III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Moim zdaniem, walka jest niemożliwa,
więc tym bardziej należy do niej dążyć.
Barbara Toporska

Lektura Straconych złudzeń Balzaka zachęciła Józefa Mackiewicza do profesjonalnego pisania. Znaczący omen w przypadku pisarza, któremu nie brakowało okazji do rozczarowań, niczym wierny pies postępujących krok w krok za jego życiowymi perypetiami. Napełniały jego pióro szczyptą goryczy zaprawionej melancholią. Myliłby się jednak czytelnik, zakładając, że musiały wpłynąć na dokonywane wybory. Nie żywił złudzeń, a rzeczywistość odzierał z pozorów. Mimo przeciwności, pozostawał przy zasadniczej idei: „Biej kommunistow, spasaj swobodnuju mysl!” – pisał do Miłosza. Identyczną myślą obdarzał wielu korespondentów.

Nie inaczej było w połowie lat 70. XX wieku, gdy obwieszczał klęskę hołubionej idei kontrrewolucji: „Nie ja wygrałem. Wygrali ci, którzy organizują instynkt narodu. Ja przegrałem z kretesem”. Mocne słowa, sankcjonujące niejako stan rzeczy. A jednak klęska, najbardziej oczywista, nie oznaczała śmierci idei. Nie skłoniła Mackiewicza do kapitulacji, nie wytrąciła pióra z ręki, choć – o czym będzie mowa – robiono wiele, aby jego pisanie ograniczyć. W takich okolicznościach rozpoczynał kolejną, ostatnią już ideową batalię, której historię wypada prześledzić pieczołowicie. Istotnym przewodnikiem w tym niełatwym zadaniu będzie wydany w 2020 roku Tom 29 Dzieł Józefa Mackiewicza*).

Dlaczego spośród 35 tomów Dzieł (osiem z nich stanowią listy) wybrałem akurat: Listy od i do Janusza Kowalewskiego? Powodów jest więcej, ale skupię się na jednym: na rzadkiej bezpośredniości przekazu. Mackiewicz nie poruszał w listach do Kowalewskiego nazbyt wielu kwestii osobistych, ale nie hamował ręki przed spisywaniem w otwarty sposób swoich refleksji politycznych. Formułował hipotezy bez owijania w bawełnę. Kowalewski odgrywał rolę medium, przy pomocy którego artykułował Mackiewicz to wszystko, czego nie mógł powiedzieć za pomocą coraz rzadziej drukowanych artykułów, a nawet wydawanych własnym sumptem broszur.

Pan mnie gruntownie nie czyta, a jeżeli i czyta to nie przywiązuje najmniejszej wagi… – pisał w jednym z listów.

Miewał Kowalewski problemy z trafnym odczytywaniem Mackiewiczowskiego przekazu. Sposób ujmowania przez Mackiewicza rzeczywistości nie mieścił się w ogólnie przyjętych schematach rozumowania o świecie, polityce, historii, a chęć zrozumienia tego czegoś, co tak bardzo pisarza wyróżniało przegrywała z nawykiem bagatelizacji niezrozumiałego. Nierzadko przypisywano mu poglądy, których nigdy nie wyraził, za to dobrze komponowały się z wyimaginowanym wizerunkiem emigracyjnego niezłomnego. Nie rozumiano o czym mówił, na czym polegała istota jego koncepcji historiozoficznych czy politycznych. Notorycznie przypisywano mu idee, pozostające w sprzeczności z jego własnymi. Gubili się recenzenci jego książek. Żartował, że dzieje się tak nie z winy czytelnika, ale autora, który pisać nie potrafi. Trudny do objaśnienia paradoks, biorąc pod uwagę poczytność i uznanie dla jego dzieła. Nasuwa się wyjaśnienie banalne: to nie czytelnicy mieli problem, a polrealistyczni komentatorzy, którym nie wypadało nadto przytakiwać.

