym przez ancien regime’y obalone przez te krwawe rewolty. Załamujemy ręce nad lewackimi redakcjami pism i stacji telewizyjnych, ale zapominamy, że ktoś nadal te gazety kupuje i ogląda lewackie programy. Dziwimy się, w jaki sposób Alexandria Ocasio-Cortez, Ilhan Omar albo Rashida Tlaib, mogły zostać posłankami do Izby Reprezentantów, ale ktoś przecież głosował na nie w tym demokratycznym raju.
Ocasio-Cortez – która w swym narcystycznym samouwielbieniu lubi się nazywać „AOC” – domaga się 15-godzinnego dnia pracy i powołuje się przy tym na autorytet ekonomisty imieniem „Milton Keynes”. Posłanka skończyła podobno studia ekonomiczne, ale mimo to zdołała pomylić Johna Maynarda Keynesa z Miltonem Friedmanem i skonfundować obu z miastem Milton Keynes (a na dodatek nie umie wymówić nazwiska Keynesa, ani nie rozumie jego teorii). Mieszanka ignorancji z arogancją nigdy nie przeszkadza w demokratycznej karierze. Dlaczego więc spodziewamy się nagle czegoś lepszego od demokratycznej Ameryki? Ocasio-Cortez jest komunistką: żąda likwidacji policji, powszechnego dochodu i wysokiego opodatkowania, które, rzecz jasna, zahamowałoby aktywność gospodarczą i zrujnowało dobrobyt na lata, ale za to oddałoby w jej ręce władzę nad masami proletariuszy, których mogłaby czarować podczas swoich seansów nienawiści, w zamian za powszechną głodową pensję. W Ameryce, o której marzą Ocasio-Cortez i towarzysze, zmieniony zostanie sens słów everything free in America. Nic już wówczas nie będzie wolno, ale za to wszystko będzie za darmo, zwłaszcza kolejki i obozy. No i, „czy się stoi, czy się leży”…
Bernie Sanders jest także jawnym komunistą i nie przeszkodziło mu to nigdy w osiągnięciu popularności ani w licznych zwycięstwach w demokratycznych wyborach. Być może powinniśmy między bajki włożyć, że komuniści przegrywają w wyborach?
Omówiłem jakiś czas temu książkę Trevora Loudona o wszechobecności przewodników komunistycznych wpływów w Ameryce. [1] Loudon prześledził głębokie i długotrwałe związki między sowietami i pokoleniami amerykańskich polityków, skupiając się na kandydatach prezydenckich z Partii Demokratycznej. Komunistyczne korzenie Bidena idą wstecz do węgierskiego fizyka nuklearnego, Leo Szilarda, przez Gore’ów, ojca i syna, do Armanda Hammera, jednego z najsławniejszych agentów sowieckich w ogóle. Kamala Harris nie była przedmiotem książki Loudona, bo odpadła w przedbiegach do demokratycznej nominacji prezydenckiej, ale i ona jest blisko skoligacona z komunistami. Ma ścisłe związki ze Stevem Philipsem i jego PowerPAC, o których pisał Loudon. Partia Demokratów jest tak przesiąknięta wpływami marksistów, trockistów i maoistów, że trudno doprawdy odróżnić, gdzie się kończy amerykańska partia, a gdzie zaczyna agentura.
