Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XIII
0 komentarzy Published 7 stycznia 2021    | 
Znowu spiski imperialistów
Belton nazywa ludzi Putina siłowikami. Zgodnie z ich życzeniami, jak sądzę. Siłowik był terminem pejoratywnym w czasach Jelcyna, gdy określano tak rzekomych wrogów demokracji, gotowych użyć siły, by powrócić do glorii komunizmu (znowu, tylko rzekomo). Byli to w owych czasach przeważnie członkowie aparatu bezpieczeństwa i wojska, choć nie tylko, a sam zwrot odgrywał rolę stracha na wróble (jak beton w poprzedniej epoce). To samo określenie stało się honorową odznaką przynależności dla ludzi Putina. Belton gotowa jest przyznać, że siłowiki są „produktem zimnej wojny”, że ukształtowani zostali przez myślenie sprzed wielu dziesięcioleci.
Żyją w świecie, w którym od początku transformacji Rosji w kierunku gospodarki rynkowej, frakcje w KGB postrzegały kapitalizm jako narzędzie do walki z Zachodem; Putin wierzy, że w tym świecie każdego można kupić.
Trudno się z tym nie zgodzić. „Rynek”, „kapitalizm”, to dla nich wyłącznie instrumenty władzy. Ukształtowani zostali przez Lenina i Trockiego, a później Szelepina i Andropowa, czyli rzeczywiście są potomkami archaicznej myśli sprzed wielu dekad. Zamiast jednak spojrzeć na ideologię, która doprowadziła ludzi Putina do ich dzisiejszej postawy, miast zrozumieć komunizm jako Metodę zdobycia i utrzymania władzy, i dojść do wniosku, że „upadek komunizmu” w obrębie tej Metody, jest zaledwie prowokacją jedną z wielu, i ma na celu zbliżenie się do strategicznych celów komunizmu, Belton wskazuje na ekspansję Nato jako „egzystencjalne zagrożenie dla Rosji”, na „prodemokratyczne ruchy w byłych sowieckich republikach” jako próbę otoczenia Rosji, i dostrzega w nich uzasadnienie rzekomej paranoi siłowików. W rozlicznych przemówieniach Putina, znajduje potwierdzenie powszechnego przekonania, że „Rosja czuje się zagrożona”, co z kolei tłumaczyć ma jego zachowanie. Wygląda na to, że w oczach zachodnich obserwatorów, kiedy Putin mówi, co chcą usłyszeć, to mówi prawdę, przemawia z głębi swej pięknej rosyjskiej duszy, ale kiedy wznosi kielich za Stalina i „melduje wykonanie pierwszej części operacji przejęcia władzy w Rosji” – to tylko żartuje. W rzeczywistości, koncepcja, że „sowiety czują się zagrożone”, stworzona została na Zachodzie przez poputczyków bolszewizmu. Lenin czuł się zagrożony, nic dziwnego, że zaatakował Polskę i szedł na Niemcy. Stalin czuł się zagrożony, nic dziwnego, że chciał mieć przyjazne rządy w Polsce, w Niemczech, a najlepiej na całym globie. Chruszczow czuł się tak bardzo zagrożony, że aż posłał rakiety na Kubę. Skoro od stu lat podsuwa się sowieciarzom taką bajeczkę, to nic dziwnego, że ją z radością podchwytują. A więc ekspansja Nato aż do przedmieść Leningradu miała być grubą nieprzyzwoitością i zwykłym świństwem.
W moim przekonaniu, wejście ludowego wojska polskiego do struktur Nato, wraz z ludowymi siłami zbrojnymi dowolnych innych demoludów, mogło być tylko na rękę sowietom i nie przeszkadzało Putinowi ani trochę. Podobnie jak obecność zachodnich wojsk w Estonii nie stanowi problemu, gdyż wszyscy rozumieją doskonale, że ani Obama, ani Trump (i na pewno nie Biden), nie zamierzają pozwolić, żeby „Amerykanie umierali za Estonię”. Tymczasem obecność 800 żołnierzy brytyjskich i 300 francuskich o 100 km od sowieckiej granicy daje mu do ręki kij na plecy zachodnich polityków. Ostrze jego retoryki zwrócone jest przeciw tym elementom polityki Zachodu, które mu nie zagrażają, ponieważ wywieranie presji na ugodowców zwiększa ich skłonności do kompromisu. Podczas gdy ci, którzy uważają zbyt daleko idący kompromis za kompromitację, podatni są tylko na autentyczne ustępstwa w negocjacjach.
