Słowo o „nieudanym cudzie”, a więc książka dla nikogo
2 komentarzy Published 14 lutego 2022    |
Przylepiło się do Józefa Mackiewicza – pisał Kazimierz Zamorski, opisując machinacje, mające zdyskredytować autora Kontry. Fraza „przylepiło się” doskonale określa wszystkich, którzy w związku z twórczością pisarza, chcieliby osiągnąć osobiste cele. Przez ostatnie 30 lat pojawiło się wiele inicjatyw tego rodzaju: od prób „wygładzania” kanciastych tez politycznych; poprzez zawłaszczanie praw autorskich; aż po pomysły wykorzystania antykomunizmu Mackiewicza dla celów „państwowotwórczych”. Osobliwym przejawem tej ostatniej aktywności jest uchwała, ogłaszająca rok 2022 rokiem Józefa Mackiewicza. Jej wykładnię zaprezentował z mównicy G. Braun:
Szczęść Boże wszystkim antykomunistom jak Józef Mackiewicz. […] Czytajcie go, a doczytacie się, że być może sam śp. Józef Mackiewicz nie byłby zadowolony z tego, że w ogóle nad taką uchwałą procedujemy. Tak jak za PRL-u surowo przestrzegał przed przyzwalaniem na publikację jego książek w formie, być może, ocenzurowanej, selektywnej w kraju, tak też czczenie jego pamięci przez ten ciągle jeszcze na poły post-PRL-owski Sejm, Sejm Rzeczypospolitej trzeciej i pół, mógłby uznać wręcz za zniewagę. […]
Mimo wszystko moment jest dość wzruszający i przełomowy, jeśli dochodzi do procedowania nad tą uchwałą w atmosferze, jak widzę, koncyliacyjnej, ogólnej niekontrowersyjności tej postaci, chociaż gdyby, powtarzam, była wam lepiej znana jego twórczość, pewnie chcielibyście go wyświęcić z tej sali i z życia publicznego Rzeczypospolitej, tak jak chciał to uczynić Adam Michnik, w swoim czasie nominując Mackiewicza na zoologicznego antykomunistę. Jednak jest jakiś postęp w przyrodzie. Dzięki temu, że tu, w Sejmie, to nazwisko i imię pada, jeszcze parę osób o nim usłyszy. Jest to gorzkie zwycięstwo zza grobu Józefa Mackiewicza, zaprawione dodatkową goryczą przez ten pokaz hipokryzji, który tutaj po raz kolejny jest dawany.
Trudno, doprawdy, podzielać „wzruszenie” p. Brauna.
Jest jeszcze jeden, godny odnotowania kierunek przylepiaczy/ugłaskiwaczy, złożony z tych, którzy chcieliby ograbić spuściznę Mackiewicza z atrybutu politycznej trafności i aktualności. Palma pierwszeństwa należy się duetowi Giedroyć-Grudziński, którzy uhonorowali Mackiewicza nagrodą Kultury, odmawiając jego pisarstwu politycznemu cech poczytalności. Ten zaskakujący brak kultury u ludzi, zdawać by się mogło, kulturalnych, dowodzi jak trudnym do przyjęcia pozostaje Mackiewiczowski etos. Niełatwo się z nim mierzyć także współczesnym, którzy bolszewicką prowokację z roku 1989 pomylili byli z restytucją Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.
Sam jeden*) Kazimierza Maciąga wpisuje się w tradycję „ugłaskiwania” Józefa Mackiewicza oraz ataków na prawowitego Wydawcę Dzieł pisarza, Ninę Karsov. Maciąg jest autorem ostrożnym. Prezentując chybioną krytykę pod adresem wydawnictwa Kontra, stara się nie wywołać wrażenia frontalnego ataku. A to napomknie, że książek Mackiewicza brakuje w sprzedaży, a to wypomni jakiś rzekomy błąd edytorski.