Wróćmy jednak do trzech stref, w których odbywa się (1) centralizacja i etatyzacja życia poprzez coraz większy udział państwa w życiu obywateli, (2) dobrowolna sowietyzacja społeczeństwa, wzmożona w Ameryce anarcho-bolszewicką rewolucją na ulicach i (3) sowiecka infiltracja. Dwa pierwsze procesy zapoczątkowano przed dziesiątkami lat pod nazwą „marszu przez instytucje” w celach osiągnięcia kulturowej i politycznej dominacji. Ronald Reagan zahamował ten proces, ale nie na długo. W dzisiejszej Ameryce nie sposób wykładać w szkole wyższej (a może także uczyć w szkole w ogóle), kręcić filmów lub pisać do gazet głównego nurtu, jeżeli nie jest się expressis verbis lewicowcem. Wyrazem zwycięstwa gramsciańskiego marszu przez instytucje jest dzisiaj poprawność polityczna, kultura woke, ruchy me.too i lgbtq+, blm, wtf-stfu oraz wszystkich pozostałych liter w alfabecie, które zeszmatławiły się i w podejrzany sposób też przeszły na lewą stronę. Ale oprócz całego tego współczesnego nam bełkotu, który zatruwa codzienne życie ludziom jak świat długi i szeroki, w Ameryce, podobnie jak w Europie, sowieciarze są otwarcie aktywni, dążą do infiltracji politycznych elit. Czy manipulują także blm i antifa? Prawdopodobnie tak, ale są to organizacje pozbawione struktur, anarchistyczne w celach i anarchiczne w metodach; jaczejki, które najlepiej i najłatwiej pozostawić samym sobie, bo swobodnie się rozwijając, mogą dokonać największych spustoszeń. Spójrzmy na to inaczej: czy kilkunastu zamaskowanych bandziorów, którzy napadli, pobili i zniszczyli sprzęt reportera, Andy Ngo (por. linkę w przypisie 3 w części XIX), w biały dzień, wśród setek świadków, ale bez zagrożenia dochodzeniem policyjnym, czy ci ludzie byli manipulowani przez kagiebistów? Szczerze wątpię.
Pierwsze dwie sfery, w których my, ludzie z ludzką twarzą, przegrywamy wojnę z komunizmem, to rozpanoszenie się Lewiatana państwa i Molocha społeczeństwa. Lewiatan pochłania ludzkość przy pomocy bezdusznych nakazów, bezmyślnych regulaminów i drobiazgowych przepisów: tędy wolno, a tamtędy nie, nie wolno palić, ani drzwiami walić. „Nie przechodź przez jezdnię! To co, że pusta?!” Dodajmy do tego brzemię podatkowe i zależność od zasiłków, służbę zdrowia i państwowy system edukacji, a Lewiatan państwa staje przed nami w całej okazałości. Społeczny Moloch natomiast tratuje człowieczeństwo przy pomocy „nacisku uświadomionej części społeczeństwa”, który w dzisiejszych czasach zwielokrotniony jest przez niwelację monopolistycznych gabinetów luster w rodzaju Twitter czy Facebook. Kiedy presje ze strony dwóch bestii (Lewiatana i Molocha, a nie Dorsey i Zuckerberga) mnożą się jedna przez drugą, to mamy do czynienia z totalitaryzmem. W obu sferach – rozpanoszenia się państwa i społecznych nacisków – Stany Zjednoczone uginają się pod naporem. A na dodatek jest jeszcze sowiecka infiltracja.
Brzeziński i bandyci z Taj Mahal
Władymir Jakunin, towarzysz Putina z dacznej kooperatywy, opowiedział niegdyś anegdotę, być może apokryficzną, że we wczesnej fazie prezydentury Putina, jego ludzie spotkali się w Moskwie ze Zbigniewem Brzezińskim. Brzeziński miał ze smutkiem wytknąć kagiebistom, że skoro rosyjskie elity trzymają miliardy dolarów w zachodnich bankach, to nie są naprawdę rosyjskimi elitami. (Rozważałem tę wypowiedź szerzej w części V.) Brzeziński nie rozumiał, kto w rzeczywistości kontroluje te pieniądze. Czarna forsa czekała od lat, gotowa do użycia i została użyta. Pokazywałem już, jak forsa była przygotowana na długo przed spektaklem upadku komunizmu i jak zużytkowano ją w Europie i w Wielkiej Brytanii. Użycie jej w Stanach okazało się bardziej skomplikowane.
FBI rozpracowywało wraz z Aleksandrem Litwinienką, rosyjską mafię w Hiszpanii i Ameryce, tambowską bratwę, którą znamy z części II z bliskiej współpracy z Putinem. Podczas inwigilacji (z podsłuchami włącznie) ustalono ścisłe związki między gangsterami i kagiebistami. Dla FBI było to rewelacją, a Litwinienkę kosztowało życie. Odtąd notowała się zwiększona świadomość działalności sowietów na Zachodzie, a zwłaszcza w Ameryce.
