III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Część I

WYDAWNICTWO PODZIEMNE: Antykomunizm jest stanem ducha, jedynym konstruktywnym stanowiskiem dla przyzwoitego człowieka w dzisiejszych czasach.  „Jeżeli nie jesteś aktywnym antykomunistą, to mijasz się z sednem współczesnego świata”, jak Pan to określił.  Gdy tyle różnych ideologii współzawodniczy o uwagę człowieka, w miarę łatwo zmącić naszą władzę rozumowania, łatwo zatracić zdrowy rozsądek i poczucie przyzwoitości.  Wszyscy potrzebujemy jakiejś busoli, potrzeba nam gruntu pod nogami.  Znaleźliśmy taki grunt w pisarstwie Józefa Mackiewicza.  Jaka była Pańska droga do antykomunizmu?

TREVOR LOUDON: Moja droga do antykomunizmu zaczęła się od mego nauczyciela ekonomii.  Jako nastolatek, byłem typowym nowozelandzkim socjalistą.  Zdecydowanie po lewej stronie.  Tymczasem on nauczał o wolnym rynku, który jest lepszym szlakiem do dobrobytu niż państwowy socjalizm.

Potem czytałem autorów takich jak Ayn Rand (choć odrzuciłem jej wojujący ateizm), Bastiat, Leonard Reed, Ludwig von Mises itp.  Byłem już wówczas antysocjalistą, ale brakło mi głębszego zrozumienia ruchu komunistycznego.  Sądzę, że jest to częsta słabość wśród wielu ludzi interesu i zwolenników wolnego rynku.  Uważają, że komunizm jest jedynie systemem gospodarczym, który może zostać pokonany przy pomocy bardziej skutecznej ekonomii politycznej.

Niestety, jest to złudzenie.  Komunizm to system totalitarny, który dąży do całkowitej władzy nad wszystkimi ludźmi na kuli ziemskiej.  Będzie używał ekonomii, religii, podziałów rasowych i różnic kulturowych, aby zniszczyć wszystko, co stanie mu na drodze.  Wielu uważa, że Chiny i Wietnam nie są już komunistyczne, ponieważ pozwalają na działalność gospodarczą.  To poważny błąd.

Zwróciłem się ku prawdziwemu antykomunizmowi w latach 80. Spotkałem holenderskiego Nowozelandczyka, który dokonał infiltracji prosowieckiej Socjalistycznej Partii Jedności dla naszych służb bezpieczeństwa.  W 1983 roku jako „fałszywy” komunista szkolił się w leninowskim Instytucie Szkolnictwa Wyższego na Leningradzkim Prospekcie w Moskwie.

Pomagał sowieckim instruktorom w planowaniu nowozelandzkich ustaw antynuklearnych, które zniszczyły australijsko-nowozelandzko-amerykański sojusz militarny zaledwie w kilka lat później.  Nowa Zelandia nie była nawet głównym przedmiotem operacji.  Prawdziwym celem było wzmocnienie i zdopingowanie europejskiego ruchu pokojowego; ruchu, który miał zniszczyć NATO.  Miało to umożliwić sowiecki podbój całej Europy.

Sowieci nie planowali antyamerykańskiej kampanii, gdyż podczas II wojny światowej Nowa Zelandia została uratowana przed japońską inwazją przez Amerykę.  Nowozelandczycy byli wdzięczni i w większości pro-amerykańscy.  Kampania musiała mieć motyw popierania nowozelandzkiej niezależności.

Slogany przygotowane przez sowietów miały wspólny wątek: „Nowa Zelandia przeciw nuklearnemu wyścigowi zbrojeń … Nowozelandczycy formułują niezależną politykę zagraniczną … Nowa Zelandia prowadzi świat w kierunku pokoju”.

Spreparowane przez sowietów hasła prędko się przyjęły.  Wszyscy, z wyjątkiem najbardziej wymagających patriotów, dali się nabrać.  Większość moich rodaków wierzy do dziś w te sowieckie slogany.  Są niemal powszechnie nadal dumni z tego, że dają się manipulować Moskwie.

Mój odważny holendersko-nowozelandzki przyjaciel nauczył mnie, jak naprawdę działa komunizm.

Komuniści ustalają konkretną linię polityczną.  Wówczas, dla przykładu, indoktrynują brytyjskich komunistów w zgodzie z nową linią.  Brytyjscy komuniści następnie wykorzystują ruchy społeczne i związki zawodowe pod ich kontrolą, aby wprowadzić tę linię do polityki brytyjskiej Partii Pracy.

Poprzez szereg kroków, każdy z nich możliwy do zaprzeczenia, polityczna linia komunistów staje się głównym nurtem polityki socjaldemokratycznej, a nawet polityki „konserwatywnej”.

Kiedy tak przygotowana partia „socjaldemokratyczna” zdobywa władzę, polityka komunistyczna staje się prawem w państwie.

Proces ten do dziś dominuje w krajach zachodnich i krajach „trzeciego świata”.

Niedługo będziemy mogli obserwować jego przebieg w Niemczech.

Histeria globalnego ocieplenia, Obamacare, Black Lives Matter [Życie Murzynów ma Znaczenie], radykalny ruch homoseksualny, otwarte granice i masowa migracja, zachodni kościół „woke” [wrażliwość na kwestie bliskie sercu lewactwa], ataki na wojsko i „odmawianie funduszy policji”, to przykłady polityki komunistycznej, która weszła do „głównego nurtu”.  Są setki innych przykładów.  „Polityczna poprawność” jest mechanizmem narzucania przez komunistów pożądanych zmian w świecie kultury.

Żadna z tych odrębnych linii politycznych i ruchów, nie może zostać pokonana przez „wolny rynek”. Współczesny komunizm działa dziś na polu kultury raczej niż gospodarki.  Jeśli chcemy ocalić naszą wolność, musimy stać się „wojownikami kultury” i zaangażowanymi antykomunistami.

WP: Istnieje pewien stereotyp Nowozelandczyka, twardego, ale porządnego, choć może zbyt przejętego rugby.  Jak większość stereotypów, zapewne bardzo odbiega od prawdy.  Mimo to, z Pańskich książek mogłoby wynikać, że wielu jest komunistów na tych rajskich wyspach na Pacyfiku.  Jak to wytłumaczyć?

TL: Nowozelandczycy to wspaniali ludzie.  Są pracowici, lojalni, przyjaźni, odważni na polu bitwy i hojni aż do przesady.  I tak, są najlepszymi rugbistami na planecie Ziemi!

Niestety, większość z nich to socjaliści, choć nie wiedzą nawet, że są socjalistami.

W połowie XIX wieku w Nowej Zelandii osiedliła się angielska szlachta i brytyjscy kupcy – przynieśli ze sobą związki zawodowe.  Ruch zawodowy był wówczas, i pozostaje do dziś, pasem transmisyjnym dla komunizmu.

Społeczny „reformator” William Pember Reeves piastował pod koniec XIX wieku kilka kluczowych stanowisk w rządzie Nowej Zelandii.  Później przeniósł się do Wielkiej Brytanii, gdzie przystąpił do socjalistycznego Towarzystwa Fabiańskiego.

W latach 1935 do 1949, pozostająca pod wpływem komunistów Partia Pracy doszła do władzy, wprowadzając różnego rodzaju elementy państwa opiekuńczego, w tym uspołecznioną opiekę zdrowotną i obfitość zasiłków.

W latach 60., kiedy dorastałem, mieliśmy zasiłki na prawie wszystko.  W latach 70. nasi „konserwatyści” wprowadzili uspołeczniony system odszkodowań za wypadki.  Mieliśmy obowiązkowe członkostwo w związkach zawodowych przez dziesięciolecia.  Mieliśmy podatki w wysokości 66% dochodu, choć byłem zbyt młody, żeby je płacić.  Nasi nauczyciele mówili, że jesteśmy światową potęgą w opiece społecznej.  Byłem bardzo dumny z naszego uzależnienia.

Na początku lat 80. kraj był na granicy bankructwa.  W 1984 roku wybraliśmy nowy rząd Partii Pracy, który dokonał dwóch zasadniczych zmian.

Po pierwsze, polityka antynuklearna, która zniszczyła nasz sojusz wojskowy ze Stanami Zjednoczonymi i Australią.

Po drugie, ogromne obniżki podatków, deregulacja i prywatyzacja – reformy wolnorynkowe.

Gospodarka rozkwitła.  Niewielu obchodziło, że porzuciliśmy naszych amerykańskich i australijskich sojuszników.

Ciekawe, że kontrolowane przez komunistów związki zawodowe nie zrobiły nic, gdy „wolnorynkowi” przywódcy Partii Pracy zwalniali tysiące pracowników rządowych i rozluźniali regulację ważnych sektorów gospodarki.

To dlatego, że działano w myśl zawartego układu.

Nasi komuniści byli całkowicie lojalni wobec Moskwy.  Sowieci pragnęli, aby Nowa Zelandia zerwała z USA i Australią w kwestii swobody poruszania się okrętów nuklearnych na wodach Pacyfiku.  Nowozelandzkim komunistom nakazano wspierać rząd Partii Pracy za wszelką cenę i ignorować tysiące zwolnień – i tak dokładnie postąpili.  Lewica lejburzystów, ich komunistyczni przyjaciele i Moskwa, przejęli kontrolę nad polityką zagraniczną Nowej Zelandii.  Lejburzystowska „prawica” i ich przyjaciele w świecie interesów, przejęli kontrolę nad polityką gospodarczą.  Obie strony były zadowolone.

Od tego czasu lewica Partii Pracy podkopała wiele korzyści gospodarczych, jakie zdołaliśmy osiągnąć w latach osiemdziesiątych.  Umocnili swoją władzę na polu edukacji, w polityce zagranicznej (lubią Chiny bardziej niż USA) i z przyspieszeniem prowadzą Nową Zelandię drogą do komunizmu.