Zarzuca Kontrze pominięcie w tomach Dzieł artykułu zatytułowanego „Materia prima”. Dlaczego Maciągowi tak bardzo zależało na Mackiewiczowskim omówieniu książki Beniamina Józefa Jenne? Nasuwa się analogia z pretensjami Grzegorza Eberhardta. Chodziło o pominięcie tekstu Kukurydza. To z niego dowiedział się, że rewizjonistyczne Po prostu niesłusznie uchodziło w jego oczach za symbol niezależności. W przypadku żalu Maciąga jest podobnie, a nawet zabawniej. Zdarzyło się bowiem tak, że cały jeden obszerny rozdział swojej publikacji raczył Maciąg zatytułować Od Gombrowicza po rebelię roku 1968. Sęk tkwi w 4 ostatnich cyfrach. Bo o ile Gombrowicz i jego oryginalne pisarstwo był przedmiotem kilku wypowiedzi Mackiewicza, młodzieżową rebelią 68 nie zaprzątał sobie głowy. Nie zasłużyła na najkrótszy felieton. Skąd zatem pomysł na tytuł rozdziału? Nie wiem. Nie przekonuje mnie uzasadnienie Maciąga: „Recenzowana książka powstała w okresie, gdy rewolta roku 1968 trzęsła posadami społeczeństw zachodnich.” Czyżby K. Maciąg zapomniał, że pisze książkę o Mackiewiczu, nie zaś o własnych dywagacjach politycznych? Sam zresztą przytacza fragment z artykułu Mackiewicza:
To, że dziś za Cohn Benditami i Dutschkami stoją starzy wyjadacze wywrotowi, w imię Lenina czy Mao Tse-tunga, stwarza tylko pozory ideologii dla okazji awantur z naśladownictwa…
Więc jak to jest? Traktował Mackiewicz kudłaczą rewoltę poważnie czy nie?
Ale lektury rozdziału nie żałuję. Inaczej nie dotarłbym do frapującego passusu:
… [w 1977 r. Mackiewicz] trafnie diagnozuje zasadniczą zmianę polityczną i przewiduje kierunek, w jakim sytuacja polityczna będzie ewoluowała w następnych kilkunastu latach, zmierzając w stronę porozumienia obozu władzy z „konstruktywną” opozycją. [s. 340]
To znaczy, co? Przewidywał był, z dwunastoletnim wyprzedzeniem „upadek komunizmu” pod dyrekcją A. Michnika, czy też inaczej wypada interpretować ten, po leninowsku, ezopowym językiem spisany, fragment?
W tymże artykule „Materia prima” Mackiewicz pisał:
Tym samym spekulacje na możliwość ewolucyjnej zmiany władzy komunistycznej są jawną bzdurą i zmieniona być może ona jedynie przez (kontr-)rewolucyjny przewrót lub wojnę zewnętrzną.
Jenne nie rozumiał istoty rewizjonizmu, o którym pisał, z czego Mackiewicz subtelnie sobie dworował. Rewizjonizm – tłumaczył – jest sporem w ramach marksizmu i „próbą ulepszenia komunizmu”. Artykuł nie zawiera jednej zasadniczej myśli, której nie znalibyśmy z innych publikacji. Jest za to wybornym pokazem taktownego objaśniania mylnych pojęć i wyobrażeń, od których rojno w książce. Czyżby tak ujęły Maciąga dydaktyczne walory prozy Mackiewicza, że aż prześlepił ukazanie się artykułu w kolejnych tomach Dzieł?
***
„Dr hab., prof. Uniwersytetu Rzeszowskiego w Instytucie Polonistyki i Dziennikarstwa” Kazimierz Maciąg, jak zapisano na okładce książki, jest osobą odpowiednią do pisania o klasykach literatury, do których zalicza się Józef Mackiewicz. Nie zawsze jednak jest w swojej profesorskiej rzetelności konsekwentny. Czytam na przykład:
Nie ma natomiast opracowanej bibliografii publicystyki zamieszczanej w czasopismach obcojęzycznych.