Po dwóch kadencjach, Putin zmuszony był ustąpić ze stanowiska prezydenta, więc został premierem. Gdy Zachód, w swej nieskończonej naiwności, łączył nadzieje z prezydenturą Miedwiediewa, sowieciarze zaatakowali Gruzję [1], a pomimo to, nowa administracja Obamy poklepywała ich protekcjonalnie, jak gdyby nigdy nic, i mówiła o „resecie” (piękne polskie słowo) w stosunkach z Moskwą. W Waszyngtonie zapanowało podówczas przekonanie, że krach finansowy osłabił Rosję i coraz częściej poczęto ją zbywać jako „tanią stację benzynową”, gdy cena ropy spadła o dwie trzecie w ciągu sześciu miesięcy. Nie zmieniło się nic, kiedy po kilku latach Putin ogłosił powrót na stołek prezydencki. Belton nie wykazuje entuzjazmu do śnieżnej rewolucji 2011 (w przeciwieństwie do np. Maszy Gessen). Podkreśla słusznie, że kagiebiści mieli pełną kontrolę nad przebiegiem wydarzeń, a demonstranci pozbawieni byli większego poparcia poza Moskwą. Tym niemniej, bierze za dobrą monetę oskarżenia o ingerencję w sprawy wewnętrzne Rosji: demonstracje miały być zorganizowane w Ameryce. Najlepszym tego dowodem, sławny tweet Johna McCaina:
Dear Vlad, the Arab Spring is coming to a neighbourhood near you. [Drogi Wołodia, arabska wiosna zawita niebawem w twoim sąsiedztwie.]
Zdaniem Belton, Putin uwierzył w swoją własną propagandę, uznając, że powrót na prezydencki stolec, zniweczył amerykański spisek. To jest nie do utrzymania. Demonstracje mogły co najwyżej zwiększyć jego determinację, pozwoliły podnieść temperaturę retoruki „oblężonej twierdzy” i wreszcie dały znakomity pretekst do dokręcenia śruby po wyborach, co nastąpiło jak błoto po deszczu. Obrót wydarzeń był przewidywalny, a retoryka dzikich oskarżeń Ameryki o spiski – żywcem wzięta od Stalina.
O wiele ważniejsze były zakulisowe posunięcia, podczas tego kilkuletniego poklepywania między Obamą i Miedwiediewem. Okazuje się, że sowieckie państwowe firmy, Skołkowo i Rosnano, uzyskały dostęp do najbardziej zaawansowanych osiągnięć amerykańskiej nanotechnologii, co wyszło na jaw dopiero w 2014 roku, gdy FBI musiało ostrzec MTI i firmy z Silicon Valley, że „padły ofiarami wyrafinowanego oszustwa” ze strony „rosyjskich przyjaciół”. A zatem fikołek z Miedwiediewem jako prezydentem, przyniósł pożądane owoce.
Pietia Pomierancew i nadmiar informacji
Wspomniana powyżej arabska wiosna, otwiera szereg zagadnień, które wydają mi się warte dłuższego zastanowienia. Naszym przewodnikiem niech będzie, wspomniany już w ciągu tych rozważań, Peter Pomerantsev. Jego książka o „wojnie z rzeczywistością” [2] zajmuje się m.in. zjawiskiem masowego protestu. Posuniemy się naprzód do roku 2016 i cofniemy do burzliwego roku 2011 na Bliskim Wschodzie, by spojrzeć na interakcję protestu i internetu, jako specyficzny fenomen XXI wieku. Pomerantsev zaczyna od porównania sytuacji swoich rodziców, sowieckich dysydentów, z opozycją na Filipinach lub w Afryce Południowej. W różnych miejscach globu, miliony ludzi wyszły na ulicę, aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas, zwalali pomniki i rwali bruk, ten z nami, ten przeciw nam, kto sam, ten nasz największy wróg… O, zapędziłem się. O tym Pietia Pomierancew nie pisze. Widać nie zna Kaczmarskiego.