W 2010 roku aresztowano dziesięcioro głęboko zakonspirowanych agentów, z których najgłośniejszą była Anna Chapman, the Redhead under the Bed. Była to klasyczna sowiecka operacja nielegałów, a niektórzy do dziś utrzymują, że komunizm upadł. Kontrwywiad amerykański wpadł w panikę, że tak długo nie doceniał rozmiarów sowieckiej – oni by powiedzieli „rosyjskiej” – penetracji. Mimo to, administracja Obamy pragnęła odświeżenia stosunków z Moskwą, więc wolała uciszyć kryzys. Aż wreszcie w 2016 roku nastąpił wybuch i nie było sił zainteresowanych w wyciszaniu czegokolwiek. W Wielkiej Brytanii odbywała się niewygodna dla politycznych elit europejskich kampania przed referendum na temat uczestnictwa w niuni, a w Stanach na scenę polityczną wszedł Donald Trump.
Jak już próbowałem pokazać, sowieciarze bez wątpienia mieli swój interes w odejściu Zjednoczonego Królestwa z niuni, ale nawet bez ich udziału, tak by się zapewne stało. Ich interesy są jednak bardziej skomplikowane. Czerpią korzyści z chaosu, wrzenia, zamieszania i dezorientacji. A któż mógł być lepszym agentem chaosu niż Donald Trump? Ale ta historia sięga o wiele dalej wstecz.
Catherine Belton spotkała Szałwę Czygiryńskiego w 2018 roku. Opowiedział jej interesującą historię. W latach 70. był młodym, gruzińskim studentem medycyny w Moskwie, a jednocześnie zajmował się szmuglem antycznych ikon na Zachód. Był symultanicznie ścigany i otaczany troską przez kgb, prześladowany i popierany. Belton nazywa to „rozłamem w szeregach”, oznaką walki między „postępową” grupą Andropowa w kgb, która przygotowywała się do nadchodzących zmian, i tradycjonalistami, którzy pragnęli ścigać przestępców. W moim przekonaniu, dychotomia była zamierzona i celowa: prześladowali czarnorynkowców, by tym łatwiej móc ich kontrolować i umieścić korzystnie swych agentów. Czarny rynek był zawsze częścią sowieckiego systemu, mafia i szmugiel także, a kontakty z Zachodem były bardzo pożyteczne dla kagiebistów, nic więc dziwnego, że młody Czygiryński znalazł się prędko pod opieką, a z czasem zaprzyjaźnił się z Jewgienijem Primakowym i Michaiłem Milsztajnem – obaj wysocy oficerowie kgb zajmowali wówczas stanowiska w moskiewskich instytutach. Zaproponowano mu fikcyjny ożenek z „Hiszpanką”, sowiecką córką czerwonych Hiszpanów, która niedługo repatriowana miała być do macierzy. W 1987 roku Czygiryński połączył się ze swą lipną żoneczką w Madrycie. Sowiecki emigrant bez grosza przy duszy, sypiający na podłodze u przyjaciół, spotykał się z milionerami: Marc’iem Richem, szwajcarskim handlarzem surowców, ze szwajcarskimi bankierami, z amerykańskim właścicielem Sotheby, największego domu aukcyjnego itp. Przy takich kontaktach nie należy się dziwić, że jeszcze w latach 80. zdołał założyć jedną z pierwszych spółek sowieckich na Zachodzie.
Czygiryński poznał Trumpa w kasynie Taj Mahal w Atlantic City w listopadzie 1990. Był na Zachodzie zaledwie trzy lata, ale był już multimilionerem. Miał udziały w handlu sowiecką ropą i w firmach budowlanych po obu stronach rdzewiejącej kurtyny. Wydawał ogromne pieniądze w kasynie, z łatwością więc zaprzyjaźnił się z Trumpem, który mieszkał wówczas w Taj Mahal. To Czygiryński stworzył luźną grupę sowieckich nababów, kagiebistów i gangsterów, którzy krążyli wokół Trumpa przez następne dekady. Jedni wydawali pieniądze w jego kasynach, inni finansowali budowę jego hoteli, organizowali bale i konferencje w rozlicznych lokalach Trumpa.