Przez dziesięć lat nie znalazł czasu na zapoznanie się z Bibliografią tekstów obcojęzycznych? Przeprowadzenie kwerendy w kilkudziesięciu tytułach, ustalenie autorstwa, zgromadzenie setek tekstów, uznał za niegodne uwagi? Pomylił się? Dlaczego nie naprawiono tego skandalicznego błędu podczas obróbki maszynopisu? Co robili recenzenci: Maria Zadencka i Maciej Urbanowski? Czy wiedza o opracowaniu Bibliografii nie dotarła także do nich?
Książka ma charakter popularyzatorski. Nie wierzę, aby poprzez uproszczenie i streszczenie można było zachęcić do lektury. W dobie Encyklopedystów spod znaku Wikipedii każda próba ułatwienia wydaje mi się podejrzana. W jaki sposób upopularnić Mackiewicza? Spłycając jego myśl, przekładając zdumiewający bogactwem język na rzecz zrozumiałą dla ćwierćinteligentów? W moim przekonaniu, nawet najdrobniejsze wykoślawienie jego słowa, oddala czytelniczą percepcję od artyzmu i światopoglądowego rdzenia jego twórczości.
Maciąg wybrał bezpieczną ścieżkę. Skompilował nieco faktów z życia pisarza (dodając mało znane ciekawostki), dorzucił kilka tuzinów zdjęć, streścił garść tekstów, sięgnął po cytaty. Byłaby to więc publikacja możliwie najmniej szkodliwa, patrząc z punktu recepcji twórczości Mackiewicza. Niestety, ubogacił narrację elementami, które z popularyzacją nie mają nic wspólnego, obarczając czytelnika koniecznością przebrnięcia przez fachowe dociekania. Książka razi niekonsekwencją. Albo – albo. Piszemy „dla zachęty” lub wkraczamy na grząski grunt literaturoznawczych analiz. Maciąg postanowił połączyć odpychające się cele, tworząc w efekcie arcydziwną hybrydę książki… dla nikogo.
Nie wprawiony w literaturoznawcze arkana czytelnik mógłby, po lekturze Drogi donikąd sądzić, że to opowieść o kruchości ludzkiej woli, pesymistyczna wizja człowieka odartego z godności za sprawą bolszewickiego modus operandi. Maciąg proponuje odmienną interpretację. Nie opowiada, jak zwykł to czynić w innych rozdziałach o fabule, nie przedstawia bohaterów, nie streszcza. W zamian snuje dywagacje o jakoby pomieszczonych w powieści znakach. Za najbardziej godny uwagi (w praktyce jedyny) uznając krzyż, który „ewokował przez dwa tysiąclecia obecności w kulturze”. Ponieważ czytałem Drogę donikąd więcej niż tuzin razy, nigdy nie odnajdując wagi owego znaku, autorska koncepcja Maciąga zdała mi się frapująca i godna rewizji.
Czy rzeczywiście, poprzez wizerunek krzyża, chciał nam Mackiewicz przekazać myśl wyjątkową? Czy też przydrożny krzyż jest jedynie symbolem powszechnie wyznawanej wiary w Pana Boga, będąc także elementem pejzażu? Krzyż jako „szczególny symbol obecny w świecie przedstawionym Drogi donikąd” pojawia się w VII rozdziale pierwszej części. To krzyż „nietypowy”, „niematerialny”, bo „wyświetlany” na ścianie pokoju, bo „pojawia się w chwili zagrożenia i można go rozumieć jako znak ostrzeżenia i ratunku”. Czy na pewno?
Nocą – czytamy w powieści – budziły ich widma: na przeciwległej od okna ścianie pojawiały się nagle i drżały cienie pelargonii rosnących w doniczkach na parapecie: szły w górę, sięgały sufitu koło pieca, a z nimi razem posuwał się krzyż witryny okiennej, oświetlanej od zewnątrz, jeszcze z bardzo daleka, reflektorami jadącego po szosie samochodu.
