Kto zniszczył Kerczeński Most?
17 komentarzy Published 12 października 2022    |
Spektakularna eksplozja na moście w Cieśninie Kerczeńskiej nasuwa wiele pytań. Na pierwszy rzut oka, tylko Ukraińcy mogli dokonać takiego aktu, gdyż w ich interesie leży zablokowanie najważniejszej linii zaopatrzenia, łączącej Krym i zajęte przez Putina południowe regiony Ukrainy z Rosją właściwą. Nawet zmniejszenie tonażu transportu, przechodzącego przez most, będzie miało ogromne skutki logistyczne. W największej mierze dotyczy to zaopatrzenia wojska, ale ma także wpływ na cywilnych mieszkańców Krymu.
Przyjrzyjmy się zatem wypadkom. Wiemy, że wcześnie rano, pierwszego dnia po urodzinach Putina, miała miejsce ogromna detonacja na moście. Podejrzewano atak z powietrza, a nawet desant podwodny, ale zdjęcia i filmy zdają się dowodzić, że wyleciała w powietrze ciężarówka wyładowana materiałami wybuchowymi, a eksplozja spowodowała zapalenie się pociągu towarowego z paliwem. Czy był to tylko fatalny zbieg okoliczności? W wyniku detonacji, zniszczona całkowicie jest jedna estakada mostu drogowego, druga estakada ma strukturę naruszoną na tyle, że tylko osobowe auta mogą jej używać (co wyklucza dostawy wojskowe), a most kolejowy domagać się będzie intensywnych napraw. Wiemy jednak również, że most jest obiektem najwyższej strategicznej wagi. Wedle upartych pogłosek ma swój własny, osobny system obrony przeciwlotniczej, a każdy pojazd przed wjazdem na most, poddany jest rygorystycznym sprawdzianom: jest prześwietlany i testowany na zawartość materiałów wybuchowych. Mało tego, słychać również plotki, jakoby Amerykanie specyficznie zastrzegli, że ich sprzęt nie będzie nigdy użyty w ataku na Most Kerczeński.
Za kierownicą wielkiej lory zasiadał niejaki Machir Jusubow. 7 października wziął ładunek 21 ton „opakowań” z Armawiru w celu dostarczenia ich do Symferopola. Właścicielem ładunku i zleceniodawcą była firma TEK-34 z Uljanowska. Jusubow znalazł zlecenie na przewóz na popularnej sowieckiej stronie maklerskiej ATI.su (proszę zwrócić uwagę: .su, nie .ru, jak zazwyczaj kończą się adresy internetowe w Rosji). Ze strony ATI.su kontraktem zajmował się pracownik imieniem „Oleg”, z moskiewskim adresem IP.
Jak dotąd, nic podejrzanego nie byłoby w tej historii, gdyby nie fakt, że firma TEK-34 została sprzedana w 2020 roku i od tego czasu umieściła tylko jedno zlecenie na ATI.su – kontrakt na przewóz przyjęty przez Jusubowa. Machir prowadził swoją własną ciężarówkę, ale zarejestrowana była na nazwisko jego bratanka Samira Jusubowa, ponieważ on sam obawiał się, że straci możliwość zarobku w wyniku wcześniejszej sprawy sądowej. Samir mieszka zagranicą.
Z Armawiru do Mostu Kerczeńskiego jest 463 kilometry. Machir powinien był znaleźć się na moście po południu lub wieczorem 7 października, czyli w dzień 70 urodzin Putina. Jusubow zatrzymał się jednak po drodze, po czym spędził noc na parkingu dla ciężarówek. O świcie wjechał na most, nie zatrzymywany przez serię wyrafinowanych skanerów i rentgenów ani przez system detekcji ładunków wybuchowych. (Nie potrafię powiedzieć dokładnie, jak odbywa się sprawdzanie pojazdów przed wjazdem na most. Na zdrowy rozum, procedura powinna zapewne zawierać zatrzymanie każdego wehikułu, gdyż inaczej, nawet w wypadku wykrycia materiałów wybuchowych, mógłby kontynuować swą podróż, wjechać na most i dokonać detonacji. Sądzę zatem, że przepuszczenie 21 ton materiałów wybuchowych mogło się odbyć wyłącznie w dwóch wypadkach: albo przy udziale strażników na moście, albo dzięki użyciu niewykrywalnych materiałów, np. Semtexu.) Kiedy jego ciężarówka zrównała się z pociągiem towarowym, nastąpiła detonacja. W eksplozji zginął kierowca i dwoje ludzi z Petersburga w pobliskim aucie osobowym. Wedle nie potwierdzonych raportów, pociąg towarowy stał nieruchomo na moście, na którym nie ma żadnych zwrotnic ani semaforów, i obowiązuje ścisły zakaz zatrzymywania się.
Jak zwykle w takich wypadkach, należy postawić pytanie o źródła. Skąd my to wiemy? Jak jest możliwe, że imię i adres IP pracownika ATI.su, znalazły się w domenie publicznej? Skąd taka masa szczegółów? Wiemy nawet, jaką zapłatę miał otrzymać nieszczęsny Jusubow za swą na Krym pojażdżkę. Wszystkie te informacje podane zostały przez anonimowe źródła na sowieckim odpowiedniku WhatsApp, pt. Telegram (programie popularnym w całych sowietach, jak raj krat długi i szeroki), z powołaniem na ustalenia dochodzeń policyjnych. Innymi słowy, jeżeli te dane są prawdziwe, to mamy do czynienia z celowymi przeciekami. A jeśli są to fałszywe tropy, to także opublikowano je rozmyślnie. A zatem nie wolno im ufać w żadnym wypadku.
