Doktryna Gierasimowa i Wołodia Iljicz – I
32 komentarzy Published 6 stycznia 2024    |
W styczniu 2013 generał Gierasimow wygłosił mowę na temat „nielinearnego konfliktu”. Argumentował, że w XXI wieku widzimy zacieranie granic między wojną i pokojem. Wojny nie są deklarowane, a raz rozpoczęte, rozwijają się według niespodziewanych wzorów. Stabilne państwo w ciągu kilku dni może się stoczyć w chaos humanitarnej katastrofy lub wojny domowej. Wojna nie jest więc rozprawą wrogich formacji, stojących twarzą w twarz na polu bitwy, ale jest w rękach służb specjalnych, piątej kolumny i „działań informacyjnych”. Obserwatorzy odnieśli jego słowa do sytuacji w Osetii i Abchazji, ale lepiej odpowiadały one nadchodzącej wojnie w Ukrainie, twierdzą autorzy książki pt. Conflict. The Evolution of Warfare from 1945 to Ukraine, generał David Petraeus i Andrew Roberts (Konflikt. Ewolucja działań wojennych od 1945 do Ukrainy, Londyn 2023).
Czy rzeczywiście wojna z separatystami w Donbasie i aneksja Krymu są dobrym odniesieniem? Mowa Gierasimowa opisuje po prostu wszystkie konflikty wywołane przez sowieciarzy od 1917 roku. Użycie specjalnych bandytów do wprowadzenia terroru, agentura wpływu i czysta agentura, i wreszcie agit-prop czyli „działania informacyjne” – taki był model bolszewicki od samego początku, model rozkładania stabilnych państw i pogrążania ich w chaos. Bolszewicy zadeklarowali, że ich oponenci są absolutnym złem i muszą być całkowicie zniszczeni. Nie dla nich szlachetne starcia XIX wieku, od wypowiedzenia wojny, przez walki wojsk na polach bitew, do rozejmu i układów pokojowych. Lenin stworzył absolutną wrogość. [1]
Książka dwóch autorów, wybitnego amerykańskiego generała, praktyka i teoretyka wojny antypartyzanckiej, oraz znanego brytyjskiego historyka, jest bardzo ciekawa. Jest to przegląd – przyznajmy, dość powierzchowny przegląd – powojennych konfliktów, z wyraźnym naciskiem na partyzantkę i metody jej przeciwdziałania. Autorzy uwzględniają także fascynujący aspekt ewolucji metod walki, które zmieniły się bardziej w ciągu ubiegłych 80 lat niż od czasów wojny trzydziestoletniej do Wielkiej Wojny. Zostawmy jednak na razie te rozważania na boku i powróćmy do Ukrainy. Być może Petraeus i Roberts rzucą nowe światło na tę dziwną wojnę.
W 2014 roku, wedle recepty Gierasimowa, tysiące „rosyjskich turystów” przybyło do Łuhańska i Doniecka, mam wszak wątpliwości, czy była to aż taka nowość. Jestem pewien, że słyszałem o takich identycznie ubranych turystach przylatujących do Pragi w 1968, a wcześniej Mao przeprawił całą armię do Korei jako „ochotników”, bez mundurów, bez oznak (sowieckie MiGi także latały bez znaków w tamtej wojnie). Autorzy przyznają prędko, że nie było nic nowego w konflikcie o Donbas, a działania militarne szybko przemieniły się w wojnę pozycyjną w stylu 1914 roku. Tylko że w kilka miesięcy później Putin zaangażował się skutecznie w Syrii, używając efektywnie przewagi w powietrzu, ruchliwych sił specjalnych i najemników z grupy Wagner. Wagnerowcy mieli wypisane hasła: „Nie wierzę w nic, jestem tu tylko dla przemocy” albo: „Naszym interesem jest śmierć – interesy idą dobrze”. 7 lutego 2018 Wagnerowcy zaatakowali pozycje syryjskich powstańców bronione przez amerykańskie siły specjalne w Deir ez-Zor. Amerykanie odpowiedzieli skoncentrowanym ogniem rakietowym i powietrznym z udziałem bombowców B-52, potężnych AC-130, F-22 Raptor i helikopterów szturmowych Apache – to jest to, co Scheisskopf-Schwarzkopf nazywał overwhelming force. Zginęło ponad 200 sowieciarzy, ale Putin nie pisnął słówkiem, bo, jakby powiedział Józef Mackiewicz, sowieci naprawdę boją się tylko strzałów, a kiedy im potrzeba, to schowają te strzały do kieszeni. Autorzy widzą to inaczej: anonimowy status Wagnerowców nie pozwalał na wyrażenie obiekcji. Sądzę, że protestowaliby, gdyby im tak było wygodnie.
Tymczasem wojna w Donbasie dusiła się na wolnym ogniu, jak gdyby nic się nie zmieniło na świecie od czasów Verdun. Ludzie ginęli, ale front ani drgnął. Wybór Zełenskiego – pro-rosyjski komik jako prezydent Ukrainy – miał, zdaniem autorów, stworzyć okoliczności dla „największego przeliczenia się w historii”. Pomyłka Putina polegać miała na niedocenieniu przesunięcia akcentu we współczesnej teorii działań wojennych z ofensywy na obronę: nowoczesna wojna faworyzuje obrońców. Zgrupowanie 190 tysięcy ludzi na granicy ma rzekomo być „historyczną anomalią”, gdyż na ogół próbuje się ukryć siły dla zaskoczenia przeciwnika. Czyżby? Czy Schwarzkopf ukrywał swoje siły przed Saddamem, czy raczej je reklamował? A Hitler i Barbarossa? Na potwierdzenie swej tezy przytaczają atak Saddama na Kuwejt, ofensywę Tet, inwazję Falklandów i temu podobne przypadki zaskoczenia, co wydaje mi się nieporozumieniem. Po prostu, czasami lepiej ukrywać siły, w celu zaskoczenia, a w innych okolicznościach korzystniej jest je reklamować, dla wyduszenia ustępstw. Osobiście, byłem przekonany, że Putin nie zaatakuje, a koncentruje siły dla zwiększenia nacisku, paradoksalnie więc, był w jego postępowaniu potencjalny element zaskoczenia poprzez trzymanie przeciwnika w niepewności.
Ważną częścią doktryny Gierasimowa jest wojna cybernetyczna. Atak cybernetyczny na Ukrainę rozpoczął się 23 lutego, ale nie był nawet w połowie tak skuteczny, jak napaść z 2014, gdy zajęto Krym. Zaatakowano systemy ministerstw obrony i spraw zagranicznych, a po północy zablokowano system obrony przeciwlotniczej na wszystkich frekwencjach. System bankowy został także zablokowany. Ukraińcy byli lepiej przygotowani niż przed 9 laty, a ich hakerzy kontratakowali i sparaliżowali częściowo sowiecką przestrzeń cybernetyczną. Zdołano także skutecznie uruchomić obronę przeciwlotniczą. Co więcej, sowieciarze nie zniszczyli sieci telefonii komórkowej na Ukrainie, ponieważ sami zamierzali jej używać dla swej własnej komunikacji.
Zajęcie Hostomela jest dla mnie najdziwniejszym epizodem wczesnej fazy wojny. Komandosi i spadochroniarze zajęli strategicznie ważne lotnisko pod Kijowem, po czym rozmawiali z centralą przez telefony cywilne, podając podsłuchującym Ukraińcom dokładne namiary na własne siły i ujawniając czas nadchodzenia posiłków. Wobec tak amatorskiej komunikacji, nic dziwnego, że w ciągu pierwszych tygodni wojny strona rosyjska straciła 120 helikopterów i prawie sto samolotów. Tłumaczy to także, dlaczego nie próbowali już potem przeobrazić swej oczywistej przewagi powietrznej w totalną dominację.
Część żołnierzy z Hostomela, ruszyła do Kijowa, by zabić Zełenskiego. Były co najmniej dwa ataki na pałac prezydencki w centrum Kijowa (oba skutecznie odparte przez obrońców) – nie ataki rakietowe, ale ataki żołnierzy specnazu wraz z komandosami, którzy wcześniej infiltrowali Kijów – co dowodzi, że siły specjalne weszły o wiele głębiej niż to początkowo przyznawano.
Gierasimow kładł nacisk na fakt, że każdy aspekt życia jest teraz teatrem wojny. Pierwszym polem jest gospodarka. „Rosja” została poddana ogromnym sankcjom, a mimo to w ciągu 10 miesięcy 2022 roku (tj. od wybuchu wojny), niunia wypłaciła Putinowi €35 miliardów za ropę i gaz, dostarczając Ukrainie €1 miliarda pomocy militarnej. Indie kupują milion baryłek ropy sowieckiej dziennie. Gospodarka sowietów skurczyła się tylko o 3%, ale ukraińska leży w gruzach. Zachodnie sankcje miały uderzyć głównie w sowieckich bogaczy. Tymczasem luksusowe dobra przychodzą do Moskwy przez Armenię, Azerbejdżan i inne sowrepubliki. Gospodarka sowiecka przestawiona została na wojenną stopę, w sławnym przykładzie, piekarnia w Tambowie produkuje drony.
Psychologiczna strona tej wojny jest odwróceniem ekonomicznej. Morale żołnierzy z Rosji jest najniższe możliwe, gdy ich przeciwnicy wykazują się kreatywnością i sprytem w wykorzystaniu małych zasobów. Rosjanie dezerterują i poddają się, niszczą lub porzucają własny sprzęt itp. Ukraińcy używają zwykłych telefonów komórkowych dla namierzenia celów do ataku, w ten sposób zabili niespotykaną ilość oficerów. Anegdotycznie, znaleziono niezwykle wysoką liczbę trupów Rosjan z postrzałem w plecy, z czego wynikałoby, że zostali zabici podczas ucieczki lub przez własnych towarzyszy.