Na czym polegała siła atrakcji między podejrzanymi typkami z siermiężnych i zagłodzonych sowietów, a wyrafinowanymi kapitalistami w rodzaju Trumpa (nb. nie on jeden był przedmiotem zainteresowania sowieciarzy)? Amerykanów przyciągały perspektywy niezmierzonych bogactw Rosji i „bajecznych strumieni złota”, którymi rozporządzać miała kompartia; sowieciarze byli zachwyceni blichtrem i pozorami wykwintu w operacjach Trumpa. Ale za ociekającą złotem fasadą stało 5 miliardów dolarów długu, z czego $980 milionów poparte osobistymi gwarancjami Trumpa. W lipcu 1991 Taj Mahal zbankrutował, ale już wkrótce Trump stał na nogach dzięki skoordynowanej akcji właścicieli obligacji. Czygiryński twierdzi, że nie brał udziału w ratowaniu kasyna, ale znał wszystkich aktorów tych wydarzeń. Taj Mahal zyskał sławę „rosyjskiego kasyna”. Nikt nie pytał o pochodzenie pieniędzy, zatrudniano ludzi mówiących po rosyjsku, sprowadzano rosyjskie gwiazdy pop, nakręcono tam nawet komedię o amerykańskim kasynie w posiadaniu rosyjskich gangsterów. [2] Kasyno Trumpa kwitło za pieniądze „rosyjskiej mafii”.
Zdaniem Czygiryńskiego, nie istnieje żadna mafia. „Są tylko ludzie, którzy pomagają sobie wzajemnie”, co jest akurat zgrabną definicją działalności mafijnej. Fenomen sowieckiej mafii w Ameryce zajmował długo uwagę publiczności, głównie dzięki jego sensacyjnym przedstawieniom w Hollywood. Sowiecka mafia ukazywana bywa w sprzecznych obrazach: tępych, brutalnych mięśniaków i wyrafinowanych, zawodowych kryminalistów bez skrupułów. W połowie lat 90., dokonano dogłębnej analizy problemu w Nowym Jorku, New Jersey i Filadelfii. [3] Konkluzje raportu są niekiedy zaskakujące. Sowiecka mafia, wbrew mitom na ten temat, pozbawiona jest, zdaniem autorów raportu, formalnej struktury, ale ma ścisłe związki z Rosją, ale autorzy nie mieli pewności co do natury tych związków i nie dociekali więzów z kagiebistami (takie dociekania przekraczały ich kompetencje). Jednym z bandytów w Brighton Beach i kontaktami w Moskwie, był znany nam już z części XV i XVI Wiaczesław Iwankow, Japończyk. Lubił zwłaszcza spędzać czas w kasynie Trumpa.
Japończyk, wedle większości źródeł, wor w zakonie, jeden z liderów sołncewskiej bratwy, związany blisko z Mogilewiczem (por. część XII i XVI), wylądował w Stanach w marcu 1992, po niespodziewanie wczesnym zwolnieniu z więzienia. Utrzymywał, że był antykomunistą, więc posłano go do Ameryki, żeby się pozbyć wroga. Przybył z wizą zezwalającą na prowadzenie interesów w przemyśle filmowym. W 93 roku moskiewskie msw usłużnie „powiadomiło” FBI, że Iwankow jest w Stanach, by „przejąć kontrolę nad zorganizowaną przestępczością rosyjską w Ameryce”. Podczas dwumiesięcznej inwigilacji ustalono, że mieszkał w luksusowym apartamencie w Trump Tower w Nowym Jorku i w ciągu kilkunastu wizyt w Taj Mahal przegrał ćwierć miliona. A jednak jego aresztowanie i deportacja do sowietów, zdają się wskazywać, że rację mieli autorzy raportu. Japończyk był brutalnym gangsterem, a nie żadnym capo di tutti capi. Podczas przesłuchań w więzieniu, miał wyśmiać agentów FBI i oskarżyć ich o propagowanie mitów. „Rosja jest nieprzerwanym kryminalnym bagnem, zarządzanym z Kremla. Ktokolwiek twierdzi, że ja jestem szefem tych bandytów, majaczy.” Został zabity w biały dzień w Moskwie, kulą snajpera. Komuś jednak był potrzebny mit.