Jego punktem wyjścia jest uzasadnione przekonanie, że żyjemy w czasach obfitości informacji, ale efekty tego bogactwa są wątpliwe, a być może prowadzą do niewoli. W XX wieku tysiące ludzi walczyło o wolność słowa i o prawdę, toteż wolny dostęp do informacji wydawać by się mógł spełnieniem marzeń. Dlaczego tak się nie stało? Okazało się, że informacja nie ma nic wspólnego z wolnością. Obfitość informacji oznacza raczej łatwość manipulacji: boty, trolle, cyborgi i haki, głęboki fałsz i miękkie fakty, no, i oczywiście Donald Trump – oto ramy nowego świata. Zamiast informacji mamy dezinformację, wojnę informacyjną i wojnę z informacją, nadmiar informacji i algorytmy, które mają uporządkować ten chaotyczny zalew dzięki temu, że wiedzą więcej o nas niż my sami. Rzekomo, tylko rzekomo. W rzeczywistości, nadają nam zero-jedynkową „osobowość”, wydumaną, płaską, cyfrową personę, za którą znika prawdziwy człowiek z krwi i kości, a dokładniej z ciała i duszy, choć darmo szukać słów o duszy u Pieti. Jest u niego natomiast fascynujący wgląd w alternatywny świat, tę bezkształtną, informacyjną zupę, w anty-topograficzną mapę informacji, gdzie rosyjski haker robi reklamę dla prostytutki w Dubaju, a jednocześnie prowadzi kampanię dla niemieckich neonazistów; „zakorzeniony kosmopolita”, siedząc w domu w Szkocji, pomaga demonstrantom w Turcji uciec przed policyjną łapanką, a propaganda Państwa Islamskiego ukryta jest w linkach iPhone.
Rosja, ze swymi społeczno-medialnymi szwadronami, jest złym duchem tej mapy. Nie z powodu swej potęgi, która może poruszyć ziemię jak podczas zimnej wojny, ale dlatego że władcy Kremla są biegli w aspektach gry, kluczowych dla dzisiejszych czasów, a przynajmniej potrafią stworzyć wrażenie, że bardzo są w tym dobrzy, co być może jest najważniejszą sztuczką.
Postrzeganie polityki jako strategicznej gry, jest z pewnością fundamentalną cechą leninizmu, ale Pomerantsev nie zatrzymuje się nad drobiazgami. Rozmawia za to z anonimowym milionerem z Manilli, który przed 20 rokiem życia przeszedł od przemycania reklam w grupach internetowych poświęconych miłości, do organizowania kampanii wyborczej dla Rodrigo Duterte. Jego strategia polegała na tworzeniu grup na najniższym poziomie (często w lokalnym dialekcie) i przemycaniu przesłania przyjaznego dla Duterte bez wymieniania jego nazwiska. Duterte rychło obrócił się przeciwko tym, którzy pomogli go wynieść na szczyt, używając tych samych metod przeciw nim: insynuacji, aluzji i wyzwisk. Ale jego niedawni pomocnicy byli obznajomieni z działaniem internetu, więc prędko odkryli źródła ataków. Konto @Ivan226622 publikowało w Iranie, Syrii i w Hiszpanii (agitując za niepodległością Katalonii), zanim uaktywniło się na Filipinach. Artykuły o Katalonii pochodziły z sowieckich (o, pardon, rosyjskich) pism w języku hiszpańskim. Konto znikło, gdy zaczęto o nim pisać w Manilli. Nie jest wcale łatwo ustalić pochodzenie trolla, ale najprawdopodobniej wywodził się z IRA – nie z Irlandzkiej Armii Republikańskiej, ale z Internet Research Agency w Petersburgu czyli z fabryki trolli znanej pod nazwą „trolle z Olgina”.
Źródłem szczegółowej wiedzy o fabryce jest Liudmiła Sawczuk, która z odwagą infiltrowała IRA w 2015 roku. [3] Najważniejsza część pracy trolli wykonywana jest przez dziennikarzy, a nie kagiebistów, tylko płaca jest kilkakrotnie wyższa niż w mediach. Hierarchia jest interesująca. Na najniższym szczeblu stoją „komentatorzy”, piszący komentarze pod artykułami gazetowymi (rzadko są dziennikarzami); jeżeli się sprawdzą, awansują do pisania w społecznych mediach. Dalej są fałszywe persony, tym zajmowała się Liudmiła. Pisała blog o astrologii, przeznaczony dla kobiet mało zainteresowanych polityką. Dostawała polityczne przesłania, które musiała umieścić między wierszami na swej stronie: coś o faszystowskiej Ukrainie, o amerykańskich spiskach albo pochwałę Putina. Kiedy zamordowano Borysa Niemcowa, wszyscy pracownicy otrzymali szczegółowe instrukcje, co pisać na forach, blogach i pod artykułami: może to robota Ukraińców? Czyżby Czeczeńcy? Pewnie Amerykanie! Po dwóch miesiącach, Sawczuk anonimowo opublikowała materiał z Olgina, a następnego dnia w pracy musiała pisać pod dyktando, że żadna fabryka nie istnieje. Kiedy się ujawniła, stała się przedmiotem ataku jej byłych przyjaciół. Pod psychologiczną presją zapadła na zdrowiu i zwróciła się do psychiatry, a ten zapytał, dlaczego postanowiła zostać płatnym zdrajcą ojczyzny…
Trolle z Olgina są najbardziej znani z ataku na Amerykę podczas wyborów prezydenckich w 2016 roku, choć zaczęli działalność o wiele wcześniej i w wielu krajach. Szefem fabryki jest Jewgienij Prygożyn, ponoć nadworny kucharz Putina. [4] W marcu ubiegłego roku pojawiły się pogłoski, że IRA prowadzi fabryki trolli w Nigerii i Ghanie.
