Na bezdrożach współczesnej Ukrainy
24 komentarzy Published 5 maja 2015    | 
Historia będzie zawsze aktualna, gdyż wszystko co jest, jest tylko dalszym ciągiem.
Józef Mackiewicz
Profesor Jan Żaryn pouczał parę lat temu w Londynie o polityce historycznej. Należy ją odróżniać, utrzymywał prelegent, od propagandy; propaganda to kłamstwo, gdy polityka historyczna, to „kształtowanie narodu”, budowanie spójni społecznej na fundamencie dumy z osiągnięć historycznych. Nie można zbudować solidnej spójni narodowej, poprzez podkreślanie wstydu. Dlatego mówienie o polskim antysemityzmie jest antypolskie, bo jest nieprawdą, gdy niemówienie o rzezi wołyńskiej przez Ukraińców jest z ich strony próbą wybielenia się i jest kłamstwem. Ukraińcy muszą wyrzec się, twierdził dalej profesor, Bandery. Czy tylko ja jeden widzę w tym dostrzeganie źdźbła w oku bliźniego, gdy się nie widzi belki w oku własnym? Niestety podporządkowywanie prawdy jakimkolwiek innym celom prowadzi nieuchronnie do ideologizowania opisu i Żaryn nie zdołał umknąć temu nieszczęściu. W jego opisie, który z powodzeniem nazwać można „polrealizmem”, Niemcy chcą zrzucić winę za Holocaust na Polaków, Litwini robią z AK bandytów, wszyscy są przeciw nam. „Trudno jest być Polakiem,” zakończył swoje rozważania Żaryn, a ja słuchając jego wykładu przypomniałem sobie słowa Barbary Toporskiej:
Wiek propagandy jest wiekiem faryzeizmu. Są maski pospolite, konfekcyjne, jak np. „patriotyzm”, na użytek wszystkich stanów od politycznych karierowiczów po ludzkie nic, co się musi z czymś identyfikować, aby być spostrzeżone. I są maski wybrane, dla ludzi z „towarzystwa”, jak np. maska tolerancji dla konformistycznej wygody. Przyznam się, że mnie te maskarady bolą nie ze względu na troskę o dusze faryzeuszów i ich zbawienie (jak może być powinno), ale że widzę w nich śmiertelne zagrożenie dla naszej kultury, a więc tego, co naprawdę jest mi drogie. Istnieje ścisły związek między słowem i kulturą, im więcej słowo kłamie, tym kultura niższa, im słowo bardziej odpowiada faktom, im ściślej nazywa rzeczy po imieniu, tym wyższy typ kultury reprezentuje.
Timothy Snyder – bo o nim będzie tu głównie mowa, a nie o Żarynie – w swoim wykładzie o narodzinach nacjonalizmu przeciwstawił historię narodową historii prawdziwej, tej „ściśle nazywającej rzeczy po imieniu”. Poszukiwanie prawdy w wydarzeniach historycznych trzeba przecież odróżnić i przeciwstawić poszukiwaniu żarynowej „spójni narodowej”. Żarynowi tak bardzo zależy na tej spójni, że nie chce Polaków zawstydzać prawdą. Ale nie waha się zawstydzać Ukraińców.
Kolejny wykład Snydera, tym razem o Polsce i Ukrainie, nasunął mi jeszcze smętniejsze refleksje na temat Żaryna. Snyder mówił tym razem o „polityce historii” (politics of history), co kontrastuje zgrzytliwie z „polityką historyczną” Żaryna. Zabawne, że i jeden, i drugi, mówili o tej samej historii, tych samych wydarzeniach i powikłaniach, o tych samych zbrodniach i tych samych kłamstwach. Trudność jednak w tym, że Żaryn bronił kłamstwa w celach politycznych (czyli „dla kształtowania narodu”), a Snyder mówił, jak niezwykłe są polityczne konsekwencje dziś, zbrodni popełnionych 70 lat temu i kłamstw powtarzanych przez pół wieku w celu „kształtowania narodów”. Żaryn oskarżał, żądał i stawiał warunki: Ukraińcy muszą przyznać się do masakry wołyńskiej, a ci, którzy zarzucają Polakom pogromy Żydów, są wrogami Polski. Snyder mówił, że zanim zarzucać się będzie Rosjanom „imperializm”, należałoby najpierw uporać się z imperializmem własnym, np. polskim. Mówił, jak trudną do pojęcia dla zachodnich intelektualistów jest koncepcja „polityki historii”, gdyż rzadko tylko historia niesie ze sobą tak wielki ładunek bieżącej polityki, jak to bywa w Europie Wschodniej. Czy aby nie z tego samego powodu, niniejsza strona, która w zamierzeniu poświęcona jest aktualnej polityce globalnej, zajmuje się głównie historią? W porównaniu, propagandowe kłamstwa „polityki historycznej” potrafi zrozumieć każdy głupek, bo zadaniem „polityki historycznej” jest sprowadzenie niezwykłego splotu przyczyn i skutków do prostych haseł „w celu kształtowania narodu”.
Snyder dokonał interesującego rozróżnienia między myśleniem dynastycznym, republikańskim i demokratycznym. Nie rozwinął swej idei szczegółowo, ale myśl wydaje się interesująca i płodna intelektualnie, więc pozwolę sobie rozwinąć ją sam.
Dynastie są oderwanym ciągiem, cieniutką linią biegnącą poprzez historię; linią, wokół której kłębią się burze. Myślenie dynastyczne jest myśleniem wzdłuż tej wąskiej linii w obu kierunkach: czerpanie mocy z genealogii, z przynależenia do linii (niekoniecznie rodzinnego, z czego wywodzi się ogromna ilość „klientów” wielkich rodów), z czego z kolei bierze się waga tradycji. Ale z drugiej strony, koncept dynastii pozwala na projekcję w przyszłość, a raczej wręcz domaga się planu: zachowania i wzrostu potęgi rodu. Dynastia reprezentuje interesy wszystkich z nią związanych, a w zamian za opiekę oczekuje – lojalności. Nagradza i każe, ocenia wyłącznie pod kątem oddania dla rodziny. Myślenie dynastyczne jest zawsze długoterminowe, planuje się dla dzieci, wnuków i prawnuków. Stąd przywiązanie do trwałych symboli władzy, do wielkich budowli, do trwania. Habsburgowie są najdoskonalszym wcieleniem tej myśli, ale Jagiellonowie, Rurykowicze, Burbonowie, a także mniejsze domy arystokratyczne, są równie dobrymi ilustracjami takiego sposobu myślenia o polityce.
Myślenie republikańskie jest polityką elit, wyraża się w koncepcjach politycznych, a nie w konkretnych posunięciach (jak jest w wypadku polityki dynastycznej) i jego zadaniem jest obrona państwa jako koniecznej społeczności, w której rozwijać się i doskonalić może pojedynczy człowiek. Klasycznym wcieleniem takiej myśli były niektóre greckie polis, niektóre średniowieczne włoskie miasta, ale być może także hanzeatyckie porty. Wydaje mi się, że myśl republikańska zrodziła się z potrzeby obrony interesów komercjalnych, jest to więc koncepcja odpowiadająca najbardziej elitom kupieckim, które potrzebują państwa jako gwarancji porządku, by móc handlować, ale to zapewne kontrowersyjna refleksja. We współczesnym świecie, elity kupieckie zastąpione zostały międzynarodową finansjerą, która nie jest w ogóle zainteresowana w myśleniu republikańskim, natomiast pochodnię takiego stylu myślenia przejęły elity intelektualne, wysuwając przewodnią ideę tzw. społeczeństwa obywatelskiego. Niezależnie od typowego dla naszej dzisiejszości podziału na lewicę i prawicę, elity obu odcieni bronią państwa i praworządności, nawet jeżeli wiele koncepcji lewicowych ma nieunikniony skutek osłabiania państwa.