Nasza premier, Jacinda Ardern, jest byłą przewodniczącą młodzieżowego skrzydła Międzynarodówki Socjalistycznej – organizacji całkowicie zinfiltrowanej przez komunistów.  Ardern jest marksistką aż do dna duszy.  Podobnie jak wielu jej ministrów.

Ardern prowadzi Nową Zelandię w ramiona Chin i wprost w paszczę tyranii.  Dotkliwie nadwerężyła gospodarkę, z fanatyzmem zamykając ją z powodu pandemii Covid, skonfiskowała tysiące sztuk legalnie posiadanej broni, dzieli kraj według rasowych podziałów.  Mimo to, połowa ludności ją uwielbia.

 

WP: Przywykliśmy do obrazu Ameryki jako zapory przeciw postępom komunizmu.  Ale czy możemy nadal ufać amerykańskiej potędze w tym względzie, gdy sekretarz stanu do spraw floty określił „cztery C” jako krytyczne wyzwanie dla amerykańskiej potęgi wojskowej?  Chiny, kultura, klimat, Covid…  Ani słowa o najważniejszym „C” – komunizmie.  [kultura, klimat i komunizm zaczynają się od litery „C” po angielsku]

TL: Niestety, za prezydenta Bidena, nie można liczyć na to, że Stany Zjednoczone staną przeciwko komunizmowi.  Mówią nam, że Biden jest umiarkowany.  W rzeczywistości, był jednym z największych wrogów Reagana w Senacie USA.  Sprzeciwiał się wysiłkom Reagana, by powstrzymać komunizm w Ameryce Łacińskiej.  Był częstym gościem w Moskwie.  Zawsze był anty-antykomunistą.

Fiasko w Afganistanie nie powinno pozostawiać wątpliwości.  Kraj ten, wyposażony w wyrafinowane systemy zbrojeniowe i zaawansowaną infrastrukturę wartą miliardy dolarów, został właśnie przekazany komunistycznym Chinom.

Prezydent Trump współpracował z Japonią, Tajwanem, Australią i Indiami, aby obalić Komunistyczną Partię Chin.  Obecnie Chiny nie muszą już martwić się o siły amerykańskie na swojej zachodniej flance.  Teraz nie muszą toczyć wojny na dwóch frontach.  Mogą skupić się wyłącznie na Azji Południowo-Wschodniej i Pacyfiku.  A jednocześnie zagrażają Indiom jeszcze bardziej niż kiedykolwiek dotąd.

Wszyscy sojusznicy Ameryki są bliscy paniki.  Moskwa jest wzmocniona.  Pekin ma przyjaciela w Białym Domu.  Phenian przygotowuje się do zajęcia Korei Południowej.  Iran jest bliski zbudowania bomby nuklearnej.  Kubańczycy i Wenezuelczycy pracują nad poddaniem całej Ameryki Łacińskiej kontroli komunistycznej – od Ziemi Ognistej po prawie już nieistniejącą granicę Stanów Zjednoczonych.

Ameryka niemądrze próbowała rozgrywać Pekin przeciwko Moskwie już od lat 70.  Amerykanie po prostu nie rozumieją, że oba kraje są w bliskim sojuszu gospodarczym, politycznym i wojskowym.  Pomimo mylącej retoryki, a nawet ograniczonego konfliktu zbrojnego na początku lat sześćdziesiątych, Moskwa i Pekin maszerują noga w nogę w swoich planach dominacji nad światem.

Teraz niektórzy, nawet były sekretarz stanu Trumpa, Mike Pompeo (który powinien wiedzieć lepiej), próbują rozgrywać komunistyczny Wietnam przeciwko komunistycznym Chinom.  Musimy spojrzeć prawdzie w oczy i pojąć, że blok komunistyczny (który obejmuje współczesną Rosję) jest zjednoczony przeciwko USA i Zachodowi.  Wygrywają na wielu planach.  Ich połączone siły militarne przewyższają USA w prawie każdej sferze.  Dlaczego jakikolwiek kraj komunistyczny miałby chcieć przejść na przegraną stronę?

Afgańska katastrofa zmieniła cały światowy układ sił na korzyść Pekinu i Moskwy.

Pod obecną administracją, Stany Zjednoczone działają bardziej konsekwentnie na rzecz komunizmu (zagranicznego i krajowego) niż przeciwko niemu.

Biorąc pod uwagę długą historię rodziny Bidenów i długą procesję pro-pekińskich nominacji ze strony administracji Bidena, nie powinno to nikogo dziwić.

Gdyby administracja Bidena była tylko głupia albo niekompetentna, czy nie popełniłaby od czasu do czasu błędu na naszą korzyść?

Polityka zagraniczna USA jest teraz prowadzona tak, jakby Xi Jinping był w Białym Domu.  Być może dlatego, że w pewnym sensie jest w Białym Domu.

 

WP: W swojej książce, „Czerwoni Białego Domu”, (por. „Niech wie prawica, co robi lewica”) http://wydawnictwopodziemne.com/2021/08/22/niech-wie-prawica-co-robi-lewica/ pokazuje Pan wszechobecny wpływ marksistów, trockistów, maoistów w amerykańskim społeczeństwie.  Jak do tego doszło?  Dlaczego nikt tego nie zauważył?

TL: Amerykańskie mechanizmy bezpieczeństwa wewnętrznego przeciwko komunizmowi były pod ostrzałem jeszcze przed drugą wojną światową.  Są właściwie martwe od lat 90.

Oskarżenia o „makkartyzm” – termin wymyślony przez Komunistyczną Partię USA – były używane do odsuwania na margines polityków, którzy chcieli przeciwstawić się masowej infiltracji niemal każdej instytucji – od Hollywoodu po kościoły, od uniwersytetów i związków po Partię Demokratyczną i Big Tech [wielkie firmy technologiczne z Silicon Valley].

Tak więc pokolenie wojny wietnamskiej, a następnie ludzie, którzy maszerowali w demonstracjach na rzecz Sandinistów i FLMN w latach 80. i 90., teraz rządzą Ameryką.

Nikt nie ostrzegł Amerykanów, ponieważ media same się zakneblowały, a służby wywiadowcze zostały skompromitowane, po czym popchnięto je w złym kierunku.  Jeden z ostatnich prawdziwych antykomunistów w rządzie USA, poseł Larry McDonald, konserwatywny Demokrata z Georgii, zginął, gdy południowokoreański samolot 007 został zestrzelony w „sowieckiej” przestrzeni powietrznej we wrześniu 1983 roku.

Na pewno nie muszę przypominać Polakom o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą pozwolenie waszym antykomunistycznym przywódcom na loty w pobliżu rosyjskiej przestrzeni powietrznej.

Następne pokolenie przywódców jest jeszcze bardziej niebezpieczne.  Mówiłem w moim filmie pt. „Wróg wewnątrz”, że co najmniej 100 członków Kongresu i 20 senatorów pozostaje w ścisłej komitywie z komunistami, islamistami, albo i z jednymi, i z drugimi, i nie zdołaliby sprostać wymaganiom stawianym kandydatom na kierowcę szkolnego autobusu.  Ale w Kongresie Stanów Zjednoczonych nie sprawdza się przeszłości kandydatów.

Skrajna lewica i komuniści dominują każdą ważną komisję senacką i kongresową – w tym komisje do spraw obrony, bezpieczeństwa wewnętrznego, wywiadu, szkolnictwa, sądownictwa – można wybrać dowolną, a na pewno to oni ją kontrolują.

Trzeba przyznać, że prezydent Trump i kilka innych osób, sprawiło, że można mówić ponownie o komunizmie w Ameryce.  Niestety, z powodu stronniczych mediów większość Amerykanów nie rozumie, że politycy tacy jak Rashida Tlaib, Ilhan Omar i Alexandria Ocasio-Cortez są komunistami.  Nie mają pojęcia, że Black Lives Matter to projekt komunistycznych Chin.  Nie rozumieją, że ludzie pracujący nad zamknięciem produkcji energii w USA, otwarciem granic i zalewaniem Stanów Zjednoczonych nielegalnymi emigrantami, to głównie antyamerykańscy marksiści.

Media mówią nam, że ci ludzie są „liberałami” lub „postępowcami” i w ten sposób komuniści się kryją.

Większość Amerykanów nie rozumie, że komunistyczne Chiny zabijają tysiące dzieci fentanylem.  Albo, że Pekin kupuje ich polityków i liderów biznesu, ich gospodarstwa rolne i fabryki, niszcząc ich gospodarkę przy pomocy pandemii Covid i pomagając ukraść ich wybory.

Nie łączą indoktrynacji swoich dzieci w szkołach i Big Tech, ruchu LGBT i lewackich tendencji ogarniających zachodnie kościoły.

Wszystkie te negatywne zjawiska mają charakter komunistyczny.  Amerykanie widzą te problemy.  Dzięki imprezom Tea Party, dzięki kilku odważnym komentatorom i prezydentowi Trumpowi, wielu zaczyna teraz zdawać sobie sprawę, że wszystkie te ruchy są napędzane przez komunistów.

Następne pokolenie przywódców lewicy jest jeszcze bardziej komunistyczne niż poprzednia generacja.  Jednak zwykli patrioci nigdy wcześniej nie byli tak liczni, a teraz stają się coraz bardziej antykomunistyczni.

WP: Pokazał Pan, jak głęboko zakorzenione i szeroko rozpowszechnione są lewicowe instytucje w Stanach Zjednoczonych.  Ale muszą przecież istnieć w Ameryce także siły konserwatywne, w opozycji wobec destrukcji rodziny i wszelkich tradycyjnych wartości, tak bezlitośnie niszczonych przez modnych komunistów.  Czy istnieje jakakolwiek szansa, że pojawi się nowy Ronald Reagan?