Paweł i Marta zrywają się z łóżek, podchodzą do okna trzymając się za ręce, a ich uwagi nie zajmuje „krzyż witryny okiennej”, błądzący wraz z pelargoniami (także cieniem ich obojga) po ścianach, ale światła reflektorów i pytanie, czy auto zatrzyma się przed domem. Który z tych elementów koszmaru ważniejszy? Cień czy antycypowany z obawą zgrzyt hamulców?
Kolejny krzyż jest, jak sam pisze Maciąg, „naturalnym i oczywistym elementem miejscowego pejzażu”. Sporo ich, także dzisiaj, w chrześcijańskim świecie, ale autorowi taka obserwacja nie wystarcza. Krzyż staje się elementem uporczywej analizy na kolejnych stronach omówienia. Mamy więc „krzyż na rozstaju” dróg, „białe ramiona krzyża” u wylotu ścieżki, krzyż „otwierający listę ‚miejsc ukochanych’”… „oznacza więc także powrót do domu”, choć jako szczególnie ważki element powieściowej symboliki współgra opisowo z „kupą kamieni”, znajomym „pniem brzozy”, „znajomym dołem”.
Maciąg, przeczuwając kruchość swojej hipotezy (krzyż pojawia się w powieści ledwie kilkakrotnie, niewyłącznie jako element topografii, ale też w związku z biegiem narracji), przekracza próg literaturoznawczej fantazji. Przekonuje jakoby wedle folklorystycznych przekonań: „krzyże mają moc odpędzania złych duchów, demonów”. To pozwala na deliberację, czy wskazany fragment powieści nie „może być interpretowany także w takim kontekście”? (Przydrożnego krzyża jako emblematu zabobonu). Argumentem wspierającym śmiałą tezę ma być obecność w powieści przedwieczornego cienia, rzucanego przez pewnego sekretarza sielsowietu.
Wracał do domu wczesnym wieczorem. Słońce jeszcze się nie schowało, ale z rozmokłych po zimie łąk i jarów, na których dnie stała woda, ciągnęło już przyjemną wilgocią nocy po dniu pełnym kurzu i skwaru. Bo wiosna była późna, ale od razu, bez przejścia prawie, ciepła jak lato. W podrosłych oziminach odzywały się pierwsze derkacze. Na skraju leśnym przekwitały przylaszczki. Oto już znajomy krzyż, później kupa kamieni, znajomy pień samotnej brzozy rozwalonej piorunem dawno, dawno temu; znajomy dół, skąd kopano piasek, później śmieszna sosna, o podwójnym pniu w kształcie liry… Nagle na drogę padł cień Bożka, sekretarza sielsowietu. Dał znak ręką, żeby się zatrzymać.
Jak widać z cytatu, pomiędzy krzyżem a „demonicznym” sielsowietem obraz przesuwa się w nastroju wyciszenia. W tym nastroju podchodzi Paweł do tyrady wygłoszonej przez wiejskiego niedorostka, Bożka. Odwaga, z jaką uchyla się od „dobrowolnego obowiązku” pożyczki na armię czerwoną, wprowadza rozmówcę w stan bezsilnego gniewu. Bożek porusza „niemo wargami, zupełnie tak prawie, jak nabożna w kościele kobieta przebiera paciorki różańca”.
Kolejny powieściowy krzyż przydrożny jest umiejscowiony przy chałupie Jana Chonta. Jeśli cokolwiek symbolizuje, to chrześcijański charakter ziemi, po której stąpają bohaterowie powieści. Doszukiwanie się zakamuflowanych znaczeń jest marnotrawieniem drukarskiego tuszu. Chont jest wedle Maciąga Białorusinem, który „robił różne interesy przemytnicze” z Pawłem. Kolejna drażniąca pomyłka. Paweł napotkał na swojej drodze Chonta jeden raz w życiu, a spotkanie nie trwało dłużej niż minutę. Chont prowadził interesy, ale z innym powieściowym bohaterem. Mało jest ludzi, którzy czytając, zapamiętują każdy detal, przebieg narracji, związki pomiędzy bohaterami i trudno mieć doprawdy o to do nich pretensje. Rzecz wygląda nieco inaczej, gdy do omówienia dzieła zasiada profesjonalista – od niego wolno nam wymagać dokładności.