Myślenie demokratyczne operuje najszerszymi możliwie sloganami, sprowadza złożoną myśl do pierwiastków, chwyta się prostych idej, np. etniczności. Republikanie myślą w kategoriach obywatelskich, demokraci w kategoriach mas i przynależności. Kategorie przynależności mogą być sobie pozornie przeciwne, np. kategorie narodów i klas, ras i plemion, religii i wyznań, ale także partii. Paradoks polega na tym, że w obrębie jednej klasy są różne narodowości, a wewnątrz narodu wiele klas, rasa składa się z nienawistnych sobie wzajem szczepów, a religie z odszczepieńczych wyznań, gdy partie zawierają w sobie mnogość frakcji i skrzydeł, odcieni i odchyleń. Nadrzędną kategorią w tym myśleniu jest idea jedności i nakaz podporządkowania się czemuś większemu. Myślenie demokratyczne jest typowe dla systemów niedemokratycznych, co jest kolejnym paradoksem. W obrębie danej grupy zjednoczonej prostą ideą – np. my, czarni, musimy się trzymać razem przeciw białym, albo my, zieloni, przeciw tym niebieskim łobuzom – nie ma mowy o żadnej demokracji; alternatywa jest prosta: albo postępuje się zgodnie z wymogami grupy, albo staje się poza grupą, trzeciego wyjścia nie ma. Wbrew powyższemu, określenie takiego sposobu myślenia mianem „demokratyczne”, wydaje się trafne, ponieważ niemal bez wyjątku twórcy i liderzy tych wielkich grup kryją się za demokratyczną terminologią, używają demokratycznych frazesów i są powszechnie uważani za demokratów. Kluczowa w tym sposobie myślenia jest „hasłowość”, sprowadzanie wszystkiego do prostych sloganów, do czarno-białych kontrastów w rodzaju „cztery nogi dobre, dwie nogi złe”, do haseł, które można skandować, by zakrzyczeć przeciwników. Słowem – do propagandy. Żaryn ze swą smętną polityką historyczną należy bez reszty do tego rodzaju myślenia.
Snyder przywołał swoje rozróżnienie, by wskazać, że ethnic vs civic czyli napięcie między republikańskim dążeniem do stworzenia odpowiedzialnej społeczności obywatelskiej, a demokratyczną i nacjonalistyczną demagogią, jest dobrym wyjaśnieniem tego, co się działo na Ukrainie w roku 2014. Chwalił przy tym „polskie wpływy na Ukrainie”, wskazując, że popychają one delikatnie kraj ku obywatelskim rozwiązaniom. Za najwyższe wcielenie cnót republikańskich uznał Giedroycia i jego polityczną koncepcję Polski i Ukrainy jako niepodległych państw post-komunistycznych.
Tim Snyder należy do tych, którzy biorą rzeczywistość dzisiejszej Polski – i całej Europy wschodniej – za „normalność”. Nie zamierzam tym razem z taką koncepcją polemizować. Interesuje mnie raczej wpływ „wschodnioeuropejskiej historii na bieżącą politykę” w oczach tak znakomitego historyka. Czyli jak można ignorować status quo ante w ocenie status quo? Moim przykładem będzie sytuacja na Ukrainie, moim przewodnikiem po ukraińskich Dzikich Polach – Timothy Snyder.
***
Hilaria Clintonowa wystąpiła w roku ubiegłym z serią odkrywczych przemówień, w których porównała akcję Putina na Krymie do aneksji Czechosłowacji przez Hitlera. Nazywanie Putina „faszystą” jest popularne nie od dziś – na naszej witrynie czyniła to już dawno temu i wielokrotnie, dosadniej niż p. Clintonowa, a także z nieskończenie ciekawszym uzasadnieniem, Sonia Bellechasse – ale Putin nie jest ani faszystą (co jest w ogóle niedorzeczne), ani Hitlerem. Putin jest po prostu bolszewikiem. Tym bardziej więc zadziwił mnie Tim Snyder, kiedy w artykule z maja ubiegłego roku postawił tezę, iż „faszyzm powrócił na Ukrainę”.*
Jego określenie czym jest „faszyzm” wydało mi się jednocześnie odkrywcze i mylące, pociągające i fałszywe. Ale też w wypadku pojęcia tak zaplątanego w nieporozumienia, zaczynać należy nie od definicji, a od usus, tzn. od tego jak w praktyce ten termin jest używany. Snyder jest i w tym względzie dobrym przewodnikiem. Słusznie bowiem wskazuje w swej książce o Wilhelmie Habsburgu, że „faszyzm” jest terminem używanym od lat 30. ubiegłego wieku jako „pojęcie-worek”, pozwalające lewicy na dzielenie świata na „dobrych anty-faszystów i złych faszystów”. Trafnie moim zdaniem, wyśmiewa Snyder wysiłki propagandy Putina, która jednocześnie utrzymuje, że nie istnieje państwo ukraińskie, ale Ukraina jest represyjna; nie ma języka ukraińskiego, ale Rosjanie są zmuszani, by nim mówić; nie ma narodu ukraińskiego, ale wszyscy Ukraińcy są faszystami. „Faszyzm”, twierdzi dalej Snyder, używany bezustannie przez maszynerię putinowskiej agit-prop dewaluuje sam termin. Jeśli definicja faszyzmu brzmi, „to, co robi wróg”, to samemu nie można być faszystą. Trywializowanie Holocaustu (typowe dla propagandy Putina) „wyczerpuje moralne i emocjonalne rezerwy”, i zostawia tylko technikę propagandy. – To wszystko słuszne, ale w takim razie dlaczego sam Snyder nazywa Putina „faszystą”?
Jest wiele słusznego w określeniu „faszyzmu” jako „lśniącej alternatywy dla skrzeczącej rzeczywistości”; trafne jest wskazywanie na oczywiste sprzeczności homoerotycznych podtekstów faszyzmu z prześladowaniem homoseksualizmu, ale zanim nazwiemy Putina „faszystą”, bo lubi obnażać swój tors, wyciągnijmy brzytwę Ockhama i powiedzmy głośno, że jest o wiele prostsze wyjaśnienie dla jego postępowania, niż pokrętne wskazywanie na „faszyzm”: Putin jest bolszewikiem.
Snyder argumentuje dalej, że stalinowska „polityka faszyzmu i anty-faszyzmu” nie wykluczała sojuszu z Hitlerem, ponieważ retoryka anty-faszyzmu różni się od walki z faszystami. To także jest z pewnością słuszne, ale czy Snyder sam nie pada tu ofiarą swej retoryki? Czy nie byłoby prościej odrzucić idiotyczną terminologię Stalina i nazywać rzeczy po imieniu?
W wiele mówiącym fragmencie, Snyder pisze:
…wirtualna rzeczywistość stworzona przez propagandę rosyjską, w której zadaniem lewicy europejskiej (albo raczej „lewicy”) jest krytyka ukraińskiej prawicy – ale nie europejskiej prawicy, i z pewnością nie rosyjskiej prawicy. To jest także fenomen amerykański, widoczny np. w niespodziewanej zgodzie [między lewicą i prawicą] w ocenie natury ukraińskiej rewolucji i rozsądku rosyjskiej kontrrewolucji.
To jest znowu przekonująca analiza, ale zważywszy kompletny kociokwik ideowy panujący wśród europejskich polityków, czy nie należałoby zwrócić uwagę, że pojęcia takie jak ukraińska czy rosyjska „prawica”, pozbawione są obiektywnego sensu? Że nacjonalizm lepiej nazywać nacjonalizmem, a bolszewizm bolszewizmem, niż dolewać oliwy do ognia semantycznej konfuzji? Konkluzja artykułu Snydera – w skrócie: Eurazja zastąpić ma Niunię europejską, do czego koniecznie potrzebna jest Putinowi europejska prawica – jest oczywiście słuszna, ale zapoznaje kluczową stronę alternatywnego rozwiązania. Otóż zintegrowana, socjal-demokratyczna Europa, której z takim zapałem broni Snyder jako reduty przeciw-putinowskiej, być może nie padnie ofiarą Putina, ale tylko tym łacniej wpadnie w łapy jego następcy w nieuniknionej fazie de-putinizacji.