Pozwolę sobie sformułować tytułowe pytanie inaczej: kto mógł wysadzić most w powietrze? Logicznie rzecz biorąc, są trzy możliwości, ale każda z nich rozpada się na kolejnych kilka wariantów. Po pierwsze, Ukraińcy; na drugim miejscu, „ktoś trzeci”, partia niezaangażowana bezpośrednio w konflikt na Ukrainie; a na trzecim – sowieciarze. Pierwsza opcja, najbardziej prawdopodobna, sprowadza się do ukraińskiego wywiadu i służb specjalnych. Osobiście, jestem przekonany, że taka akcja leży w zakresie ich możliwości. Problem w tym, że Ukraińcy dotychczas nie potwierdzili, jakoby to była ich sprawka (choć warto podkreślić, iż w poprzednich podobnych wypadkach, opóźniali niekiedy oficjalne potwierdzenie ze względów operacyjnych). Co rzekłszy, w tym wypadku zamachowcem okazał się niewinny, postronny człowiek, który wykonując swą pracę, bezwiednie użyty został jako narzędzie terroru. Plan zamachu musiał z góry zakładać zabójstwo kierowcy. A w takim razie, przyznanie się do detonacji ciężarówki, miałoby poważne, ujemne skutki dla propagandy ukraińskiej. Propagandzie tej udało się jak dotąd skaptować zachodnią publikę i podbić jej serca odwagą ludności w obliczu agresji. Propagandowa machina ukraińska odniosła wielkie sukcesy w zajęciu „moralnych wyżyn” wobec bezmyślnej przemocy hord Putina. Przyznanie się do zamachu bombowego na Most Kerczeński zrobiłoby większą wyrwę w obrazie Ukrainy na Zachodzie, niż bomba zdołała uczynić w strukturze mostu.
Ktoś trzeci? Siła, która nie jest bezpośrednio zaangażowana w konflikt? Na ile jest możliwe, żeby zamachu dokonał np. Mossad? Iran lub chrl? Van der Leyen na miotle? Albo Biden na rowerze? A może zbójeckie elementy jakiegoś państwa, które zainteresowane są eskalacją konfliktu? Nie wykluczajmy takich możliwości, ale powiedzmy z góry, że wydają się niezwykle mało prawdopodobne. Możliwości wykonania nikłe, ryzyko ogromne, a potencjalne zyski niewielkie.
Pozornie najmniej wiarygodna jest opcja trzecia. Bo niby w jakim celu Putin miałby niszczyć linie zaopatrzenia swoich własnych wojsk? Po co mu osłabianie związków Krymu z Rosją, kiedy mieszkańcy Krymu stosunkowo mało odczuli dotąd wojnę i nie są emocjonalnie związani z Ukrainą? Ale przecież trzecia opcja, podobnie jak wcześniejsze dwie, jest niejednorodna: zamach nie musiał być dokonany z rozkazu Putina, mogły go dokonać grupy w kgb przeciwne wojnie, grupy przeciwne Putinowi, lub inne, popierające wojnę, tylko krytyczne pod adresem metod prowadzenia działań wojennych.
Wiemy skądinąd, że Putin jest gotów zaatakować obywateli własnego kraju, jeżeli tylko może to jakoś przyczynić się do umocnienia jego władzy ( http://wydawnictwopodziemne.com/2008/03/21/burza-w-moskwie/ ). „Burza w Moskwie” pozostawiła 300 zabitych i ponad tysiąc rannych, i doprowadziła Putina na prezydencki stolec. Czy to on sam wydał rozkaz takiego ataku, czy też szerszy kierowniczy kolektyw, w którym, jak to wśród gangsterów, mają miejsce tarcia, jak najlepiej prowadzić wojnę – to wydaje mi się niemożliwe do rozstrzygnięcia, ale także drugorzędne. Ale jakie byłyby potencjalne zyski z ataku na most dla sowieciarzy?
Propagandowe zyski już wskazałem, gdyż ukraiński wywiad wojskowy jest najbardziej prawdopodobnym wykonawcą, więc oczernienie różowego obrazu Ukrainy jest nie do pogardzenia. Zakłócenie linii zaopatrzenia wojska ma poważne znaczenie, ale o wiele poważniejsze byłoby potencjalne usprawiedliwienie braku dostaw, gdy ich prawdziwym powodem są klasycznie sowieckie braki wszystkiego, a nie dziura w moście.
Wielu analityków zwraca uwagę, że w świetle posiadanych informacji, nie można nadal wykluczyć ataku z powietrza, ponieważ filmy i zdjęcia łatwo sfałszować, a rakiety nadlatują z taką prędkością, że i tak nie byłoby ich widać (na filmach widać tylko oślepiający wybuch). Tymczasem, tak zdecydowane poszlaki, wskazujące na użycie ciężarówki, wspomagają narrację Moskwy, że walczy z faszystowskim i terrorystycznym tworem kijowskim.
Inni wskazują, że w długoterminowych planach Zachodu leży doprowadzenie do konferencji pokojowej, w której Ukraina zostanie zmuszona do wyrzeczenia się Krymu, na przykład w zamian za przystąpienie do niuni. W takim razie, atak na krymski most paradoksalnie wzmacnia pozycję „Rosji” w przyszłych negocjacjach. Kłopot z tą supozycją, że Ukraińcy zdają sobie doskonale sprawę z takiej trudności. Inaczej mówiąc, wszystkie hipotezy wyjaśniające zniszczenie mostu, opierają się na przekonaniu, iż mamy do czynienia z „autentycznym” konfliktem między dwoma suwerennymi podmiotami politycznymi, co delikatnie mówiąc, wydaje się niesłuszne.
Ktokolwiek dokonał zamachu na Kerczeński Most, snuje o wiele bardziej dalekosiężne plany, niż zakłócenie linii zaopatrzenia nad Morzem Czarnym.
Prześlij znajomemu
Panie Michale,
Wydaje mi się, ze most krymski nie ma aż takiego znaczenia dla frontu południowego (Chersoń i Zaporoże), jak mu się to przypisuje. Kluczową arterią wydaje się trasa E58/M14 wzdłuż wybrzeża: Rostów nad Donem, Taganrog, Mariupol, Berdiańsk, Melitopol, Chersoń (jest też krótsza, pomijając, jak mi się zdaje, kiepską jakość dróg krymskich).
Na filmie widać, że wybuch nastąpił na wjeździe na fragment mostu gdzie jest tor wodny dla statków (podjazd do góry i fragment z łukiem). Jest to punkt odległy o 1,5 km od brzegów Krymu, jak się zdaje, przed aneksją i formalnie obecnie (wg tzw. prawa międzynarodowego) należący do ukraińskiej strefy przybrzeżnej.
To by wskazywało na możliwy udział ukraiński, gdyby nie ta pierwsza kwestia (czy naprawdę most ma podstawowe znaczenie dla frontu południowego). Jeśli jednak tak było, to uderzenie w tym miejscu na używany przez wojsko most jest zrozumiałe i nie powinno nikogo zaskakiwać (jest to obiekt militarny). Nie narusza też zasady, że Ukraińcy nie mogą atakować terytorium „Rosji”, bo to nie jest terytorium „Rosji”.