W publikacji roi się od błędów. Bywa, że autor powołuje się na książkę wydaną w roku 2029. Rzecz jasna wszystkich tych drobnostek nie sposób omawiać. Jako ilustrację podam kilka przykładów z jednej strony, 345.
Znaczna część jego korespondencji emigracyjnej to rozmaite supliki do wydawców.
Gdyby Maciąg znał treść Dzieł Józefa Mackiewicza, tomy 20, 21, 26, 27, 28, 29, obejmujące wydrukowaną do tej pory część korespondencji Mackiewiczów, listy liczone w tysiącach, zrozumiałby niestosowność użytego sformułowania. Prośby kierowane do wydawców stanowiły znikomy ułamek napisanych listów.
Mackiewiczowi szczególnie zależało na przekładach na języki obce.
A więc bardziej niż na wydaniu tych samych książek w języku polskim?
…w ostatnim dwudziestoleciu życia pisarza starania o przekłady najczęściej nie przynosiły oczekiwanego efektu z przyczyn, które dziś wydają się przynajmniej trudne do zrozumienia, jeśli nie wręcz niemożliwe.
Czyżby Maciąg nie wiedział o zakulisowych działaniach rodaków (jak Nowaka, T. Nowakowskiego), którzy w pocie czoła zabiegali o utrącenie przekładów Mackiewicza? Woli swojej wiedzy nie ujawniać? (Na kolejnych stronach rozpisuje się na ten temat w sposób mało klarowny.)
Szczególne powodzenie miały wtedy przekłady Morderców z lasu katyńskiego (opublikowano przynajmniej osiem wersji językowych, m.in… niektóre miały po kilka wydań).
Książka o tytule „Mordercy z lasu katyńskiego” nigdy i nigdzie nie ukazała się w tłumaczeniu na osiem języków ani nawet na sześć (jak podaje oficjalna Bibliografia Wydawcy dla książki zatytułowanej The Katyn Wood Murders).
Nasuwa się pytanie: czy książka przeznaczona dla niespecjalistów nie powinna być właśnie redagowana, recenzowana z najwyższą pieczołowitością? Sądząc po ilości błędów, nie została objęta należytą starannością. Zarzuci mi kto może nazbyt krytyczny stosunek do omawianej publikacji. Niech będzie, ale gdy widzę na tej samej stronie informację, że pierwsze posiedzenie Jury nagrody Wiadomości miało miejsce w 1959 roku, a nad tą informacją zdjęcie z datą – 1955 – krew się burzy! Errare humanum est – ta uniwersalna myśl dotyczy wszystkich śmiertelników. Istnieje jednak różnica pomiędzy „myleniem się”, a sypaniem błędów pełnymi garściami, niczym piaskiem w oczy.
Mackiewiczolog Maciąg, wedle którego najważniejsze dzieło publicystyczne Mackiewicza nosi tytuł „Tryumf prowokacji” (s. 386), z „tryumfem” oznajmia występowanie w związku z twórczością pisarza „osobliwych” problemów wydawniczych. Podczas redagowania książki w grudniu 2020 roku, postanowił kupić powieści Mackiewicza. Cóż się okazało? „W najpopularniejszych księgarniach internetowych” nie można było dostać żadnej powieści. Doprawdy? Czy w świetle powyższego „tryumfu”, uprawnione jest przypuszczenie, że w roztargnieniu pomylił tytuły lub nazwisko autora?
***
Pozostaje kilka przykrych spraw do omówienia. Pierwsza dotyczy mijania się z prawdą. Podczas spotkania na temat książki Maciąg powiedział**):
À propos tego trafiania pod strzechy Mackiewicza. Wydaje mi się, że na pewno…, że powinno być dostępne permanentnie kilka książek Mackiewicza, powieści, wybór opowiadań, wybór reportaży. Natomiast powiem państwu, choć nie wiem, czy powinienem to mówić, ale – skoro zacząłem – to muszę rozwikłać ten worek, że tak powiem. Początkowo ta książka miała troszeczkę inaczej wyglądać. Jeżeli chodzi o tę antologię, to miała być antologia tekstów Józefa Mackiewicza, a nie antologia tekstów o Józefie Mackiewiczu. I tutaj pozwolę sobie jeszcze raz użyć tego eufemizmu, skoro mi się już raz tak wyszło: właścicielka praw autorskich nie wyraziła zgody na to, żeby ta antologia właśnie była tutaj.