TL: Tak.  Kiedy podróżuję po całym tym wielkim kraju, widzę setki tysięcy ludzi, którzy po raz pierwszy w historii angażują się w politykę.  Spotykam byłych lewicowców na prawie każdym spotkaniu – ludzi, którzy porzucili socjalizm i komunizm i włączyli się w sprawę wolności.  Miliony wyborców porzuciły już partię Demokratów, która zdradziła ich wiele lat wcześniej.

Czasami ludzie muszą zbliżyć się do utraty wolności, zanim docenią, czym ona dla nich jest.  To odczucie wzrasta w każdym Stanie związku.

Miliony Amerykanów siedziały w domu podczas blokady spowodowanej przez Covid.  Czytali komunistyczne podręczniki swoich dzieci.  Obserwowali, jak ich miasta płoną, a ich gospodarka jest niszczona.  Oglądali skradzione na ich oczach wybory w najbogatszym i najbardziej wolnym kraju na świecie.  Są zaszokowani, przerażeni i rozzłoszczeni.  W rezultacie, miliony z nich zaczynają działać.

Widzę wszędzie młodych patriotów, którzy znają Konstytucję Stanów Zjednoczonych o wiele lepiej niż ich rodzice, podnoszą głowy w każdym Stanie, który odwiedzam.  Są wśród nich tysiące potencjalnych przywódców.

Zadanie mojego pokolenia polega na odpychaniu komunistów tak daleko, jak to możliwe.  Musimy ich pobić przy każdej okazji.  Musimy tworzyć przestrzeń, w której nowi przywódcy będą mogli wysunąć się na czoło z szeregów.

Jest wielu potencjalnych Ronaldów Reaganów.  Wyobrażam sobie takich, którzy wykorzystają idealistyczną wizję Reagana i populizm Trumpa dla stworzenia nowego ruchu wolnościowego i znacznie rozsądniejszej polityki konserwatywnej.  Zanika elitaryzm i lenistwo starej partii Republikańskiej.  Rozpaleni młodzi aktywiści osiągają przewagę w partii Republikańskiej w całym kraju.

Nadchodzące pokolenie przywódców nie będzie musiało marnować energii na walkę ze starą gwardią Republikańskiej partii, jak musieli to czynić Reagan i Trump – będą mieli za sobą zwykłych ludzi, i ci ludzie staną się partią.



Prześlij znajomemu

39 Komentarz(e/y) do “Tylko prawda może nas uratować.
Wywiad z Trevorem Loudonem”

  1. 1 Jacek

    Doskonały wywiad i bardzo budująca postawa Trevora Loudona. Fakt istnienia takich ludzi napawa nadzieją. Jeśli jego ocena rzeczywistości politycznej w Stanach, a przede wszystkim potencjału antykomunistycznego w amerykańskim społeczeństwie jest trafna, to pojawienie się polityka na miare Reagana jest tylko kwestią czasu. Pytanie tylko, czy obecnie panujące siły polityczne nie zniszczą wszystkiego tego, co pozostało jeszcze z wielkiej i wspaniałej niegdyś Ameryki. Jestem pewien, że wśród Amerykanów jest jeszcze dużo ludzi, którzy dostrzegają totalitarne, zagrożenie i czują potrzebę działania. Oby kontrrewolucja przywróciła normalność.

    Powyższy wywiad jest cenny z jeszcze jednego powodu. Ja odczytuję go jako próbę nawiazania kontaktu z jednostkami rozsianymi po całym świecie, a mającymi wspólne, antykomunistyczne poglądy. W obecnej sytuacji tylko połączenie sił aktywnych antykomunistów daje jakąś nadzieję na kontrofensywę przeciwko czerwonej zarazie. Taki sojusz musi być zawarty ponad podziałami narodowymi, wiekowymi, płciowymi i wszelkimi innymi. Jest nas wielu, tylko nie wiemy o swoim istnieniu. Należy to zmienić. Antykomunisci wszystkich krajów łączcie się!

  2. 2 michał

    „”Opozycja” częściowo manipulowana przez Partię, opozycja przy jej wzroście ilościowym może się nagle przeistoczyć w wielki, zbiorowy okrzyk: „Dałoj sowietskuju włast’!” Precz z sowiecką władzą! Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne solidarności narodowe w imię interesu „państwowego”! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przeskoczy granice, obejmie wszystkich, nie dla „pojednania narodowego”, „pojednania społecznego”, ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek i uciemiężonym, i wolnym jeszcze ludziom na świecie.

    Miejmy nadzieję, że tak się stać może.”

    Słowa te pisał Mackiewicz najprawdopodobniej na początku stanu wojennego.

    Oby tak się stało. Oby miał rację. I Trevor Loudon także. No, i oczywiście Pan, Panie Jacku.

  3. 3 Andrzej

    „Miejmy nadzieję”.
    Także dla mnie jest to bardzo interesujący wywiad. Bez wątpienia tylko prawda może nas ochronić przez całkowitym popadnięciem całego świata w komunistyczną niewolę. Jako, że kilka zdań w odpowiedziach Pana Trevora Loudona wywołało moje refleksje, na tej zasadzie pozwalam sobie na ich wyartykułowanie.

    Bolszewicy (komuniści) opierają swoje działania na rewolucyjnej zasadzie destrukcji starego porządku rzeczy. Temu służy nieustanna destabilizacja, w ramach której, zgodnie z leninowską taktyką, w której wszystkie sposoby na osiągnięcie celu są dozwolone (w tym zmiana oblicza), wykorzystują każdą nadarzającą się możliwość. Ich sukcesy opierają się na wykorzystywaniu okazji i słabości zaatakowanego, który postępuje według tradycyjnych norm i nie chce lub nie potrafi zrozumieć, że jest przedmiotem śmiertelnego ataku. Tam, gdzie przeważają tendencje „postępowe” (w większości krajów tzw. Zachodu i tzw. trzeciego świata) – przez dziesięciolecia wypracowane przez komunistów i ich agentów („fellow travellers”) – tam posługują się „międzynarodówką progresistów” i wywrotowcami, zaś w krajach gdzie przeważają tendencje zachowawcze (większość krajów islamskich, a także o dominującym nacjonalizmie) – „konserwatystami”, z których od jakiegoś czasu także starają się utworzyć „międzynarodówkę”. W tym kontekście obrona przed nimi może być tylko jedna: twarde przeciwstawienie się im. Próby układania się z nimi lub rozgrywania jednych przeciwko drugim prowadzić mogą tylko do własnej porażki. Komuniści działają wspólnie i oddawanie im (jednym czy drugim) przestrzeni, w którą mogą się wcisnąć, to oddawanie im pola i dawanie im okazji do dalszych działań, co prowadzić może tylko do własnej klęski. Dzisiejszym tego przykładem są spotykania z Putinem, Kimem i Xi, wycofywanie się ze strategicznych terytoriów (Syria, Afganistan – decyzja w tej kwestii nie zapadła za kadencji obecnego prezydenta USA, który rzecz jasna odpowiada za jej tak haniebne wykonanie, jakkolwiek przede wszystkim waży tu sama decyzja wycofania się, która nastąpiła wcześniej). Podobnie z doraźnym „wysługiwaniem się” mniej lub bardziej związanymi z bolszewikami agenturami w rodzaju WikiLeaks.

    Komunistów w USA nigdy nie brakowało. Nie jest to tylko kwestia dnia dzisiejszego lecz rzecz która ma długą historię. Dzisiejsza sytuacja jest rezultatem dziesięcioleci działań międzynarodowego (w tym amerykańskiego) „ruchu komunistycznego” i pozwalania na nie.

    Sądzę, że współczesny komunizm działa dziś w nie mniejszym stopniu na polu gospodarki, co na polu kultury. Wymienianie „aktywów” chrl-owskich czy sowieckich (w nomenklaturze zachodniej „rosyjskich”) wydaje mi się zbędne. Dość, że współtworzą one dziś światowy obieg gospodarczo-finansowy i w oczywisty sposób mają znaczący wpływ na osłabienie gospodarcze USA czy Europy Zachodniej (zupełnie ignorowana jest przy tym rola „byłych” europejskich krajów komunistycznych, czy „zdemokratyzowanych” tworów w rodzaju komunistycznego Wietnamu).

    Komunizm w Europie nie upadł w latach 1986-1992 (mniej więcej) lecz został zmodyfikowany do nowej taktyki – zrestrukturyzowany (co zresztą oznacza słowo „pierestrojka”). Nie można mówić o odzyskaniu wolności, gdy proces ten zainicjowali i przeprowadzili komuniści, pozostawiając sobie „pakiety kontrolne”.
    Polacy nie mają dziś żadnych antykomunistycznych przywódców i po „upadku komunizmu” nie mieli ich nigdy. Zachodni przeciwnicy komunizmu są w dużym błędzie jeśli sądzą, że w „postkomunistycznej” Polsce istnieje antykomunizm. Został on pogrzebany, gdy rzekomi antykomuniści (wśród nich były „prezydent wolnej Polski”), przystali na komunistyczną mistyfikację „okrągłego stołu” – zbratania się z komunistami, pomagając im ją przeprowadzić i pociągając za sobą zdecydowaną większość antykomunistycznie nastawionych Polaków.

    To z jaką uległością zachodnie społeczeństwa poddają się restrykcjom w rodzaju „covidowej paszportyzacji” nastraja mnie bardzo pesymistycznie, co do przyszłości i coraz bardziej utwierdza w hipotezie, że ta pandemia nie jest dziełem przypadku (wyzwolenie wirusa, a nie jego postać).