Nie ma w tym jak dotąd nic nowego. Militaryzacja każdego aspektu życia jest klasycznie bolszewickim zabiegiem, podobnie nacisk na wojnę gospodarczą; ale równie klasyczne jest niskie morale żołnierzy armii czerwonej. Nawet w ostatniej fazie II wojny światowej, podczas sowieckiej ofensywy, mnóstwo było dezercji i poddawania się jako prób ucieczki z kleszczy Stalina. O strzelaniu w plecy nie wspomnę.
Autorzy utrzymują, że o ile wojna w Donbasie przemieniła się w statyczną wojnę okopową sprzed 100 lat, to wojna 2022 roku najbardziej przypomina II wojnę. Ale przecież nie mają na myśli dynamicznej wojny manewrowej prezentowanej przez Wehrmacht, a w późnej fazie przez Żukowa – niczego takiego nie obserwujemy. 40-milowy konwój, posuwający się powoli w stronę Kijowa, był udaną karykaturą Blitzkrieg. Mają raczej na myśli klasyczne sowieckie metody zmasowanego ataku – fala za falą – bez oglądania się na ofiary w ludziach, przy jednoczesnych umyślnych atakach na ludność cywilną dla sterroryzowania jej i dla ukarania jej za to, że nie cieszy się z wyzwolenia. Te same metody – „ludzkiej fali” i terroru – stosował Stalin i Mao, Kim, Ho Chi-minh i państwa arabskie przeciw Izraelowi. Twierdzą dalej, że „nowy szczyt barbaryzmu został osiągnięty, gdy Rosjanie zbombardowali drogi ewakuacji cywilów z Mariupola”, w kilka godzin po ich uzgodnieniu. Nowy szczyt? Nie słyszeli nigdy o Katyniu? O masowym grzebaniu przeciwników politycznych żywcem w Chinach? Nie słyszeli o Pol Pocie?
Obracanie miast w morze gruzów jest kolejnym nawiązaniem do II wojny. Autorzy przytaczają Stalingrad i Monte Cassino, przypominając, że łatwiej bronić się wśród ruin niż w otwartym mieście. Tym razem mają rację, czego dowodzi także powstanie warszawskie, ale i Dżenin, i Faludża, i Gaza dziś. (Książka wyszła na kilka dni przed atakiem Hamas.)
Krytyka organizacji i struktury armii Putina jest fascynująca. Sowieci nie mieli nigdy jednego dowódcy „specjalnej operacji”. Dwornikow nominalnie dowodził inwazją, ale nie był odpowiedzialny za koordynację, logistykę, rezerwy i korygowanie planu w zmiennej sytuacji na froncie. Miał tylko wypełniać rozkazy Szojgu czyli Putina, miał wprowadzić w życie plan. Plan zawierał siedem osi ataku – Petraeus twierdzi, że to o wiele za dużo, że należało fingować atak w wielu miejscach, a skoncentrować się na jednym – ale nie było między nimi żadnej koordynacji. Pada także interesująca uwaga, że Putin nie jest szachistą. Nie planuje 17 ruchów w przyszłość, bo ma mentalność judoki. Judo opiera się na próbach złapania przeciwnika w momencie chwilowego braku równowagi i wykorzystania jego własnej energii przeciw niemu. Podstęp i techniczna zręczność są atutami i wymogami judo, a nie długoterminowe planowanie. Czyżby judo miało wyjaśniać, dlaczego wojska rosyjskie – podkreślam rosyjskie, nie Grande Armée, nie Wehrmacht, ale armia złożona z Rosjan – nie miały zimowych mundurów i żołnierze cierpieli na odmrożenia podczas inwazji Ukrainy? Czy judo było odpowiedzialne za dziesięciokrotne powtórzenie tego samego manewru w ataku na Czornobajiwkę, z takim samym, krwawym rezultatem masakry atakujących Rosjan? Nie. To sowietyzm jest odpowiedzialny.
Autorzy drwią z propagandy Putina, która porównuje specjalną operację do „wojny ojczyźnianej”, pomimo rzezi i masowych gwałtów. Ale w tym wypadku to Putin ma rację, a nie oni! Zachodni historycy myślą do dziś, że wojna z Hitlerem okryła sławą i chwałą sowiecki oręż, i pokonała faszyzm. Mieszkańcy Europy wschodniej powinni wiedzieć, co to naprawdę było, i ani Bucza, ani Mariupol, ani niekompetencja, ani obojętność na cierpienia własnych żołnierzy, nie powinny nas wprawiać w zadziwienie. Putin sądzi, że przetrzyma Ukraińców i Zachód, tak jak „Rosjanie przetrzymali Hitlera i Napoleona”. Ale! – pokrzykują z triumfem Roberts i Petraeus – Napoleon i Hitler byli agresorami, a Załenski nie jest! Dziwi mnie, że historyk tej miary co Roberts, popełnia taki błąd. Napoleon walczył z Rosją, a Hitler z sowietami. W II wojnie, to Stalin był agresorem, a w czerwcu 1941 został tylko uprzedzony przez swego wspólnika w zbrodni, co nie czyni go ofiarą. Masakry ludności cywilnej, zabijanie jeńców, tortury, gwałt kobiet, są zwykłym modus operandi krasnej armii. Tak opisywał armię konną Budionnego Izaak Babel, tak opisywał zbrodnie Gaja Mackiewicz. Podobnie wspominał bolszewików Bunin. Wyzwalając Finlandię, byli równie niekompetentni i brutalni, jak wyzwalając Polskę, Węgry i Niemcy w kilka lat później. Wyzwalając Mandżurię, pozostawili po sobie krwawy ślad mordów, gwałtów i tortur. Nie inaczej było w Afganistanie. Dlaczego mieliby zachowywać się odmiennie na żyznych polach Ukrainy?
Petraeus wykpiwa ich logistykę – zaopatrzenie ze stałych baz, zamiast zastosowania „ekspedycyjnej logistyki”, w której jednostki zaopatrzeniowe poruszają się wraz z siłami natarcia, co nie wystawia linii zaopatrzenia na atak nieprzyjaciela – i kompletny brak przygotowań do inwazji. Co robiła ta 190-tysięczna armia skoncentrowana nad granicą ukraińską? „Jest dla mnie jasne, że obozowali, a nie ćwiczyli” – odpowiada Petraeus.
Dzięki satelitom i samolotom obserwacyjnym, a także dzięki szerokiej eksploracji danych z otwartych źródeł, pole bitwy jest dziś całkowicie przejrzyste, ale ogromna ilość informacji może się przerodzić w pełen obraz i wiedzę – a w praktyce może być skutecznie wykorzystana – tylko przez najbardziej zaawansowane armie, które są w stanie wprowadzić w życie kontrakcję w „rzeczywistym czasie”. Sowieci nie mają takich możliwości. Zachód nie uzbroił także Ukrainy do stopnia, w którym mogliby to wyzyskać, stąd pat na większości ukraińskich frontów.
Tzw. doktryna Gierasimowa sprowadzać się ma do militaryzacji wszystkiego (weaponisation of everything, jak to określił Mark Galeotti). Cele militarne osiągnięte być mogą przy pomocy działań politycznych, ekonomicznych, kulturowych, nawet humanitarnych. Prawdę mówiąc, ręce opadają, kiedy się czyta coś takiego. Ta doktryna nazywa się leninizmem i polega na polityzacji wszystkiego, gdy militaryzacja jest tylko środkiem do takiej polityzacji. W oczach leninistów polityka jest wojną, a wojna polityką. Każdy wróg komunistów jest wrogiem absolutnym, jak to określił Carl Schmitt, stąd dążenie do anihilacji.
Lista przyczyn rosyjskich niepowodzeń na Ukrainie jest imponująca. Roberts i Petraeus wymieniają: przecenianie własnej armii i niedocenianie przeciwnika; brak jedności dowództwa; zbyt ambitne cele; brak łączności i koordynacji między typami broni (combined arms effect); niedostateczne przeszkolenie; użycie kolumn pancernych w stylu II wojny, ale bez nowoczesnej osłony powietrznej i artyleryjskiej; brak oficerów gotowych wykazać inicjatywę na polu bitwy; sztywna, pionowa hierarchia; rozpaczliwy stan logistyki; kiepska jakość sprzętu i wyposażenia; tolerancja dla zbrodni wojennych i zachęcanie do znęcania się nad ludnością cywilną; przestarzała struktura dowodzenia i kontroli; brak podstawowych standardów i kryteriów mierzenia wydolności żołnierzy i jednostek wojskowych; przestarzały, analogowy i nieszyfrowany system komunikacji; poleganie na poborowych żołnierzach; wszechobecna korupcja. „Ta lista może wyglądać na wyczerpującą, ale nie jest”, dodają zjadliwie autorzy.
Kampania ukraińska jest już przedmiotem wykładów na wojskowych uczelniach. Jest przykładem, jak nie należy prowadzić wojny. Pewien amerykański oficer określił to ze smakiem: „Słabej armii kazano zrobić coś głupiego”.
Petraeus i Roberts uważają, że największym kapitałem Ukrainy, obok powyższych słabości przeciwnika i woli walki narodu ukraińskiego, jest Wołodymir Zełenski.
Zdaniem Petraeusa, Zełenski spełnia znakomicie cztery zadania lidera: 1) rozumie sytuację strategiczną i potrafi jasno określić cel, innymi słowy, radzi sobie z wielkimi ideami; 2) świetnie komunikuje te idee, poprzez postawienie celów; 3) umie wprowadzić idee w życie, formułując skuteczny plan działania; 4) jest gotów adaptować swe założenia i plany czyli wprowadzać w życie pierwsze trzy punkty od nowa wobec zmieniającej się sytuacji. Wedle tych kryteriów, Putin odpada w przedbiegach jako przywódca.