***
W wykładzie pt. Russia’s War, Ukraine’s History, and the West’s Options ** wygłoszonym pod koniec ubiegłego roku, Snyder rozwinął motywy z majowego artykułu. Określił zasadniczą zmianę w orientacji polityki zagranicznej Putina: zastąpienie Ameryki jako głównego wroga przez Niunię europejską. Niunia jest wrogiem ze względu na dekadencję, liberalizm i zwłaszcza – homoseksualizm. Doktrynalnie, celem strategicznym Putina jest zastąpienie Niuni euro-azjatyckim związkiem, zdominowanym przez Rosję. A jednak, zdaniem Snydera, ta fundamentalna zmiana wektorów – chciałoby się powiedzieć: nowe „smienowiechodztwo”, ale tylko nieliczni pojęliby analogię – nie leżała nigdy w planach Putina, a doprowadził do niej tylko dość przypadkowy fakt niepodpisania porozumienia Ukrainy z Europą, co w konsekwencji miało się okazać punktem zwrotnym i rozpocząć łańcuch wydarzeń, który znamy.
Taktyka była – ciągle zdaniem Snydera – zawsze silną stroną tzw. Rosjan, ale między listopadem 2013 i marcem 2014 z nieznanych powodów stracili mocną pozycję na Ukrainie, a jednocześnie zdołali zirytować Europę, Amerykę i Chiny. (Od siebie dodam, że tego rodzaju taktyczne lapsusy zdarzały się w historii sowietów wielokrotnie, więc interpretacja Snydera nie jest zupełnie nieprawdopodobna, ale wrócę do tego na koniec.) Od tego jednak momentu prowadzą rozgrywkę bezbłędnie: odkąd utracili bezpośrednią kontrolę nad rządem Ukrainy, używają czegoś, co Snyder określa mianem „odwróconej asymetrii”, a co domaga się wyjaśnienia. Tzw. asymetryczna wojna, to wojna partyzancka prowadzona przez słabych przeciw silnym, tj. terroryzm, zamachy, podjazdy i podchody. W tym wypadku jednak, to Putin jest stroną silną, ale używa z wyboru taktyki normalnie kojarzonej ze stronę słabszą. Rosjanie, argumentuje dalej Snyder, zachowują się nie jak państwo, ale jak partyzanci, imitują partyzantów; używają ludzkich tarcz, sił specjalnych jako partyzantów. Użycie takiej taktyki podkreśla, że Rosja nie jest agresorem. Logika Putina jest jednak bezbłędna: walczymy naprawdę przeciw potędze Ameryki i Europy, jesteśmy naprawdę słabi; z Ukrainą poradzilibyśmy sobie bez trudu, ale z NATO?
Ogromna większość ludności Rosji jest przeciw wojnie na Ukrainie. (Nie mam pojęcia, skąd Snyder to wie? Z badań opinii publicznej??) Putin jest na razie popularny, bo wygrywa bez walki, ale to złudzenie skończy się prędzej czy później. Każdy partyzant celowo prowokuje zniszczenie cywilnego życia – taka jest logika asymetrycznej wojny. Donieck i Łuhańsk są bombardowane przez ukraińską armię, bo Ukraińcy stamtąd są atakowani. Miliony (dosłownie) europejskich obywateli nie mają bieżącej wody, energii, żywności – jest to autentyczna klęska humanitarna na progu Europy. O ile jednak ostateczny cel tej taktyki jest niejasny, to zniszczenie państwa ukraińskiego musi być jednym z celów (oczywiście, zdaniem Snydera). Propaganda Putina celowo i systematycznie niszczy Ukrainę w obrębie semantyki, używając określeń takich jak „Noworosja”, „Russkij Mir” „faszystowska junta”. Od siebie dodam, że jest to rzecz jasna, typowo bolszewicka taktyka.
Strategię Putina wykłada Snyder następująco: Rosja jest słaba, a zważywszy jej rozmiary, bardzo słaba. Ale potęga jest zawsze względna. Putin uprawia strategiczny relatywizm. Moc Rosji wzrasta wobec słabości innych. Na najwyższym poziomie, źródłem potęgi Zachodu jest sojusz transatlantycki – stąd polityka podważania NATO na każdym kroku: przez przecieki (Snowden, Assange), przez podkreślanie różnic między aliantami, klasyczne dziel i rządź, i wreszcie poprzez uparte twierdzenie propagandy, że bliskość NATO do granic sowieckich (o pardon! rosyjskich) jest zagrożeniem dla Moskwy. Na innym planie znajduje się potęga Europy – bierze się ona z jedności (podkreślam ponownie: zdaniem Snydera). Ale Europa jest dekadencka i homoseksualna, więc (taka jest teza Putina) musi się rozpaść, i jedynie Rosja może podjąć spadek wielkiej Europy. Snyder zauważa, że ta wykładnia Putina nie ma żadnej podstawy w rzeczywistości, bo Rosja przeżywa upadek moralny na niespotykaną skalę – alkoholizm, prostytucja, przestępczość, nihilizm – ale to nie obchodzi propagandystów-strategów. Celem strategicznym jest więc podzielenie Europy, rozchwianie, podważenie jedności Europy. W tym celu, należy apelować do populistycznych, nowych partii europejskich, które jak np. Nigel Farage, wprost mówią o podziwie dla Putina. Putin „zwerbował” tzw. prawicę europejską.
Konkluzja Snydera jest uderzająca: kryzys ukraiński nie dotyczy Ukrainy, ale Europy. Jest to skoncentrowany atak na Europę poprzez Ukrainę, bo Ukraina, nie należąc do Niuni, jest najsłabszym jej ogniwem. Konflikt na Ukrainie jest więc czymś w rodzaju wojny zastępczej, wojny per procura.
Kluczowe jest tu chyba następujące pytanie: co się wydarzyło między listopadem 2013 roku i marcem 2014? Odpowiedź Snydera jest znowu bardzo przenikliwa. Spiskowa teoria świata i historii dominuje w myśleniu Putina, jest fundamentalnym poglądem na świat: żadne społeczeństwo obywatelskie nie istnieje, Majdan mógł być tylko i wyłącznie stworzony przez obcych agentów; wolna asocjacja wolnych ludzi w tym samym celu i bez prowokacji nie jest możliwa. Zwycięstwo Majdanu w Kijowie, jest zagrożeniem dla Putina. Jedyną odpowiedzią jest propagandowa wojna: „Ukraińcy to faszyści” jest hasłem skierowanym ku europejskiej lewicy, a jednocześnie „Ukraina to geopolityczny spór z Ameryką” – jest hasłem na użytek prawicy europejskiej.
Istnienie społeczeństwa obywatelskiego jest rzeczywistością, ciągnie dalej Snyder, czy Putinowi się to podoba czy nie. A jednak Putin mu zaprzecza, bo widzi w takim zaprzeczeniu oczywisty zysk. Nie można jednak kwestionować istnienia obywatelskiego społeczeństwa tylko tam, gdzie ono ma prawo się rozwijać. Innymi słowy, można stworzyć świat bez takiego fenomenu – sowiecka historia jest tego dowodem. Muszę w tym miejscu podkreślić z naciskiem, że ta ostatnia konkluzja nie jest kolejnym „komentarzem ode mnie”, ale wprost sformułowanym wnioskiem samego Snydera.
Jedną z zasadniczych różnic „między Zachodem i Rosją” widzi Snyder w przejawie podstawowej filozofii kliki Putina: w postmodernizmie stosowanym. Jest to różnica o charakterze „filozoficznym”. W postmodernizmie nic nie ma sensu samo z siebie, a tylko w kontekście. Nie ma żadnej całości, są tylko zmienne konstelacje zmiennych części. Żyjemy w postmodernistycznym świecie, w którym słowa nie mają ustalonego znaczenia. Polityka jest li tylko propagandą, bądź Żarynową „polityką historyczną”. Inny jest więc przekaz dla prawicy: wielki spór geopolityczny z Ameryką; inny dla lewicy: Ukraińcy są faszystami. To działa, bo tworzy „śliski świat”.