    Mam nadzieję, że „fired up young grassroots activists” mają dość oleju w głowie, żeby nie doprowadzić do całkowitego paraliżu partii republikańskiej USA i oddania pola amerykańskim komunistom i ich pomocnikom. Rewolucja w kontrrewolucji nie wydaje mi się sensownym działaniem. Każda rewolucja to woda na komunistyczny młyn.

  4. 4 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Czy ja wiem? Czy to naprawdę jest takie proste z tą Covidową paszportyzacją? Włosi się jej poddali – już nie bez szemrania, ale wręcz z entuzjazmem – podczas gdy Francuzi się bronią z jakobińskim zacięciem. Kto tu jest bardziej zsowietyzowany?

    Ale proszę mnie nie zrozumieć źle. Nie zarzucam Panu uproszczania, bo wiem doskonale, że Pan zdaje sobie sprawę, że to nie jest takie proste. Taki właśnie jest sens Pańskiego komentarza: sowiecką metodą jest dostosowanie metod do społeczeństw. Inna jest Metoda w socjalistycznej Hiszpanii, a inna w nacjonalistycznych Węgrzech, a jeszcze inna w niezależnej Nowej Zelandii. Trudno się z tym nie zgodzić. Podobnie jak z tym, że nie widzę autentycznego antykomunizmu w prlu.

    W tym kontekście, jest raczej zabawne (choć zapewne nie dla niego), że Ziemkiewicz, o którym była tu mowa jakiś czas temu, nie został wpuszczony do Wielkiej Brytanii, jako reprezentant skrajnej prawicy, którą się tu określa jako faszystów. Kto tu jest bardziej zsowietyzowany? Ziemkiewicz, który takie homososiowe brednie pisał o Mackiewiczu? Czy Wielka Brytania, która poddaje się „cancel culture”, tj. kulturze zamykania gęby ludziom, z którymi się nie zgadzamy? Aż dziw, że się toto nazywa „kulturą”…

  5. 5 Andrzej

    Panie Michale,

    Wydaje mi się, że Ziemkiewicz jest zaledwie skażonym pereelem nacjonalistą, a w UK, jak to wygląda stąd na podstawie relacji innych i pobieżnej obserwacji, na dobre już wykuwa się „nowa świadomość” – rozwija się bolszewicka rewolucja anty-kulturalna. To pierwsze to „piaskownica” – małomiasteczkowe „gry i zabawy, a to drugie to większa katastrofa.

  6. 6 michał

    Panie Andrzeju,

    Cokolwiek myślę o Ziemkiewiczu, to fakt, że go nie wpuszczono do Wielkiej Brytanii, tej rzekomej ostoi wolności słowa, na podstawie donosu jakiejś komunistki, co jest absolutnym skandalem. Człowiek nie przyjechal tu perorować, ale odprowadzał swoją córkę na studia i został zatrzymany na granicy i nie wpuszczono go. Takie rzeczy robiono w hitlerowskich Niemczech.

    Oczywiście nikt w Home Office nie czyta Ziemkiewicza, ani nie monitoruje wypowiedzi tysięcy ludzi, którzy codziennie przylatują do Londynu. Mimo to, wystarczy donos idiotki, która sama na pewno też go nie czytała, ale za to WIE, co on ma do powiedzenia, żeby zatrzymać prywatną osobę na lotnisku i nie wpuścić jej do kraju.

    I na tym polega antykultura zamykania ludziom gęby. Nie czytałem, nie chcę czytać, ale zakazać tak czy owak.

    Nam takie kawałki są znane, ale tutaj to jest naprawdę nowość. Jordan Peterson nie został wpuszczony do Cambridge na serię wykładów, ponieważ ktoś znalazł zdjęcie, na którym Peterson stał obok człowieka w koszulce z „prawicowym” napisem. I to wystarcza.

    To jest prawdziwa katastrofa.

    Jeremy Clarkson pisze, że nie może już wytrzymać w Zjednoczonym Królestwie, Australia i NZ są królestwami „woke”, Ameryka nie istnieje, więc jedyne miejsce, do którego mógłby się przeprowadzić, to … Polska.

  7. 7 Andrzej

    Całkowicie się zgadzam Panie Michale. To jest prawdziwa katastrofa. Ktokolwiek doświadczył tego co doświadczył ostatnio Ziemkiewicz, jest ofiarą bolszewickiej antykultury.

    Ciekawa rzecz z tym Clarksonem. Znany jest z poczucia humoru.

  8. 8 Dariusz Rohnka

    Wypowiedź Clarksona, na swój sposób zabawna i błyskotliwa, zdaje mi się być kolejną poszlaką potwierdzającą przypuszczenie, że sowieci odrzuciwszy de facto ideę Gorbaczowa wspólnego domu, a więc konwergencji Zachodu i Wschodu w aspekcie praktycznym, doszli do przekonania, że łatwiej będzie zgarnąć całą polityczną pulę, stosując odmienną taktykę, w skrócie: u Was degrengolada, u nas pozór porządku i demokracji.

    Z pewnych powodów sięgnąłem ostatnio po New Lies…. G. Po otwarciu książki na stronach 234 i 235 w odniesieniu do bloku komunistycznego można przeczytać:

    „…expansion of democracy’ and the appearance of so-called multiparty system can be expected in the Soviet Union and elsewhere in the block”

    W odniesieniu do Zachodu:

    „…social progress, peaceful co-existance, and collaboration with socialism on a world scale and changes in the structure of ownership. This phase includes an expended role for inteligentsia and an attack on the forces of racism and militarism.”

    Golicyn zdaje się to wszystko pisać zainspirowany lekturą Sacharowa (sowieckiego guru konwergencji oraz konstruktywnej opozycji, który zapewne przyjął na się taką rolę w ramach długofalowej strategii).

    Wśród co bardziej rozgarniętych ludzi Zachodu panuje przekonanie (całkiem nieuzasadnione), że ratunek przed komunizmem może przyjść ze strony krajów i ludzi spod komunizmu jakoby uwolnionych. Nie o co innego toczyliśmy spory z JRN, nie o czym innym, choć nieco pewnie żartobliwie, pisze Clarkson.

    Nawet autor niniejszego wywiadu powiada coś o „waszych [czyli naszych!] antykomunistycznych przywódcach”.

    Powoli teza, że sowieci nie będą potrzebowali tanków, bo wezmą Zachód gołymi rękami, zdaje się być przebrzmiała. Nie będzie żadnego miękkiego terroru. Zachodni chwast sam się ułoży w bolszewickim kompostowniku, będzie sobie wegetować i gnić w ciepłym smrodzie coraz to głupszych ideologii.

    Pytanie, co na tym gruncie wyrośnie?

    No i, czy można temu zaradzić?

  9. 9 michał

    Szanowni Panowie,

    Artykuł Clarksona, który można przeczytać tu: https://www.thetimes.co.uk/article/jeremy-clarkson-australia-right-on-politics-britain-america-split-comment-bwvw9w756 (choć Times jest chyba zamknięty), jest o wiele lepszy niż tylko „zabawny”. Co z kolei nie znaczy, że się z nim zgadzam, dodam na wszelki wypadek, bo różnie to bywa.

    Potraktowanie Ziemkiewicza w Anglii jest właśnie z tej samej kategorii. To dlatego właśnie, ludzie pokroju Clarksona czy Liddle’a mówią, że trzeba uciekać stąd i wybrać się do Polski lub Węgier. Ale oni nie wiedzą tego, co my wiemy. Ich poraża powierzchowna przyjemność, że tam nadal można powiedzieć, co się chce powiedzieć – zwłaszcza jeżeli się jest „gościem z Zachodu”.

  10. 10 michał

    Darek,

    Czy możesz mi uprzystępnić w prostych słowach, dlaczego „sowieci odrzucili de facto ideę Gorbaczowa wspólnego domu, a więc konwergencji Zachodu i Wschodu w aspekcie praktycznym”?

    Musiałem jakoś pominąć ten moment.

  11. 11 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Pisałem na temat tej hipotezy w polemice z panem Gniewojem.

    http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2019/08/12/niepolemika/

    jest o tym mowa mniej więcej od trzeciego akapitu.

    To tylko hipoteza, ale osobiście wydaje mi się prawdopodobna.

  12. 12 Andrzej

    Moim zdaniem projekt „wspólnego europejskiego domu” został jednak z grubsza zrealizowany. EWG przekształciła się w zbiurokratyzowaną na wzór sowiecki, „postępową” Niunię – „zjednoczoną Europę”, łaczącą demoludy i krajami zachodnimi (umownie), w której liczba tych pierwszych niebawem przewyższy liczbę tych drugich (w kolejce już czekają „postkomunistyczna” Macedonia Płn. i „postkomunistyczna” Albania). Rządzi nią „front ludowy” komunistów i socjalistów wszelkiej maści, a niekomunistyczni „pożyteczni idioci” podtrzymują tę konstrukcję, której filarem są zjednoczone z komunizmem Niemcy. Wprawdzie w Niuni nie ma raju krat, który „nieoczekiwanie upadł”, ale jego ważne fragmenty tam są. Ponadto „Rosja” ma tam swoje aktywa,a i wciąż dorzuca nowe. Jej możliwa „demokratyzacja” (jak też reszty „postsowieckiej”, która zapewne, zaraz potem pójdzie w jej ślady) otworzy wrota do pełnej integracji. Jeśli sowietom chodziło o to, aby wciągnąć całą Europę w bagno bolszewizmu to im się to udało.

    Warto może porównać dzisiejszą sytuację z mową Gorbaczowa adresowaną do zachodnich elit politycznych w lipcu 1989 roku, cztery miesiące przed „upadkiem muru berlińskiego”: https://chnm.gmu.edu/1989/archive/files/gorbachev-speech-7-6-89_e3ccb87237.pdf. Główne tezy wydają mi się być spełnione.