Jestem ostatnią osobą na świecie, żeby bronić tego starego zakłamanego czekistę, z rękami unurzanymi po łokcie we krwi, przed krytyką ze strony dyrektora CIA, i trudno doprawdy się nie zgodzić, że taktyka Putina w Ukrainie jest zbyt sztywna, że brak im planu działania, że Putin pozbawiony jest charyzmy i nie jest oratorem, ale czy można powiedzieć, że nie rozumie sytuacji strategicznej? Przypuszczam, że patrzy na nią inaczej niż głuchoniemi ślepcy. Ukraina jest dla niego środkiem, a nie celem. Podczas gdy cały świat przygląda się nieudacznym poczynaniom krasnej armii w Czornobajiwce, Putin ugruntował swą pozycję w subsaharyjskiej Afryce. Świat przeciera ze zdumienia oczy, kiedy czerwone lotnictwo bombarduje wioskę Pietropawłowka pod Woroneżem, oddaloną o 150 km od granicy ukraińskiej, a jego pozycja w Ameryce Łacińskiej wygląda lepiej niż od lat. Świat zachodni zachłystuje się w potępieniach barbaryzmu „Rosjan”, a chrl i Indie, dwa najbardziej zaludnione kraje na świecie, stoją jednoznacznie po jego stronie w konflikcie.
Wydaje mi się udowodnione, że Putin nie jest wielkim przywódcą. Mogę się nawet zgodzić, że jego mentalność judoki – właściwie, jest to dość obraźliwe pod adresem starożytnej japońskiej sztuki walki; może lepiej byłoby powiedzieć: gangsterska mentalność – nastraja go łacno do wykorzystania chwilowej słabości przeciwnika. (To dlatego wyszedł zwycięsko z tajemniczej afery Prigożyna.) Ale to nie musi wcale oznaczać, że brak mu zrozumienia dla bardziej długoterminowych aspektów strategii. Wyznaję, że nadal nie rozumiem, jaka jest rola inwazji Ukrainy w tej długofalowej strategii, ale byłoby niemądre sądzić, że inwazja 24 lutego była tylko pomyłką impulsywnego judoki, któremu wydawało się przez chwilę, że może rzucić przeciwnika na matę, a tu tymczasem Kozak za łeb trzyma.
Jestem głęboko przekonany, że ograniczanie celów inwazji do zysków terytorialnych na Ukrainie jest „strategicznie banalne”. Józef Mackiewicz powtarzał wielokrotnie, że komuniści nie pragną wojny, ale pokoju, ponieważ śmiertelna cisza pokoju pod sowiecką władzą najlepiej sprzyja ich celowi, jakim jest sowietyzacja ludności. Otóż wydaje mi się, że to nie ma zastosowania do dzisiejszych komunistów. Putinowi potrzebna jest wojna, gdyż łatwiej mu w ten sposób kontrolować jego własną ludność, jakkolwiek wysoki jest stopień jej sowietyzacji. Wojna daje mu także większą kontrolę nad narracją zewnętrzną, tj. jak jest postrzegany na świecie. Warto pamiętać, że przeważająca większość państw na świecie popiera agresję Putina, opiera mu się zaledwie tzw. Zachód, który ma coraz mniejsze znaczenie, bo bolszewizuje się sam, z własnej, przez nikogo nie przymuszonej woli. To byłaby nieśmiała odpowiedź na pytanie, po jaką cholerę Putin zaatakował Ukrainę…
***
Przedmiotem ostatniego rozdziału książki, która ukazała się na kilka dni przed atakiem Hamas na Izrael, jest przyszła wojna. Jak ewoluować będzie konflikt militarny? Wiele tu jest interesujących obserwacji, które za miesiąc mogą stać się śmieszne lub spełnić się. Zatrzymam się tu tylko na wnioskach z Ukrainy. Tajwańczycy np., pod wpływem ukraińskiego widowiska, rozważają strategię „asymetrycznego duszenia smoka przez jeża” (assymetric dragon-choking „porcupine strategy”), która ma polegać na użyciu mnóstwa drobiazgów (jeż) dla zduszenia ogromnego, ale tępego smoka. Użycie zdalnie sterowanej broni i algorytmicznie kierowanych systemów jest już teraz oczywistością. Autorzy wyrażają wszak zdziwienie, że nie doszło jeszcze do walki pomiędzy dwoma „rojami dronów”. Jest to zapewne tylko kwestia czasu. Przepowiadają także oderwanie wojny od pola bitwy. Szpiegostwo, sabotaż, działalność wywrotowa, terroryzm, ataki cybernetyczne i dezinformacja będą metodami walki. Czy to nie wygląda jak zimna wojna?
Ale najgorsza nauka na przyszłość z wojny ukraińskiej jest taka: jeżeli Putina ograniczają głównie straty w ludziach, co by się działo na Ukrainie, gdyby miał do dyspozycji armię robotów?
________
- Koncepcję tę rozwinął szerzej Carl Schmitt, m. in. w znakomitej książeczce pt. Teoria partyzanta, którą chciałbym omówić osobno w innym kontekście. Absolutna wrogość jest aspektem nielinearnego konfliktu, który wywarł największy wpływ na naszą współczesność. Katarzyna Bałżewska zwróciła moją uwagę na książkę Schmitta, za co niniejszym dziękuję.
Prześlij znajomemu
Michał,
Bardzo ciekawie omawiasz i komentujesz wspólną pracę Petraeusa i Robertsa, choć może nazbyt obu komplementujesz, wziąwszy pod uwagę jak niewiele rozumieją z dookolnej rzeczywistości.
O Robertsie nic nie wiem, ale zdążyłem już przywyknąć do osobliwości charakteryzującej zawód współczesnego historyka, tej mianowicie, że nie nadto dobrze sobie owi historycy radzą z największym fenomenem dwudziestowiecznej i późniejszej historii.
Co zaś do Petraeusa, który ma w swoim cv epizod dyrektorowania Centralną Agencją Wywiadowczą, trudno mi o nim myśleć bez niejakiej podejrzliwości. CIA jest od dziesięcioleci naszpikowana sowiecką agenturą i nie dotyczy to tylko szeregowych funkcjonariuszy. Zdarzył się w tym gronie Dyrektor, który zajmując to eksponowane stanowisko, odmówił wprost poddaniu się badaniu przy pomocy poligrafu. (Mam nadzieję kiedyś o nim napisać, choć w całkiem innym kontekście). Petraeusa to nie dotyczy, ponieważ został zdymisjonowany z dyrektorskiego stołka w związku ze skandalem obyczajowym, ale stało się to za prezydentury niejakiego Obamy, co go nieco wybiela.
Ale do rzeczy. Interesuje mnie sprawa Hostomela oraz wykorzystania przez doborowe jednostki desantowe prywatnych telefonów komórkowych (które, o ile znam się na tego rodzaju urządzeniach, ich obsługa musiała w trakcie desantu zostać przejęta przez operatora ukraińskiego). Pamiętam, było to jakieś dwadzieścia lat temu, szwagier dostał, jako człek już leciwy, powołanie na ćwiczenia wojenne. Ponieważ „służył” w wojskach łączności, poproszono go, żeby na ćwiczenia przywiózł swój osobisty telefon komórkowy i podczas ćwiczeń (z wojskowej łączności) z tego własnego, prywatnego telefonu korzystał. Śmiechu, przy małej czarnej, było co niemiara. No ale to był śmiech z ludowego wojska polskiego oraz trybu w jakim owo „wojsko” przeprowadza po dziś dzień ćwiczenia. W zestawieniu z doborową jednostką sowiecką, przed którą postawiono niebylejaki cel przejęcia strategicznego lotniska oraz pojmania głowy ukraińskiego państwa jest dostrzegalna, zdaje mi się, różnica.
I ciebie trapi okoliczność użycia trywialnego sprzętu cywilnego do zaawansowanej akcji wojskowej, ale zdaje mi się jakbyś rzeczy nie dopowiadał do końca.
O czym de facto mówi ten hostomelski przypadek? Czy tylko o prowokacyjnych charakterze ukrainnej wojny, czy także o jawnym naigrywaniu się ze wszystkich poważnych (i niepoważnych) analityków wojennych pięciu kontynentów?
Czyżby Kreml robił sobie z nas po prostu jaja? A może wręcz przeciwnie? Może to rodzaj przestrogi, nie całkiem czytelnej dla laików?
Darek,
Gdzie ja ich tak komplementuję? W większości się z nimi nie zgadzam, ale to nadal ciekawa książka. Timeo lector unius libri – czytać trzeba głównie rzeczy, z którymi się nie zgadzamy, inaczej nie sposób wyrobić sobie własnego zdania. Bez oświetlenia rzeczy z różnych stron, nasz pogląd jest – nomen omen – jednostronny. Nie wydaje mi się też, żeby na długą metę dobre było takie poklepywanie po plecach ludzi pokroju profesora Robertsa i generała Petraeusa. Ja się po prostu z nimi NIE ZGADZAM, ale nie zamierzam z tego powodu traktować ich per nogam. Absurdem byłoby ich wyśmiewać tylko dlatego, że mają inne niż ja zdanie, bo to byłoby tylko i wyłącznie odbicie tego, jak (dla przykładu) z nas nabijają się ci, którzy uważają, że komunizm upadł. W imię czego mam się zachowywać tak samo jak oni?
Hostomel nie przestaje mnie zdumiewać. Co rzekłszy, przeczytałem przed chwilą ponownie fragment na ten temat i muszę się wycofać z moich słów w artykule, bo popełniłem błąd. Fragment brzmi w książce, jak następuje:
„The Russian airborne units that were to spearhead the invasion had wargamed what they intended to do as recently as December [2021], in conjunction with the 9th Directorate of the Fifth Service of the FSB. Unfortunately for them, however, the paratrop officers had spent no fewer than seventy-two hours discussing their orders over lines that the Ukrainian secret service had tapped, and so when they landed at Hostomel Airport the Ukrainian Army was waiting in force, and with artillery.”
Bardzo przepraszam za mój błąd. Nie rozmawiali przez podłuchane telefony zz Hostomelu, ale wcześniej. Popełniłem tę gafę, ponieważ wiadomo z wielu źródeł, że sowieciarze używają prywatnych telefonów w Ukrainie, a nawet telefonów ukradzionych Ukraińcom. Moja pomyłka, za którą jeszcze raz przepraszam.