W komfortowym położeniu byli komuniści – nie musieli udawać; był ich największym wrogiem, czego nie taili, wyznaczając mu miejsce odrębne. Jego zapatrywania stały się swoistym metrem z Sèvres antykomunizmu. Ze wszystkim co było poniżej tej długości, wolno się było układać. Polrealiści mieli z nim nieustający ból głowy. Nie mogli wprost potępiać jego antykomunistycznej idei, nie sposób było także podejmować z nim dyskusji. Stąd skłonność do unikania bezpośredniej konfrontacji. Wybierano różnorodne metody: nieścisłą interpretację jego słów; przypisywanie mu poglądów, których nie wypowiedział; pomijanie niewygodnych tez (w jednym przypadku, czytelnik o znanym nazwisku „zapomniał”, że książkę Mackiewicza czytał); przytakiwanie, z dezaprobatą formułowaną za plecami. Korespondencja z Kowalewskim jest, do pewnego stopnia, interesującą ilustracją tej praktyki.

Zacznijmy od nici porozumienia, silnej, która najlepiej wyjaśnia kwestię zażyłości pomiędzy Józefem Mackiewiczem i Barbarą Toporską z jednej strony, Januszem Kowalewskim z drugiej:

…wszystko Panu – pisał Mackiewicz – wybaczam za jedno – wreszcie! – prawdziwe i słuszne postawienie sprawy: rozbić to trzeba w drebiezgi. Wojna i tylko wojna; kontrrewolucja. To czego wszyscy boją się wypowiedzieć, Pan wreszcie wypowiedział.

Kowalewski miał liczne okazje dla poznania komunizmu. Przez czwartą dekadę XX wieku, aż po styczeń 1940, gdy jako pracownik czerwonego sztandaru trafił do sowieckiego więzienia, był działaczem komunistycznym. Komunistą konsekwentnym, bo swojej idei nie porzucił łatwo, ani w więzieniu, ani w sowieckim obozie na północy Uralu, ani w armii Andersa, z którą wywędrował z raju krat. Jak wynika z listu pisanego do Zygmunta Nowakowskiego w styczniu 1947, sam nie potrafił określić, kiedy nastąpiło jego zerwanie z komunizmem. Możliwe, że miało to miejsce w dobie powstania warszawskiego, ale i tego nie był pewien: „… narkotyk tresury partyjnej i ‚żelaznej bolszewickiej dyscypliny’ działa dłużej w organizmie niż alkohol, który podobno, siedzi tam pięć lat, licząc od ostatniego łyku”. Nie można zatem wykluczyć, że pozostałości komunistycznych ideałów pozostały w jego krwiobiegu, gdy po wojnie uczył – jako „swojego rodzaju korepetytor” – Nowaka-Jeziorańskiego komunizmu. Jeśli nawet komunizm nie był już wówczas dla niego procesem „ulepszania, doskonalenia, pięknienia i odradzania się człowieka w nowym świecie ideału sowieckiego”, trudno wyzbyć się wrażenia, że cośkolwiek z tych tkliwych sentymentów mogło przeniknąć do głowy ucznia/słuchacza. Nie wydaje się to całkiem niemożliwe, biorąc pod uwagę późniejsze poczynania dyrektora RFE.

Kowalewski radykalnie zmienił poglądy polityczne, wybierając walkę z komunizmem. Był w tym punkcie stały, choć bezkompromisowość przychodziła mu z niejakim trudem. Gdy w 1959 roku, po kilku latach wahań, decydował się na wystąpienie z NiD-u (Niepodległość i Demokracja), ze względu – jak pisał – na „neutralizm” organizacji, swoją decyzję kwitował dopiskiem: „B. chętnie wrócę do organizacji, jeśli wejdzie na drogę… walki – nie rokowań z komunizmem.” To wyróżniało Kowalewskiego. Gdy świat polrealistycznej emigracji popadał w pogodzenie z losem, nie stać go było na aprobatę.