  13. 13 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Ale to to ma 14 stron drobnego druku. Możesz, jeżeli pamiętasz (rzecz jasna), wskazać jakieś fragmenty? Życie jest krótkie, a tekstów do czytania masa.

  14. 14 henry

    przecież, pomimo poglądów politycznych, ten człowiek ma „odjechany” światopogląd duchowy, że się tak wyrażę. ja rozumiem, że tutaj się pisze o… polityce i zagrożeniach ale, co można zrobić poza Bożym Miłosierdziem??? jakiś heretyk czy inszy błądzący ma dawać odpowiedzi na poważne pytania? przy okazji: kim są piszący tutaj? katolikami czy mądrzejszymi niż Objawienie sprzed 2000 lat?

  15. 15 Andrzej

    Darku,

    Według mnie kluczowe dwie tezy tej (nowo)mowy to:

    1. Rozbrojenie i neutralizacja Europy (NATO w Europie), a przy okazji pomoc Zachodku w „rozbrojeniu” sowietów.

    In actual fact, what we have in mind is a restructuring of the international order existing in Europe
    that would put the European common values in the forefront and make it possible to replace the
    traditional balance of forces with a balance of interests. (…) First and foremost, these are security issues.
    As part of the new thinking, we began with a critical reassessment of our perceptions of the
    military confrontation in Europe, of the dimensions of the external threat and of the factor of force in
    strengthening security. (…) The philosophy of the concept of a common European home rules out the probability of an armed clash and the very possibility of the use or threat of force, above all military force, by an alliance against another alliance, inside alliances or wherever it may be.

    We have seriously addressed conversion of the military industry. All CSCE participating countries
    will come to face this problem one way or another. We are ready to exchange views and share experience.
    We think that the opportunities offered by the United Nations can also be used and, say, a joint
    working group can be set up within the Economic Commission for Europe to look into conversion
    problems.

    In this connection I cannot but mention the plans for “the Western European defence”. Of course,
    any state or any group of states have the right to take care of their security in the forms they consider most
    appropriate. (…) It is important, though, that these forms are not in contradiction with the prevailing positive trends, that is, the trend towards a military détente, that they do not lead to the reappearance of
    confrontational tendencies in European politics and hence to a renewed arms race.

    2. Integracja ekonomiczna komunistycznego „wschodu” z wolnorynkowym „zachodem”

    If security is the foundation of a common European home, then all-round co-operation is its
    bearing frame.

    As far as the economic content of the common European home is concerned, we regard as a
    realistic prospect — though not a close one — the emergence of a vast economic space from the Atlantic
    to the Urals where Eastern and Western parts would be strongly interlocked. In this sense, the Soviet Union’s transition to a more open economy is essential; and not only for ourselves, for a higher economic effectiveness and for meeting consumer demands. Such a transition will increase East-West economic interdependence and, thus, will tell favourably on the entire spectrum of European relations. Similarities in the functioning of economic mechanisms, strengthening of ties and economic interest, mutual adaptation, training of experts — these are all long-term factors of co-operation, a guarantee of stability of the European and the international process as a whole.

    We also feel aware that focusing on the immediate commercial profit may mean missing out on
    the chance for broad-scale and much more beneficial long-term economic co-operation with us as an
    integral part of the European process.

    The rate of internal change in the CMEA will to a considerable degree determine what will have a
    priority development in the near future: ties between the CMEA and the European Community as groups
    or ties between individual socialist countries and the European Community. It is quite possible that now and then one or the other form will come to the forefront. What is important is that both forms fit into the logic of establishing a common European economic dimension.

    Poza tym mniej istotne kwestie: wspólne rozwiązywanie „problemów ekologicznych”, „wymiana technologii” (w tym kontekście likwidacji COCOM) i utworzenie wspólnego „systemu prawnego”.

  16. 16 Dariusz Rohnka

    Szanowny Panie „henry”,

    „Światopogląd duchowy” naszego interlokutora to jego osobista, bardzo intymna sprawa i jako taka nie była przedmiotem naszego zainteresowania. Czy jest heretykiem czy nie jest, nie nam rozsądzać, ludziom którzy go praktycznie nie znają. Interesowały nas prozaiczne sprawy wielkiej/małej polityki i na nie dostaliśmy odpowiedzi, po części (w mojej osobistej ocenie) błyskotliwe.

    Wobec tyrańskich poczynań bolszewizmu zrobić można być może niewiele, ale starać się należy, a nawet nie godzi się czynić inaczej, z Bożą Łaską.

  17. 17 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Chyba nie bardzo rozumiem, czego usiłujesz dowieść. To prawda, że bliższa zagranica, a nawet część republik rzucone zostały na żer eurodemobolszewizacji, ale to nie wydaje sprzeczne z tym co pisałem.

    Rzecz w tym, że definicja wspólnego europejskiego domu obejmowała całą Europę geograficzną (po wspomniany w tych wyjątkach Ural), a w szerszym kontekście geostrategicznym obszar od Lizbony do Władywostoku, i to właśnie zostało z jakiegoś powodu zarzucone.

    Zastrzegam, że nie znam tego powodu, a to co piszę to jedynie przepełniona wątpliwościami hipoteza. Nie da się wykluczyć, że koncepcję Gorbaczowa mogło utrącić po prostu samo tzw. życie, a więc chciwość bolszewickich satrapów, którzy (tylko być może) na moment dali się omamić mamonie… ale jako uważny czytelnik cyklu o upadłym komunizmie, uważam że to bardzo mało prawdopodobne.

    Prawdziwy bolszewik zbudowany jest z pogardy do wszystkiego co tzw. zwykli ludzie zwykli cenić w swojej doczesności. Interesuje go władza nad światem i nad każdym pojedynczym człowiekiem. Do tego został powołany.

    Dlatego koncepcja, że złote klamki, piękne kobiety, szybkie samochody oraz astrachański kawior… że to wszystko zaburzyło im percepcję „rzeczywistości” osobiście nie wierzę. A jeśli nie to, to co?

  18. 18 michał

    Szanowny Panie Henry,

    Wyznaję, że nie rozumiem Pańskiego komentarza.

    Kim są piszący tutaj?? Tego rodzaju pytania zwykło się słyszeć od bolszewików: co to za ludzie? Co reprezentują? To jest klasycznie marksistowski bełkot. Platon wyrażał opinie zagrożonej arystokracji, a Arystoteles rodzącej się burżuazji – przecież to jest nonsens. Czy ludzie piszący tu są katolikami, to jest ich prywatna sprawa. To jest sprawa pomiędzy nimi a Panem Bogiem. Ja na przykład jestem katolikiem, ale w żaden sposób nie zmieniłoby mojej oceny Pańskiej wypowiedzi, gdyby Pan też okazał się katolikiem (choć to wątpliwe). Jeżeli będą u nas pisać prawosławni, Koptowie, muzułmanie, Chasydzi i ewangelicy, to dla mnie będzie nadzwyczaj ciekawe, ale każda z ich wypowiedzi będzie poddana testowi prawdy, a nie testowi wyznania lub pochodzenia, wzrostu lub tuszy, urody lub dostojeństwa.

    Nie wiem dlaczego Trevor Loudon ma być rzekomo „odjechany”, co nie zmienia faktu, że ma Pan rację: możemy tylko polegać na Bożej Łasce. Jednak Miłosierdzie jest łaską darmo daną i na pewno nie zasłużoną, więc z pewnością nie możemy go „zrobić”, jak Pan to dziwacznie określa. Łaska Boża i Boska pomoc objawiają się w trudnych sytuacjach częściej w postaci natchnionego przywódcy niż jako niemożliwy do wyjaśnienia cud. Łaską był Charles Martel i Jan Sobieski, ale żaden z nich nie czekał z założonymi rękami na Boże zmiłowanie, tylko brali się do walki i tłukli wroga po głowie.

    Niechże zatem Pan powie i nie ukrywa: o co Panu chodzi?

    I niech Pana Bóg ma w swojej opiece.

  19. 19 michał

    Darek,

    Przychylam się do zdania Pana Andrzeja i cytaty też dobrze dobrane.

    Wspólny europejski dom nie był nigdy w żaden sposób „zdefiniowany”, był właśnie uroczo i pociągająco mglisty, jak piękna wizja – w końcu, któż by nie chciał „wspólnego domu”, w którym wszyscy żyją w dobrobycie i pokoju? Masz rację, że nie używają tej wizji dzisiaj, nie słychać tych słów, ale czy to rzeczywiście znaczy, że ją porzucili? (Nigdy nie odniosłem wrażenia, żeby koncepcja miała sięgać Władywostoku, ale może coś pominąłem.)

    Wspólny europejski dom jest koncepcją-wytrychem, jest kodem dla panowania sowieckiego nad Europą. Od Uralu po Lizbonę, bo Londyn należeć ma do Oceanii, do totalitarnego potwora zarządzanego z Waszyngtonu.

    Inaczej mówiąc, nie widzę powodów, by utrzymywać, że sowieciarnia porzuciła koncepcję wspólnego domu i konwergencji.

  20. 20 Dariusz Rohnka

    Panowie,

    Trudno mi się zgodzić ze stwierdzeniem, że idea wspólnego bolszewickiego domu była zawsze „uroczo” niezdefiniowana oraz, że nie została porzucona.

    Posłużę się fragmentami Fatalnej fikcji, która (czasowo) jest dostępna w formie elektronicznej na WP.