Ale czekiści odpowiedzieli wzmożonym terrorem na Ukraińców, gwałtowną eskalacją, po raz kolejny „zapraszając” Zachód do bezpośredniego zaangażowania się w wojnę. Zaraz potem sowieci proponują Zachodowi negocjacje nad „nowym porządkiem”.
Myślę, że wytłumaczenie tego wybuchu na moście jest ściśle związane z odpowiedzią na pytanie qui bono?.
ps. rzecz jasna powinno być cui bono?
Michał,
Sabotaż kerczeński to kolejny epizod dziwnej wojny, nad którym – jak się zdaje – można się głowić w nieskończoność i bez rezultatu.
Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale na niemożność objaśnienia zastanej sytuacji natrafiamy zawsze wówczas, gdy – wedle terminologii Golicyna – próbujemy analizować podsowieckie zdarzenia i sytuacje z zastosowaniem starej metodologii, dedykowanej dla czasów sprzed bolszewickiego przewrotu. Gdy sięgamy po nową metodologię, którą przekonująco wyłożył autor „New Lies for Old”; gdy przyjmujemy zasadniczą tezę Mackiewicza, nie Rosja a sowiety, wówczas nasze możliwości analizowania zdarzeń, budowania wokół nich wiarygodnych, spójnych hipotez niepomiernie wzrastają. Nie byłoby Twoich wniosków zawartych w artykule o filmie „Wojna Charliego Wilsona”…
http://wydawnictwopodziemne.com/2008/03/02/charlie-wilson-i-wojna-w-afganistanie/
gdybyś nie podążał za klasycznie Mackiewiczowską myślą, że sowiety nie są państwem w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. To samo dotyczy aktualnych zdarzeń ukrainnych, tak mi się zdaje. Choć podzielam Twoje zdanie, że nie wolno nam pomijać żadnej ewentualności, jakkolwiek niewiarygodnej, jak choćby tej, dopuszczającej podmiotowość Ukrainy.
Zdanie odmienne prowadzi nas do wniosku, że aktualna wojna nominalnie toczy się pomiędzy dwoma rywalizującymi ze sobą kolarzami, ale współdzielącymi ze sobą jeden tandem. Nie trzeba być wielkim znawcą tour de sovietique, aby dostrzec, że w takim stanie rzeczy cykliści dysponują nieograniczonymi niemal możliwościami kreacji. Mogą ze swoją wspólną wojną zrobić wszystko… wygrać, przegrać, zremisować. W każdej chwili mogą dowolnie pokierować „opinią publiczną”, którą i tak przecież w ogromniej mierze zawiadują.
Szczegóły opisanego przez ciebie aktu terroru, z niewinną, być może całkowicie przypadkową, ofiarą w roli sprawcy, mogą sugerować próbę odwrócenia sympatii na niekorzyść tej strony, która niemal bez reszty (co bardzo zdumiewa) pozyskała rząd „dusz” na całym świecie, przy sposobności narzucając wszystkim jednostronność swojej wojennej propagandy. Co byłoby, gdyby świat, gdyby zachodni politycy (i nie tylko oni) odwrócili się plecami od ukrainnej sprawy?
Pokój, nowe granice… bliżej Dniepru? Co jeszcze?
Może więcej pompatycznych zapewnień i gwarancji dla sojuszników z Litwy, Łotwy, Estonii?
Niemcy zapewniły, że w razie zagrożenia któregoś z „państw” bałtyckich, przerzucą na to terytorium swoją brygadę w ciągu… 10 dni. Landsbergis (więc pewnie chodzi o Litwę), pociotek słynniejszego sowieckiego agenta wpływu, żachnął się z oburzenia… Biorąc pod uwagę, że dzisiejszy niemiecki kanclerz był w przeszłości jednym z tych, którzy siadali okrakiem na amerykańskich pershingach, coby uniemożliwić ich użycie do ataku na ojczyznę całego postępowego świata, taka reakcja zdaje się ciut niepoczytalna, choć zrozumiała.
Drogi Panie Andrzeju,
Cui bono, zaiste, cui bono!
Nie sądzę, żeby Pan miał rację w szczegółach: a) front południowy (Chersoń, Zaporoże) jest zaopatrywany przez Krym, ponieważ inne drogi są w zasięgu ukraińskich rakiet, a most nie jest; b) krótsza droga nie jest (z definicji) łatwiejsza; c) Amerykanie rzekomo SPECYFICZNIE zastrzegli, by ich rakiety nie były użyte w ataku na Kerczeńśki Most; d) do kogo należą wody w tych akurat okolicach wydaje mi się zupełnie obojętne (albo, jak mówiła moja córka: tego nie wiem, i wiedzieć nie ścem!); e) most ma ogromne znaczenie strategiczne, taktyczne, a nade wszystko SYMBOLICZNE dla ukraińskiego reżymu, zresztą, paradoksalnie, dla obu reżymów.
Ale poza tym oczywiście się zgadzam.
Darek,
„Głowić się w nieskończoność i bez rezultatu”, to znaczy co właściwie? Jaki mierzalny rezultat miałoby mieć nasze głowienie się? Jaki dokładnie – proszę o datę, jeśli łaska – miałby być termin naszego głowienia, żeby uniknąć zarzutu tego nieszczęsnego „głowienia się w nieskończoność i bez rezultatu”? Osobiście, wolę się głowić bez terminu i bez zważania na rezultaty.
Być może należy zastosować metodologię golicynowską do sytuacji na Ukrainie, ale ja ograniczyłem się do metodologi mackiewiczowskiej: staram się, w miarę moich ograniczonych możliwości intelektualnych (nie każdy ma szare komórki na zbyciu), mówić o sytuacji, jak ją widzę, na podstawie opisów dostępnych powszechnie. Nie wydaje mi się, bym oddalił się od tej metodologii, ale z pokorą przyjmę pouczenie, jeżeli tak mi się przydarzyło.
W oczekiwaniu na takowe, pozwolę sobie przytoczyć nieskromnie moje własne słowa z powyższego, zwięzłego (tak mi się zdawało, choć może okazał się rozwlekły) artykułu:
„Wszystkie hipotezy wyjaśniające zniszczenie mostu, opierają się na przekonaniu, iż mamy do czynienia z „autentycznym” konfliktem między dwoma suwerennymi podmiotami politycznymi, co delikatnie mówiąc, wydaje się niesłuszne.”
Na każdym kroku moich rozważań, starałem się podkreślać, że są to „cudze interpretacje”, nie fakty, a przecieki i pogłoski. W czym więc zawiniłem wobec golicynowskiej ortodoksji?