Mackiewicz daleki był od bezkrytycznej oceny londyńskiego korespondenta, choć nie szczędził mu komplementów. Nie do pominięcia wydaje się w tym miejscu anegdota zapisana w liście do Michała K. Pawlikowskiego. (Nazbyt wyraziście obrazuje autora Drogi powrotnej.) W spadku po Stanisławie Kodziu, dostał Mackiewicz kilka książek, a pomiędzy nimi cenne wydanie Mein Kampf. Zajrzał do wnętrza: „Coś niesamowitego. Nie chodzi o treść. Jest to poziom, nawet w tematyce neutralnej, półinteligenta. Arogancja+ignorancja. Z polskich pisarzy przypomina mi najbardziej Janusza Kowalewskiego”.

Nie nazbyt wysoko lokował intelektualną rangę Kowalewskiego, a jednak znajdował w nim inteligentnego odbiorcę najbardziej śmiałych tez, z proliferacją których miał coraz większe problemy. Nie tylko dlatego, że przegrywał z hydrą emigracyjnej cenzury, także dlatego, że w sposób naturalny kurczyło się grono epistolografów, z którymi mógł prowadzić swobodny dyskurs polityczny. Jeden z najbliższych korespondentów, Michał K. Pawlikowski, wobec którego pozwalał sobie na najbardziej intymne wyznania, zmarł w maju 1972 roku. Z Pawłem Jankowskim, powiernikiem idei i zamierzeń, wymienił ostatnie listy w grudniu 1974. Z innymi korespondentami, z redaktorami emigracyjnych periodyków: Giedroyciem, Grydzewskim, Chmielowcem, Sakowskim, Kossowską, choć nie stronił od poruszania kwestii politycznie drażliwych, nigdy nie osiągnął tego stopnia konfidencji, aby w listach do nich sprawy szczególnie go nurtujące podejmować z całkowitą otwartością. To samo dotyczy obszernej listy adresatów Mackiewicza pomieszczonych w 35 Tomie Dzieł.

Początki tej, jakże istotnej dla poznania Mackiewicza, korespondencji nie były łatwe. Mam przed sobą nieduży zbiór tekstów z roku 1968, obejmujący zaledwie cztery listy, pisane pomiędzy październikiem a końcem grudnia. Zdają się obrazować determinację Mackiewicza w poszukiwaniu… politycznego dyskutanta. Pisane były w epicentrum batalii, prowadzonej przez Jeziorańskiego, której celem było odizolowanie antykomunizmu; nie tylko antykomunizmu Józefa Mackiewicza, ale także Barbary Toporskiej.

W tym czasie dostają list, w którym mowa o wizycie Kowalewskiego w Monachium oraz o „pokłonie” składanym Nowakowi: „(przysięgam, że to nie był pokłon, tylko taktyczna konieczność)”. To wyznanie musiało wywrzeć na adresatach przykre wrażenie. A jednak, w obszernym liście-odpowiedzi, Mackiewicz pominął kompromitujące zabiegi Kowalewskiego. Ucieszony z takiego obrotu spraw zapowiedział się z odwiedzinami, przy okazji kolejnej wizyty w RFE. Słowa nie dotrzymał: „Byłem w Monachium tylko jeden dzień. Mimo to miałem zamiar Państwa odwiedzić i wytłumaczyć się z wielu spraw i sprawek… […] Robiono mi nadzieje że jeśli porozmawiam z Nowakiem to uda mi się stworzyć możliwości zarabiania w W.E. […] Zdecydowałem się więc na to poniżenie. Dostałem w zęby. Ogarnia mnie dziki szał na wspomnienie tej chwili…”. W odpowiedzi Mackiewicz pisał: „Kilka dni i nocy czekałem z butelką wódki i życzeniami noworocznymi, ale daremnie…”.

Był wyrozumiały. Nie zwykł także zajmować swoimi nastrojami świata. Najbardziej uderzający przypadek umiarowiania reakcji, jaki przychodzi mi na myśl, związany jest z paszkwilem Korbońskiego W imieniu Rzeczypospolitej, opublikowanym przez Giedroycia.

