Józef Mackiewicz idzie na wojnę IX
7 komentarzy Published 23 grudnia 2021    |
Nikt nie chce, ale nikt palcem nie ruszy. Ani stojąc, ani nie stojąc.
Każdy liczy na pomoc drugiego. Nikt nikomu nie będzie pomagał.
Włodzimierz Popławski
Wypowiedź cytowana przez Józefa Mackiewicza: Śmierć Włodzimierza Popławskiego, w tomie: Wielkie tabu i drobne fałszerstwa.
W marcu 1939 roku świat chwiał się na krawędzi kolejnej wielkiej wojny. Po zajęciu Czechosłowacji, anszlusie Kłajpedy, po wystosowaniu, tym razem już oficjalnie, żądań pod adresem Polski przez nazistowskie Niemcy, powinno to być oczywiste dla wszystkich uważnych obserwatorów sceny politycznej – było dla nielicznych. Jest coś w ludzkiej naturze, co nakazuje negować najgorsze scenariusze przyszłości. Ciekawy trop do poznania tego zjawiska znaleźć można we wspomnieniach świadka epoki, Michała K. Pawlikowskiego:
Ostatnie pół roku było tak obfite w zdarzenia osobiste, że o polityce, zwłaszcza o wielkiej polityce, nie miał czasu myśleć. Toteż pamiętnego poranka marcowego, gdy mu pan Raczkiewicz oznajmił przy rannym raporcie o zajęciu przez Niemców Czechosłowacji, doznał prawdziwego wstrząsu. Tego poranka zakończył się okres pomorskiego błogostanu. Nerwowość otoczenia i jemu się udzieliła. Dotąd obojętnie przechodził przez Bydgoskie Przedmieście obok konsulatu niemieckiego i ledwie rzucał okiem na swastykę. Teraz nagle ta swastyka nabrała złowrogiej symboliki.
Ale powoli wszystko wracało do „normy”. Niewiedza o tym, co naprawdę dzieje się na świecie i co grozi Polsce, a przede wszystkim Pomorzu, była również udziałem Pomorzan. Miesiące letnie mijały spokojnie. Emocjonalnie nikt w wojnę nie wierzył. W czerwcu czy lipcu Tadeusza odwiedził Stanisław Mackiewicz, który po odsiedzeniu Berezy zażywał wytchnienia podróżując samochodem po Polsce. Przy „lampce” wina w restauracji Dwór Artusa Tadeusz zapytał:
– Będzie wojna czy nie?
– Chociaż emocjonalnie nikt w wojnę nie wierzy, wojna będzie.
A potem patrząc w stronę i jakby mówiąc do siebie Mackiewicz dodał:
– Skończy się na tym, że w najlepszym razie stracimy ziemie wschodnie.
Władysław Studnicki, od marca 1939 roku, od momentu udzielenia przez Wielką Brytanię gwarancji dla Polski, był przekonany o nadciągającym kataklizmie. W jego „wyobraźni przesuwały się obrazy oczekującej nas klęski”, a jednak także i on przyznawał, że rzeczywistość kolejnych miesięcy i lat przerosła wszystko, co mogła „sugerować najbujniejsza wyobraźnia”.
Widmo nadciągającej wojny nie było negowane. Zdawano sobie sprawę, że może wybuchnąć nieomal w każdej chwili, ale nie nadto obawiano się jej nadejścia. Mocarstwowo-ozonowa propaganda skutecznie zamazywała obraz rzeczywistości. Co więcej, nawet w najwyższych kręgach władzy, także władzy wojskowej, nie zdawano sobie sprawy z gigantycznej dysproporcji sił i środków pomiędzy II RP i III Rzeszą. Sam marszałek Rydz-Śmigły, „zadekretowany” jako „druga osoba w państwie”, dopiero drugiego dnia wojny począł pojmować dzielącą obie armie przepaść: „Biją nas techniczną przewagą” – lamentował. Po wielu latach, świadek tamtych zdarzeń, generał Pragłowski komentował tę wypowiedź naczelnego wodza w dosadny sposób: „Każdy rozsądny człowiek wiedział od lat, że uzbrojeniem pozostajemy coraz bardziej w tyle…”.
„Każdy rozsądny człowiek wiedział” i niemal każdy uciekał w zgubne myślowe zakamarki „pobożnych życzeń”. Józef Mackiewicz należał do nielicznych, którzy nie bagatelizowali nadciągającej perspektywy wojny. Zdawał sobie sprawę, że należy szukać takich konstelacji politycznych, które dawałyby cień szansy na odwrócenie katastrofalnych tendencji. Wspominając po wielu latach tragicznie zmarłego w wypadku samochodowym przyjaciela, Włodzimierza Popławskiego, Mackiewicz powracał do tamtego czasu, miesięcy i tygodni poprzedzających wojnę, niezwykle złożonych, trudnych do rozpoznania i interpretacji zdarzeń, do atmosfery podekscytowania, podszytego zniechęceniem, beznadziejnością, niepoprawnymi nadziejami.