Ale poza tym – oczywiście się zgadzam……………..
Michał,
Niczym nie zawiniłeś. Cóż za pytanie. Specyficznie rozmieszczasz akcenty, na mój gust, ale to przecie Twój artykuł. Zapewne wskazujesz w tekście, że mamy w nim do czynienia z „cudzymi interpretacjami”, nie Twoimi, ale artykuł rozpoczynasz tak:
„Spektakularna eksplozja na moście w Cieśninie Kerczeńskiej nasuwa wiele pytań. Na pierwszy rzut oka, tylko Ukraińcy mogli dokonać takiego aktu, gdyż w ich interesie leży zablokowanie najważniejszej linii zaopatrzenia…”
Czy tylko mnie się zdaje, że to pierwsze zdanie (podobnie jak cały pierwszy akapit) pozostaje w niejakiej sprzeczności z przekonaniem, że nie mamy do czynienia z autentycznym konfliktem dwóch suwerennych państw? Nie ma tu też mowy o „cudzej interpretacji”, zatem czytelnik ma chyba prawo sądzić, że to Twój pogląd, tak czy nie?
Golicyn pisał:
Communist external policy, on the other hand, is global, ideological, and long-range, and has the final objective of world domination.
Nie będę pytał, czy zgadzasz się, że „cudze interpretacje” nie biorą powyższej oczywistości pod uwagę.
Może jednak nieco mocniej należałoby w tej sytuacji podkreślać ich fundamentalną omylność?
Darek,
Jak wiesz, różnimy się w ocenie sytuacji. W moim przekonaniu, istnieją dwie strony w konflikcie, czemu Ty zdajesz się zaprzeczać. Są dwie przeciwstawne sobie siły, które zwarte są w poważnej walce, ludzie giną po obu stronach, logistyczne problemy są autentyczne po obu stronach frontu. Rakiety są wystrzeliwane bez obopólnej zmowy, mosty wysadzane bez konszachtów na najwyższym szczeblu, ludzie są torturowani bez współudziału strony przeciwnej. Tego rodzaju konflikt zbrojny ma swoją nieubłaganą logikę wewnętrzną – logikę eskalacji – i własną dynamikę. Z tego nie wynika, jak zdajesz się mi imputować, że jest to wojna między dwoma suwerennymi państwami.
Golicyn twierdził, że w celu dodania wiarygodności dezinformacji, komuniści wydają autentyczne sekrety; podobnie w celu uprawdopodobnienia konfliktu, należy ten konflikt uczynić autentycznym. Podziemie prlowskie w latach 80., jak sam doskonale wiesz, było przeżarte ubecką agenturą, ale to nie znaczy, że Twoje działania w tymże podziemiu były jakoś „nieautentyczne”. I podobnie jest z walką Ukrainy, która jest absolutnie autentyczna, czego, jak mi się zdaje, nie dostrzegasz.
Fundamentalną omylność można podkreślać w nieskończoność – ach, ta nieskończoność! – ale po co, skoro jest oczywista? Jesteśmy ludźmi i, jako tacy, jesteśmy omylni. Dariusz Rohnka jest omylny – czy naprawdę należy mocniej podkreślać Twoją fundamentalną omylność na każdym kroku? Doprawdy nie widzę takiej potrzeby.
Nie widzę także nic, w zacytowanym przez Ciebie moim zdaniu, ani w całości pierwszego akapitu, z czego miałbym się wycofywać. Nie widzę w tym żadnej sprzeczności. A zatem, żeby odpowiedzieć wprost na pytanie postawione wprost: tak, chyba tylko Tobie jednemu zdaje się, że to zdanie pozostaje w niejakiej sprzeczności itd. Co rzekłszy, jest oczywiście możliwe, że za chwilę pojawią się inni czytelnicy podpisujący się pod Twoją interpretacją.
A jeżeli się pojawią, to rozpatrzę każdą ich obiekcję z największą uwagą, bo chodzi przecież tylko o to, by zbliżyć się do prawdy. Podobnie jak wezmę pod uwagę wyjaśnienie z Twojej strony, gdzie owa sprzeczność leży.
Michał,
Z braku istotnej wiedzy na temat aktualnych zdarzeń, zmuszeni jesteśmy opierać swoje rozważania na hipotezach. Te z kolei wynikają z przekonań, słusznych lub też nie, ukształtowanych na podstawie tego, co udało nam się poznać i zaobserwować w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Obaj, mając ten sam punkt widzenia w wielu kwestiach, w innych różnimy się, niekiedy bardzo. I dobrze.
Sam wychodzę z następującej hipotezy: wojna, w obszarze politycznym, a nie militarnym, nie ma charakteru rzeczywistego konfliktu. To dalszy ciąg długofalowej strategii, zapoczątkowanej 65 lat temu, w czasach Chruszczowa, przez Mironowa i Szelepina.
Z tej perspektywy, nie ma praktycznego znaczenia, czy zamachu na most dokonali bolszewicy ukraińscy czy rosyjscy. Przy tego typu zdarzeniach, jak pokazuje praktyka, służby sowieckie (z pewnością nie tylko te jedne) popełniają ogromną ilość błędów, co czasem pozwala (casus potwornego mordu dokonanego na ludności cywilnej przez moskiewskie służby bezpieczeństwa, co opisałeś w artykule „Burza w Moskwie”) na dochodzenie do bardzo istotnych wniosków. W tym przypadku trudność interpretacyjna wynika z tego prostego faktu, że obie potencjalnie zainteresowane strony (zaangażowanie służb izraelskich czy amerykańskich wolno odłożyć na półkę) to bolszewicy. Jeśli więc uda się odkryć niezaprzeczalny udział służb sowieckich, wciąż zapewne nie będzie wiadomo czy to „Rosjanie” czy „Ukraińcy”.