Kazimierz Maciąg nigdy nie występował do Wydawcy o zgodę na publikację fragmentów Dzieł Józefa Mackiewicza.
Nie przyszłoby mi do głowy brać do ręki popularyzatorskiej książki Maciąga, gdyby nie uporczywe pytania: „Czy pan zgodził się na publikację fragmentów u Maciąga?” „Słyszałem, że Maciąg wydrukował fragment twojej książki…”. „Nie wierzę, żeby Rohnka zgodził się na przedruk fragmentów”. Pośród kilku tuzinów tekstów innych autorów jest dwustronicowy fragment A ja przeciwnie… . Nie jest wyposażony w komentarz. Nie spełnia warunków publikacji na prawach cytatu. Gdyby tylko Maciąg wyciągnął rękę po cudze, ostatecznie nie stałoby się nic wielkiego. Anders ukradł Mackiewiczowi całą książkę, a ten jakoś sobie z tym faktem poradził. Ale Maciąg dopuścił się przewinienia poważniejszego.
Na stronie edytorskiej znajduje się zapis w dwóch językach: „Książka A JA PRZECIWNIE… nie jest przeznaczona na sprzedaż w Polsce”. Nie jest to informacja o charakterze handlowym. Zapis ma znaczenie polityczne. Nawiązuje w idei do ostatniej woli Mackiewicza, opublikowanej przez Barbarę Toporską w paryskiej Kulturze, w marcu 1985 roku:
Zgodnie z wolą zmarłego Józefa Mackiewicza zabrania się natomiast jakichkolwiek przedruków, nawet bez skrótów i zmian, wydawnictwom legalnym, jednoznacznie reżymowym, czy tylko koncesjonowanym, ale zależnym od bieżącej polityki wydawniczej komunistycznych władz.
***
Wedle Maciąga antykomunizmu uczył się Józef od brata Stanisława po jego podróży do związku sowieckiego i druku bestselerowej Myśli w obcęgach. Istotnie, był zdania, że to książka „o najbardziej genialnym tytule, jaki dotychczas został wymyślony o Sowietach”, pisał jednak także, że Stanisław Mackiewicz nigdy „nie rozumiał istoty przewrotu bolszewickiego”. Osobliwa idée fixe Maciąga, jakoby uczył się antykomunizmu od kogokolwiek, i robił to nie wcześniej niż w latach 30. XX wieku, jest wstrząsająco niepoczytalna. Pisząc o ideowym rozejściu się braci podaje, jako przyczynę, dezercję Stanisława w 1956 roku. W świetle wiedzy, jaką dysponujemy od lat, stwierdzenie takie jest dowodem skrajnej niekompetencji.
Maciąg nie ujawnia swojej politycznej tożsamości, co nie stanowi niczego zdrożnego. Gdy jednak na pierwszej stronie wstępu przekonuje:
Czterech lat zabrakło, aby mógł zobaczyć [Józef Mackiewicz] schyłek ideologii, którą uważał za największe zło w najnowszej historii świata.