Podobnie jak Mackiewicz, Popławski był w latach 20., 30. zawodowym dziennikarzem, „wielkim dziennikarzem”, jak pisał w swoim wspomnieniu Mackiewicz, a także konsekwentnym, nieprzejednanym antykomunistą, wybitnym znawcą komunistycznej taktyki i strategii (znajdowali wspólny język w takich kwestiach jak ocena „praskiej wiosny”). Ich reporterskie ścieżki przecinały się wielokrotnie. W dobie spodziewanej wojny, w stolicach państw bałtyckich, w Tallinie i Rydze. Popławski miał ogromną wiedzę, doskonały zmysł obserwacji. To podczas jednego z takich spotkań mówił o powszechnej niechęci do pomagania sobie nawzajem, niechęci w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa ze strony dwóch potężnych wrogów. Byli zgodni.
Mackiewicz nie zaniedbywał najmniejszej okazji, żeby przyczynić się swoim reporterskim głosem do zmiany nastawiania, może nawet do – zmiany polityki. Gdy generał Rasztikis, głównodowodzący litewskiej armii zajechał z wizytą do Warszawy w maju 1939 roku, Mackiewicz starał się możliwie silnie rozbudzać pozytywne emocje. Pisał, że w polityce istnieją „względy” rozumowe jak i „względy” uczuciowe, a historia polsko-litewskich stosunków wymyka się zimnej kalkulacji, choć:
Należy też zaznaczyć, że pogłoski o mającym być zawartym sojuszu wojskowym polsko-litewskim, krążą tylko w sferze… pogłosek…
A jednak, pisał nieco dalej w tym samym tekście, trudno się w takiej chwili oprzeć wrażeniu, że „narada wodza naczelnego jednego Państwa z wodzem naczelnym drugiego Państwa, nabiera specjalnego charakteru”.
Jeszcze wcześniej, bo w kwietniu 1939 roku, udał się do Kowna. Szukał tam odpowiedzi na zasadnicze pytanie: „Czy Litwa stanie u boku Polski?” Jak się zachowa w razie konfliktu Polski z sąsiednim mocarstwem? Usłyszał:
Neutralność za wszelką cenę, jak długo Litwa nie zostanie zagrożona bezpośrednio. Nieangażowanie się po żadnej stronie. A przede wszystkim: „sich nicht ausspielen lassen” przeciwko Polsce…
W kolejnych tekstach pisanych na gorąco, wciąż podczas tego samego pobytu w Kownie, na mniej niż pięć miesięcy przed wybuchem wojny, dokumentował stan permanentnej nerwowości, niepewności, rozdrażnienia. Przytaczał „płomienny apel” profesora Herbaczewskiego, zwracającego się do polskich i litewskich artystów, literatów, uczonych, ludzi mogących, zdaniem profesora, przywrócić stosunki polsko-litewskie na tory historycznej przyjaźni.
Przekonany, że po sferach politycznych niewiele można się spodziewać, Mackiewicz skłaniał swoją uwagę w kierunku wojskowych fachowców. Jednym z jego rozmówców był „ongiś oficer armii rosyjskiej”, trochę „jeszcze Rosjanin”, „trochę już Litwin”. Oficer był uczestnikiem kampanii w Prusach z początku pierwszej wielkiej wojny. Stąd czerpał cenne uwagi strategiczne i dowodził, że Litwa, w przypadku jej przymierza wojskowego z Polską, mogłaby stanowić istotny problem dla ewentualnego niemieckiego ataku z Prus Wschodnich:
…Rosja w odniesieniu do Niemiec posiadała warunki strategiczne dogodniejsze [niż obecnie Polska]. Mogła debuszować z linii Niemna od frontu, ze Żmudzi od północy, z Kongresówki od południa.
Oficer w swoim długim, obszernym wywodzie wskazywał na elementarne znaczenie ziem litewskich dla przebiegu tamtej wojny. Ostatecznie w 1915 roku Rosja straciła kontrolę nad tymi obszarami, a upadek Kowna pozwolił Niemcom na przeprowadzenie bardzo istotnego manewru. Były to niewątpliwie cenne spostrzeżenia, jeśli idzie o strategiczne znaczenie potencjalnego sojuszu wojskowego polsko-litewskiego.