Najbardziej klasycznym przykładem tego zjawiska jest Russia Today – typowo postmodernistyczny przekaz. Pięciu ekspertów, każdy przedstawia inny obraz, z których jeden może nawet być prawdziwy, ale ginie w masie. Zamierzeniem jest wprowadzanie w błąd, celowe krętactwo, jak to zwykle w bolszewickiej propagandzie.
***
Timothy Snyder jest tak wybitnym historykiem, że chyba sam uległem magii jego słów. Ale naszym obowiązkiem intelektualnym jest właśnie nie ulegać. Nie poddawać się propagandzie Putina, ale jednocześnie nie dać się zwieść także syrenim śpiewom zachodnich intelektualistów, choćby najwyższej próby, jeżeli mają nas prowadzić na intelektualne bezdroża.
Zastanówmy się! Kto stworzył „śliski świat”? Świat bez wartości? Świat relatywizmu, pragmatyzmu i postmodernistycznego zachwytu nad pluralistycznymi rzekomo mediami? To nie sowieciarze stworzyli taki świat. Ale kiedy już się zakwestionowało absolutność i obiektywność wszelkich wartości, stworzyło ów „śliski świat”, to czemu się dziwić, że oślizgłe sowiety zwyciężają? Nikt już nie wie, co jest prawdą, wszyscy śmieją się z prawdy i takie są efekty. Nie trzeba od razu wytaczać armat „postmodernizmu stosowanego” (jakkolwiek celna jest analiza Snydera), żeby rozumieć jak działa propaganda bolszewicka, która od zawsze miała różne hasła na użytek różnych odbiorców. Kiedy Lenin wołał o pokój w roku 1917, zamierzał wywołać światową pożogę. Kiedy rzucał hasło „ziemia dla chłopów”, nie miał żadnego zamiaru im jej oddawać. Kiedy mówił „cała władza w ręce rad”, chciał całą władzę skupić w swoich rękach. Kiedy jednak Snyder mówi, że „faszyści rosyjscy nazywają niefaszystów ukraińskich faszystami”, to zamiast przecinać węzeł leninowskiej propagandy Ockhamowską brzytwą, zanurza ów węzeł w błotnistej mazi niedomówień. Od historyka na miarę Snydera, oczekiwałbym wyraźnego wskazania, że nie zachodzi tu żadna różnica między Putinem i bolszewikami. Będąc najnowszym wcieleniem bolszewickiej ortodoksji, kontynuuje znaną z historii bolszewicką strategię i taktykę, leninowską agitację i propagandę. Wobec tak oczywistych faktów, jak można z uporem twierdzić, że sowiety upadły, kiedy nigdy nie upadły i jest na to wystarczająco wiele dowodów?
Zamiast z trudem dowodzić, że Putin popełnił błąd we wczesnej fazie wydarzeń – błąd, który następnie wykorzystał dla wywołania sporu z Europą – czy nie należałoby raczej wskazać, że kryzys ukraiński miał od początku na celu wciągnięcie Europy w orbitę sporu? Dla Putina i jego strategów musiało być jasne, że Europa jest w oczach Ukraińców synonimem rządów prawa i odpowiedzialności rządu wobec społeczeństwa – ani jedno, ani drugie nie istnieje ani na Ukrainie, ani w Rosji. Dlatego tylko umowa z Niunią była tak ważna. Zerwanie rozmów z Europą było więc obliczone na wywołanie reakcji. Putin w żadnym wypadku się nie „przeliczył”, ani nie „utracił kontroli nad Ukrainą”, ale spokojnie i bez wielkiego ryzyka rozpoczął na Ukrainie wojnę per procura z Europą; wojnę, którą Europa musi przegrać, bo nie czuje się w ogóle zaangażowana w konflikt.
Przyznam się w tym miejscu do pewnego błędu w ocenie zamiarów Putina. Otóż obserwując przebieg wypadków na Ukrainie, miałem przez długi czas wrażenie, że Putin zmierza do podziału kraju na trzy części: Krym jako osobne „państwo” (na wzór Transdniestrii), wschodnia Ukraina przyłączona arbitralnie do „Rosji” i kadłubowa reszta jako depozytorium wszelkiego zła i faszyzmu, pozostawiona sama sobie. Dopiero analiza Snydera otworzyła mi oczy i przypomniała, co wiedziałem od dawna, że Ukraina nie jest peryferium Europy, ale że od wieków jest w samym centrum europejskiej historii. To Kijów był kolebką dynastycznego myślenia Rurykowiczów, bez których nie byłoby Rosji. To na Ukrainie zrodziło się obywatelskie, ponad-narodowe myślenie Polaków, Żydów, Rusinów. To Ukraina została w końcu pogrążona we krwi przez demokratyczne hasła skłóconych nacjonalizmów.
Analizy Snydera są tak trafne, tak momentami odkrywcze, że muszę niekiedy otrząsnąć się z wrażenia. Bo przecież musi być jasne, że kupując postmodernistyczny bełkot, padnie się ofiarą strategicznego relatywizmu i przegra się wiele asymetrycznych wojen. Zacząć więc należy od nas samych, uwolnić się od „założycielskich mitów” współczesności. Tu nie chodzi o Ukrainę, ale o nas wszystkich. Jeżeli widzimy Ukrainę jako zwykłą politykę, jako far away country of which we know nothing – a taki jest odbiór kryzysu na Zachodzie – to propaganda Putina zwyciężyła.
Jednakże sam Snyder nie jest wolny od wielu „założycielskich mitów współczesności”. Uznaje bowiem, że komunizm upadł, że związek sowiecki rozpadł się i na jego gruzach powstały suwerenne państwa: Polska, Ukraina, Rosja… A w tym świetle, rzeczywiście niezwykle trudno zrozumieć, co naprawdę dzieje na ukraińskich Dzikich Polach.
Timothy Snyder myśli z takim rozmachem, ma tak niezwykłą wiedzę i swoistą perspektywę, że nie wolno zbywać jego słów wzruszeniem ramion. Jednak pomimo swej przenikliwości, nie chce widzieć, co się wydarzyło w roku 1989, bo mówienie o sowieckiej prowokacji wykluczałoby go z grona ludzi powszechnie uznanych za rozsądnych, więc doprawdy nie oczekujmy zbyt wiele. Nie dostrzega trwałej mocy sowietyzacji. Nie widzi stanu społeczeństw w Europie wschodniej. W moim przekonaniu, analiza sytuacji na Ukrainie jako napięcia między tym co obywatelskie i tym co etniczne, zapoznaje nadrzędny problem: to nie jest Wolna Ukraina, a zaledwie atrapa na kształt dzisiejszego prlu.
Józef Mackiewicz pisał:
Nie lękajmy się stanąć w sprzeczności ze sloganami współczesnej Demagogii. Nawet, żeby ta Demagogia przybrana była w najwznioślejsze barwy patriotyczne. Wolna myśl nie może być ograniczana barierami Demagogii. Powinna łamać bariery stawiane przez demagogię. Wolna myśl sama w sobie jest już torowaniem drogi do przyszłości. To co „wymyśli” – stanie się, lub może stać się alternatywą na stan dzisiejszy. Myśl zniewolona może jedynie utrwalać status quo.
Nie wolno być niewolnikiem dogmatu o upadku komunizmu, bo komunizm ma się dobrze i przepoczwarza się na naszych oczach.
_______
* http://www.newrepublic.com/article/117692/fascism-returns-ukraine
Prześlij znajomemu
„Nazywanie Putina „faszystą” jest popularne nie od dziś – na naszej witrynie czyniła to już dawno temu i wielokrotnie, dosadniej niż p. Clintonowa, a także z nieskończenie ciekawszym uzasadnieniem, Sonia Bellechasse – ale Putin nie jest ani faszystą (co jest w ogóle niedorzeczne), ani Hitlerem. Putin jest po prostu bolszewikiem.”