Jeśli szukać analogii historycznej, to znajdziemy ją w konflikcie sowiecko-chińskim z lat 60. Tamten fałszywy konflikt, także konflikt zbrojny, graniczny, miał dalekosiężne skutki polityczne: zbudował przekonanie o atomizacji bloku komunistycznego, możliwości wygrywania rzekomo istniejących pomiędzy poszczególnymi państwami komunistycznymi rozbieżności ideologicznych, politycznych etc. Tamten spór, tamta wojna miała (i ma w dalszym ciągu) gigantyczne konsekwencje. Spowodowała nie tylko uznanie czerwonych Chin za pełnoprawny podmiot polityki chińskiej i światowej, ale pozwoliła na dynamiczny rozwój komunistycznego kolosa, który stał się czynnikiem ogromnej wagi dla światowej polityki i gospodarki, a dziś jawnie (i bez praktycznych konsekwencji) wygraża czerwoną pięścią w kierunku Tajwanu, jedynego niekomunistycznego skrawka Chin. Kolejny (po związku sowieckim) zbrodniczy komunistyczny moloch wciągnięty został w orbitę pseudo pokojowej współpracy i koegzystencji.
Ukraina nie ma potencjału zbliżonego do chińskiego. Stosunkowo mały kraj, biedny, rzadko zaludniony… Trudno także, na pierwszy rzut oka, dostrzec jakikolwiek związek z celami, realizowanymi przy pomocy fałszywego konfliktu chińsko-sowieckiego. Współcześnie nie trzeba nikogo przekonywać o atomizacji bloku komunistycznego, bo w jego istnienie nikt już nie wierzy. Jedyne co wiąże ze sobą oba, fikcyjne pod względem politycznym konflikty, to – w moim przekonaniu – dalekosiężne cele długofalowej strategii; cele realizowane przy pomocy skutecznie aplikowanej światu nieprawdy.
Jaka może być rola aktualnego konfliktu? Jedyne co można powiedzieć z absolutną pewnością to to, że nie ma związku z celami deklarowanymi przez agresora. Ani ludność wschodniej Ukrainy, ani zajmowane czy już zajęte terytoria nie mogą mieć żadnego praktycznego znaczenia z punktu internacjonalnych celów Moskwy. Wojna nie jest tu przedłużeniem polityki, ale rodzajem wybuchowej inicjacji, zmierzającej do wytworzenia nowych stosunków w polityce europejskiej i światowej.
Spróbujmy postawić się w sytuacji któregoś z mężów opatrznościowych współczesnej Europy, któregoś z Scholzów, Macronów, von Leyenek, Trussek, a może i ich zamorskich kuzynów, Bidenów, i pogłowić się przez moment nad nie całkiem leninowskim pytaniem: co robić?
Czy „Rosja” jest w ogóle do uszczypnięcia? Przykład sankcji intencjonalnie nakładanych na energetyczne surowce strategiczne jest wymowną ilustracją stanu rzeczy lub – jeśli kto woli – karykaturą impotentnych restrykcji. Bo owe działają na wywrót. Nie Zachód na Rosję, ale Rosja na Zachód (zabawne, że w sposób po bolszewicku dyskretny) nakłada embargo. To trochę tak jakby Anglia doby blokady kontynentalnej niszczyła własną flotę handlową z rozmysłem, okrutnie odcinając w ten sposób animatorów zakazu handlu z Brytanią od angielskich ciepłych sukien.
Podobnie rzecz się ma z pomocą militarną. Jest chęć, ale jakby brakowało woli. To przekłada się na mizerne efekty, przynajmniej w zestawieniu z nominalną potęgą zbrojeniową „Rosji”. Przekazywany sprzęt (liderem w tym zakresie jest peerel) jest w lwiej części starosowieckiej proweniencji. Zapewne, gdyby pojawił się po wschodniej stronie frontu, zostałby uznany za niewiele wart szmelc, po zachodniej – stanowi istotne wzmocnienie. To zgodne z uprawianą światową propagandą, pozostającą pod przemożnym wpływem ukrainnej manipulacji przemieszanej z agitacją, w efekcie której nie sposób czegokolwiek wywnioskować z napływających co kilka minut wojennych komunikatów.
Wstrzemięźliwość pomocowa Zachodu może być uznana za przejaw instynktu samozachowawczego – nie drażnić kremlowskiego niedźwiedzia. W zachodniej optyce nie jest to już co prawda niedźwiedź sowiecki, ale nadal dysponujący atomowymi kłami. Zachód, słusznie czy nie, obawia się wciągnięcia w zgubny konflikt. W ten sposób cofamy się w dziejach świata o małe siedemdziesiąt lat, do czasów, w których broń atomowa skutecznie zbalansowała politykę. Atom w sowieckich rękach zamroził (w rzeczywistości pogrzebał) wszelkie ideologie i pomysły wyzwalania. To jest constans. Dzisiaj ten sam atomowy straszak paradoksalnie może utorować drogę „wyzwalaniu”, ale w kierunku retrospektywnym, znanym z czasów niedawnej, ii wojny światowej… przez armię czerwoną spod władzy nazistowskiego reżimu: dziś ukraińskiego, jutro estońskiego, łotewskiego, litewskiego, fińskiego etc.
Być może Zachód wie, że iii wojna światowa nie jest celem. Być może zdaje sobie sprawę, że nie trzeba było tak gigantycznej „operacji” jak agresja na Ukrainę, aby taki konflikt wywołać. Być może dlatego europejska publika szydzi dzisiaj z tępego Putina, potrząsającego jakoby atomową szabelką. Ale czy pogrążony dziś w panicznym strachu Zachód stara się w ogóle dociec, o co chodzi? Czy rozumie, że wytykana dziś rzekoma słabość Kremla, jutro może okazać się jego, Zachodu, własną słabością?
Od pierwszych dni konfliktu powstałe w wyniku pierestrojkowej prowokacji twory jak Ukraina czy peerel usilnie starały się spowodować czynny udział Zachodu w konflikcie. Wówczas to się nie powiodło. W istocie jednak nigdy nie zarzucono stosownych wysiłków, a dylemat aktywność versus bierność wciąż pozostaje nie rozstrzygnięty. Sprowadza się do prostego pytania: dać się wciągnąć (narażając przy okazji świat na atomową apokalipsę) czy ułagodzić atomowego Putina kolejną cząstką Ukrainy, zachowując dla siebie pozycję, jaką w średniowieczu stwarzał system feudalny, a więc: zapewniając sobie zgodę kremlowskiego seniora na dowolne rozporządzanie europejskimi wasalami.
Jeśli tak, jeśli przyjąć, że taki schemat może zostać zaaprobowany w nieodległej przyszłości, przychodzi ochota na zadanie kolejnego pytania: ile ten kolejny etap potrwa? Oraz – jaki będzie kolejny krok w pochodzie sowieckiej strategii?