Jednak nasz Pietia, lewakiem będąc, nie omieszkał wskazać, że Olgino nie jest wyjątkiem, bo oto w 2011 roku Pentagon miał podobny program o nazwie „Earnest Voice” czyli Rzetelny głos. Stworzono wówczas fałszywe konta, propagujące demokrację i przeciwne terroryzmowi na Bliskim Wschodzie. Mnie, który lewakiem nie jestem, wydaje się, że Pentagon próbował niezręcznie pokierować arabską wiosną w pożądanym dla siebie kierunku, by uniknąć przeflancowania rozruchów na antyamerykanizm i zapobiec uwiedzeniu młodzieży arabskiej przez terrorystów z al-Qaedy, czyż to nie chwalebny zamiar? Pomerantsev widzi w tym moralną ekwiwalencję z trollami z Olgina. O potwierdzenie swoich podejrzeń zwrócił się do akademii w Harvard, a ściślej do pani Camille François. W latach 90. odznaczyła się jako pirat, publikując na internecie materiały zastrzeżone prawem autorskim, „w imię udostępnienia całej wiedzy za darmo”. Pietia nazywa to „idealizmem”. Ciekawe, co myślą autorzy, których prawa autorskie ukradła p. François? Ale mniejsza o głodujących artystów. Teraz François zajmuje się „państwowym trollingiem”. Tak jest, nie tylko w Petersburgu są trolle, a najgorszy z nich jeszcze przez kilka dni zasiadać będzie w Białym Domu. Czy zatem jest możliwe, zastanawia się Pomerantsev, że wielkie rewolucje ostatnich dziesięcioleci, triumfy wolności i demokracji, niczego nie osiągnęły?
Te obrazy oddolnych rewolucji, wyrażały zwycięstwo „demokracji” nad opresją, odwoływały się dziedzictwa przekazanego nam przez dysydentów i ruchy praw człowieka.
Ale ruchy praw człowieka nakręcane były przez bolszewię, nic więc dziwnego, że autokraci nie spali i zmądrzeli, aż poczęli używać języka i taktyki demokratów (zabawne, że Pomerantsev pisze to w cudzysłowie), tych samych obrazów, tych samych wątków, ale dla innych celów, przez co, obawia się Pietia, wyssali wszelki sens z walki, zniszczyli piękno protestu.
Zaraz, a cóż innego robił Lenin i Trocki? Czyż bolszewicy nie mieli gęby pełnej demokratycznych frazesów, gdy zdzierali ludziom „rękawiczki”z dłoni? Czy Stalin nie wycierał sobie ryja demokracją i wolnością, kiedy posyłał miliony do gułagu? Czy aby nie niósł najgorszej niewoli pod sztandarem wyzwolenia? Czy wszyscy komuniści, jak ziemia długa i szeroka, nie wmawiali nam zawsze, że to wszystko „dla dobra ludu”?