Kiedy nazywam Putina faszysta, jest to z mojej strony OBRONA Putina. Moim zdaniem, „faszysta” to pojecie nieomal pozytywne w porownaniu do „bolszewika” lub „komunisty”… A przede wszystkim, pojecie duzo mniej grozne.
„zintegrowana, socjal-demokratyczna Europa, której z takim zapałem broni Snyder jako reduty przeciw-putinowskiej, być może nie padnie ofiarą Putina, ale tylko tym łacniej wpadnie w łapy jego następcy w nieuniknionej fazie de-putinizacji.”
Bardzo ciekawe. Ale w takim razie, Putin nie jest prawdziwym bolszewikiem. Prawdziwym, niebezpiecznym bolszewikiem bedzie dopiero wielki postepowy pogromca Putina.
„miałem przez długi czas wrażenie, że Putin zmierza do podziału kraju na trzy części: Krym jako osobne „państwo” (na wzór Transdniestrii), wschodnia Ukraina przyłączona arbitralnie do „Rosji” i kadłubowa reszta jako depozytorium wszelkiego zła i faszyzmu, pozostawiona sama sobie.”
Niezupelnie. To Krym zostal przylaczony do Rosji (moim zdaniem slusznie, ale to moj Wielkoruski sentymentalizm…). A Wschodnia Ukranina bedzie kolejna Transdniestria. A Putin nie chce zostawic Zachodniej Ukrainy „samej sobie”. On chcialby zeby Polska zagarnela zachod Ukrainy az po Zofiowke w Humaniu…
Droga Soniu,
Zdaję sobie sprawę, że jest to w Twoich ustach pojęcie „niemal pozytywne” w porównaniu do bolszewika, ale zupełnie nie pojmuję, dlaczego miałabyś chcieć Putina bronić. Dlaczego? W imię czego? Czy nie jest naszym oowiązkiem nazywanie rzeczy po imieniu? Ale najbardziej mnie niepokoi Twoje uzasadnienie, bo oto okazuje się, że „faszysta” to jest w Twoich ustach pojęcie „mniej groźne”. Ale w imię czego, zmniejszać zagrożenie?! Gdybym ja był gwałcicielem i mordercą, czy uznałabyś za dopuszczalne nazywanie mnie złodziejem? Złodziej, to w końcu drobiazg, więc czy byłabyś szczęśliwa, gdybym spędzał czas z Twoimi córkami, wiedząc, że jestem gwałcicielem i mordercą? Dlaczego więc pomniejszać świadomie – ŚWIADOMIE! – zagrożenie, jakie prezentuje Putin?
NIe rozumiem, dlaczego Putin nie jest prawdziwym bolszewikiem. Czyżby bolszewikiem był Stalin, ale nie Lenin? Trocki, ale nie Stalin? Lenin, ale nie Chruszczow? Breżniew, ale nie Gorbaczow? Gorbaczow, ale nie Putin? Nadchodząca odwilż deputinizacji jest równie nieunikniona, co postępująca za nią zima.
Co do podziału Ukrainy… dlatego właśnie przyznałem się do błędu…
„czy byłabyś szczęśliwa, gdybym spędzał czas z Twoimi córkami, wiedząc, że jestem gwałcicielem i mordercą?”
Bardziej balabym sie o ciebie niz o moje corki…
Ale twoja analogia jest troche kulawa. Wszyscy twierdza ze Putin jest zlodziejem/faszysta. On sie do tego nie przyznaje. A tylko ty twierdzisz ze jest on gwalcicielem/morderca/bolszewikiem. Ale problem nie jest w tym. Problem jest w tym, ze caly swiat uwaza ze zlodzieje sa gorsi od gwalcicieli/mordercow.
W tym jest cala ironia – kiedy ty twierdzisz – „Putin nie jest faszysta, on jest bolszewikiem!” – caly swiat rozumie to jako bronienie Putina…
Soniu,
Masz na pewno rację, że w oczach „całego świata” termin faszysta jest najniższym możliwym epitetem, gdy bolszewik to romantyk walczący o sprawiedliwość. Ale „cały świat” się myli. Jestem gotów żyć z ironią, na którą tak trafnie i dowcipnie wskazujesz.
Mniejsza jednak o to, bo mnie nie chodzi, ani o „cały świat”, ani o pognębienie Putina, tylko o prawdę. Prawdą jest, że Putin jest bolszewikiem. Jak wszyscy bolszewicy, jest odpowiedzialny za mordy i gwałty na skalę niespotykaną w historii. Ale znowu, rzecz nie w mordach i gwałtach, tylko w Metodzie używanej przez Putina, Metodzie bolszewickiej. Metodzie, która doprowadzi w końcu do pogrążenia całego świata (bez cudzysłowu tym razem) w gównie i błocie bolszewizmu.
Czy nie byłoby zatem lepiej, żeby „cały świat” zrozumiał ten fakt, zanim będzie za późno? Czy nie lepiej nazywać rzeczy po imieniu, niż stosować się do semantycznych sztuczek „całego świata”, jak to nam kiedyś zalecał Nyquist?
Nazywanie Putina faszystą, w moim głębokim przekonaniu, sprowadza większe zagrożenie do mniejszego. Uspokaja. W końcu faszystkowskie zagrożenie zostało skutecznie pokonane przed 70 laty, a bolszewickie – nigdy.
„Putin jest bolszewikiem. Jak wszyscy bolszewicy, jest odpowiedzialny za mordy i gwałty na skalę niespotykaną w historii.”
W historii Szwajcarii, owszem. Ale na pewno nie w historii kraju, ktory w latach 1917-1991 nazywano Sowietami, a wczesniej i pozniej Rosja. Ostatni wladca tego kraju pod ktorego panowaniem zginelo mniej ludzi niz za czasow Putina to Alexander III…
Za Putina w latach 2000-2015 zginelo mniej wiecej tylu ludzi co za czasow Hitlera w latach 1933-1939, albo Mussoliniego w latach 1922-1940.
„Nazywanie Putina faszystą, w moim głębokim przekonaniu, sprowadza większe zagrożenie do mniejszego. Uspokaja.”
Niestety nie. Nazywanie Putina faszysta uspokaja tylko mnie (nawet ciebie nie uspokaja, choc powinno, ale tylko dlatego ze ty nie chcesz byc „uspokojony”). To wynika chyba z faktu, ze tobie sie wydaje ze byc spokojnym jest gorzej niz byc zastraszony, co jest niesluszne. To wlasnie ludzie spokojni moga lepiej sie bronic, niz ludzie zastraszeni. Strach prowadzi zawsze do kapitulacji. Nikogo nie zachecisz do oporu strachem.
„Czy nie byłoby zatem lepiej, żeby „cały świat” zrozumiał ten fakt, zanim będzie za późno?”
Moim zdaniem, „za pozno” bedzie wlasnie wtedy, kiedy caly swiat zrozumie prawdziwe zagrozenie komunistyczne i zamiast walczyc, podda sie…
„Czy nie lepiej nazywać rzeczy po imieniu, niż stosować się do semantycznych sztuczek „całego świata””
Kiedy bedzie mozna nazywac rzeczy po imieniu, z komunizmem nie trzeba juz bedzie walczyc. Bedzie pokonany.
Soniu,
Czyżbyś chciała powiedzieć, że za Imperatora Mikołaja II zginęło więcej ludzi niż za Putina? Jeśli włączasz w to hekatombę Wielkiej Wojny, to pozwolę sobie zwrócić Twoją uwagę, że mowa była o odpowiedzialności za gwałty i mordy, a czy naprawdę powiedziałabyś, że np. król Jerzy V był odpowiedzialny za śmierć milionów Brytyjczyków?? A więc pierwszego punktu nie rozumiem.