Darek,
Napisałeś „komentarz-artykuł”, który jest prawie równie długi jak mój tekst powyżej. Nie wiem doprawdy, jak się do tego odnieść. Nie zamierzam pisać komentarza, który jest artykułem, a z drugiej strony, piszesz o rzeczach merytorycznie ważnych, więc z trudem tylko mógłbym to zostawić bez odpowiedzi.
Zajmę się tu pokrótce kwestią formalną. Po raz któryś powtarzasz ten sam punkt, który wydaje mi się albo oczywistością, której powtarzać nie należy, bo słuchać hadko, albo kompletnym szaleństwem, które prowadziłoby nas do zawieszenia sądu w każdej sytuacji, a wówczas przyjęcie Twoich słów jako zasady, równałoby się storpedowaniu wszelkich pryncypiów niniejszej witryny poniżej linii wodnej. Trafiony-zatopiony.
Piszesz mianowicie o rzekomym „braku istotnej wiedzy na temat aktualnych wydarzeń”. Co to ma znaczyć? Czy mamy czekać, aż historycy się wypowiedzą i to da nam „istotną wiedzę”? Tak jak np. historyczna wiedza na temat upadku komunizmu? Czy dopiero poznawszy ją, nabieram prawa do wypowiadania się? Czy też powinienem czekać na bardziej „istotną wiedzę”? A może powinniśmy czekać na „otwarcie archiwów”? Czy to wypełni luki w istotnej wiedzy? Czy też czekać należy na dezerterów, którzy rzucą snop światła w ciemne kąty i … dadzą nam wiedzę istotną?
Twój brak istotnej wiedzy można ewentualnie interpretować jako skrajny sceptycyzm: nigdy naprawdę nie WIEMY nic. Nasza wiedza jest niedoskonała, ponieważ nasze poznanie jest niedoskonałe, więc zawieśmy pogląd i nabierzmy wody w usta, zamknijmy gęby na kłódkę, albo zaklneblujmy się z własnej nieprzymuszonej woli. Bo po co zastanawiać się, skoro i tak nasza wiedza istotna jest istotnie niewiedzą? A istotowa niewiedza do czego nam się przyda? Po co snuć hipotezy, kiedy istotnie … A! Hipotezy!…
„Zmuszeni jesteśmy opierać swoje rozważania na hipotezach”, piszesz. Ejże! A czy nie po prostu rozważamy? Czy nie po prostu wypowiadamy opinie? Czy nie po to stworzyłeś niniejszą witrynę, żeby stworzyć miejsce, na którym można wypowiadać opinie? Może źle Cię zrozumiałem przed laty, ale tak chyba być miało, nie? Mieliśmy wypowiadać nasze opinie, których nikt nie odważyłby się publikować gdzie indziej; mieliśmy zapraszać innych do podważania naszych hipotez, wedle najlepszej tradycji FALSYFIKACJI, a nie weryfikacji, jako metody myślenia; zapraszać innych do wypowiadania, a nie do wspólnego milczenia. Czyżbym się mylił? Cóż może brak wiedzy istotnej – w przeciwieństwie do wiedzy jakiej? – mieć wspólnego ze stawianiem śmiałych hipotez i falsyfikowaniem ich? A cóż może być ciekawszego ponad śmiałe rozumowanie?
Mało tego, na ile pamiętam, brak istotnej wiedzy na temat tego, co Józef Mackiewicz robił w styczniu 1926 roku, nie powstrzymywał nas obu przed dociekaniami, przed dywagacjami na ten temat, przed roztrząsaniem szczegółów, przed interpretacją drobiazgów – przed snuciem hipotez wreszcie. Pisaliśmy o tym obaj szczegółowo i pozostaliśmy raczej w niezgodzie co do sytuacji, ale mnie osobiście wydało się to fascynujące, pouczające i informatywne. Czy mamy teraz skasować te „Dociekania” http://wydawnictwopodziemne.com/category/debaty/dociekania/, bo nie mamy wiedzy tajemnej tudzież istotowo esencjonalnej? Kiedy Herodot użył słowa „istoriai”, to nie miał na myśli historii, jak my ją rozumiemy, ale dociekania, poszukiwania, badania.
Obok Twego stosunku do wiedzy w jej części istotnej, najbardziej zdumiewa mnie Twoje podejście do hipotez. Piszesz: „zmuszeni jesteśmy opierać swoje rozważania na hipotezach. Te z kolei wynikają z przekonań, słusznych lub też nie, ukształtowanych na podstawie tego, co udało nam się poznać i zaobserwować”.
Hipoteza nie jest punktem wyjścia w rozważaniach, ale zaledwie punktem dojścia pierwszej fazy rozważań (drugą fazą jest, wspomniana już, bezwzględna falsyfikacja). Formułejmy hipotezy nie na podstawie przekonań, ale faktów takich, jak je widzimy, z pełną świadomością niedoskonałości naszego poznania. Z Twojego pierwszego akapitu wynikałoby, że rozumujesz w taki sposób: na podstawie swych uprzedzeń, nieweryfikowalnych przekonań ukształtowanych przez życie, wysuwasz hipotezy bez jakiegokolwiek odwołania do rzeczywistości, skoro odrzucasz wszelką wiedzę ze względu na jej nieistotność. Oczywiście, każdy czytelnik tej strony wie, że tak nie jest, i Ty sam też wiesz, że tak nie jest, więc czy nie należałoby jednak zrewidować tak apodyktycznie wyrażonego stanowiska?
Przytaczamy obaj często parę znakomitych publicystów, na których zapewne warto się wzorować. Zastanówmy się więc, czy Barbara Toporska z braku istotnej wiedzy na temat aktualnych zdarzeń, zmuszona była opierać swoje rozważania na hipotezach, wynikających z jej przekonań, gdy pisała, że spór sino-sowiecki jest prowokacją? (Pisała o tym w 1960 roku, na ćwierć wieku przed Golicynem.) Czy też raczej brała informacje powszechnie osiągalne, dostępne każdemu, nie przejmowała się, że jej wiedza jest nieistotna (ja bym powiedział: niepełna, niedoskonała), nie czekała na pojawienie się Golicyna dla potwierdzenia jej tezy, ale interpretowała dane w racjonalny sposób i stawiała hipotezę: nie ma żadnego sporu, rozpad między sowietami i chrlem jest kiepskim przedstawieniem dla konsumpcji Zachodu. Wyrażała swoją opinię.
Czy możemy, proszę, dać spokój „brakowi wiedzy istotnej”? Porzucić „hipotezy wynikające z przekonań”? A zająć się w zamian meritum?