Faktem jest, że służby specjalne podsłuchiwane podczas ćwiczeń w przygotowaniu do inwazji, to jest niewiele mniej śmieszne…
Michał,
To, oczywiście, bardzo zmienia postać sprawy. Rozmowy przed tel. komórkowe byłyby groteskowe (zresztą nadal są, ale dotyczą „regularnego” wojska, więc to inna kwestia); podsłuch jest jedynie kompromitujący z jednej, nadzwyczaj mało prawdopodobny z drugiej strony.
Nie licząc kilku autorów, także czytam głównie książki, z którymi się nie zgadzam (niekiedy w niewielkim tylko stopniu, niekiedy zasadniczo), więc rozumiem co masz na myśli.
Dzięki takiej lekturze krytyczne spojrzenie na problem nabiera ostrości.
Darek,
Jasne, że to zmienia postać rzeczy i bardzo mi przykro, że popełniłem taki błąd. Proszę o wybaczenie.
Hostomel jest nadal dla mnie zagadką. Zrobili wszystko jak należało i, nawet jeżeli ich plany były znane z góry, to sytuacja zmienia się bezustannie. Specnaz i spadochroniarze zajęli lotnisko, stworzyli bazę, posłali stamtąd ludzi do centrum Kijowa, by zamordować Zełenskiego, a mimo to nic z tego nie wyszło.
Fakt, że znali plany z góry, na zdrowy rozum, pozwoliłby ukraińskiej stronie powstrzymać pierwszy desant, ale tego właśnie nie zrobili. Wciągnięcie agesorów w pułapkę, chociaż na pewno nie może być wykluczone, jest niezwykle ryzykowną taktyką, zwłaszcza na przedpolu własnej stolicy.
Dla mnie to jest wszystko trudne do wytłumaczenia.
Michał,
O ile dobrze pamiętam, desant na lotnisku Hostomel, udany, nie dostał należytego wsparcia, bo podobno bano się, że Ukraińcy postrącają samoloty z posiłkami (to groteskowe wyjaśnienie). Więc cała ta historia od początku do końca jest wielką niewiadomą. Najbardziej wiarygodne wyjaśnienie wydaje mi się następujące: spójrzcie, potrafimy bez najmniejszego problemu zająć stołeczne ukraińskie lotnisko, przeprowadzić skuteczny atak na pałac prezydencki, ale nie robimy tego, bo chcemy żeby wojna trwała, a u was zapanował totalny bajzel.
Pytanie tylko: do kogo ta mowa? Do Ukraińców? Nie! Sami o tym wiedzieli? Do NATO także nie – nie zrozumieliby przekazu? Do Amerykanów? A po cóż ich straszyć? Lepiej brać z zaskoczenia.
Kto pozostaje? Czytelnicy i redaktorzy WP? Jeżeli ta ostatnia, wątła hipoteza miałaby się okazać trafna, no to cóż – trafili w punkt. Nie mamy pojęcia w czym rzecz. Namieszali nam w głowach, że hej!
Darek,
Jest wiele wersji wydarzeń wokół lotniska. Nie słyszałem jednak żadnej, w której „podobno bano się, że Ukraińcy postrącają samoloty z posiłkami”. Zważywszy ilość straconych samolotów i helikopterów w ciągu dwóch dni walk, określenie „podobno bano się” jest nieporozumieniem.
Co rzekłszy, każda wojna otoczona jest mgłą. Po dziesiątkach lat, kiedy żołnierze Wehrmachtu siedzieli razem z alianckimi żołnierzami i próbowali dojść, jak wyglądała faza bitwy o jakiś most po D-Day, to nie udało im się niczego ustalić. Mgła wojny – tak jest. Jednak mówienie, że „od początku do końca to jest niewiadoma” wydaje mi się zupełną pomyłką. Jeżeli tak, to poddać się i basta. Po co zabierać głos?
Wiadomo doskonale, jaki był początek: 24 lutego o 5:30 11 gwardyjska desantowo-szturmowa brygada oraz 31 brygada desantowo-szturmowa Kutuzowa, zaatakwoały Hostomel. Udało im się stworzyć przyczółek, ale nie udało im się stworzyć mostu powietrznego. Fala samolotów i helikopterów została zniszczona lub zmuszona do odwrotu. W ciągu dwóch dni ciężkich walk o lotnisko, przechodziło on z rąk do rąk, ale 25 lutego rosyjskie siły je opanowały. W którymś momencie dostały się do lotniska inne siły, np. zmotoryzowany regiment kadyrowców, ale nie wiadomo dokładnie jak (prawdopodobnie nie drogą powietrzną), ani kiedy. Wiadomo jednak, że tam byli, ponieważ znaleziono ciała ich żołnierzy na polu bitwy. 5 marca napastnicy zajęli miasto Hostomel i opuścili je 1 kwietnia. Wiadomo więc także, jaki był koniec.
Jak się ma do tego rewelacja z książki Petraeusa i Robertsa? Czy jest możliwe, żeby Ukraińcy znali szczegóły planu zajęcia lotniska i dopuścili do niego mimo to? Jakim cudem, panując nad Hostomelem przez ponad miesiąc, napastnicy nie zdołali stworzyć mostu powietrznego? Czyli dlaczego nie udało im się zniszczyć obrony przeciwlotniczej? Twoje wyjaśnienie nie wydaje mi się przekonujące ani nawet prawdopodobne. Nie odczuwam szumu w głowie. Nikt mi tam nie mieszał. Kiedy czegoś nie rozumiem, to staram się zrozumieć. Bardzo często bez rezultatu.
Nie bardzo rozumiem także, co masz na myśli w swych retorycznych pytaniach? Czy ja się zwracam do Ukraińców? Do Nato? O co chodzi? Czy to Putin mówi coś, zajmując, ale nie zajmując?
Michał,
Pisząc o lotnisku w Hostomelu, miałem z tyłu głowy Twój komentarz z lipca 2022:
Niepowodzenia ofensywy kijowskiej nie dadzą się wyjaśnić przy pomocy magicznego wpływu amerykańskiego wywiadu satelitarnego, ponieważ wszyscy – z Ukraińcami włącznie – podkreślają wysoką jakość systemów obrony powietrznej krasnej armii, ale systemów tych nie użyto. Podobnie jest z próbą zajęcia lotniska w Hostomel, przy jednoczesnym niezrozumiałym zaniechaniu ataku na ukraińską obronę przeciwlotniczą. Sowieciarze mają środki, by ustanowić supremację powietrzną nad Ukrainą, ale nigdy nawet nie próbowali tego dokonać.
Jeśli dobrze pamiętam, mowa była podczas całej dyskusji o tym, że wojska kremlowskie utraciły już zajęte lotnisko, ponieważ nie dostały stosownego wsparcia (w domyśle: drogą powietrzną).
Nie próbuję odnosić się do książki Petraeusa i Roberta, bo jej nie znam.
Z mojego punktu widzenia, sowieci nie życzyli sobie szybkiego zwycięstwa (i chyba nie jestem w tym przekonaniu odosobniony).
Darek,
Masz lepszą pamięć niż ja, podziwiam. Mimo to, nie widzę sprzeczności między moimi słowami powyżej i tymi sprzed półtora roku. Teraz, tak jak wówczas, pytam, dlaczego nie udało im się zniszczyć obrony przeciwlotniczej? (Wtedy: „niezrozumiałe zaniechanie ataku na ukraińską obronę przeciwlotniczą”.)
Tak, nie dostały wsparica drogą lotniczą, ponieważ samoloty i helikoptery zostały strącone i odparte. Nie ma w tym nic groteskowego. Tak się stało, PONIEWAŻ nie zniszczono ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, pomimo okupacji Hostomela przez ponad miesiąc.
Załóżmy, że się zgadzamy (dla uproszczenia, bo to niezupełnie tak), że nie chcą szybkiego zwycięstwa. Przyznasz, że są lepsze sposoby na osiągnięcie tego, niż sukces w ataku na najważniejsze lotnisko kijowskie, czy nie? Musiałbym poszperać, ale z pamięci (coraz słabszej pamięci) mam wrażenie, że plan zajęcia Hostomela był podobny do ataku na Kabul w 1979 roku. Tylko że tam sprawnie zajęto lotnisko i pałac, gdzie zamordowano afgańskiego genseka. W moim przekonaniu, zaatakowali wówczas Afganistan, żeby przegrać tę wojnę. Ale nie zrobili tego tak dziwnie, jak na zielonej Ukrainie w roku 2022.
Michał,
Twoja wypowiedź zapadła mi w pamięć, bo trafiłeś w punkt.
Wyjaśnienie różnicy może być banalne. W 1979 chcieli zabić Amina i przejąć stery. A 43 lata później tego sobie nie życzyli.
Darek,
Nie da się wykluczyć jako zupełnej niemożliwości, że posłali oddziały specnazu i kadyrowców do pałacu prezydenckiego z rozkazami, by NIE zamordowali Zełenskiego. Przyznasz jednak, że Ockhamowi by się to nie podobało i jego Brzytwa miałaby tu zastosowanie. Jako wyjaśnienie – czyli rozjaśnienie czegoś, co jest ciemne, rzucenie światła, oświetlenie – sytuacji, wydaje się to mało przekonujące. I to jest delikatnie powiedziane.
Ta wojna jest w moim mniemaniu wystarczająco dziwna, by nie zaciemniać jej jeszcze bardziej hipotezami tego rodzaju, że nie chcieli zabić Załenskiego i przejąć sterów, więc w tym celu posłali 190 tysięcy żołnierzy do inwazji całego kraju, doborowych spadochroniarzy i wojska specjalne do zajęcia lotniska pod stolicą, a specnaz w misji ataku na pałac, i wszystko to po to, by tego nie osiągnąć, nie zabić go i nie przejąć steru.
Jednak w 1979 w Afganie sowieciarze mieli sprawę ułatwioną, w końcu rozkramarzali się tam już od jakiegoś czasu na „zaproszenie” genseka Amina, który prowadził wewnętrzną dintojrę z konkurentami do władzy z afgańskiej kompartii i szukał u nich wsparcia. Wszak wystrojony w afgańskie mundury sowiecki 154 „batalion muzułmański” specnazu GRU wchodził w skład sił wspomagających ochronę pałacu Tadż-Bek, zanim udzielił wsparcia szturmującym go niebawem kagiebistom.