Nie mam dostępu do statystyk, ale nie wydaje mi się, że Mussollini był takim krwawym despotą przed rokiem 1937. W każdym razie, o ile mi wiadomo, nie wysadzał w powietrze bloków mieszkalnych ze śpiącymi spokojnie obywatelami Włoch. Ale może to tylko dlatego, że w ówczesnych Włoszech nie było takich bloków jak w Riazaniu?
Masz rację, że nie pragnę być uspokojony, choć mam wrażenie, że Ty masz co innego na myśli niż ja. Czy strach prowadzi zawsze do kapitulacji? Strach może mieć najróżniejsze i często przeciwstawne skutki, zależnie od sytuacji. Ale nawet w tych samych okolicznościach, oddziaływa różnie na różne osobowości: jednych podrywa do walki, innych paraliżuje.
Wedle Twojego rozumowania, świat teraz walczy, bo nie rozumie zagrożenia, a przestanie walczyć, kiedy zrozumie. Ale czy to nie jest niedorzeczne?
Twój ostatni punkt jest wszakże bardzo ciekawy i bardzo to dobrze powiedziane! Ale raczej potwierdza moją tezę niż Twoją. Trzeba koniecznie nazywać rzeczy po imieniu, mówić głośno, mówić wprost i mówić prawdę, bo tylko tak można obudzić ludzkość z bolszewickiej drzemki.
Panie Michale,
dziś w prlu mamy wybory i pojawił się ciekawy kandydat – Grzegorz Braun. Mówi wprost o władzy okupacyjnej i podłączeniu się do „niemieckiej szczekaczki” odnośnie występów w TV. Tylko znowu ta beznadziejna schizofrenia, na którą od lat brakuje lekarstwa. Jak długo jeszcze walka z okupantem przyjmować będzie formy uczestnictwa w imprezach przez nich organizowanych? To pytanie wraca bezustannie. Braunowi poczciwie z oczu patrzy, ale przecież nic z tego nie wynika.
Drogi Panie Michale,
Nie wolno być niewolnikiem dogmatu o upadku komunizmu, bo komunizm ma się dobrze i przepoczwarza się na naszych oczach.
Chyba jest Pan, ciutkę niekonsekwentny gdy kończąc tekst tym jakże trafnym zdaniem w innym miejscu pisze Pan, że nie zamierza polemizować z tymi, którzy rzeczywistość peerelów traktują za „normalność” (jak to rozumiem – za stan faktyczny, nie podlegający dyskusji, dogmat właśnie). Bo przecież to jest właśnie fundament ich myślenia i jak można go w analizie tego myślenia pominąć?
Również uważam, że to zasadnicza kwestia. Ponieważ Snyder, podobnie jak wielu innych analizujących współczesne wydarzenia, opiera swoje analizy na przyjętym bez dowodu twierdzeniu o upadku komunizmu (a właściwie uznaje że to aksjomat) a przy tym jest na tyle uczciwy że nie chce zaprzeczać rzeczywistości, zatem nie ma co się dziwić, że wysnute ostatecznie wnioski są takie jakie są. Częściowo są trafne („rozgrywanie Ukrainy”) a ostatecznie fałszywe („trzeba się w tę wykreowaną rozgrywkę bezwzględnie angażować”). Wydają się poprawne ale zawieszone w próżni, niedokończone, bez dopowiedzenia prawidłowej logicznej konkluzji którą blokuje przyjęty aksjomat.
Mam odczucie, że tak właśnie wygląda współczesny antykomunizm. Niby wszyscy dzisiejsi antykomuniści są wrogami bolszewizmu ale gdy przychodzi co do czego, bez mrugnięcia okiem wpadają w jego łapy i mu się poddają (akceptują jego zakłamaną grę na rzeczywistość i przyszłość). Stają się właśnie niewolnikami „dogmatów”. Czyż nie na tym właśnie polega skuteczna prowokacja?
W przypadku profesora Żaryna zasadniczą rolę odgrywa raczej przyjęta przez niego ideologia narodowa i dlatego też wypada to w efekcie tak smętnie i nudno (żeby nie powiedzieć ostrzej). Bowiem już na wstępie zakłada ona klapki na oczy w odniesieniu do postrzegania całości. To dosłownie przedszkole i wyłącznie zabawa we własnej piaskownicy. Gdzież tu do poziomu Snydera! Jak mi się zdaje, charakterystyczną postawą zdecydowanej większości współczesnych Polaków jest to, że im bardziej rzeczywistość obnaża fikcyjność ich politycznych oczekiwań i wyobrażeń oraz popełnione w tej mierze własne błędy, im bardziej ta rzeczywistość „skrzeczy”, tym bardziej zanurzają się w narodowej mitologii i tym chętniej zakładają narodowe klapki na oczy. W następstwie, tym trudniej im dostrzec fakty i je zrozumieć, nie mówiąc już o wyciąganiu z nich właściwych wniosków.
Efektem jest błędne koło, pogrążanie się w peerelowskim bagnie zakłamania i już nie niewolnictwo (bo niewolnik może być tego faktu świadomy i chcieć się buntować) lecz identyfikowanie się z tym środowiskiem życia.
W odniesieniu do „bezdroży współczesnej Ukrainy” nie tylko brakuje refleksji na temat tego co się tam dzieje, ale brakuje rzetelnej informacji o faktach pomimo poważnego zaangażowania się tzw. Zachodu (symptomatycznym przykładem jest kwestia tragicznego lotu MH17). Zastępuje je propaganda i to jest chyba wyróżnik owych bezdroży. Snyder niestety wpisuje się w ten schemat bowiem będąc uważnym obserwatorem wydarzeń, zaledwie prześlizguje się nad nimi choć jak mi się zdaje powinny one stanowić gruntowną podstawę do jego dalszej analizy.
Szanowny Panie Marku,
Nie śledzę prlowskich wyborów, więc nie mam pojęcia czy Grzegorz Braun jest ciekawym kandydatem, ani jak mu z oczu patrzy.
Schizofrenia jest tu chyba określeniem zupełnie na miejscu. Bo czy pod okupacją staje się do wyborów? Mówiliśmy o tym tutaj setki razy, głównie mając na myśli elektorat (jak można głosować, utrzymując jednocześnie, że to prl?), ale w kwestii kandydata to wygląda już zupełnie beznadziejnie. Domniemywam, że argumentacja p. Brauna byłaby taka: kandydując, daję szerszą platformę moim poglądom itp. Ale to się w ogóle nie trzyma kupy.
Panie Andrzeju,
Jeśli się nie mylę, to napisałem powyżej, że „nie zamierzam tym razem polemizować” z takim poglądem, w sensie „w tym artykule”, „na tym miejscu”. Przyzna Pan, że bywała już u nas o tym mowa. Gdybym miał w każdym artykule ab ovo wykładać, dlaczego uważam, że komunizm nie upadł, sowiety się nie rozpadły, nie ma żadnej wolnej Polski, ani Rosji, ani Ukrainy – to doprawdy nudziłoby mnie samego, a co dopiero czytelników.
Odczytał Pan wszakże moją intencję bezbłędnie: nie wolno postępować tak, jak postępuje Snyder, który, pomimo całej przenikliwości, przyjmuje dogmat upadku komunizmu, nie skierowuje ostrego światła swego intelektu na zastanowienie się nad tym, jak Pan to słusznie nazywa, aksjomatem. Skoro wszystko co jest, jest dalszym ciągiem, a Snyder jest dobrym eksponentem tej tezy w sprawach Europy Wschodniej, to dlaczego zamyka oczy na wydarzenia lat 1989-91?
Nie podzielam Pańskiego zdania w kwestii „współczesnego antykomunizmu”. „Antykomunizm, którego nie ma”, pisał tu kiedyś Darek Rohnka i miał rację.
Ma Pan rację co do Żaryna, narodowych klapek na oczy i tego wszystkiego, co Józef Mackiewicz nazywał „narodową bibułą”. Trzeba się uwolnić od tych klisz i schematów, od „zły to ptak…” i codziennego polrealizmu.