Wolno nam poddać te słowa refleksji. Eberhardt, gdy pisał o własnych ideowych rozterkach, przynajmniej pojmował rozziew pomiędzy michnikowo-jaruzelską prowokacją, a antykomunizmem Mackiewicza. Maciąg nie ma takich problemów. Potrafi wyminąć rafy antykomunistycznych tez. Na jego liście lektur znaleźć można Zwycięstwo prowokacji sprzed 33 lat, dzięki czemu nie musi się mierzyć z autorskimi komentarzami, którymi wzbogacone zostały wydania późniejsze:
Tak wstąpiliśmy w erę „Odnowy”. Zresztą przy wydatnym poparciu takich autorytetów jak Kościół Katolicki w osobie papieżów Jana XXIII, Pawła VI, a zwłaszcza Jana Pawła II. – Wreszcie przywódca „Opozycji” w Polsce komunistycznej, cieszący się wszechświatową sławą, Lech Wałęsa, wystąpił dnia 20 czerwca 1981 przed urzędową telewizją z oświadczeniem, że opozycyjna „Solidarność” dąży do pokojowej współpracy z rządem (komunistycznym), który: „Musi być silny i mieć szanse rządzenia krajem!”
Tyle że dawny „duumwirat Gomułka – Wyszyński” przeistoczy się w „triumwirat: Partia komunistyczna + Opozycja (przywódca ‚Solidarności’ Lech Wałęsa) + Kościół Katolicki (papież Jan Paweł II)”.
Niebaczne zapoznanie się z tymi uwagami, spisanymi 27 czerwca 1981 roku, poczynionymi na marginesie własnego dzieła, mogłoby nazbyt mocno zachwiać wyobrażeniem Maciąga o ideach politycznych Józefa Mackiewicza.
—————————————————————————————————————
Aneks – lista błędów i przeinaczeń wychwyconych w treści:
– w Popiszkach był świadkiem „nieudanego cudu”. (Cud to coś co „dzieje się poza porządkiem wszelkiego stworzenia”, może mieć miejsce lub nie, nie może być „nieudany”.)
– Litwa została przyłączona do związku sowieckiego w sierpniu 1941 roku.
– Władze litewskie odebrały Mackiewiczowi koncesję na wydawanie gazety już na początku 1940 roku.
– Pismo ukazywało się dzięki pomocy finansowej Tyszkiewicza. (Tyszkiewicz przekazywał jedynie pieniądze od rządu w Angers.)
– „Mackiewiczowi udało się przeżyć na wolności całe, mniej więcej roczne, rządy sowieckie na Litwie, mimo że jako człowiek z bogatą przeszłością, także polityczną, znajdował się pod obserwacją NKWD. Może właśnie ze względu na tę przeszłość pisarza pozostawiono w spokoju, uznając, że nie jest groźny m.in. z powodu braku zaplecza politycznego, które podzielałoby jego poglądy – natomiast jego ewentualne aresztowanie i deportacja na Syberię mogłyby się odbić szerokim echem za granicą. Zapewne z tych też względów Mackiewiczowi wolno było więcej niż innym obywatelom Litwy sowieckiej.” (Sam Stalin bał się Mackiewicza?)
– Powodem przesłuchania Józefa Mackiewicza przez nkwd „była z pewnością ‚milcząca opozycyjność’ wobec rzeczywistości sowieckiej”.
– Artykuły Mackiewicza z 1941 roku można uznać za „rozrachunkowe” z okresem panowania sowieckiego.
– (O „sprawie” Mackiewicza): „Najbardziej całościową relacją wydaje się sprawozdanie Stefana Korbońskiego [W imieniu Rzeczypospolitej], chociaż pod niektórymi względami jego wiarygodność może budzić wątpliwości”.
– W Pod pręgierzem przypomniano „znane od lat informacje o wydrukowaniu przez Mackiewicza w 1941 r. kilku artykułów w Gońcu Codziennym”. (Nie podano żadnego przykładu publikacji Mackiewicza w gazecie.)
– Prokuratorem oskarżającym Mackiewicza przed sądem specjalnym AK był Zygmunt Andruszkiewicz. (Nieprawda. To właśnie Zygmunt Andruszkiewicz namawiał Józefa Mackiewicza by, za jego pośrednictwem, przesłał do Warszawy memoriał, wskazujący na istnienie komunistycznych wtyczek w wileńskiej organizacji AK. Do końca, a więc do aresztowania Zygmunta Andruszkiewicza i jego męczeńskiej śmierci, pozostawali w ścisłym kontakcie politycznym.)