Inna sprawa, że lądując w ramach „braterskiej pomocy” w Kabulu, jeszcze przed szturmem na pałac Amina, jakoś nie zapomnieli o obezwładnieniu afgańskiej obrony przeciwlotniczej lotniska…
Panie Amalryku,
Jestem osobiście przekonany, że sowieciarze nie zamierzali wejść do Afganistanu, bo rozumieli charakter tej wojny, a w końcu weszli po to tylko, by świadomie i celowo ją przegrać, gdyż militarna klęska była koniecznie potrzebna dla uzasadnienia przedstawienia pt. upadek komunizmu. Pisałem o tym szczegółowo przed laty: https://wydawnictwopodziemne.com/2010/02/22/charlie-wilson-i-wojna-w-afganistanie-2/
Wydaje mi się jednak, że różnic między 79 i 22 rokiem rokiem jest zbyt wiele, żeby móc je zignorować. Żeby dziwna wojna na Ukrainie ciągnęła się latami i wciągnęła w bagno cały świat, nie trzeba było zachowywać się aż tak dziwnie, aż tak idiotycznie.
Sądzę, a nie jestem ekspertem, że obrona przeciwlotnicza w roku 79 w Kabulu była dość prymitywna w porównaniu z systemami wokół Hostomela. Ale także nie było chyba wówczas sposobów elektronicznego blokowania systemów (jamming), bo nie polegały one do tego stopnia na elektronice i cybernetyce, jak dziś. Ale chętnie wysłucham opinii kogoś bardziej kompetentnego w tej kwestii.
Michał,
Mnie się na pewno tylko zdaje, że stosujesz podwójną miarę. Z jednej strony, w 1979, sowieci świadomie i celowo rozpoczęli wojnę, żeby ją przegrać, jak powiadasz. Ale gdy szturmowali pałac w 2022 to już z pewnością nie z innego powodu, jak tylko po to, żeby zamordować wielce niebezpiecznego dla nich prezydenta sowieckiej Ukrainy.
Bo jakże inaczej? Po cóż im pozorowane akcje, przegrywane celowo i świadomie wojny!?
Pośród licznych innych przewag, sowieci górują nad demokratycznym (dziś już tylko pseudodemokratycznym) Zachodem dalekosiężnym myśleniem. Przeprowadzając operację afgańską w 1979 mogli mieć (boć to tylko hipoteza) w swoich planach posunięcie z 1988, a więc decyzję o wycofaniu wojsk. Dekada to dla nich fraszka. Nie bez przyczyny wolno ich podejrzewać, że snują wizje nierównie bardziej rozciągnięte w czasie. Naśladują w tym aspekcie tradycje dynastyczne, choć nie wiadomo, czy robią to świadomie. Zachodni demokraci nie mogą się z nimi równać, z licznych powodów. Ich myślenie dalekosiężne nie sięga poza kadencję, a bywa, że i miesiąc to dla nich nazbyt wielka połać czasu.
Jak wszystkim innym istotom na świecie, i sowietom zdarzają się banalne omyłki, wielkie wpadki, katastrofy. Wykluczyć nie można, że Hostomel chcieli utrzymać, Kijów zająć w tydzień, prezydenta w pałacu zaszlachtować. Sęk w tym, że podobnie skuteczna operacja ze strategicznego punktu widzenia nie miałaby dla nich żadnego sensu. Zatem, po cóż mieliby to wszystko robić?
Po cóż rozgrywać wojnę z towarzyszami z Ukrainy? Czy nie łatwiej osiągać cele pokojowo, bez nadmiernego rozgłosu? Przywołać do porządku znarowionych ukraińskich oligarchów? Osadzić na kijowskim stolcu zaufanego towarzysza? Zaprowadzić sowiecki ład i porządek, wymykający się jakoby spod kontroli?
Czy wypada wątpić, że brakuje im do przeprowadzenia tego typu operacji stosownych metod i środków?
Jeżeli sam rozumiesz, że Ci się to tylko zdaje, to nie wiem, o co mnie pytasz. Na wszystkie pozostałe kwestie odpowiedziałem już powyżej.
Awantura afganistańska, gdy jej się bliżej przyjrzeć, rzeczywiście nie daje się wytłumaczyć inaczej niż tym , że była to dalekosiężna sowiecka maskirowka. A już jak przysłowiowy sen wariata brzmi popularna onegdaj wśród publiki opowieść, że oto; sowieci lali straszliwie muślimskich, niepiśmiennych, pastuchów w tych ich śmiesznych naleśnikowatych czapkach, do czasu gdy amerykanie nie dostarczyli pastuchom swoich słynnych Stinger’ów! Wówczas to , jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, sowieckie aparaty powietrzne, które dotąd decydowały o sukcesach sowietów, zaczęły masowo spadać jak kaczki podczas polowania i było już po sowietach! Tak oto , w ten cudowny sposób, gdy ostatni mudżahedin w naleśniku na głowie strącił ostatniego sowieckiego „kukuruźnika” , wówczas wraz z nim runął w płomieniach komunizm! Ach! (Oczywiście wcześniej straszliwie osłabiony nokdaunującymi go ciosami zadanymi mu przez „Solidarność” i papieża Polaka!)
„Lecz fakty wciąż teorii przeczą, co jest wręcz karygodną rzeczą!”
Armia sowiecka liczyła ok. 4,5 do 5 mln ludzi (nie licząc wojsk granicznych i wewnętrznych MWD ok. 0,5 mln.), w Afganistanie jednorazowo przebywało średnio ok. 100 tys. (niecałe 2%). W walce zginęło podobno 15 tys. czyli średniorocznie ok. 1,5 tys. Dużo? Może i dużo, tylko że straty pozabojowe w armii sowieckiej czasu pokoju sięgały, w zależności od okresu od 2 do 4 tys. ludzi!
Teraz te samoloty i śmigłowce. Sowieci przyznają się do utracenia 132 szt. w walce , Amerykanie zaś przypisują im straty w wysokości 232 szt. No pięknie! Ale liczba samolotów w siłach powietrznych to 7900 szt., samolotów myśliwskich w wojskach obrony powietrznej to 1300 szt. i śmigłowców w wojskach lądowych to 4300 szt.! Rzeczywiście straty powalające!
Reasumując; sowiecka 5 milionowa armia dysponująca 13 500 samolotami i śmigłowcami, 50 000 czołgami, 65 000 pojazdami opancerzonymi, 90 000 dział nie licząc rakiet przeciwlotniczych, taktycznych i strategicznych, wspomagana przez 200 tys. tubylczych askarysów ,nie była w stanie podbić 10 milionowego państewka wieloplemiennego targanego wojną domową, choć pół wieku wcześniej, bez wojny i posiadania takiej ilości militarnego żelastwa, zagłodziła na śmierć , na Ukrainie, 7 mln. chłopów! Ciekawe.
Jak na tym tle wygląda ukraińska „specoperacja”? Też interesująco. Przeciwnik teoretycznie silniejszy ale gdzie tam sowieckiej Ukrainie do sowieckiej Federacji! Tylko, że w ciągu miesiąca ginie ponoć tylu bojców, sowieckiej Federacji, na zielonej Ukrainie, ilu w ciągu roku podczas owej straszliwej wojny w Afganistanie! A „putinizm”, zamiast się rozpaść z hukiem, ponoć gospodarczo tylko rośnie w siłę! Napadając na sowiecką Ukrainę, też jakoś całkiem zapominają o jej przeciwlotniczych systemach rakietowych , dzięki czemu nie mogą powietrzem ani transportować swoich wojsk, ani dowolnie wspierać ich na ziemi. Teraz zaś okopali się jak pod Stalingradem i są nie do ruszenia! Ale do ataku też się w cale nie zbierają… Może rzeczywiście o to chodzi żeby ta cała ” impreza” tak się właśnie babrała…
Bardzo dobrze powiedziane, Panie Amalryku. Ale poza wieloma uderzającymi podobieństwami są także zasadnicze różnice.
Pierwszy szturm na przykład, był niezawodnym sukcesem w Kabulu, a klęską w Kijowie. Pomimo użycia prawie identycznego planu, a może właśnie dlatego? Sowieci opanowali prędko większe miasta, skąd nie mogli kontrolować reszty kraju, dokładnie tak, jak sami przewidzieli. Amin był przekonany, że specnaz przyleciał, by go ratować, a Zełenski raczej nie miał takich myśli. Na Ukrainie nie mają żadnych sukcesów. Nie kontrolują półksiężyca od Charkowa do Odessy (a taki wedle zachodnich analityków miał być jeden z celów Putina), ani nawet całego Donbasu. Jedynym zyskiem terytorialnym jest panowanie nad wybrzeżami Morza Azowskiego, co nigdy nie było określane mianem celu przez nikogo, ani poputczyków, ani apologetów, ani nawet wrogów.
Tak, wciągnięcie świata w grzęzawisko Ukrainy wydaje się nam wszystkim przekonujące jako jasny cel. Bezustanne nękanie i babranie się, a jak tylko świat traci zainteresowanie, to chmary rakiet i dronów lecą w stronę Kijowa. Ale to samo można było osiągnąć bez tych kompletnych absurdów, bez tych militarnych niedorzeczności. Sun Tzu w grobie się przewraca, kiedy słyszy, że taki bajzel ma być łączony z jego imieniem.
Michał,
Żeleński strzela do sowieciarzy, tak?! Czy sądzisz, że to dostatecznie silny argument, aby przekonać nas (wątpiących w jego antykomunizm), że nie mamy na Ukrainie do czynienia z przypadkiem klasycznej dezinformacji?
Wojna jest zagadką. Nie znamy powodów jej rozpętania. Możemy się ich jedynie domyślać, ale czy jej przebieg nie dowodzi jednego: że nie jest prowadzona w sposób zgodny ze sztuką wojenną? Nie ze względu na brak kompetencji, ale w sposób rozmyślny, z premedytacją?