Z nieopisanym po prostu zdumieniem dowiedziałem się onegdaj (dokładnie w sobotę 11 bm. u Wł. Popławskiego), i to zupełnie przypadkowo, że wydana przez Kulturę książka Korbońskiego zawiera podłe oszczerstwa pod moim adresem. Wrażenie było tak piorunujące, że musiałem ochłonąć kilka dni zanim zasiadłem do tego listu. Choć przyznam, że jeszcze nie potrafię otrząsnąć się z niego całkowicie.

Nie znał szczegółów związanych z kulisami paszkwilu (to Giedroyc nakłaniał autora do opisania rzekomej kolaboracji Mackiewicza), niewątpliwie jednak publikacja w sposób nikczemny szargała jego imię. A jednak nie zareagował jak należałoby oczekiwać – zerwaniem stosunków z Giedroyciem. Przeciwnie. Napisał merytoryczny list, w którym naświetlił sens i cel ataków pod swoim adresem, wyrażając przekonanie, że redaktor Kultury „nie zdawał sobie sprawy z miary tej, wyrządzonej mi krzywdy”.

W recenzji z Miasojedowa, Michał Sambor (Michał Chmielowiec) pisał:

Metoda Mackiewicza opiera się na rozróżnieniu między współczuciem a tylko jego etymologicznym synonimem: sympatią. Można (i należy) głęboko współczuć z cierpiącym człowiekiem także wtedy gdy nie wywołuje w nas sympatii, a nawet gdy jest antypatyczny. Do tego właśnie, zacieranego lecz nie dającego się wymazać, poczucia ogólnoludzkiej wspólnoty w cierpieniu odwołuje się Mackiewicz. „Starszawy żandarm carski” nie jest mniej człowiekiem od – na przykład – młodego powstańca polskiego i nigdy nie jest bardziej do niego – i do każdego z nas – podobny niż wtedy gdy cierpi i gdy go spotyka krzywda.

Kowalewski był bardzo cennym źródłem londyńskich informacji, których pozyskiwanie wraz z upływem lat stawało się coraz trudniejsze.

Tutaj wszystko, z wyjątkiem tego co liczy na dolary z łaski Nowaka, jest przeciw niemu i po naszej stronie. Najogólniej sam Generał, który jest wielkim Pana przyjacielem i ostatnio miał długą rozmowę z Rubinem na temat Pana artykułów w Wiadomościach. Rubin się skarżył na Pana, Anders powiedział: „Uderzcie się w piersi, księże biskupie, czyście nie dali powodów do krytyki”. Rubin wreszcie przyznał że był zbyt łagodny dla reżymu i przyrzekł poprawę. Tłumaczył się że to nie on winien ani Prymas, tylko Watykan, który bezpośrednio zaleca „politykę ugody”…

W wielu punktach znajdowali wspólny język. Gdy w październiku 1969 Kowalewski opublikował artykuł zatytułowany Sprawa główna – Czy: „obecnie Polska pod okupacją nie jest”? Mackiewicz gratulował autorowi. Do Michała Chmielowca pisał: „uważam [artykuł] za jeden z najlepszych w 25-leciu PRL!” Do Pawlikowskiego: „Teraz ukazał się w Dzienniku artykuł, który naprawdę uderza w szczękę Nowaka! (Fr. E. ogłosiła, że teraz: ‚Polska nie jest pod okupacją’.)”. Barbara Toporska napisała list do redakcji, ale Sakowski nie dopuścił do jego publikacji, motywując swoją decyzję kwestiami taktycznymi.

Mimo zachwytów nad artykułem Kowalewskiego, Józef Mackiewicz nie zgadzał się z jego treścią, w zasadniczych punktach: w definicji „Rosji”, w ocenie „afery czechosłowackiej”, w uznaniu (przez Kowalewskiego), że wszyscy uczestnicy opisywanej przez niego dyskusji „należą do obozu niepodległościowego”. Mackiewicz chwalił Kowalewskiego za odwagę mówienia rzeczy, o których inni szeptali po kątach, wielu jednak jego zapatrywań nie podzielał. Podobnie Toporska, mimo uznania dla odwagi Kowalewskiego, krytycznie oceniała jego polityczne rozeznanie:

O haniebnej i karygodnej opieszałości emigracyjnych „czynników” świadczy m. in. zupełny brak rozeznania we FE. Pan je także zdradza, Panie Januszu, gwarząc o jakichś „Amerykanach”. Nie każdy szef Nowaka we FE jest od niego mocniejszy. Może mieć {wyższe stanowisko i} większą pensję, ale {o władzy} decyduje przynależność do CIA. […] …nie zdziwiłabym się, jeśliby się okazało, że CIA została opanowana przez jakichś Philbysów, jakichś sowieckich szpiegów. Jest to jedyne narzędzie władzy prezydenckiej poza kontrolą Kongresu {i kontrolą w ogóle}, a przy głupim prezydencie właściwą władzą…

Byli zgodni. Kowalewski był odważny, ale chwiejny, politycznie skonfundowany. Nie mogli oczekiwać, że znajdą w Kowalewskim partnera dywagującego na ich poziomie politycznej inwencji. W 1969 niewielu było ludzi na świecie skłonnych podejrzewać, że amerykański wywiad mógł paść ofiarą przejęcia przez wschodniego koegzystencjonistę. Polityka otwarcia na radosną współpracę ze zbrodniczym systemem dopiero się rozpoczynała, a nowiny z Langley nie przenikały do wiadomości publicznej z dnia na dzień.

Korespondencja Mackiewicza z Kowalewskim ma charakter asynchroniczny. Wymiana poglądów dotyczy londyńskiego środowiska emigracyjnego oraz spraw związanych z aktywnością dyrektora RFE. Mackiewicz pisze poza tym wiele na temat polityki światowej, aktywności sowieckiej, działań amerykańskich, a w tej przestrzeni Kowalewski pozostaje raczej bierny: jest powiernikiem Mackiewiczowskiej refleksji nad ówczesnym stanem zagadnień światowych, ale jedynie z rzadka zabiera głos. Takie przynajmniej wrażenie pozostawiają listy, opublikowane w Tomie 29. Należy jednak pamiętać, że jakaś część listów Kowalewskiego „przepadła”. Nie mamy pełnego obrazu.

Niekiedy ślad reakcji Kowalewskiego odnajdujemy na marginesach listów od Mackiewicza, których obecność została pieczołowicie odnotowana przez Wydawcę. Ciekawym przykładem takiej reakcji jest list z 20 kwietnia 1970, w którym autor objaśnia niuanse anty-antykomunistycznej aury politycznej panującej w ówczesnych Niemczech. Jeśli jest wciąż jeszcze zapraszany na międzynarodowe sympozja, to dzieje się tak niejako „po starej pamięci”. Poza tym nie jest zapraszany, także przez środowiska „czarnej-reakcji-katolickiej”, choć – jak pisał – miewał setki referatów. Nie ma powodu wątpić w słowa Mackiewicza, choć warto pamiętać, że i jemu zdarzało się rezygnować z już zawartych umów. W 1964 roku, w okresie najbardziej wytężonych prac nad Lewą wolną zdecydował się na „szaleństwo”, zrywając umowę na serię objazdowych odczytów o komunizmie. Stracił 5000 marek. Możliwe, że utracił coś więcej – zaufanie organizatorów. Nie osłabia to spostrzeżenia Mackiewicza: w połowie lat 60. istniało „zapotrzebowanie” na antykomunistyczną ideę; kilka lat później nikt nie chciał nawet o niej słyszeć. Na jednym ze spotkań w 1965 roku kongresman Derwiński mówił: „Dobry komunista, to jest nieżywy komunista”… Ta sama konferencja pięć lat później odbyła się pod hasłem „przemian w komunizmie”. „Komunizujemy się w tempie lotu na księżyc” – pisał. To stwierdzenie zostało oznaczone przez Kowalewskiego dużym znakiem zapytania. Powątpiewał w trafność Mackiewiczowskiej refleksji.