Mam wrażenie, że nie docenia Pan wagi Snyderowskiej analizy sytuacji na Ukrainie. Być może w prlu są inne głosy, ale na Zachodzie, nikt nie rozumie o co idzie. Ukraina? Znaczy część Rosji. Far away country of which we know nothing. Jego słowa odróżniają się zasadniczo od tego bełkotu. Ba, ale niestety jest takze niwolnikiem dogmatu.
Panie Michale,
Doskonale Pana rozumiem z tym nieustannym powtarzaniem wykładu. Oczywiście, wystarcza mi zupełnie to co Pan w tej kwestii pisał wielokrotnie już wcześniej. Mnie chodziło raczej o to, że pomimo chęci pominięcia tematu i tak ostatecznie musiał on przewinąć się w tekście. Musiało tak się stać bo skoro poważnie dyskutuje się o dzisiejszej „Rosji” czy „Ukrainie” nieodzowny jest komentarz co do interpretacji ich genezy. Tylko to i nic więcej.
Powinienem był napisać „antykomunizm” bo faktycznie tym jest opisana przeze mnie postawa. W istocie nie jest żadnym antykomunizmem tylko jego pozorem na użytek własny i publiczności. W pełni podzielam ocenę Pana Dariusza. Zatem słusznie mi Pan to wytknął, przyznaję się do błędu.
Dostrzegam wagę wykładu profesora Snydera lecz jednak oczekiwałbym od niego czegoś więcej (bynajmniej nie nawiązania do Golicyna czy Mackiewicza), na przykład refleksji historycznej po 25 latach „upadku komunizmu”, analizy także ukraińskiego „modelu władzy”, jego genezy itp. Bo kwestia fazy przejściowej (put-inowska) jest mi dość dobrze znana. To pewnie pochodna tego czego doświadczam bezpośrednio znajdując się nieomal na miejscu wydarzeń i w co sam jestem codziennie coraz bardziej wciągany, pochodna mojego subiektywizmu i egoizmu.
Tutaj, w peerelu są inne głosy odnośnie współczesnej Ukrainy ale to są wyłącznie głosy na modłę „pierestrojkową” albo na modłę narodową. Szkoda na to słów. Jak i na całą peerelowską „politykę” z „wyborami” na samym szczycie tej piramidy fikcji i prowokacji.
Drogi Panie Andrzeju,
Nie Pan jeden jest zdania, że nie napisałem wystarczająco jasno. Oczywiście, gdybym to zdanie podzielał, to byłbym napisał inaczej. Mój problem jest chyba taki: z mojego punktu widzenia, analizy Snydera mają wartość same przez się, ale niestety nie dostrzega on słonia w składzie swoich porcelanowych, delikatnych dociekań; podczas gdy wedle moich krytyków, porcelana jest bez wartości, kiedy w pobliżu grasuje słoń w postaci sowieckiej prowokacji. To nie jest tak, żebym ja się z tym drugim puktem widzenia nie zgadzał, ale mam wrażenie, że go otwarcie wykładam.
Tak jest, i ja oczekiwałbym od niego więcej – i mówię to wprost. Ale moja argumentacja wychodzi z odwrotnego niejako punktu. Jeżeli bowiem z taką precyzją dostrzega Snyder, co się dzieje na Ukrainie, co robi Putin itd., to dlaczego nie dostrzegł, że komunizm nigdy nie upadł i Putin jest tylko kolejnym gensekiem?
„Jeżeli bowiem z taką precyzją dostrzega Snyder, co się dzieje na Ukrainie, co robi Putin itd., to dlaczego nie dostrzegł, że komunizm nigdy nie upadł i Putin jest tylko kolejnym gensekiem?”
Znowu wraca tu ta odwieczna kwestia definicji komunizmu. Nie mozecie sami zmieniac definicji jakiegos slowa, a pozniej sie dziwic, ze inni ludzie was nie rozumieja. Jestem absolutnie pewna, ze gdybyscie wytlumaczyli Snyderowi, ze wedlug was komunizm to metoda zdobywania wladzy (a nie system rzadowej kontroli nad gospodarka), to on by sie bez problemu zgodzil z wami ze w 1991 roku komunizm nie upadl…
„jak można głosować, utrzymując jednocześnie, że to prl?”
Mozna glosowac, jezeli jest sie anty-komunista wg definicji „rzadowej kontroli nad gospodarka”. Anty-komunista wg definicji „metoda zdobywania wladzy” oczywiscie glosowac nie moze…
Soniu,
Tu chyba chodzi o coś innego niż definicja komunizmu. Chodzi o to że skoro peerel to system którego się nie akceptowało i skoro twierdzi się, że teraz też jest peerel to z tego wyciąga się wniosek, że należy obecnie ten peerel zaakceptować uczestnicząc w jego instytucjach. Pan Michał zastanawia się jak to logicznie wytłumaczyć.
A mnie się wydaje, że Sonia ma rację. To jest znowu to przeklęte przybijanie kisielu do sciany.
Tylko co ja mam właściwie zrobić? Czy mam napisać list otwarty do Timothy Snydera? Na przykład taki:
Panie Snyder!
Pan nie rozumiesz komunizma ni w ząb. Komunizm to nie jest to, co się Panu wydaje, tylko to jest coś zupełnie innego. To w ogóle nie jest to, co mówią wszyscy, że jest, ale przeciwieństwo. Niech więc Pan nie płynie z prądem, bo z prądem płyną tylko śmiecie.
Hugs & kisses
Michał Bąkowski
Im dłużej patrzę na ten list, tym bardziej mi się podoba. Ale czy taki list może przekonać Snydera? Albo Sonię? Albo Grzegorza Brauna? Wątpię.
Z drugiej jednak strony, moim zadaniem w świecie nie jest przekonywanie kogokolwiek. Niech się sami przekonają. Do prawdy. Dlatego należy tylko mówić prawdę.
Soniu i Panie Michale,
Dlaczego definicja komunizmu ma być sprowadzana jedynie do „rządowej kontroli nad gospodarką”? Przecież jasne jest to, że to coś więcej i w teorii i w praktyce. W każdej wersji. Na przykład w wersji Czerwonych Khmerów czy „rewolucjonistów bolivariańskich”. Czy tylko po to wymordowano miliony ludzi by kolektywizować gospodarkę czy może też po to by ludzi „reedukować” (tzn. w pełni nimi „zarządzać”)? Czy dziś kontrola gospodarki i „reedukacja” nie mogą być mniej otwarte i krwawe ale za to nie mniej skuteczne? Czy „wolny rynek” nie może być jedynie pozorem, maską dla czarnorynkowej-„oligarchicznej” gospodarki? Czy nie ma na to dowodów w „Rosji”, na „Ukrainie”, ChRL, peerelu i tak dalej? Zdaje mi się, że są to proste pytania na poziomie szkolnym a nie uniwersyteckim.
Do odpowiedzi na te pytania, za podstawę nie stosuje się logicznego rozumowania lecz stosuje się wiarę w prawdziwość twierdzenia o upadku komunizmu. I tyle. Jest tak jak Pan pisze Panie Michale. To kwestia chęci do poznania i mówienia prawdy bez przyjmowania czegoś „na wiarę”.
Andrzej,
„Dlaczego definicja komunizmu ma być sprowadzana jedynie do „rządowej kontroli nad gospodarką”?”
Wcale nie musi. Mozna, a jakze, ta definicje rozszerzyc i uzyc ku temu doskonalych argumentow. Ale nie mozna sie dziwic innym ludziom, ktorzy uzywaja innych definicji, ze wogole nie beda tych argumentow rozumiec.
„Czy „wolny rynek” nie może być jedynie pozorem, maską dla czarnorynkowej-„oligarchicznej” gospodarki?”
Skrajna lewica tez potepia „czarnorynkowa” i „oligarchiczna” gospodarke, ale nie nazywa ja komunizmem, tylko kapitalizmem. Mozna, oczywiscie, ubolewac nad wyzyskiem chinskich robotnikow w 2015 roku. Ja nie ubolewam.