    Podczas uroczystości przyznania pokojowej nagrody Nobla w czerwcu 1992 roku Gorbaczow określił kierunek swojej aktywności:

    „Nasza wizja przestrzeni europejskiej od Atlantyku po Ural nie jest wizją zamkniętego systemu. Ponieważ obejmuje Związek Sowiecki, który rozciąga się aż po wybrzeża Pacyfiku, dlatego wykracza poza nominalne granice geograficzne. Przypuszczam, że proces europejski już zawiera elementy nieodwracalności… Powinien teraz osiągnąć ważny moment, kiedy w przewidywalnej przyszłości każdy naród i każdy kraj będzie miał do swojej dyspozycji ogromny potencjał całej wspólnoty…
    W tym kontekście, w procesie tworzenia nowej Europy, w której żelazne kurtyny i mury przejdą na zawsze do historii, a granice pomiędzy państwami stracą swój ‘rozdzielający’ charakter, samostanowienie suwerennych państw będzie realizowane w całkowicie inny sposób.”

    Jeszcze ciekawiej i precyzyjniej wypowiadał się Szewardnadze, którego drogi z G. rzekomo się rozeszły, niemniej to on zakładał fundację gorbaczowa na kilka miesięcy przed puczem…

    W listopadzie 1991 roku, a więc już po puczu, jego narracja brzmiała tak:

    „Myślę, że idea Wspólnego Europejskiego Domu, budowa zjednoczonej Europy, i chciałbym podkreślić wielkiej Europy, budowa Wielkiej Europy, wielkiej, zjednoczonej Europy, od Atlantyku po Władywostok, obejmującej nasze terytorium, prawdopodobnie obszar europejsko—azjatycki, ten projekt jest nieunikniony. Jestem pewien, że zbudujemy również zjednoczoną przestrzeń wojskową. Mówiąc precyzyjnie: zbudujemy zjednoczoną Europę, której bezpieczeństwo będzie oparte na zasadzie kolektywnego bezpieczeństwa. Podkreślam, kolektywnego bezpieczeństwa.

    To konkretna koncepcja, nie mglista. Z pewnością nie powstała ad hoc, z okazji jakichś tam wystąpień, ale była rdzeniem przeprowadzanej strategii. W mojej ocenie jej realizacja została zarzucona świadomie i celowo. Dlaczego? To wedle mnie wciąż otwarte pytanie, bardzo ciekawe.

    Ale prawdą jest także, że straszna wizja bolszewickiego wspólnego domu może w każdej dziejowej chwili powrócić, to wydaje mi się oczywiste.

  21. 21 Andrzej

    Darku,

    Chochlik zmienił datę o rok, niemniej trzeba zauważyć, że to był moment, gdy „pucz” był już przygotowany i Gorbaczow mówił w kontekście tego, co sowieci chcą uzyskać w następnym kroku, osiągając sukces we wciągnięciu Europy w obszar pierestrojki. Stąd może to poszerzenie obszaru. Wszyscy wszakże widzieli o tym, że sowiety do Uralu to sowiety do Władywostoku, więc wydaje mi się, że nie ma o co kruszyć kopii. Może Władywostok oznaczał tu wizję dziś promowanej przez sowietów strefy euroazjatyckiej?

    To czego usiłuję dowieść napisałem wcześniej: jeśli sowietom chodziło o to, aby wciągnąć całą Europę w bagno bolszewizmu to im się to udało. Jest „zachodnia” część została zneutralizowana militarnie, połączyła się gospodarczo z demoludami i sowietami i podlega stałej bolszewizacji, tworząc dziś formę zaplanowanego przez sowietów „wspólnego europejskiego domu”. To, że sowieci-czekiści nie chcą się dziś do niej przyłączyć w formie bezpośredniej (są wszakże całkiem dobrze zjednoczeni z jej gospodarką, a politycznych koneksji też mają sporo), może oznaczać, że mają bardziej globalne cele. Może rzeczoną „Eurazję”?

  22. 22 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Nie wiem o jakim chochliku mowa, ale to bez znaczenia.

    Rzecz jest prosta… wspólny europejski dom (po Władywostok) oznacza wspólny dom z tym czymś, co się obecnie nazywa federacja rosyjska. Taki był plan strategiczny i tego planu nie zrealizowano. Kropka.

  23. 23 Andrzej

    Darku,

    Bez znaczenia, ale noblowska przemowa G w Oslo miała miejsce 5 czerwca 1991 roku: https://www.nobelprize.org/prizes/peace/1990/gorbachev/lecture/

    Czy chodzi Ci o jeden zarząd polityczny? Jeśli tak to zgoda. Ściśle rzecz biorą tego nie ma. Niemniej, wydaje mi się, że nikt nigdzie nie deklarował czegoś takiego. Natomiast integrację gospodarczą i militarną neutralność Europy – tak. Mnie chodzi o realizację tego projektu.

  24. 24 michał

    Darek,

    Wydaje mi się, że Pan Andrzej nie mówił nic o mglistości i uroku, to tyko ja. Mimo to podtrzymuję przekonanie, że była to „wizja” i celowo nie do końca sprecyzowana. Oba cytaty mówią to wprost, to nie są szczegóły polityki, ale idee. Jeżeli powiem do sąsiada: gdybyśmy połączli nasze domy, mieliśmy cudowny ogród, to jest zaledwie wizja, choć wcale precyzyjna. Jeżeli zaczynamy mówić, jak to przeprowadzić, jaki będzie tytuł własności, jak przekonać rodziny i innych sąsiadów, to wówczas staje się polityką (w sensie „policy” nie „politics”).

    I o to mi tylko chodziło.

    W momencie, gdy zaczynają mówić konkretnie, że „Rosja powinna się połączyć z UE na zasadzie równości partnerów”, a to znaczy, jeden głos dla Rosji, jeden dla 27 członków niuni, to wówczas odstraszają potencjalnych słuchaczy. Wizja tak sprecyzowana, zawiera w sobie groźbę albo wręcz pogróżkę. I dlatego uroczo mglista wizja jest lepsza nie sprecyzowany plan.

    I w tym też sensie, nie odnoszę wrażenia, żeby porzucili tę wizję. Integracja gospodarcza została osiągnięta, a gwoździem do tej trumny będzie Nord Stream 2, podczas gdy militarna neutralność Europy jest faktem. To nie był plan strategiczny, ale wizja i tę wizję zrealizowano.

    Też kropka.

  25. 25 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Faktycznie, chochlik… pewnie tkwi sobie spokojnie w książce, ale nie chce mi się sprawdzać.

    Nie, nie chodzi mi o jeden zarząd polityczny. W ogóle nie wiem, co możesz mieć na myśli używając tego sformułowania.

    Istota tego „wspólnego europejskiego domu” sprowadzała się do integracji… do tworzenia wspólnoty ponad ideologicznymi rzekomymi podziałami. Można domyślać się, że w obszarze ideologicznym chodziło o coś na kształt ideologicznego pasztetu, pichconego przez aktualny garnitur sowbrukelskich komisarzy, ale to nie takie ważne.

    Istotne było tworzenie wspólnoty… o radości, wielkie słońce, w sercu, w zbożu, w śpiewie. Tego nawet Gorbaczow – wielbiony na Zachodzie – nie mógł zagwarantować na Kremlu. Zdano sobie, wedle mnie sprawę, że to nieosiągalne, że jakiś element żelaznej kontroli, utajonego zamordyzmu, jest w sowieckiej centrali niezbędny, bo jeszcze się gru z kgb do spółki posypią i wówczas będzie prawdziwy chaos (i tak już przecie poświęcono kompartię).

    Dlatego zaniechano realizacji tego projektu wówczas. I zresztą, nie widać, żeby był realizowany współcześnie. Bo to co jest, to nie jest szukanie imaginowanego powinowactwa ideologii, ale przeciwieństwo tego dążenia. Nie przypadkowo zachodnim szaleństwom ideologicznym przeciwstawiana jest rzekoma „putinowska” normalność.

  26. 26 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Jeżeli próbujesz wykazać, że nie było zasadniczych umów, skrupulatnie spisywanych traktatów, to zgoda. Nigdy nie doszło do tego momentu. Nie zdaje mi się jednak, żeby to tzw. Zachód uciekał przed wizją wspólnego bolszewickiego domu w popłochu. Było odwrotnie. To właśnie reprezentanci tegoż Zachodu (nie muszę chyba dodawać, że mocno już obarczeni lewym odchyleniem) zjeżdżali po porady do Gorbiego jak u siebie zorganizować (ma się rozumieć – bezboleśnie) raj krat… zjeżdżali, z poradami wracali, no i zrealizowali…

    Zgadzam się, że podbój dokonuje się na naszych oczach, ale przy użyciu znacznie bardziej standardowych środków.

  27. 27 michał

    Darek, nie, chyba nie było mowy o traktatach, a o sprecyzowanej polityce – i takiej właśnie nie było, czego zresztą dowodzą cytaty przez Ciebie przytoczone. Kiedy pojawiały się sformułowania bardziej praktyczne, konkretne propozycje, to musieli prędko się z nich wycofywać, bo wywoływały panikę (np. ta unia z niunią). Była natomiast urocza mglistość i mglisty urok (podkreśliłbym te słowa, ale chromolę te wszystkie kody).

    Jak słusznie piszesz, Zachód nigdy przed tą wizją nie uciekał, bo i któż by wiał przed urokliwą mgiełką.

    Inaczej mówiąc, podtrzymuję nadal, że nie widzę, żeby się wycofali kiedykolwiek z tej wizji, z całym jej urokiem i mglistością, podobnie jak nigdy nie odrzucili konwergencji, bo właściwie już ją osiągnęli.

  28. 28 Andrzej

    Darku,

    Przez rzeczony „zarząd polityczny” rozumiem twór złożony z „komisarzy ludowych” całej Europy, „Rosji” i pozostałych „postsowieckich” krajów, poszerzoną dzisiejszą Komisję Europejską.