Inni przedstawiciele sfer wojskowych, z którymi miał możliwość dyskutowania tej kwestii strategicznej, w większości skłaniali się ku jej trafności. Wyrażali także przekonanie, że Litwa powinna iść z Polską przeciwko Niemcom. Stosowny podrozdział, w którym zawarł stanowisko wojskowych litewskich zatytułował „Przegrana Polski to – klęska Litwy”, zapewne nieświadomie nawiązując w ten sposób do słów wypowiedzianych przez Józefa Albina Herbaczewskiego trzy dziesięciolecia wcześniej:
…bez wolnej Polski nie będzie wolnej Litwy.
W sierpniu zostaje pilnie oddelegowany do Tallina. Był akurat nad Prądnikiem, w okolicach Krakowa. Chwilę wcześniej pisał reportaż o totalizowaniu pustelnika w Pieninach. Zdążył na samolot w Krakowie, przesiadał się w Warszawie; „nad Zatoką Ryską kłoniło się już słońce. Nad Zatoką Fińską zachodziło nisko”. Na lotnisku w Tallinie spotkał przyjaciela, Włodzimierza Popławskiego.
Kolejne relacje Mackiewicza z rozgrywającego się dramatu drukowane były w „Słowie” 12, 13, 15, 17, 23 sierpnia. W przelocie znalazł czas na udział w dyskusji wokół białych nóg bocianich, upstrzonych ekskrementami, których nie obmył niepadający tego lata deszcz – przedwojenna zapowiedź nieuchronnie nas czekającej klimatycznej zagłady.
W sierpniowych numerach „Słowa” pojawiły się teksty o wymownych tytułach: „Sowiecka polityka Piotra Wielkiego”, „Pomiędzy Stalinem i Hitlerem”, „Po czyjej stronie będą się biły państwa bałtyckie?”, „Podział państw bałtyckich”:
Fatalna fikcja, rozpanoszona u nas, przeżera nie tylko obyczaje, ale psychikę narodu. Wierzymy i widzimy to tylko, co widzieć chcemy, a nie to, co jest zgodne z rzeczywistością. Ponieważ niepopularne było w tej chwili wskazywanie na sowiecką dwulicowość, tedy nikt nie chciał jej widzieć, chociaż konkretny jej obraz w postaci sowieckiej koncepcji „pośredniej agresji” podsuwaliśmy pod nos naszej opinii.
Cóż znaczyła owa „pośrednia agresja”? Cóż znaczyć mogłaby dzisiaj, gdy faktyczna czy tylko hipotetyczna suwerenność państw małych, albo tylko średnich, zdaje się znaczyć znacznie mniej, aniżeli bywało to w czasach konkurujących z sobą totalitaryzmów, quasi dyktatur, reklamowanych, dalece ponad rzeczywistą wartość, demokracji?
W serii korespondencji Mackiewicza z krajów bałtyckich uderza może najbardziej element zaskoczenia, który Mackiewicz starał się interpretować stosownie do sytuacji i zgodnie z własnym doświadczeniem. Był rok 1939 i oczy całej europejskiej, a pewnie też światowej publiczności zwrócone były na zdumiewające swoim rozmachem poczynania hitlerowskich Niemiec. Tymczasem za tą – można chyba powiedzieć – zasłoną dymną rozszalałego niemieckiego socjalizmu, wypracowywane było modus operandi o nierównie większym znaczeniu dla przyszłych losów świata – metoda elastycznego sowieckiego podboju. Przywykły do sowieckiej perfidii, którą obserwował i opisywał przez niedługie lata dwudziestolecia, Józef Mackiewicz musiał widzieć, że jest świadkiem politycznego szachrajstwa, rozgrywanego na niebywałą w dziejach ludzkości skalę. Świat rozpoczynał wielki skok w najmroczniejszą czeluść hipokryzji, inferno demobolszewizmu. W głębi czyhało nieodkryte widmo przyszłości.
Nazajutrz po zdradzieckiej napaści nazistowskich Niemiec na związek sowiecki w czerwcu 1941 roku, Churchill wystąpił wobec Stalina z inicjatywą najściślejszego sojuszu, o czym swojego czasu pisał interesująco Michał Bąkowski. Do dziś pozostaje zagadką w jaki sposób człowiek obarczony tak potężną, jak Churchill, dozą zdrowego politycznego instynktu mógł zdecydować się na podobny krok w przepaść. Skąd pomysł kopania grobu, jeśli nawet nie dla swojego, to dla przyszłych brytyjskich (i nie tylko brytyjskich) pokoleń? Tę nieodgadnioną tajemnicę skrywa jego nieśmiertelna dusza, zatem odpowiedzi raczej nie poznamy. Poza tym, inicjatywa nie należała do niego.