Sieć na grube ryby
Tymczasem Czygiryński budował swą sieć. Należeli do niej Sapir, Kislin, Czerniej, Arif, Agałarow. Sami miliarderzy z błogosławieństwa kgb. Dwaj pierwsi mieli sklep elektroniczny na Manhattanie, którego klientami byli Primakow, Szewardnadze i Trump… Wszyscy zaczynali od lukratywnego handlu z sowietami za pośrednictwem kgb. W wiele lat później, Sapir, Kislin i Arif udzielili pożyczki Trumpowi, gdy ponownie znalazł się na skraju bankructwa. Agałarow zorganizował spotkanie, które miało dostarczyć kompromatu na Hilary Clinton. Czy była to siatka szpiegowska? Nie. Raczej szeroko zarzucona sieć, z nadzieją na złapanie grubej ryby. Sądzę, że takich sieci zarzucono w Ameryce wiele. Wiemy dziś o podchodach wokół Trumpa, ponieważ stało się, co się stało.
Kiedy wykryto pralnię pieniędzy, jaką był Benex (por. część XVI) ludzie Mogilewicza mieli gotową nową drogę – przez organizację Trumpa. Anonimowy rozmówca Belton mówi:
Rosjanie nie przejmowali się, na ile ich pieniądze były bezpieczne. Trump oferował im drogę, jakiej nie dawał nikt inny. Dla Mogilewicza parę milionów dolarów, to nie jest dużo. Dla Trumpa, to jest bardzo dużo pieniędzy.
Trump używa skomplikowanych struktur własnościowych, w których trudno dojść, kto jest ostatecznym właścicielem hoteli i kasyn. Oprócz tego miał wówczas nadal co najmniej $2 miliardy długu. Zachodnie banki, z wyjątkiem Deutsche Bank, odmawiały mu kredytów, a sowieccy miliarderzy proponowali opłaty za samo użycie jego nazwiska przy budowie rozmaitych „Trump Towers”. W jednym wypadku dostał udział 18% bez jakiejkolwiek inwestycji z jego strony (o czym za chwilę). Nic dziwnego, że nie przywiązywał wagi do sprawdzania, z kim ma do czynienia. Nie znał tych ludzi, ale widział kolor ich pieniędzy. Jak inaczej mógł się zadawać z osobnikami pokroju Felixa Satera lub Michaela Cohena?
Felix Sater urodził się w Moskwie jako Feliks Michajłowicz Szeferowski, wyemigrował z rodzicami do Izraela jako 7-letni chłopiec, ale prędko przeniósł się do Ameryki, gdzie jego ojciec stał się zaufanym mięśniakiem w gangu Mogilewicza w Brighton Beach i Nowym Jorku. Sater jest dumny ze swej przeszłości, choć nie przyznał nigdy, że był gangsterem. Spędził rok w więzieniu za pijacką burdę, w której poważnie zranił człowieka rozbitą szklanką. Został oskarżony o udział w skomplikowanych machlojkach nakręcania cen akcji, by je sprzedać z zyskiem, tzw. pumping & dumping, więc na wszelki wypadek uciekł do Moskwy. A tam, jak to mają w zwyczaju gangsterzy z Brighton Beach, obracał się wśród kagiebistów.
W styczniu 1998, na wieść, że FBI odkryło dokumenty na potwierdzenie jego udziału w defraudacji akcjonariuszy, Sater zwrócił się do ambasady amerykańskiej w Moskwie z propozycją, że dostarczy wywiadowi amerykańskiemu informacji na temat terrorystów w Afganistanie. Sprokurował dane skradzionych rakiet Stinger, namiary na obozy al-Qaedy i wreszcie – numery pięciu telefonów satelitarnych w posiadaniu bin Ladena. Po tym wszystkim wrócił do Stanów w glorii i uniknął 20 lat więzienia za udział w defraudacji. [4] Czy mógł mieć dostęp do takich informacji bez zezwolenia od najwyższych czynników w kgb?