    Istotą „wspólnego europejskiego domu” była integracja. Różni nas tylko jej interpretacja i ocena czy do niej doszło.

  29. 29 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Uroczo kręcimy się w kółko, ale to chyba typowe, gdy wymiana myśli nie toczy się w trakcie bezpośredniej rozmowy. To samo dotyczy równoległej rozmowy z Andrzejem.

    Napiszę jak te sprawy widzę, krótko, od początku.

    Istotą długofalowej strategii było pokonanie wroga przy pomocy chwytów niemilitarnych (napisałem pierwotnie „chwytów pokojowych”, ale to w kontekście brzmiało nieporadnie), wśród nich były: dezinformacja, wywołanie wrażenie, że konflikt (i komunistyczny wróg) przestał istnieć, konwergencja (wyłącznie na warunkach bolszewickich). Temu służyło 25 lat przygotowań, pierestrojka i Gorbaczow. Wszystko szło jak po maśle, Gorbi bił rekordy popularności, gdyby zorganizowano wówczas wybory na prezydenta globu, kto wie, czy nie miałby szans na zwycięstwo.

    Przy tym wszystkim zdawano sobie sprawę jakiego rodzaju działania stoją za tym sukcesem. Żeby osiągnąć, co osiągnięto, potrzebna była totalna destrukcja: w sferze obyczajowej, patriotycznej, intelektualnej, kulturowej. Jeżeli miałoby dość do budowy owego wspólnego domu, rzecz jasna, że strona sowiecka musiałaby się jakoś w te procesy wpisać. Sądzę, że nie chciano tego zrobić, stąd odtrąbienie odwrotu, dekapitacja Gorbaczowa i przyjęcie kursu na siermiężny upadek podszyty rzekomą kleptokracją.

    Nie sądzę, co prawda, żeby antycypowano, że po upływie 30 lat czterogwiazdkowi generałowie z NATO będą paradować w pastelowych muślinowych krótkich sukienkach z dekoltem oraz w blond perukach (i nie będzie to bal przebierańców), musiano sobie jednak zdawać sprawę, że w perspektywie jednego, dwóch pokoleń zapanuje totalna degrengolada. Musiano – bo to była bardzo istotna część planu, nad opracowaniem którego rzetelnie przez dziesięciolecia pracowano.

    Zgadza się – nie utrącili wizji konwergencji, ale bardzo mocno przesunęli ją w czasie i przeprowadzają wedle całkiem innego schematu: zidiocioły Zachód versus zamordystyczny, ale jakoby „normalny” Wschód… a w efekcie syntezy… klarowny bolszewizm w postaci czystej siły (pure power jak to określał lata temu Piotr Dieriabin).

  30. 30 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Nie sądzę, żeby można było dzisiaj (albo kiedykolwiek) mówić poważnie o „integracji” bez cudzysłowu, bo to znaczyłoby, że bolszewicy z Kremla traktują poważnie, po partnersku, parabolszewików, których hodują sobie masowo w Brukseli czy innych ideologicznych slamsach, rozsianych po świecie.

    Miast mylącego terminu „integracja” wolałbym stosować termin bardziej adekwatny: „podbój”. Otóż, w mojej ocenie, podbój trwa. Pewnie jesteśmy blisko finału, zbliżamy się do ostatnich akordów, ale osobiście spodziewałbym się jeszcze spektakularnej kody.

  31. 31 Andrzej

    Jeżeli miałoby dość do budowy owego wspólnego domu, rzecz jasna, że strona sowiecka musiałaby się jakoś w te procesy wpisać. Sądzę, że nie chciano tego zrobić, stąd odtrąbienie odwrotu, dekapitacja Gorbaczowa i przyjęcie kursu na siermiężny upadek podszyty rzekomą kleptokracją.

    Ja natomiast sądzę Darku, że chciano to robić i była to część planu, tak samo jak totalna degrengolada Zachodu. „Siermiężny upadek” był zaplanowany i konsekwentnie zrealizowany (starałem się to pokazać w moim tekście o „upadku komunizmu” w Bałtyce). Z tym wiązała się „dekapitacja Gorbaczowa” – leninowski „krok naprzód”. Tydzień po tym, gdy Gorbaczow wygłaszał swoją mowę w Oslo, na Kremlu pojawił się Jelcyn ze swoją ekipą i z miejsca zaczął przejmować inicjatywę w wewnątrz-sowieckiej zonie. Czy nie było to formalnym zainaugurowaniem owej „dekapitacji”? Na czym polegało wspomniane przez Ciebie „odtrąbienie odwrotu”? Okres Jelcyna to czasy największego podboju – „wpisywania się w procesy” przez sowietów.

  32. 32 michał

    Darek,

    „Urocza” może być myśl o wspólnym europejskim domu, i na pewno jest urocza dla dziesiątek milionów ludzi na kontynencie europejskim, a zwłaszcza wśród Twoich współobywateli, bo prl jest najbardziej pro-niuniowym społeczeństwem w Europie. Ale urocze nie jest kręcenie się w kółko.

    W tym jednak wypadku spostrzegam ze zdziwieniem, że różnimy się bardziej w ocenie długofalowej strategii, niż myślałem, a zatem nie kręcimy się wcale jak łajno w przerębli, ale poczyniliśmy krok do przodu w obopólnym zrozumieniu.

    W moim przekonaniu – mówimy tu o naszych opiniach, więc oszczędź cytatów – ich strategia jest tak niezywkle giętka między innymi dlatego, że unikają zbyt precyzyjnego jej określenia. Kiedykolwiek określają dokładniej jakiś jej aspekt, to tylko po to, by zamknąć ślepą uliczkę (przykład podałem wcześniej, przykład unii niuni z sowietami jako równych), a niekiedy być może przez pomyłkę. Stąd moje naleganie na słowo „wizja”, ponieważ do niej dopasować można setki konkretnych posunięć, ale także przeróżne interpretacje i wizje w istocie sprzeczne ze sobą. Na tym im właśnie zależy.

    Nasz nowozelandzki rozmówca dobrze to opisuje: wojna odbywa się teraz na planie kultury. Pan Andrzej trafnie to określa – integracja, bez cudzysłowu. Integracja w Europie jest niesłychanie daleko posunięta, ale to nie jest wcale podbój, a właśnie integracja. Europa ma problem z energią? Och, a my mamy tutaj taki rurociąg, możemy pomóc, bo my porządni ludzie. To jest właśnie ich integracja. A z innej beczki: to, że jacyś niedorozwinięci młodzi Polacy domagają się, żeby nie używać słowa Murzyn, bo jest obraźliwe, jest oznaką integracji.

    Stąd także moja niechęć do precyzowania, czym w tym wszystkim jest „komunizm”, a czym „bolszewizm”, gdzie się zaczyna czysty bolszewizm, a gdzie nep i temu podobne. Z pewnego punktu widzenia, nep jest zaprzeczeniem czystego bolszewizmu, ale z mojego jest bolszewizmem w najczystszej postaci. Jeśli tak – a chyba się zgadzamy w tej kwestii – to po jaką cholerę, to rozdzielać na czworo i definiować? To może być tylko IM na rękę. Jak to kiedyś określiłem, to jest jak przybijanie kisielu do ściany.

  33. 33 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Zastanówmy się nad pytaniem: czy propozycja budowy wspólnego domu sprzed 30 lat była strategicznym blefem czy „niekonkretną” propozycją. Jeśli to pierwsze, to nie ma o czym pisać, jeśli drugie… mamy problem do rozwiązania, następujący: porzucili plan Gorbaczowa czy tylko przesunęli go o 30 albo i więcej lat?

    Wydaje mi się, że mylisz pojęcia. Co innego „siermiężny upadek”, który z uporem kultywowano przez dekadę z okładem, co innego Golicynowski model słabości, żeby przekonać Zachód o „upadku komunizmu”. Wedle mnie Gorbaczow był odpowiedzialny za strategię „słabości” skorelowaną z „upadkiem”, żeby w konsekwencji dostać wsparcie (na kredytowanie niezbędnego sizalu) oraz zaaranżować fikcyjną proces „demokratyczny”. To był śmiały plan zagarnięcia puli w ciągu mniej więcej dekady, ale dlaczegoś uznano go za zbyt ryzykowny.

    Nie bardzo widzę o jakim „wpisywaniu się w procesy” prawisz.

  34. 34 Dariusz Rohnka

    Michał,

    To jasne, że bolszewik potrafi niemal wszystko: zje kapelusz, wyrzyga, po czym z łatwością przekona publika, że owa doskonała panama wciąż ozdabia mu łysinę. Ale dla nas to żaden temat, więc przejdźmy do rzeczy ciekawszych.

    Europa nie ma problemu z energią, a właśnie z kulturą, którą traci w niebywałym tempie. Energia to nie problem gospodarczy a czysto ideologiczny (a więc także kulturowy), nakręcony strategią bolszewików – istotny składnik podboju. Nie ma tu miejsca na żadną integracją, bo ta mogłaby wystąpić tylko w tym przypadku, gdyby Kreml zechciał u siebie promować „wartości” popularnej dziś na Zachodzie antykultury. Z oczywistych powodów tego nie robi. Dzieje się tak w peerelu na gigantyczną skalę, z wielkim przyspieszeniem, ale to także element podboju, poprzez integrację bliskiej zagranicy z Zachodem (tu akurat antykultura jest istotnym dodatkiem do przedsięwzięć o charakterze klasycznie strategicznym – wprowadzenia własnego sojusznika do obozu wroga).

    Definiowanie (w nieskończoność) bolszewizmu to zawsze dobry temat do dyskusji, ale zdaje mi się w tej chwili, że myślimy na dwóch różnych płaszczyznach. Przyszło mi to w tej chwili do głowy w związku z Twoim nepowskim przykładem.