Srdja, Alberto i Ilicz
Okazuje się, że z trzech „fal demokratyzacji” – lata 80. od Solidarności do upadku komunizmu (nie chce mi się już dawać tych cudzysłowów), lata 90. i później, od Afryki Południowej i Jugosławii do kolorowych rewolucji tu i ówdzie, i wreszcie „arabska wiosna” – tylko pierwsza była spontaniczna, a pozostałe wywołał przyjaciel Pomerantseva, Srdja Popović, zawodowy rewolucjonista, wywoływacz zamieszek, międzynarodowy organizator protestów itp. Srdja uczy aktywistów na całym świecie, jak protestować skuteczniej. Uważa, że to on obalił Milosevića, ale kiedy bomby Nato spadły na Belgrad, to obrócono się przeciw niemu, więc pozostał niedoceniony, biedaczyna. Jego taktyka polega na stworzeniu tożsamości przeciwnej dyktatorowi: kontrastuje więc to, co otwarte, z tym co zamknięte, barwy przeciwstawia szarości, ponieważ „albo lud boi się władzy, albo władza boi się ludu, innej możliwości nie ma”. Niestety, jak już zauważyliśmy, tyrani zmądrzeli i sami używają języka protestu. Co za pech!
Dyktatorzy lubią wyjaśniać wszystko przez spisek. Podobno wizytówką jednego z sowieckich prezenterów telewizyjnych są słowa: „Zbieg okoliczności? Nie sądzę!” Wszystko jest wyjaśnione przez zabiegi imperialistów, ale ich machinacje pozwalają też na kontrolę bez cenzury. A jednocześnie, oddanie się teoriom spiskowym daje pewne przyjemności:
Jeżeli cały świat jest spiskiem, to twoje własne niedostatki nie są wcale twoją winą. Osiągnąłeś mniej niż zamierzałeś, twoje życie jest klęską – wszystko wina spisku.
Tak, tak, „Żydzi mnie do matury nie dopuścili”, wiem, pamiętam z prlu, ale czy to pisze syn dysydentów, który zdawało się rozumiał sowiety? Jest jedna, zasadnicza różnica między wielbicielami teorii spiskowych, a krytykami Putina i sowieciarni: machiinacje Putina są realne, gdy spisek międzynarodowego żydostwa jest bajką.
Kolejny bohater Pieti, Alberto Escorcia, walczy z meksykańskim państwem toczonym przez robaka korupcji w bezustannej walce z narko-mafią. Oburzony Alberto manipuluje protestami antyrządowymi poprzez internet.
Widzę internet w kategoriach metafizycznych, jako wojnę między miłością i lękiem.
Dowiadujemy się, że Pietia oglądał żywą grafikę informacyjną, w której miłość była reprezentowana przez kulę zbudowaną z połączeń między ludźmi. Im silniejsze, tym kula jest potężniejsza; siła tych związków mierzy się powtarzaniem pewnych słów. Jednak kula jest atakowana przez bezmyślne boty czyli programy, które chcą poddać w wątpliwość słuszność podstawowych związków łączących kulę. Im więcej ludzi zwraca się przeciwko botom, tym większy ich sukces, tym słabsza jest kula. To brzmi dziecinnie, ale tak jest opisane przez Pomerantseva. Żeby stworzyć kulę, trzeba zorganizować protest wokół „najniższego wspólnego mianownika” – to nie są drwiny, tak dosłownie u Pieti – odrzucić różnice, a skupić się na wspólnych interesach, na czymś „emocjonalnie potężnym”.
W chwili kryzysu akcji protestacyjnej Alberto wpadł na pomysł. Wiedział, że słowa wzmacniały związki między protestującymi. A gdyby zalać internet powodzią tych słów? Wyprodukował wideo na youtube. Ujęcie dziewczyny, mówiącej do kamery, wyliczającej powody, dla których protesty są ważne. Ale każde jej słowo było ostrożnie zaplanowane przez Alberto, każde wybrane jako lingwistyczny eliksir.
Pojedyncze słowa działają jak klucze, key words, wywołują pożądane skojarzenia, trójwymiarowi ludzie sprowadzeni są w ten sposób do pulsujących linii i punktów na ekranie monitora. Pietia opowiada to bez ironii, bo chyba nie dostrzega totalistycznego koszmaru manipulacji, jakiej dopuszcza się jego meksykański przyjaciel. Widzi tylko pozytywy: wideło było popularne, więc ludzie zwrócili się sprawom ważnym, a przestali zwracać uwagę na boty. Manipulatorem jest w tym wypadku sympatyczny facet, fumfel Pieti, obdarzony dobrymi intencjami, i to musi wystarczyć. To jest internetowa wersja michnikowego „ważne jest tylko to, co nas łączy, odrzućmy, co nas dzieli”. Ale przecież nie inaczej było w carskiej Rosji, kiedy ludzie o najlepszych intencjach spontanicznie protestowali przeciw postrzeganemu złu, łączyli się w imię lepszego świata i torowali drogę Leninowi. Bolszewicy uprowadzali spontaniczny protest i wykorzystali go dla swoich celów, by sprowadzić najgorszą niewolę. Raz zdobywszy władzę, szerzyli ów fałsz na cały świat, aż do momentu, gdy użyli prowokacji „upadku komunizmu”. A teraz ich obserwatorzy, wśród nich Belton i Pomerantsev, biorą ten pic na wodę za dobrą monetę i nazywają to autentycznym upadkiem komunizmu. Co gorsza, powtarzają ten sam rytuał, jak receptę.