Najbliższymi przyjaciółmi Satera w dzieciństwie w Brighton Beach, byli Jewgienij Dwoskin i Michael Cohen, późniejszy doradca prawny Trumpa. Dwoskin (znany także jako Slusker i Shuster) przyjechał do Stanów z Odessy w latach 70., i jak wielu sowieckich Żydów w owych czasach, obracał się wśród gangsterów. Prawdziwą karierę rozpoczął dopiero, gdy znalazł się w amerykańskim więzieniu z Japończykiem-Iwankowem. Bandyci prędko się dogadali, że są spowinowaceni przez żony, i Dwoskin został prawą ręką Japończyka, specjalistą od finansowych machlojek. To on użył firmy maklerskiej Satera do wielomilionowej defraudacji. Wysiedlony ze Stanów w 2000, był odpowiedzialny, wedle Belton, za mołdawską pralnię i lustrzane transakcje, o których już była mowa.
Sater założył firmę Bayrock wraz ze wspomnianym już Tewfikiem Arifem. Obaj mieszkali w luksusowych willach na Long Island, w tych samych okolicach, które były prawzorem dla fortuny Gatsby’ego. Założyli biuro w Trump Tower na Piątej Alei, piętro poniżej kwatery Trumpa. Sater i Arif zaproponowali Trumpowi, że Bayrock będzie finansować i budować serię budynków pod szyldem Trumpa i płacić mu za ten przywilej. To Sater właśnie dał mu 18% udziału plus roczne opłaty licencyjne za użycie jego nazwiska. Trump był znowu na skraju bankructwa, więc Bayrock spadło mu jak manna z nieba. Dla wspólników z Bayrock tymczasem, ogromne projekty budowlane były sposobem przelewania pokaźnych sum pieniędzy bez potrzeby zaspokojenia coraz bardziej skrzętnych reguł bankowych, ponieważ handel nieruchomościami i przemysł budowlany zostały zwolnione z obowiązku zgłaszania podejrzanej działalności. Zajęło prawie 20 lat zanim Departament Skarbu rozpoczął dochodzenia w sprawie prania pieniędzy poprzez ogromne projekty konstrukcyjne. Okazało się, że jedna na trzy transakcje pośród najdroższych nieruchomości były podejrzane, a w przeważającej większości wypadków, autentyczny nabywca pozostał ukryty. Dyrektor finansowy Bayrock, Jody Kriss, podał później firmę do sądu, oskarżając właścicieli o prowadzenie fasadowej organizacji do prania pieniędzy dla „Rosji, Kazachstanu i mafii”. Sater miał nieograniczony dostęp do gotówki z rafinerii chromu w Aktiubińsku w Kazachstanie, której współwłaścicielem jest Arif. Bayrock spłacił swych oskarżycieli zanim sprawa dotarła do sądu (czy raczej, aby sprawa nie doszła do sądu).
W tym samym czasie Trump podpisał wiele podobnych kontraktów z „rosyjskimi firmami”. Siedem wieżowców pod jego nazwiskom miało powstać na Florydzie. Nie włożył w nie ani grosza. Kolejnym sponsorem Trumpa był Alex Shnaider, którego koneksje domagają się szczegółowej narracji.
Czy można się dziwić Trumpowi, że nie dopytywał się skąd pochodziły pieniądze? Oprócz mieszania swego nazwiska z bolszewicko-gangsterskim błotem, nie dawał im nic w zamian…
________
- Trevor Loudon, White House Reds: Communists, Socialists and Security Risks Running for US President, 2020 [„Czerwoni Białego Domu: komuniści i socjaliści ubiegający się o nominację na prezydenta Stanów w roku 2020”], „Niech wie prawica, co robi lewica” http://wydawnictwopodziemne.com/2021/08/22/niech-wie-prawica-co-robi-lewica/ .