    Rzecz w tym, że mnie nie chodzi o definiowanie (i sklasyfikowanie) rasowego bolszewizmu, ale o bolszewizm, że się tak wyrażę, skundlony… o tych wszystkich fellow podróżników, sympatyków, postępowców, „ideowców”, pragmatystów, koegzystencjalistów, jak wiesz, lista nie ma praktycznie końca.

    Nie chodzi mi o kisiel, ale o wszystko, co do niego wpada w „historycznym procesie”. Czy to nie godne uwagi, wedle Ciebie?

  35. 35 Andrzej

    Darku,

    Piszę o „wpisywaniu się w procesy” w sensie konwergencji. Także tej antykulturowej, którą opisujesz w przypadku peerelu (i dotyczy całej strefy demoludowej). Nie inaczej było w „Rosji” okresu jelcynowskiego.

    Na koniec zacytuję fragment „pierwotnej koncepcji” (ogłoszonej przez sowieckiego genseka w kwietniu 1987 roku w Pradze):

    „We assign an overriding significance to the European course of our foreign policy…. We are resolutely against the division of the continent into military blocs facing each other, against the accumulation of military arsenals in Europe, against everything that is the source of the threat of war. In the spirit of the new thinking we introduced the idea of the „all-European house”… [which] signifies, above all, the acknowledgment of a certain integral whole, although the states in question belong to different social systems and are members of opposing military-political blocs standing against each other.”

    Kwestia „certain integral whole” nie została określona. Tu przyznaję rację Panu Michałowi. Sowieci celowo tworzą mgłę i mącą wodę, aby dezinformować i zdezorientować obiekt ich podboju. Spór o to, czy „wspólny europejski dom” jest faktem czy nie, wydaje mi się być z tym związany i także kojarzy z „przybijaniem kisielu do ściany”. Liczy się to co sowieci uzyskali, a uzyskali bardzo dużo.

  36. 36 michał

    Darek,

    Godne uwagi i godne dyskusji, ale być może źle mnie zrozumiałeś, albo ja się źle wyraziłem. Definiowanie i cyzelowanie pojęć jest mi ogólnie po drodze, ale nie wówczas, gdy mam przybijać kisiel do ściany.

    Weźmy przykład z komentarza powyżej. Zarzucasz Panu Andrzejowi, jakoby mylił pojęcia, gdy Ty sam je mieszasz. Niby na czym opierasz tak zdecydowane twierdzenie:

    „Co innego „siermiężny upadek”, który z uporem kultywowano przez dekadę z okładem, co innego Golicynowski model słabości, żeby przekonać Zachód o „upadku komunizmu”. Wedle mnie Gorbaczow był odpowiedzialny za strategię „słabości” skorelowaną z „upadkiem”, żeby w konsekwencji dostać wsparcie (na kredytowanie niezbędnego sizalu) oraz zaaranżować fikcyjną proces „demokratyczny”.”

    A na dodatek, czy nie zachodzi tu mieszanie pojęć? Mówisz coś w rodzaju: co innego A, a co innego B, a G był odpowiedzialny za A i B. Problem w tym, że nie rozbiriosz biez wodki i bez precyzowania tych pojęć, co wydaje mi się powrotem do męczenia kisielu.

    No, mniejsza. Masz rację, i bardzo mi się podoba Twoje określenie, że energia, to problem ideologiczny, a zatem kulturowy. Słusznie. Nie przestaje przez to mieć aspektu praktycznego, kiedy podczas nadchodzącej zimy będą wyłączać dopływ gazu do domów. Co gorsza, nie jest to wcale aspekt podboju, ale właśnie integracji. Czyżbyś mieszał te pojęcia?

    Prlowska antykultura jest całkowicie zintegrowana z zachodnią antykulturą. Czy to także jest objaw podboju Zachodu przez Kreml? Czy wręcz odwrotnie, straszliwej, szarej uniformizacji świata – czytaj integracji – w którym antykultura glajchszaltuje ludzkość, przygotowując ją do podboju. To były mgliste procesy, zapoczątkowane przed dziesiątkami lat i bez skrystalizowanej wizji, że mają doprowadzić np. do tego, żeby mężczyźni mogli wchodzić do damskich toalet, podając się za kobiety.

    To wszystko jest kwestia wizji. Giętkiej, bo mglistej, zmąconej, jak trafnie dodaje p. Andrzej, bo (jak mówił Mackiewicz) bolszewicy lubią łowić w mętnej wodzie.

    Jeżeli w Twoim mniemaniu, wspólny europejski dom oznaczać miał przysłowiowe tanki w Lizbonie, to rzeczywiście nie został zrealizowany. Moim zdaniem, nigdy nie miał tego oznaczać, a był ogólnym dążeniem, kątem nachylenia talerza (Nawrozow), i sytuacja dziś jest znakomitym dowodem na sukces tak mglistej wizji.

    Ta swoista apoteoza nieoczywistości wydaje mi się być kluczowym elementem sowieckiej strategii.

  37. 37 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Jak pisze, za JM, Michał w swoim ostatnim komentarzu, bolszewicy lubią łowić w mętnej wodzie. W ten sposób, w pewnym sensie, także nam narzucają warunki prowadzonych dociekań. Pamiętam, śp. Christopher Story, zwykł był pisać o leninowskim ezopowym języku, pełnym ukrytych znaczeń, co wydawcy Soviet Analyst bynajmniej na zniechęcało, a raczej – tak mi się zawsze zdawało – dopingowało do podejmowania jeszcze większego wysiłku interpretacyjnego. Bywa, że to wróg narzuca nam taktykę walki. Skoro łowi w mętnej wodzie, to właśnie tam zmuszeni jesteśmy podpatrywać jego zachowanie.

    Koncept wspólnego europejskiego domu, konkretny czy nie, przyjęty został z entuzjazmem nie tylko przez rządzących dziś w znaczącej części aktywistów, siadających 40 lat temu okrakiem na pershingach, ale także przez nieco mniej zdeterminowanych „polityków”. Nasuwa się zatem pytanie, z jakiego powodu wówczas, a więc w latach 80. i na początku 90. bolszewicy nie pokusili się o próbę konkretyzacji tego widmowego, jak twierdzicie, planu? Tym więcej, że nie zrezygnowano z realizacji programowego gwoździa w postaci „upadku komunizmu” oraz delegalizacji kpzs.

    Nie chciałbym być źle zrozumiany. Nie bronię swojej hipotezy jak niepodległości. Ot, próbuję rozważyć zagadnienie, które zdaje mi się ciekawe.

  38. 38 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Ależ doskonale pamiętam, że definiowanie jest dla Ciebie absolutnym fundamentem każdej poważnej dyskusji, a kisiel jedynym wyjątkiem. Otóż, starałem się wyjaśnić, że nie całkiem istota bolszewickiej glajdy jest przedmiotem mojego zaciekawienia, ale raczej to co wokół tejże orbituje, padając od czasu do czasu ofiarą grawitacji.

    „Siermiężny upadek”, jaki niewątpliwie zaistniał w sowietach w latach 90. i trwał przynajmniej dekadę (a pewnie i dzisiaj dostrzec można z łatwością jego obecność), jest dla mnie całkiem innym zjawiskiem aniżeli „model słabości” zaprezentowany światu w erze Gorbaczowa, po to by uwiarygodnić „upadek komunizmu”. Wydawało mi się to całkiem jasne i oczywiste.

    Nigdy nie przedstawiałem sobie wspólnego europejskiego domu w postaci tanków sowieckich w Lizbonie. W zasadzie widziałem to dokładnie odwrotnie… Story wspomina gdzieś o pewnym spotkaniu na szczycie z udziałem członków NATO oraz sowieckiej Rosji. Putin (bodaj on) miał rzucić mimochodem dowcip (bolszewicki, a więc taki, który bywa zazwyczaj groźbą), że jesteśmy oto wszyscy razem jako ci członkowie jednej sowieckiej rodziny… M. Rifkind miał jakoby jeszcze (albo już) w 1995 roku proponować nadanie „Rosji” statusu członka stowarzyszonego NATO. Propozycja została odtrącona, ale… czy jej przyjęcie nie byłoby bardziej prawdopodobne, gdyby na miejscu niepoczytalnego Jelcyna stał ktoś pokroju zrównoważonego Gorbaczowa (albo i on sam)?

    Tanki sowieckie (może sprawny desant) w Lizbonie zdają mi się bardziej prawdopodobne dzisiaj, gdy sowiety Putina kreowane są na ostoję normalności, a zachodnia część świata oszalała w zdziczeniu. sowiety słynną wszak z ochrony ludności przed nią samą.

  39. 39 michał

    Darek,

    Powszechne i entuzjastyczne przyjęcie wizji wspólnego domu, jak sam piszesz, wydaje się najlepszym dowodem jej triumfu.

    Być może znowu źle Cię zrozumiałem. Czyli siermiężny upadek, to (bez wdawania się w definicje) z grubsza pierwsza dekada, lata 90., tak? A model słabości prowadzący do tzw. upadku komunizmu, to co innego i nie zawierał w sobie wcale przewidywań takiej dekady, czy tak? Jeżeli teraz dobrze Cię rozumiem, to nadal mnie to nie przekonywa, czego może najlpeij dowodzi opis przygotowań partyjnych i kgb do upadku. Do tego właśnie się przygotowywali, jak próbowałem niezręcznie pokazać w cyklu Niktórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”.

    Myślę, że propozycja przyjęcia „Rosji” do Nato jest w pełnej harmonii z tym, co się dzieje na świecie od lat 30. Aż dziw, że jej wówczas nie przyjęto, Jelcyn czy nie-Jelcyn.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.