W wielu sprawach zajmowali zbliżone stanowiska. Było tak w odniesieniu do ludzi i środowisk związanych z Jeziorańskim i jego polityką: porozumiewania się z komunistami oraz zwalczania wszystkiego, co trąciło antykomunizmem. Ale i w tej kwestii ich poglądy wypływały niejako z różnych źródeł. U Kowalewskiego była to bardziej idiosynkrazja do środowiska i ludzi je reprezentujących; Mackiewicz postrzegał problem szerzej, widząc w nim atak na wolność intelektualną oraz ideę walki z komunizmem. Gdy Jeziorański „poprosił” pracowników RFE, aby zechcieli zaprzestać współpracy z Wiadomościami („prośbie” nie uległ jedynie szef Działu Studiów i Analiz, Kazimierz Zamorski) pisał:

Tak więc, mniej więcej, wygląda „krucjata wolności”, uprawiana przez „Wolną” Europę! Ja eliminuję w tym przypadku swoją osobę zupełnie, i wszelki spór personalny z tym łapsem, Nowakiem. Mnie się zdaje, że sprawa przybiera formę jednego z największych skandali polskich.

Kowalewski pisał o problemie odrobinę ad personam, ale nie bez wskazywania na dalekosiężne konsekwencje:

Coraz więcej dowodów na to, że nowak sięga po absolutną władzę na emigracji. […] Bardzo poważnie się boję, że w razie jakiegoś wypadku z Sakowskim nowak opanuje Fundację, Dziennik i może nawet Wiadomości. […] Wtedy koniec wolności słowa na Emigracji, stajemy się częścią zniewolonego kraju.

W styczniu 1973 roku, w dramatycznym liście, rozpoczynającym się od opisu serii londyńskich samobójstw pisał:

Proponowałem Giedroyciowi, że napiszę coś à la Orwell o wolności słowa w „wolnej” prasie polskiej i w ogóle o społeczeństwie „wolnych” Polaków – nie chce. Nawet i on się boi. Bóg z nimi. Szkoda nerw na tę beznadziejną wojnę, poddaję się i wycofuję w tzw. cień. Ale nie jestem pewny, czy nawet i z cienia nie będę się musiał wycofać – w podziemia.

Stosunki jakie poczęły panować w kręgach emigracyjnych za sprawą Jeziorańskiego, amerykańskich pieniędzy, armii zauszników, w większym stopniu dotykały Kowalewskiego. Mackiewicz był uznanym pisarzem, o międzynarodowej renomie. Nie łatwo go było zignorować ani zbyć. Pod tym względem sytuacja Kowalewskiego była znacząco gorsza. Bywało, że nie chciano go drukować. Wobec braku publikacji, znajomi zaczęli go pytać, czy aby nie przeszedł na stronę komunistycznego reżimu. Nie było mu do śmiechu. Pisał: …„Pan z pozycji swego talentu, swej sławy międzynarodowej… […] proponowany do nagrody Nobla – może się na bandę wypiąć. Ja – nie”.

W żartobliwym komentarzu do informacji o zgłoszeniu jego osoby do nagrody Nobla wymieniał Mackiewicz długą listę instytucji, które jego kandydatury z pewnością nie poprą, od Instytutu Piłsudskiego, poprzez Duszpasterstwo na emigracji, aż po peerelowski rząd „uznawany przez królewski rząd szwedzki za legalnego przedstawiciela Polski”. A jednak argumentacja Kowalewskiego nie była pozbawiona racji. Mackiewicz oskarżany i atakowany, za sprawą zakulisowych działań utrącany przez wydawców, z premedytacją pozbawiany środków materialnych, mógł być spokojny o losy swojej twórczości. Gdy za kilka lat dojdzie do poważnego konfliktu z Wiadomościami, czytelnicy głośno upomną się o jego pióro, nieobecne na łamach londyńskiego tygodnika. Kowalewski na podobne wsparcie nie mógł liczyć.

________________________________

*) Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Janusz Kowalewski, Listy, Londyn 2020.



Prześlij znajomemu

0 Komentarz(e/y) do “Za lub przeciw kontrrewolucji część I”

  1. Brak Komentarzy

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.