Brakuje dowodów na koordynację działań obu sowieckich stron, zgoda. Ale jak słusznie zauważył Andrzej, podobnie było z konfliktem sowiecko-chińskim. Barbara Toporska dostrzegała w tym sporze element dezinformacji na długo przed opublikowaniem rewelacyjnej książki Golicyna… czy to znaczy, że wybiegała przed szereg? Może nie wolno było Jej snuć tego rodzaju domysłów?
Pan Amalryk podaje w swoim komentarzu kilka przykładów celowej „niekompetencji” strony kremlowskiej. Podobnie zrobił Andrzej, wskazując wręcz na przypadki, kiedy kremlowianie wycofywali się ze zdobytego terytorium, po to tylko żeby (jak się zdaje) kijowianie mogli odtrąbić sukces. Czy to dowodzi koordynacji działań? Nie, nie dowodzi, ale… też takiej współpracy nie wyklucza. Może sugeruj tylko daleko posuniętą uczynność strony „sowieckiej”?
Czy nie podobnie jest z zapowiadaną jakoś rok temu ukraińską kontrofensywą? Rozumiem zasadę gwałt gwałtem, ale nie przemawia do mnie nadmiernie spolegliwość agresora. Z jakiego niby powodu poczęli się cofać?
Czy nie przypomina to nieco gier wojennych, a la Piłsudski, czy jakich innych symulowanych manewrów? Wojakiem nie będąc, nie mam o tym bladego pojęcia… i zresztą nigdy mnie to nadmiernie nie interesowało, stąd pytanie?
Jako niegdyś pół sportowy bridżysta pamiętam jedynie, że aby kontrować, trzeba mieć w ręku niejakie atuty… Czy owe były w kijowskim mniemaniu?
Darek,
Nie wiem, kto to jest ten Żelenski. Może i któryś z ukraińskich strzelców tak się nazywa, a wtedy zapewne strzela, ale ja takiego nie znam. Prezydent Ukrainy, sowieckiej, postsowieckiej, podsowieckiej, posowieckiej, wprostsowieckiej lub jakkolwiek sobie życzysz, nazywa się chyba Zełenski, po ukraińsku: Зеленський, po rosyjsku: Зеленский. Można więc chyba transliterować to nazwisko na polski jako Zelenski (z rosyjskiego) lub Zełenski (z ukraińskiego, a może nawet Zełenśki), ale ponieważ pierwsza litera to nie Ж, tylko З, to w żadnym wypadku nie można pisać go Żelenski.
Przekonać Cię do czegokolwiek nie mam zamiaru, ponieważ nie mam w sobie żyłki prozelityzmu. Mnie interesuje wyłącznie, jak jest naprawdę, a co kto uzna za prawdę, to jest jego prywatna sprawa. Chcesz mówić, że ten sufit jest czarny? Twoja rzecz. Wolter był załganym mydłkiem i nigdy nie wypowiedział sławnych słów o prawie do wypowiadania głupstw, ale ja się z tymi słowami zgadzam. Przyglądam się temu sufitowi i wydaje mi się biały. Ty mówisz, że czarny, a ja będę walczył o Twoje prawo, byś tak mówił. Co więcej, potulnie proszę o dowody albo powody, dla których nazywasz biały sufit czarnym. Jak pisałem pod drugą częścią powyższego artykułu do p. Andrzeja, rozumiem, że może nie być dowodów, ale może chociaż jakieś ślady? Śladziki? Choćby i śledziki. Chętnie zrewiduję moje twierdzenia. Z radością przyznam Ci rację, bo ja chromolę, kto ma rację, to nie jest dla mnie kwestia ambicji, to nie jest wycieczka EGO. To jest tylko i wyłącznie kwestia – prawdy.
Nie dość tego, że imputujesz mi pragnienie przekonywania, to jeszcze sugerujesz, że chcę Cię przekonać jakoby Zełenski był antykomunistą (dla uniknięcia nieporozumień cytuję: „przekonać nas (wątpiących w jego antykomunizm)”). Czy byłbyś tak dobry i wskazał mi palcem, gdzie i kiedy nazwałem Zełenskiego antykomunistą? W przeciwieństwie do Ciebie, jestem daleki od doskonałości, więc może mi się coś takiego wymsknęło, i durny, nie pamiętam. Zatem będę Ci dozgonnie wdzięczny itd.
Zgadzam się w całej rozciągłości z powyższym komentarzem p. Amalryka, więc bądź tak łaskaw i nie przytaczaj go na potwierdzenie swoich tez. O ile wiem, ale nie wątpię, że mnie poprawisz, jeśli nie mam racji, p. Amalryk nigdzie nie utrzymuje, że zachodzi koordynacja działań między Moskwą i Kijowem. Ale, jak wyżej, jeśli się mylę, to chętnie przeproszę.
Przyjęta przez Ciebie poetyka stawiania ciągu (kilkunastu!) pytań retorycznych bez jakichkolwiek twierdzeń, niezwykle utrudnia dyskusję. (Większości z tych retorycznych zawijasów w ogóle nie rozumiem; co znaczy np.: „Czy owe były w kijowskim mniemaniu?”??? Albo: „Może sugeruj tylko daleko posuniętą uczynność strony „sowieckiej”?” Że jak? To nie na moją głowę.) Powiem więc tak: snuj sobie dowolne domysły, ale kiedy snujesz je tutaj, to bądź przygotowany na to, że zostaną poddane krytyce (prawdę mówiąc, tak powinno być nie tylko tu, ale świat schodzi na psy, a tu jest Podziemie). A jeżeli przy okazji snucia i snucia się, znajdziesz gdzieś moje słowa, odmawiające Barbarze Toporskiej prawa do snucia domysłów (na wszelki wypadek znowu zacytuję Twoje skandaliczne określenie, bo to przechodzi pojęcie ludzkie: „Może nie wolno było Jej snuć tego rodzaju domysłów?”), to koniecznie mi je przytocz, a ja wówczas z chęcią przeproszę, wlezę pod stół i odszczekam. Ponieważ jednak jest to mało prawdopodobne, to sądzę, że należą mi się przeprosiny od Ciebie. Co rzekłszy, na pewno nie wstrzymam oddechu w oczekiwaniu na te przeprosiny, bo samobójstwo jest grzechem w oczach Pana.
W Kabulu, jako że przybywali na „zaproszenie” miejscowego kacyka, było dużo łatwiej wykorzystać efekt zaskoczenia. Później zasadniczo prowadzili typową akcję przeciwpartyzancką (jak np. Wehrmacht w Jugosławii); kontrolując relatywnie małymi siłami wszystkie duże miasta i szlaki komunikacyjne z pomocą miejscowych kolaborantów. Od czasu do czasu sowieci urządzali większe operacje przeciw zgrupowaniom „duszmenów” (np. w Heracie czy Pandżiszirze) lejąc ich bezlitośnie po czym wracali do baz.
Na Ukrainie rzeczywiście wygląda to znacznie odmiennie. Jeżeli celem była „neutralizacja” Wowy to powstaje pytanie czy inaczej tego nie dałoby się załatwić? Trzeba urządzać wojenną awanturę na 102? Afgańczycy w 1979 r. choć mieli teoretycznie na stanie 7 sowieckich rakietowych systemów plot (SA-75 i S-125) to ich nie byli w stanie użyć, Ukraińcy wręcz przeciwnie! Choć Ukraińcy przecież posiadali systemy sowieckie właśnie, dobrze znane agresorowi. Wojna na Ukrainie to jakieś walki w okopach , rodem z 1916 r. na ciągłej linii frontu, praktycznie bez lotnictwa jakiś kompletny bardak bez ładu i składu.
O co tu więc chodzi?
Panie Amalryku,
Sowieciarze używali w Afganistanie taktyki walki antypartyzanckiej, znanej Amerykanom jako „search & destroy” czyli „szukaj i zniszcz” (która spektakularnie zawiodła w Wietnamie), zamiast „clear & hold” czyli „oczyść i utrzymaj”, której użyto w Wietnamie na niedużą skalę, ale z wielkim sukcesem, po czym porzucono w 67 roku na rzecz … zgadł Pan: „search & destroy”, kiedy to uzbrojone po zęby jednostki amerykańskie ganiały Vietcong po dżungli bez skutku. Cały problem asymetrycznej wojny bardzo mnie interesuje i zamierzam się nim zająć bardziej szczegółowo.
Jedną z hipotez wyjaśniających tę niepotrzebną inwazję (Ukrainy, nie Afganistanu) było właśnie podbicie Ukrainy w sowblitzkriegu, po czym nastąpić by miała przewlekła wojna partyzancka. Tak jak jest, jest chyba lepiej dla Putina.
Czy celem mogła być neutralizacja Wowy? On był w zasadzie neutralny, a z punktu widzenia Kremla, przyjazny. Jego popularność opierała się na prorosyjskości i obietnicy zakończenia wojny w Donbasie. Zawsze mnie bawi jakieś badanie „opinii publicznej” w Ukrainie z lat 20-21, kiedy najbardziej prorosyjskim miastem okazał się nie rosyjski Charków, nie Krzywy Róg, a – Mariupol. Ukraińcy zawsze byli prorosyjscy i wcale nie byli przeciw Putinowi. Teraz to się raczej zmieniło. Ale czy to ma jakikolwiek znaczenie?
Lotnictwo jest używane dla odpalania dalekosiężnych rakiet, ale nie można powiedzieć, że ta wojna nie ma nowoczesnego aspektu. Użycie dronów jest z obu stron na ogromną skalę. Podobno na razie wszystkie są albo pilotowane, albo zaprogramowane so konkretnej misji, a nikt się nie przyznaje do użycia dronów autonomicznych, ale to tylko kwestia czasu. Ponoć największym zaskoczeniem jest fakt, że jak dotąd nie było żadnej wojny powietrznej pomiędzy robotami. Być może były przypadkowe, pojedyczne starcia w powietrzu, ale nie było skoordynowanej walki dwóch rojów dronów. To także prawdopodobnie tylko kwestia czasu.