Michał,
Pisałem o braku istotnej wiedzy, ponieważ aktualna sytuacja odbiega znacząco od medialnej normy. Przekazem w 99% steruje propaganda sowiecka, ukrainna. To bardzo utrudnia interpretację zdarzeń, no nie do końca… bo taki stan rzeczy podpowiada milczenie kremlowskiej agentury wpływu. Stąd można zaczerpnąć ciekawe (myślę) pytanie, dlaczego owa milczy?
Po trzykroć, zgoda! Przejdźmy do meritum. Co będziemy rozważać?
Darek,
Widzę, że upierasz się przy „braku wiedzy istotnej”, co poniekąd utrudnia przejście do meritum. Zatem, z wrodzonego mi lenistwa, pozwolę sobie skopiować długi fragment mojego artykułu o Toporskiej http://wydawnictwopodziemne.com/2011/01/03/szyjki-rakowe-do-pulardy/:
Józef Retinger zainicjował rozmowy w Hotelu de Bilderberg w maju 1954 roku. Celem dorocznych spotkań była propagacja idei „Stanów Zjednoczonych Europy” i strategiczne rozważania na temat przyszłości świata. Prlowskie służby wywiadowcze przekazały kgb nagranie dyskusji na spotkaniu Grupy Bilderberg w roku 1958 lub 1959. Golicyn pisze:
„To wpływowe grono dystyngowanych zachodnich mężów stanu i komentatorów debatowało możliwości rozłamu w stosunkach chińsko-sowieckich, potencjalne konsekwencje dla bloku komunistycznego i sposoby wykorzystania tej sytuacji z pożytkiem dla Zachodu. Te materiały znalazły się wśród wielu dokumentów, które osobiście przywiózł do Chin generał Sacharowskij. Wśród innych dokumentów przekazywanych Chińczykom przez KGB znalazły się tajne oceny amerykańskiego Departamentu Stanu na temat różnic w komunizmie sowieckim i chińskim, oraz omówienie chińskiej reakcji na wizytę Chruszczowa w USA w roku 1959. Kopia tajnego raportu przedłożonego NATO w 1959 r. przez byłego Sekretarza Generalnego, Spaaka, w którym omawiał rozdźwięki w relacjach sowiecko-chińskich oraz ich konsekwencje dla NATO, została również dostarczona Chińczykom przez KGB.”
I w ten sposób podejrzanej konduity polski emigrant przyczynił się do jednej z najbardziej udanych sowieckich prowokacji. Golicyn pisze o tym w roku 1984, analizując dostępne mu dokumenty historyczne i odwołując się także do własnej wiedzy z czasów przed ucieczką na Zachód. Barbara Toporska pisała o tym w liście do Grydzewskiego w roku 1960, a więc obserwując wydarzenia na żywo:
„Mimo wielkiego nowego hałasu na temat rozbieżności Moskwa-Pekin, źródła wydają mi się bardzo niepoważne, i podejrzewam ciągle, że dezinformacja własna zasilana jest przez dezinformację komunistyczną z bardzo wyraźnym celem.” [List 149]
Jest to komentarz do tekstu wydrukowanego następnie w Wiadomościach w październiku pt. „Semantyka i polityka”:
„Np. Pan Salisbury, który jest ‘sowietologiem’ pisma o tak wielkim nakładzie jak New York Times, inspiruje gorzej płatnych ‘sowietologów’ z pism o mniejszym nakładzie, a więc i mniejszym autorytecie. Po czym wokół kuli ziemskiej zaczynają obiegać fantazje na temat ‘napięć sowiecko-chińskich’ albo ‘opozycji Susłowa na Kremlu’, i argumentem staje się, że ‘wszyscy’ tak sądzą, widzą, wiedzą.
Ach, żeby ci ‘wszyscy’ zechcieli chociaż trochę myśleć!
Oczywiście, ani zwykły czytelnik ani zwykły dziennikarz, nie może drogą telepatyczną sprawdzić tekstu gazety chińskiej. Ale może i powinien odnosić się krytycznie do wiadomości, które nie są prawdopodobne. Tymczasem co się dzieje: wiosną br. korespondent AFP nadaje depeszę z Pekinu, że w chińskim Czerwonym Sztandarze wydrukowano artykuł, atakujący ‘niedwuznacznie’ Chruszczowa w słowach niezwykle ostrych, bo nazywających jego koncepcje polityczne bredniami i nonsensem. Wiadomość ta ukazuje się na pierwszych stronach najpoważniejszych dzienników Europy i Ameryki, a poważni ‘sowietolodzy’ komentują uczenie, że jest to logiczny bieg wydarzeń, tzn. taki, który ma swoje przyczyny i będzie miał skutki. Tymczasem wystarczy szczypta zdrowego rozsądku, żeby przyjąć, a raczej odrzucić informację jako nieprawdopodobną.”
Toporska relacjonuje dalej, że chiński artykuł był w istocie pochwalny pod adresem Chruszczowa, ale żadne z pism, które wcześniej reklamowały rzekomy „rozłam”, nie zamieściło sprostowania.
„Jest to tylko jeden z bardzo licznych przykładów faktomontażów, które służą za punkt wyjścia dla spekulacji politycznych. Tym, którzy chcieliby się pocieszać, że czynni politycy są mądrzejsi od politycznych publicystów, przypomnę, że po wyjeździe Chruszczowa ze Stanów Zjednoczonych powołano tam coś w rodzaju specjalnej komisji, zbierającej impresje świadków z min Chruszczowa, którymi miał reagować, gdy zagabywano go o stosunek do Chin komunistycznych. Sądzę, że równie dobrze można by szukać informacji w kabale.
Moje wywody nie mają na celu udowodnienia, że między Moskwą a Pekinem panuje harmonia. Raczej w nią wątpię, bo komunizm jest bardzo cierpkim ustrojem, więc harmonia jest trudna. Trzeba jednak zupełnej ignorancji w sprawach komunizmu, by się nie orientować, że wszystko co się dzieje wewnątrz jakiegokolwiek Komitetu Centralnego, lub we wzajemnych stosunkach między sztabami KC, jest otoczone największą tajemnicą. Na zewnątrz nie przenika nic, co nie zostało świadomie przeznaczone dla dezinformacji. (…)
Dlaczego więc Zachód upatruje ciągle kości niezgody między Chruszczowem a Mao Tse-tungiem w tym, że Chruszczow ma być rzekomo za pokojem a Mao za wojną?