Proszę wybaczyć milczenie, ale właściwie mógłbym się nie odzywać, bo p. Andrzej wszystko powiedział.
Pozostanę przy „dziwieniu się” ludziom, którzy używają „innych definicji”, pomimo zachęty Soni, by się nie dziwić. Jeżeli ktoś będzie używał definicji auta, wedle której jest to przyrząd, w którym się siedzi, to z uporem będę się temu dziwił. Owszem, siedzi się w autach, ale to nie jest ani definicja, ani istota rzeczy. Definiowanie poprzez elementty nieistotne nie jest definiowaniem, ale mydleniem oczu. A czy ktoś moje argumenty w tej kwestii rozumie, czy nie rozumie, to już nie ode mnie zależy, tylko od jego rozumu.
Skrajna lewica potępia mnóstwo dobrych rzeczy, a nawet kiedy zdarzy się lewakom potepić coś w istocie niedobrego, to robią to zazwyczaj z idiotycznych powodów. Wprawdzie rozumiem atrakcję wdawania się w debaty z lewakami, ale na dłuższą metę, to strata czasu. A już w żadnym wypadku nie należy dostosowywać własnego myślenia do tego, nad czym ubolewa – czy też co potępia – lewactwo.
Michal,
„Jeżeli ktoś będzie używał definicji auta, wedle której jest to przyrząd, w którym się siedzi”
Niezupelnie trafna analogia. Bardziej trafna bylaby nastepujaca analogia: ktos nagle zaczyna twierdzic, ze wszystkie pojazdy powinny nazywac sie „auto”. Nie tylko prawdziwe auta, ale rowniez samoloty i statki. No bo przeciez wszystko to transport, a niewazne czy na ladzie, czy gdzie indziej. Tylko dlaczego nazywac wszystkie pojazdy „auto”, a nie, na przyklad, „samolot” ? I dlaczego nie uzywac zupelnie dobrego slowa „pojazd” ? A wszystko dlatego, ze w 1989 ktos sie przesiadl z auta do samolotu. Mozna twierdzic, ze on ciagle jezdzi pojazdem, ale trudniej jest twierdzic, ze on ciagle jezdzi autem, bo wszyscy moga widziec ze jego „auto” ma skrzydla i potrafi latac…
Hmm, mnie się moja analogia bardziej podobała.
Ale jesteśmy przecież wolni od predylekcji, nie poddamy się odczuciom! Zajmijmy się więc Twoją metaforą sine ira et studio.
Jeśli dobrze Cię rozumiem, to Twoim zdaniem komuniści przesiedli się w 1989 roku z wozu drabiniastego do Learjet, a tym samym przestali być komunistami. Wszyscy to widzą, więc przestali ich nazywać komunistami, bo to byłoby zupełnie tak samo, jak gdyby nazywać ich piękny, lśniący Learjet wozem drabiniastym, czy tak?
Jak zwykle jest to piękna metafora.
Ba, ale jest z nią problem, dla wskazania którego użyję pewnej analogii. Otóż tylko w hollywoodzkich filmach bywa tak, że chamek ubrany w zbroję może uchodzić z powodzeniem za rycerza. W rzeczywistości byłby tylko prostaczkiem odzianym w zbroję i bardzo prędko nasi przysłowiowi „wszyscy” dostrzegliby, że mają do czynienia z przebierańcem. Komunista, który nie porusza się wozem drabiniastym, ale lata Learjet, jest nadal komunistą, ale nasi „wszyscy” nie chcą tego widzieć.
Michal,
„chamek ubrany w zbroję może uchodzić z powodzeniem za rycerza”
Za duzo czytales Trylogie… W prawdziwej historii, synalki rycerzy upijali sie z Zagloba i gonili za dziewkami w karczmie, a synowie chlopow zakladali zbroje i ucinali glowy Tuchaj Bejom. Takie jest prawo historii. Za komunistow tak samo. Syn szlachcica Dzierzynski zakladal Czeke, a synowie chlopow walczyli w NSZ do 1956 roku. Problem nie jest z chamem ktory udaje szlachcica. Problem jest ze szlachcicem ktory udaje chama.
Soniu,
Zawsze dobrze czytać uważniej. Nie Trylogię (w tym wypadku nie trzeba wiele uwagi), ale komentarze na internecie. Oczywiscie, że osiłek zakuty w zbroję moze skutecznie ucinać głowy – masz rację, że tak było zawsze i tak pozostanie. Ale inaczej jest z „uchodzeniem za rycerza”, to się udaje tylko w głupich filmach. I o tym tylko była mowa, a nie o skutecznym ucinaniu głów.
A mój „punkt” był taki, że na dłuższą metę, komunista jest komunistą, czy lata Learjet (jak putinowscy oligarchowie), czy podarł swoją legitymację partyjną (jak Jelcyn), czy zarządza rzekomo kapitalistyczną gospodarką (jak Chińczycy), czy też rozstrzeliwuje konkurentów do władzy przy pomocy artylerii przeciwlotniczej (jak Kim).
Problem jest ze szlachcicem ktory udaje chama.
Sądzę, że raczej „który staje się chamem”. Bo bolszewizm to właśnie dzieło „szlachciców” i faktem jest że u Łupaszki do końca z komuną bili się w większości zwykli chłopi – wcale nie chamy tylko ostatni wolni ludzie swojej ojczyzny.
W innym temacie:
Zaciekawiło a nawet zdumiało (miałem zbyt zawyżone zdanie o jakości tzw. zachodniej demokracji) mnie to, że w Wielkiej Brytanii praktykuje się już to co od zawsze ma miejsce w „uzachodnionym” peerelu i tym podobnych „demokracjach”. Na powszechną skalę pompowano „Red Eda”, do tego stopnia, że „o mało nie wygrał wyborów”. A jak było w istocie, każdy dobrze wie. Skończyło się zwykła farsą (nie, żebym był za dzisiejszymi brytyjskimi „konserwatystami”, to typowa europejska „niby prawica” i tak naprawdę to nie na w Europie już żadnych godnych uwagi i dających choćby cień nadziei ruchów politycznych). Ciekaw jestem jak jest tam dzisiaj. Czy ktokolwiek porusza kwestię tej farsy czy też podobnie jak tutaj, bez mrugnięcia okiem nastąpiło przejście do „tu i teraz”. Ten komentarz nie ma nic wspólnego z tutejszymi „wyborami”, które są zwykłą fikcją już nawet w sensie decydowania o czymkolwiek.
Szanowni Państwo,
Cóż to jest? Była mowa o udawaniu czegoś, czym się nie jest, a nie o „klasowej teorii”. Jakże można tak przekręcać moją myśl? W żadnym momencie nie mówiłem o „pochodzeniu” jako determinancie czegokolwiek. To byłby marksistowski bełkot. Wiadomo nie od dziś, że zarówno Lenin jak Trocki byli z bogatych domów, Mołotow czy Malenkow byli z rodzin szlacheckich, wierchuszka czekistów to byli ludzie z tak zwanych dobrych domów, łącznie z Romanem Pilarem, spowinowaconym z Mackiewiczami. Czy to naprawdę trzeba przypominać?
Może należy przypominać, więc brnijmy dalej. Bolszewizm został stworzony przez inteligencję rosyjską, i inteligencja poddała się bolszewikom bez szemrania. Ani robotnicy, ani zwłaszcza rosyjscy chłopi walczyli przez lata. Nie inaczej było na Ukrainie, gdzie opór chłopów przeciw kolektywizacji skończył się dopiero Hołodomorem. W prlu ludzie z tzw. dobrych rodzin, z tytułami, zasilali Pax, zarządzali pegieerami, gdy chłopi opierali się (choć nie tak, jak chłopi rosyjscy).
Demokratyczne wybory są zazwyczaj farsą. Jak ktoś bardzo słusznie tu powiedział, dorośli ludzie w tym kraju prędzej prześlą komuś swoje własne intymne zdjęcia, niż przyznają się, że głosowali na Torysów…