Michał,
Twoja ockhamowska brzytwa, którą jakże często przywołujesz, nijakie ma zastosowanie w odniesieniu do strategicznych koncepcji Sun Tzu czy prostej (aby nie powiedzieć prostackiej) bolszewickiej dezinformacji. Biorąc pod uwagę mętność rzeczywistości, z którą nam przyszło mieć do czynienia, brzytwa może przydać się do podcięcia żył (bo do utrzymaniu się na wodzie nie posłuży nawet bardzo tępa).
Nie dojdziemy do ładu, jeśli idzie o nazwisko człeka zasiadającego na kijowskim stolcu, niech będzie zatem Wową. Wową „sympatycznym”, kształtowanym wedle sowieckiego kodeksu „sympatyczności”: a zatem wedle najogólniejszych zasad zniewalania, maltretowania, mordowania z niegasnącym na ustach uśmiechem, zawsze w imię wyższego celu, pachnącego kwiecia i postępu. Czy dobrze interpretuję typ sowieckiej „sympatyczności” Wowy, krzyworoskiego żulika sowieckiej propagandy, przyjaciela kagebowskich oligarchów?
Wowa nie jest antykomunistą? Kamień z serca (bo jednak wzdragałbym się przed tego rodzaju ideowym powinowactwem). Dlaczegoś jednak „strzela do sowieciarzy”. Jest w tym pewna sprzeczność. Bo czy do „sowieciarzy” strzelać może Wowa, który nie dostrzega nawet ich istnienia? Mnie się zdaje (tak, tylko zdaje!), że Wowa bierze na muszkę (być może rzeczywistą, choć raczej tylko propagandową) rosyjski imperializm, białych i czerwonych carów, aktualnie carów-kleptomanów. (Widomy przejaw skrajnego ukraińskiego neofictwa).
Nawiązując do wypowiedzi pana Amalryka, pisałem o przytaczanych przez niego przykładach kremlowskiej „niekompetencji”. Co to ma do rzeczy?
Przywołałem publicystyczne dociekania Barbary Toporskiej, a Ty chcesz, żebym Ciebie przepraszał. Trudno mi takie zachowanie skomentować inaczej jak onomatopeicznym: hmm.
Tak czy siak, gratuluję… skutecznego demontażu kolejnej dyskusji.
Darku drogi!
Brzytwa wydaje się, jeśli wolno mi użyć takiego określenia, metodologicznie neutralna, tzn. może być zastosowana w każdej sytuacji, co nie zmienia faktu, że nie ciachnąłem ani Sun Tzu, ani deiznformacji, a chlastałem tylko nieśmiało Twoją argumentację. Zwróć wszak uwagę, że brzytwa Ockhama nie nadaje się do podcinania żył, więc jeśli masz takie inklinacje, to musisz znaleźć inne narzędzia.
Nie rozumiem, dlaczego nie możesz przyznać po prostu, że nazwisko Zełenskiego nie pisze się przez „Ż”. To wydawałoby się najłatwiejszym sposobem „dojścia do ładu”, ale na drodze stoi EGO.
Czyżbyś znalazł gdzieś moje słowa, określające Wowę jako antykomunistę? To byłoby trudne. Ale ten kamień z serca może Ci zmiażdżyć stopy. Proponuję następujący eksperyment myślowy. Czy zgadzamy się, że Hitler był nacjonał-bolszewikiem? Sądzę, że tak. Nie był antykomunistą, zaatakował Rosję, a nie sowiety, ale czy jego Wehrmacht nie strącił bolszewickiego gówna na skraj przepaści? A przecież nie rozpoznawali sowieciarzy, ideologicznie i cywilizacyjnie naziści i bolszewia byli sobie bardzo bliscy. Czy zgadzamy się, że Własow był komunistą? Sądzę, że tak. Nie był antykomunistą, ale czy nie chciał walczyć ze Stalinem? (Nie jest jego winą, że nie walczył.) Czy nie jesteśmy obaj emocjonalnie (nie jestem pewien tego określenia, ale chodzi mi o to, że nie jest to chyba intelektualna postawa) zaangażowani po stronie własowców, pomimo tego, że obca nam jest ich ideologia? Oni przynajmniej próbowali coś zrobić w niezwykle trudnej sytuacji. Czy się mylę, że zgadzamy się w tej kwestii?
Przyznaję Ci rację, że nie ma nic do rzeczy Twoje nawiązanie, ale dlaczegoś przypuszczam, że nie będziesz z tego powodu zadowolniony.
(Nawiasem mówiąc, jaka jest onomatopeiczna zawartość „hmm”? Jaki naturalny dźwięk naśladuje to „słowo”?)
Michał,
Nigdy nie zajmowałem się Własowem jako postacią historyczną, wiem o nim tyle, ile przeczytałem u JM (z grubsza) i jakoś nigdy nie mogłem pozbyć się uczucia antypatii w stosunku do tej osoby (raczej wbrew intencjom twórcy powieściowej kreacji – choć to dyskusyjne, bo i JM był wobec W. krytyczny). Własow chciał walczyć ze Stalinem, ale czy także z bolszewizmem jako takim, miałbym wątpliwości.
Hitler półgłówkiem będąc, a przy tym totalitarystą o mentalności quasi-bolszewika, nie mógł rzecz jasna bić komunistów z pełną świadomością czynu. W szeregach jego armii było jednakowoż liczne grono ludzi, rozumiejących nie tylko czym jest bolszewizm, ale i z jakiego powodu powinien być starty z powierzchni ziemi.
Nie wiem czy Wowa jest bolszewikiem (po prawdzie wątpię). Zdaje mi się raczej typem sprawnego koniunkturalisty o brudnych łapkach. Ale to tylko domysły. Gdyby przyjąć, że jest szczerym obrońcą integralności kraju, w którym mieszka, należałoby chyba w pierwszej kolejności postawić pytanie, czy wie z kim ma do czynienia. Nie wydaje mi się, żeby odpowiedź mogła wypaść pozytywnie.
Pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia, czy samo bicie „sowieciarzy”, bez ich należytej ideowej identyfikacji, może przynieść dla świata jakąkolwiek korzyść. Skłaniam się ku przekonaniu, że nie. Mylna identyfikacja przedmiotu, rozbudowa już zakorzenionego błędu, nie może wnieść do sprawy nic pozytywnego. Samo zaś „bicie” sugeruje słabość bitego, a to z kolei negatywnie wpływa na kwestie zwartości/gotowości, chęć zbrojenia, która pojawiła się i pojawia, ale z grubsza biorąc wyłącznie w przestrzeni propagandowej.
Onomatopeiczne „hmm” odzwierciedla (niekiedy) dźwięk towarzyszący zadumaniu nad złożoną kwestią.
Darek,
Jesteśmy w tej samej sytuacji, gdy chodzi o Własowa. Ja także nigdy nie studiowałem tej postaci, ale nie sądzę, żebyś miał rację co do Mackiewicza. On nie był „krytyczny”, on po prostu nazywał rzeczy po imieniu. W tym wypadku, Własow był bolszewikiem, ale chciał walczyć ze Stalinem. To nie jest krytykaa, ale stwierdzenie faktów. Mackiewicz był konsekwentny w takich kwestiach. Miłosz np. przeszedł na drugą stronę i od tego momentu należało uznać, co dobrego robi w walce z bolszewią, niezależnie od oceny jego postawy. Osobiście, mam więcej sympatii dla Janka, który rozmawia otwarcie i z sympatią z Pawłem, mimo że ten ma na czapce bolszewicką gwiazdę…
Konsekwentnie, nie interesuje mnie doprawdy, co należy „przyjąć”, bo i niby dlaczego „przyjąć”, że Wowa jest „szczerym obrońcą” itd. Czy nie można raczej wziąć przykładu z Józefa Mackiewicza i próbować brać rzeczy jakimi są?
Mamy wyraźnie odmienne rozumienie, co stanowi onomatopeję. To nic nie szkodzi. Dzięki takim różnicom świat jest mniej nudny.
Michał,
Nie jestem pewien, czy w tym przypadku metodyka podchodzenia do problemu przez JM była słuszna. Jakie były intencje Własowa? Chęć obalenia Stalina czy bolszewizmu? Jeżeli tylko to pierwsze, to jego poczynania (Własowa) były nic niewarte. JM konsekwentnie mawiał, że problem nie dotyczy złego Stalina (który psuje komunizm), ale komunizmu.
Podobnie rzecz się ma z Miłoszem. JM zachwycał się samą dezercją Miłosza spod komunizmu; nawet jego powieścią „Zdobycie władzy”, nawiasem nie mam bladego pojęcia dlaczego, bo to okropny tekst. Oceniał noblistę (zresztą niebezkrytycznie) niejako na wyrost. Zdanie zmienił radykalnie po probolszewickich występach Miłosza w Trójmieście, w 81. W istocie, Miłosz nigdy nie przeszedł na drugą stronę, podobnie jak Wat. A właściwie, inaczej należałoby ująć przypadek Miłosza: przechodził na drugą stronę niejednokrotnie, wedle własnych potrzeb, raz na tę, innym razem na tamtą.
Prowadzenie dialogu z szeregowym sowietem jest ani zdrożne, ani pozbawione sensu. Bardzo wielu z nich było z pewnością antykomunistami z najgłębszego przekonania (i z doświadczenia). Nie wyobrażam sobie jednak, żeby Janek chciał rozmawiać np. z Sierowem czy Czerniachowskim (jak przytrafiło się Wilkowi). Poza tym Paweł ma swój blady cień/odbicie w rzeczywistości.
Jeśli idzie o Wowę, nic innego nie robię, tylko próbuję brać rzeczy jakimi są. Tyle tylko, że nie przyglądam mu się w oderwaniu od okoliczności zewnętrznych, kontekstu historycznego oraz tego wszystkiego, co wiadomo (lub czego domyślamy się) o jego przeszłości. Mam więc na uwadze jego podejrzane związki biznesowo-polityczno-policyjne oraz, w nie mniejszym stopniu, hipotezę nieustającego trwania długofalowej strategii.