Odpowiedź na to pytanie jest niestety jedna: ponieważ Zachód chciałby, żeby tak było.”
Cytuję ten artykuł obszernie, gdyż ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Toporska skreśliła ów fragment ćwierć wieku później, przygotowując tekst do wydania w tomie Droga Pani.
Tyle ja przed laty. Zastanówmy się, czy Toporska miała do czynienia z „medialną normą” (cokolwiek by to miało znaczyć), czy nie? Czy dostępne jej źródła NIE były sterowane przez sowiecką propagandę? Czy narzekała na brak „istotnej wiedzy”? Czy zarzekała się, że będzie mówić tylko o swych uprzedzeniach, bo „interpretacja zdarzeń” jest utrudniona? Czy też brała byka za rogi i mówiła prawdę?
Michał,
Metodologia Barbary Toporskiej robi wrażenie i z pewnością wiele można się od niej nauczyć, zwróć jednak uwagę, że przy zastosowaniu jej metody nie sposób odpowiedzieć na pytanie: kto zniszczył most? Tzn. nie sposób sięgnąć po objaśnienie detalu, jednostkowego zdarzenia.
Na to pytanie nie sposób także odpowiedzieć przy zastosowaniu żadnej innej metody (pojmanie i przesłuchanie Putina lub Zelenskiego wykluczam jako mało realne). Jedyne co możemy rzec to to, że most zniszczyli bolszewicy moskiewscy lub bolszewicy kijowscy, albo też dokonali tego pospołu.
Ty zdajesz się wykluczać apriorycznie trzecią ewentualność. Może typujesz słusznie, ale czy zgodnie z metodologią Barbary Toporskiej i z własnym, lapidarnym wnioskiem:
„Inaczej mówiąc, wszystkie hipotezy wyjaśniające zniszczenie mostu, opierają się na przekonaniu, iż mamy do czynienia z „autentycznym” konfliktem między dwoma suwerennymi podmiotami politycznymi, co delikatnie mówiąc, wydaje się niesłuszne.”
A może ja po prostu wciąż źle odczytuję ten najkrótszy z Twoich tekstów?
Darek,
Jak mówiłem wcześniej, nie widzę, jak można przejść do meritum, skoro trzymasz się twierdzenia o nieistotności wiedzy i … jak to było? Muszę sprawdzić raz jeszcze: o „opieraniu rozważań na hipotezach, które z kolei wynikają z przekonań”. Konsekwencją Twojej błędnej metodologii jest, że wychodzisz z hipotezy i pozostajesz przy niej bez względu na rzeczywistość. Cytuję: „jedyne co możemy rzec to to, że most zniszczyli bolszewicy moskiewscy lub bolszewicy kijowscy, albo też dokonali tego pospołu”. qed. Koniec kropka. Ale to był Twój punkt wyjścia, który okazał się punktem dojścia, bo w ogóle nie ma możliwości wyjścia z tej karuzeli. Zawrót głowy jest jedyną konsekwencja takiej metody. Trzeba zejść z karuzeli, ochłonąć, odetchnąć świeżym powietrzem i zabrać się do falsyfikacji własnych założeń.
Czy warto przypominać zasadę, że hipoteza, której nie da się sfalsyfikować, bo jest słuszna niezależnie od zmiennych faktów i informacji – jest z całą pewnością niesłuszna? Że zacytuję pewnego filozofa: Darku, asymptotycznie zbliżasz się do akosmizmu.
(…)”jedyne co możemy rzec to to, że most zniszczyli bolszewicy moskiewscy lub bolszewicy kijowscy, albo też dokonali tego pospołu”(…)
Czy warto przypominać zasadę, że hipoteza, której nie da się sfalsyfikować, bo jest słuszna niezależnie od zmiennych faktów i informacji – jest z całą pewnością niesłuszna?
————————————————————————————————-
W kwestii formalnej; tą akurat da się łatwo sfalsyfikować jeżeli most zniszczyli np. Polacy lub Filipińczycy. To nie jest równoważnik zdania typu „Wszyscy kawalerowie są nieżonaci.”
Co oczywiście nie rozwiązuje naszych dylematów związanych z tą dziwną wojną. Coś jak zapomniana wojna chrl z drw z 1979 roku tylko na nieco większą skalę i w Europie.
Drogi Panie Amalryku,
Miałem nadzieję, że mnie Pan poprawi, jeżeli będę wygadywał głupstwa. Tu jednak chodziło o coś innego. Teza szczególna dotyczy mostu, ale wywodzi się z ogólniejszej tezy, że wszystko, cokolwiek się dzieje, jest bolszewicką prowokacją i jest na rękę bolszewikom. Most wysadzony przez Ukraińców? Bolszewia. Przez sowieciarzy? Bolszewia. Mossad? Też bolszewia. To jest właśnie ta niefalsyfikowalna teza, która zbliża nas do akosmizmu. („Każdy kawaler jest nieżonaty”, to chyba po prostu tautologia, czy nie?)
Co rzekłszy, całkowicie przyjmuję, że pozycja zajęta przez globalny bolszewizm, jest w istocie taka, że czerpią zyski z prezydentury Trumpa na równi z prezydenturą Bidena, i nie inaczej byłoby, gdyby zamiast Trumpa była Clintonowa, a zamiast Bidena stara baba z wąsami, z czego wynika, że i ja jestem otwarty na zarzut niefalsyfikowalnych twierdzeń.
Ale wszystko to razem rozbija się jakoś o tę dziwną wojnę. Dlaczegoś nie wydaje mi się, żeby tu można powiedzieć, że wsio idiot po płanu (choć bardzo lubię tę piosenkę).
Nie wiem wiele o wojnie z drw. Proszę powiedzieć więcej.
Ale chcę osobno napisać o całym tym problemie, który wywołała dziwna detonacja na dziwnym moście w dziwnej wojnie.
Michał,
„…wszystko, cokolwiek się dzieje, jest bolszewicką prowokacją i jest na rękę bolszewikom…” –
Czy to aby ma być moja „teza”?
Prowadziłem już kiedyś dyskusję na podobny temat, z JRN.
Ja nie wiem, jaka jest Twoja teza. Jak już mówiłem kilkakrotnie, nie rozumiem, co mają znaczyć słowa o braku istotnej wiedzy i opieraniu się na hipotezach wynikających z przekonań. Na ile to rozumiem, to nie ma sensu, więc wolę się trzymać twierdzenia, że nie rozumiem.