- Film pt. „Na Deribasowskoj choroshaja pogoda ili na Brajton Bicz opiat’ idut dożdy” można podobno znaleźć na yandex.ru, ale nie szukałem.
- „The Trite-State Joint Soviet-Émigré Organized Crime Project” https://www.state.nj.us/sci/pdf/russian.pdf Oświadczenie śledczego w sprawie Japończyka można znaleźć tu: https://www.deepcapture.com/wp-content/uploads/Ivankov-Case.pdf
- Sater udzielił wielu wywiadów amerykańskiej telewizji. Są one zabawne głównie ze względu na chucpę, z jaką przedstawia siebie jako amerykańskiego patriotę. Dla przykładu: https://www.youtube.com/watch?v=3Dqhxwo1ZNI
Prześlij znajomemu
Świetnie opisane Panie Michale. Gratulacje. Jak na dłoni widać komunistyczną pajęczynę, która dziś oplata cały, były wolny świat. To już jest częścią jego krwiobiegu.
Catherine Belton poświęca uwagę związkom Trumpa z sowietami, co zresztą jest bardzo potrzebne, aby otrzeźwić tych którzy widzą w nim nieomal nowego Reagana (a przynajmniej amerykańskiego konserwatystę) i kompletnie ignorują fakt, że sowieci otwarcie i skutecznie promowali go na prezydenta (a i podczas jego rządów, podawali mi przyjazną dłoń, co też zupełnie pomija dotychczas Trevor Loudon, koncentrując się tylko na związkach amerykańskich bolszewików). Chcąc uzyskać pełen obraz, należałoby też uwzględnić związki „biznesowe” możnych przedstawicieli amerykańskich elit lewicowych (Clintonów, Gore’a, Bidena i pozostałych, w tym np. szefów Big Tech). To ma bardzo długą „tradycję”: nie tylko Hammer ale i Ford. Ciekaw jestem czy ten wątek Belton też zbadała. Ale ona zdaje nie miała chęci podcinać gałęzi na której siedzi. Kto by jej to wydał?
Jako uzupełnienie do Pańskiego artykułu poleciłbym to: https://www.reuters.com/article/us-russia-usa-banker-exclusive/exclusive-american-banker-and-putin-ally-dealt-in-access-and-assets-emails-reveal-idUSKCN1TB0KG
Drogi Panie Andrzeju,
Pajęczyna! Świetne określenie. Że też o nim nie pomyślałem. Powinienem był się z Panem konsultować podczas pisania. Tak. To jest pajęczyna. Prawie niewidoczna, zdawałoby się słaba, łatwo ją zerwać i zniszczyć – no, bo co jakiś drobny chuligan z Brrighton Beach może znaczyć wobec wielkiego Trumpa? – ale oblepia człowieka i nawet gdy się wydaje, że się uwolnił, to nadal trzyma. Brrr, okropność.
Belton jest po lewej stronie, więc koncentruje się na Trumpie. Loudon jest po prawej, więc rzuca światło na lewaków. Osobiście jestem poza całym tym spektrum (cała ta tęcza od lewa do prawa, jest na lewo ode mnie i to za grubym murem), więc nie zamierzam nie dostrzegać, że sowieciarze są bezstronni w swych wysiłkach do skompromitowania, a następnie zniszczenia Zachodu. Z jednej strony, im na to pluć, czy w ich pajęczynę wpadnie Hunter Biden czy Trump Junior. Z drugiej, obu chcą oplątać i omotać – i basta.
Dziękuję za ciekawy artykuł o Foresmanie i Warnigu. O tym pierwszym nie słyszałem, zaczem podziękowania, a o Warnigu była mowa, głównie na początku, jako bliskim kontakcie Putina wśród Stasi w latach 80. A dziś, wot, miliarder.
Biedna Catherine Belton (która napisała także ten artykuł) musiała ostatnio się ukorzyć i ułożyć z Abramowiczem. Nie od dziś, brytyjskie sądy są po stronie bolszewii.