– „Jeszcze inny argument przemawiający za niezbyt rygorystycznym podejściem przez władze podziemne do całej sprawy przywołuje Barbara Toporska: ‚Mieszkaliśmy na odludziu w lesie i [wyrok] mógł być z łatwością wykonany. Baliśmy się Gestapo, baliśmy się policji litewskiej’.” (Maciąg pomija fragment wypowiedzi Barbary Toporskiej, w którym żona pisarza podaje najistotniejszy jej zdaniem powód, dla którego Mackiewicz nie został wówczas zamordowany: otóż, zamordowanie „Józefa Mackiewicza groziło jej {AK} zbyt wielkim dyshonorem. Nie było {więc} się czego bać”. W świetle wypowiedzi Barbary Toporskiej nie może być mowy o „niezbyt rygorystycznym” podejściu do sprawy mordu. Jedynym powodem zaniechania zbrodni był strach przed autorytetem Mackiewicza oraz obawa przed wrogą oceną takiego czynu przez mieszkańców Wileńszczyzny.)
W związku z powyższym nasuwa mi się osobiste pytanie do adresatki listu, z którego czerpie wypowiedź Barbary Toporskiej Kazimierz Maciąg, pani profesor Marii Zadenckiej, oficjalnego recenzenta omawianej tu publikacji:
Droga Pani,
Barbara Toporska opatrzyła pisany do Pani list datą 14 stycznia 1985 roku. Został zatem ukończony na dwa tygodnie przed śmiercią Jej męża, Józefa Mackiewicza. Wiadomo, że pisała ten list z trudem i z przerwami, przez okres dłuższy niż dwa tygodnie. Gdyby Barbara Toporska niczego innego w życiu nie napisała, list ten mógłby stanowić dowód Jej żelaznej woli, klarowności myśli, umiłowania prawdy. W czasie powstawania tego listu, odczuwała ogromne cierpienie, zarówno fizyczne jak i psychiczne, związane z agonią ukochanego człowieka; sama była poważnie chora, a imperatyw opieki nad mężem nie pozwalał jej zadbać o własne zdrowie. W tym stanie rzeczy napisała do Pani obszerny list. Czy z racji na Jej ówczesny trud, przez wzgląd na pamięć o Niej, nie powinna Pani, jako recenzent, wykazać p. K. Maciągowi niestosowność urywania wypowiedzi Barbary Toporskiej w pół myśli, co – jak łatwo wykazać – całkowicie przeinacza Jej intencję?
Z poważaniem,
Dariusz Rohnka
———————————————–
*) Kazimierz Maciąg, Sam jeden. Józef Mackiewicz – pisarz i publicysta, W-wa 2021.
**) https://www.youtube.com/watch?v=VLhUnqwsXGA&t=9s
Prześlij znajomemu
Uzupełnieniem do powyższych uwag może być konferencja w salach i pod patronatem „najwyższego organu” nowego, wspaniałego peerelu, której zapis znajduje się w Internecie. Pokazuje on dobrze stan tutejszej „Mackiewiczologii”. Wielka „pompa”, stosowna zapowiedź, a po niej „w obronie historycznej prawdy”, w nowej odsłonie nowych bajkopisarzy, w imię hasła „jedynie prawda jest ciekawa” (chyba do reszty chcą pozbawić znaczenia tego sformułowania). Z dodanym pakietem „wnikliwych analiz”, aby gawiedzi pozostały w pamięci tylko „jedynie słuszne” patriotyczne tezy. Dwa-trzy bardziej konkretne referaty, a najciekawsze rzeczy – o tym jak inne narody odbierają twórczość Mackiewicza – jak zazwyczaj na koniec, gdy już wszyscy są głodni i chcą do domu, zaś ekipa sprzątająca niecierpliwie czeka pod drzwiami. No i odbębnione: po raz kolejny „prawda historyczna” obroniła się. Ciekawym co nas czeka jesienią…
Dziw bierze, że nie podziękowali organizacji młodzieżowej za wywietrzenie sali.