Eee, chyba w piętkę gonisz. Nie mam pojęcia, jaką „metodykę” możesz mieć na myśli. Mnie chodziło tylko o to, że Mackiewicz oceniał rzeczy, jakimi są, a nie pozwalał sobie na „ideologiczne zamglenie”. Miałem na myśli wyłącznie postawę zajętą przez Mackiewicza w tzw. sprawie Miłosza. List w tej sprawie opublikowała Kultura w 1952 roku i jest on przykładem tej właśnie jasności, której tak nam brakuje.
Mackiewicz nie owija w bawełnę, a jednocześnie nie potępia w czambuł. Miłosz wspomagał bolszewickiego najeźdźcę. Kropka. A teraz zerwał z bolszewikami. Kropka. Potrzeba nam mniej ocen moralnych, mniej potępiania i oburzania się, a więcej ocen stanu faktycznego. Taka była życiowa postawa Józefa Mackiewicza.
Oceniał czyny Miłosza i słowa Miłosza, bo tylko to jest nam dane. Z podobną jasnością oceniał czyny i słowa Sołżenicyna. To nie jest żadna metodyka (nie wiem zresztą, co to takiego), a zwykła ludzka postawa, z której warto brać wzór. Intencje znane są tylko Panu Bogu. Nawet my sami mamy trudności z jasnym określeniem naszych własnych intencji, z oddzieleniem ich od ukrytych motywów itp., więc zostawmy domniemane intencje tego tragicznego człowieka i lepiej pomódlmy się za jego duszę. Jednego możemy być pewni: Własow chciał walczyć z sowietami. W wypadku Zełenskiego jest podobnie: ukraińskie siły strzelają do sowieciarzy. Kropka.
Michał,
Przeczytałem list w sprawie Miłosza. Nie miałem go wcześniej pod ręką, a nie lubię bajać na podstawie lektury sprzed 3 lub 4 lat – wolę trzymać się tekstu ściśle. JM powiada tak: wina Miłosza niewspółmiernie mała wobec przewin Borów-Komorowskich. To mogłoby być zasadniczo słuszne, jeżeli odmawiałby Miłoszowi intelektualnej integralności, a tego nie mówi wprost.
Wychodzi z założenia, że w zestawieniu szef armii podziemnej – Bór K. (także emigracyjny premier) versus szeregowy obywatel Miłosz, wina tego drugiego jest niewspółmiernie mała. W kontekście historii ii wś i tego co tuż po niej ma do pewnego stopnia rację – na barkach Bora spoczywała większa odpowiedzialność. Jeżeli spojrzeć na problem z punktu widzenia historii kolejnych dekad to raczej historyczna rola Bora okazała się bez znaczenia, zaś Noblista nadawał dookolnej rzeczywistości prokomunistycznego smaku. Tego JM nie brał pod uwagę. Pisał nawet: gdyby nawet Miłosz przed sto lat jeszcze pisał wiersze ku czci Stalina jego wina byłaby w zestawieniu znikoma. Tu się mylił.
Istotniejsze, że zerwanie przez Miłosza z komunistycznym reżimem JM uznał za akt jednoznacznie antybolszewicki. Rzecz w tym, że Miłosz ani myślał zostać antybolszewikiem pisząc swój „Zniewolony umysł”, co z wyjątkową trafnością wychwycił Bobkowski:
Wyjazd Miłosza do USA uważam z klęskę narodową amerykańską. Jestem ciekaw, CO on tam będzie wykładał. Pewnie Ketmana, tę ordynarną bujdę. Nazawraca biednym młodzikom amerykańskim głowę, będzie im ściskał g..no w dłoni wychodzące między palcami, po czym udowadniał, że pozostały w ręce smród jest CZYMś.
Trudno mi się zgodzić na jednoznaczną ocenę Własowa, i zresztą JM był od tego jak najdalszy. W toku narracji Nie trzeba głośno mówić, Własow pojawia się wielokrotnie, a jego obraz jest (od momentu popadnięcia w niewolę) niejednoznaczny. JM nie mówi tego wprost, ale Własow to mniej lub bardziej chwiejny w swoich zapatrywaniach bolszewik, osobisty wróg Stalina, nie z nabytej predylekcji, ale z musu (jako dezerter i kolaborant). Jeżeli JM przyglądał się z niejaką nadzieją poczynaniom Własowa, to tylko dlatego, że potencjalnie mogła za nim stanąć potężna armia antybolszewików. Analogii z Wową nie ma tu żadnej, o ile na Ukrainie antybolszewików nikakich nie uwidziosz. Nie strzelają zresztą oni do sowieciarzy, ale do imperialnych Rosjan.
W kontekście długofalowej strategii, wspieranie figury tak podejrzanej jak Wowa i całej jego (i nie jego) ukrainnej skorumpowanej elity, wydaje mi się po prostu błędem.
Dużym i potencjalnie dalekosiężnym w skutkach.
Darek,
Próbowałem niezdarnie określić różnicę między Twoim podejściem i tym prezentowanym przez Mackiewicza, ale nie zdołałbym tego lepiej uczynić, niż zrobiłeś to Ty sam. Tak: gdyby odmawiał Mackiewicz Miłoszowi intelektualnej stałości, to byłby przedpokojem a nie Józefem Mackiewiczem. Tak jest, masz rację. Mackiewicz nie wdawał się w wystawianie cenzurek. To go nie interesowało i, mówiąc prawdę, nie interesuje mnie także. Mam wprawdzie wyrobione zdanie na temat Miłosza, które nie różni się wiele o Twego, ale tym więcej przypisuję wagi tej zdumiewającej charakterystyce Mackiewicza, że pomimo to gotów był nadal z Miłoszem rozmawiać, czytać go i cenić jego prozę (bo raczej nie poezję).
Jeżeli łaska, wolę pozostać przy Mackiewiczu. Jeśli wolno, jego awersja do potępiania, do składania protestów, do wystawiania cenzurek i dyplomów błagonadiożnosti, do rozdzierania szat, jest mi bliższa niż jej przeciwieństwo, które zdajesz się prezentować powyżej. Jeżeli to nadal możliwe, to wolałbym próbować naśladować postawę najważniejszego antykomunisty XX wieku, Józefa Mackiewicza.
Co rzekłszy, może Cię źle rozumiem? Może nie chcesz wcale wystawiać cenzurek antykomunizmu Ukraińcom? Osobiście, nie byłem na Ukrainie i nie wiem, czy na Ukrainie antybolszewikow nie uwidiosz, ale skłaniam głowę przed Twoją wyższą wiedzą. A w prlu? Tam też nie byłem od dawna. Czy tam u Wasz, w prlu bis, są jacyś antybolszewicy? Czy też należy cały ten chłam potępić w czambuł?
Michał,
Ależ pozostań sobie przy Mackiewiczu (jakkolwiek to zabawnie nie brzmi).
JM miał powody podejrzewać Miłosza o antykomunizm. Pisał: Miłosz komunistą nie jest, w każdym razie nie był nim w 1940. Widać nie znał go osobiście dostatecznie dobrze, żeby jednoznacznie ocenić jego bezideowe predylekcje, ale pewne zachowania Miłosza (konkretnie, przypinanie sobie łatki komunisty) bardzo JM dziwiło.
Czym różni się wystawianie cenzurek od ugruntowanej opinii na czyjś temat. Czy Bobkowski prezentował swoją opinię na temat Miłosza czy nakładał mu ośle uszy i sadzał tyłem do ostatniej ławki?
Przypadek Wowy jak i reszty ukraińskiego sowieckiego establishmentu jest całkiem inny. Wszyscy oni są bezpośrednimi pokurczami długofalowej bolszewickiej prowokacji, której źródeł wypada szukać u Mironowa, Chruszczowa, Szelepina i Breżniewa. U ludzi o podobnych korzeniach trudno doprawdy a priori zakładać dobre, antykomunistyczne intencje. No… chyba, że prowokacja wymknęła się w jakimś momencie na Ukrainie spod kagebowsko-bolszewickiej kontroli. Ja takiego momentu nie dostrzegam.
Antykomuniści na Ukrainie, jak zresztą wszędzie na świecie, należą do rzadkości, a ich aktywność nie zahacza z pewnością o kręgi ukraińskiego nierządu. Niby jakim sposobem mieliby objąć władzę? Jeżeli przychodzi Ci jaki sposób do głowy, wal śmiało.
Darku, dzięki za zezwolenie, ale dlaczego to nie brzmi zabawnie? Mnie się wydaje, że całkiem zabawnie.
Niestety nic nie rozumiem z reszty. Dlaczego miał Mackiewicz podejrzewać Miłosza o antykomunizm? O co tu chodzi? Na pewno nie znali się dobrze. A mimo to, sądzę, że Józef Mackiewicz znał Miłosza lepiej niż ja (bądź Ty).
Nie wiem, jak Ci pomóc, jeżeli nie odróżniasz opinii od wystawiania cenzurek. Pozwolę sobie tylko zauważyć po raz któryś, że tylko Ty nazwałeś tu Zełenskiego antykomunistą. Mnie to nigdy w głowie nie postało. Nie wydaje mi się także, byś to mógł usłyszeć od p. Andrzeja – Panie Andrzeju drogi, czy to możliwe, żeby Pan tak powiedział? – zachodzę zatem w głowę, skąd Ci się to mogło wziąć.
Pan oczywiście raczy sobie żartować Panie Michale. Czy nie zgodzi się Pan z tym, że antykomunizm oznacza odrzucenie komunistycznej prowokacji, w postaci wykreowanego przez sowietów tworu? Zełenski jest, co najmniej, jednym z produktów tej prowokacji. Kiedy to ogłosił, że się jej sprzeciwia? Jak można było stwierdzić, że tak jest?
Ja się zgadzam, Panie Andrzeju, bo jestem zawsze potulny jak baranek. Ale w takim razie poszukiwanie zbrodniarza, który nazwał Zełenskiego antykomunistą trwa nadal.