Lenin nazwał kino „najważniejszą ze sztuk”, ponieważ widział ogromny potencjał dla agitacji i propagandy w tłumach stłoczonych w ciemnej sali i zapatrzonych w srebrny ekran. Kino ułatwia zogniskowanie, sprowadzenie jednostki do poziomu masy i pozwala kontrolować skutki manipulacji. Gdyby znał telewizję, to używałby jej dokładnie tak samo, jak używa jej do dzisiaj Kim w Korei, jako tubę. A jednocześnie na Zachód projektowałby obraz zamieszania, dokładnie tak, jak to robi anglojęzyczna stacja telewizyjna Putina, RT (dawniej Russia Today). Przesłanie jedności dla naszych, a mgła i poplątanie dla wrogów. Albo, że pozwolę sobie zapożyczyć od meksykańskiego przyjaciela Pieti, najniższy wspólny mianownik, piękne słowa-hasła agit-prop i kula zwarta jak pięść, dla swoich; a konfuzja – Ukraińcy-faszyści? Znowu Czeczeńcy? A może Amerykańcy? – piasek w oczy i kij w szprychy, dla obcych.
A gdyby żył w czasach internetu? Jak postąpiłby Lenin, gdy każdy neptek może założyć podziemne wydawnictwo i pisać, co chce? Taka podziemna kanalia może pisać nawet o cierpieniach Nadii Krupskiej, i (chwilowo) nijak nie można takiego powiesić na latarni? Z czasem i to się naprawi, ale „jak urat na ten czas nie da sie”, więc cóż robić ma Ilicz? Sądzę, że postąpiłby dokładnie tak, jak przyjaciele Pomerantseva i, jak tylu agitatorów przed nim: zestrzeliłby „myśli w jedno ognisko i w jedno ognisko duchy!…” Może nie opowiadałby przy tym głupstw o metafizyce i miłości, ale efekt byłby ten sam: zwarta kula Alberto, „jednością silni” – razem, młodzi przyjaciele! Przemycałby pożądane treści, jak rozmówca Pieti z Filipin, a jednocześnie siałby niepewność, jak trolle z Olgina, ściemniał i konfundował, rył rowy wątpliwości i podkopy niezdecydowania. Tymczasem Srdja Popović zorganizowałby światowy ruch dla Ilicza, przeciw wszelkiej władzy, bo przecież trzeba rozpętać anarchię, zanim będzie można nałożyć mocniejsze pęta. A wówczas Srdja i Alberto spotkają się z Liudmiłą w specjalnym łagrze dla wyjątkowo groźnych wrogów ludu, gdzie będą mogli wymieniać notatki.
Nie sądzę, żeby była wtedy mowa o tym, że komunizm upadł.
______
- Pisałem o konflikcie z Gruzją parokrotnie, choć w obu wypadkach raczej marginalnie. Por. „Wycisk Prezesa Wielomskiego” http://wydawnictwopodziemne.com/2008/08/24/wycisk-prezesa-wielomskiego/ i „Cybernetyczny atak na Gruzję czy ostrzeżenie dla blogosfery” http://wydawnictwopodziemne.com/2008/12/09/cybernetyczny-atak-na-gruzje-czy-ostrzezenie-dla-blogosfery/
- Peter Pomerantsev, This is not Propaganda. Adventures in the War against Reality, Londyn 2019
- Historia jej zatrudnienia w Olginie jest niezwykła. Niestety opisała ją własnymi słowami w krótkim angielskim tekście, tu: https://www.diis.dk/en/my-life-as-a-troll-lyudmila-savchuk-s-story , który jest słaby i niciekawy.
- Pisałem o fabryce trolli i jej szefie przed kilku laty: http://wydawnictwopodziemne.com/2018/02/25/dzialania-aktywne-zanim-nastapi-kolejne-kochajmy-sie/
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XIII”
Prosze czekac
Komentuj