Zaczęli sowieci, dyskretnie, w marcu 1939 roku, korzystając z „ogólnego chaosu” i „fermentu europejskiego”, wywołanych przez kanclerza Hitlera i jego „Handstreichach”. Ten pierwszy krok polegał na złożeniu trzem państwom bałtyckim: Finlandii, Łotwie i Estonii swoistego oświadczenia. Rząd sowiecki „z całą lojalnością” zawiadomił te państwa, że wobec wytworzonej w Europie sytuacji, sowiety czułyby się zagrożone, gdyby niemiecka agresja dotknąć miała jedno z wymienionych państw.
Wobec powyższego, Moskwa widziałaby się zmuszona do udzielenia państwom bałtyckim pomocy, do interwencji zbrojnej przeciwko napastnikowi. – Bardzo pięknie – komentował Mackiewicz.
Ponieważ jednak świat uległ tak dalekim przeobrażeniom, iż postępowanie państw w wojnie i pokoju opiera się na zupełnie nowej taktyce, tedy (pozwolą panowie), że my, Sowiety, wystąpimy w waszej obronie nie tylko w wypadku normalnej, jawnej agresji z zewnątrz, ale również w wypadku agresji… wewnętrznej, tzw. „agresji pośredniej”.
Trudno wyobrazić sobie szok, z jakim to sowieckie „oświadczenie” (brzmiące niczym umizgi obleśnego gnoma do nadobnej dziewicy) musiało być przyjęte we wskazanych krajach. Ich przedstawiciele odpowiedzieli stronie sowieckiej w kwietniu. Odpowiedź była zawoalowana słowami dyplomatycznej kurtuazji: bardzo dziękują, są wzruszone ofertą, ale… Rzecz jasna, zdawano sobie sprawę, że ewentualne przyjęcie sowieckiej propozycji oznacza de facto utratę suwerenności, ponieważ zasadę tzw. „agresji pośredniej” można będzie wprowadzić pod najbłahszym pretekstem. Każde z państw odpowiedziało indywidualnie, w nieco odmiennym tonie, ale jednoznacznie negatywnie. Wówczas sowiety wystąpiły ze swoją propozycją, złożoną państwom bałtyckim, podczas konferencji w Anglii. Imperialna Anglia podjęła temat bez cienia rezerwy, nad negatywnym stanowiskiem krajów zainteresowanych przechodząc gładko do dyplomatycznego porządku.
Pierwszy z cyklu sierpniowych reportaży rozpoczynał Mackiewicz od znamiennego obrazka z tallińskiego lotniska. Z samolotu z Moskwy wysiadł Mister Strang, z ciężką teczką. Przywitał go poseł angielski i żaden z przedstawicieli władz łotewskich – te nie zostały poinformowane o wizycie angielskiego dyplomaty w swojej stolicy. Na zwołanej konferencji prasowej Strang opowiadał o pogodzie w Moskwie, a także o innych, podobnych głupstwach. Jednym słowem nie zająknął się na temat rozmów i sowieckich gwarancji, wciskanych przemocą państwom bałtyckim.
Mackiewicz dostrzegał, a nawet przyznawał sowieckiej argumentacji pewną dozę słuszności: „Sowiety – pisał – chcą okna, a nie lufciku do Europy”. Podkreślał jednocześnie, że tylko ktoś nieobeznany z polityką sowiecką może dać wiarę, zaufać ich zapewnieniom: „Sowietom najmniej zależy na pokoju świata, a bardziej na wszechświatowej rewolucji”. Zastanawiał się nad kwestią, czy Anglicy mogą uwierzyć w szczerość sowieckich deklaracji, choć zdawał sobie sprawę, że stopień angielskiej naiwności odgrywał tu znikomą rolę. Brytyjczycy zdecydowani byli ubić z sowietami polityczny interes i tylko to miało dla nich znaczenie.
A jednak w połowie sierpnia 1939 roku, rokowania angielsko-sowieckie i to co mogło z nich wyniknąć dla krajów bałtyckich nie było najważniejsze:
…jest jeszcze coś groźniejszego, co je straszy i spędza sen z powiek, groźniejszego od hegemonii bolszewickiej nad Bałtykiem i od agresji niemieckiej. Mianowicie: widmo porozumienia sowiecko… niemieckiego. Podział wpływów, rozbiór terytoriów. Wtedy już koniec.
Pisząc swoje znakomite reportaże bałtyckie oraz wywiad z ministrem pełnomocnym w Estonii, Wacławem Przesmyckim, Józef Mackiewicz nie mógł pozwolić sobie w pełni na odsłonięcie przed ówczesnym czytelnikiem swoich publicystycznych kart. Dlatego nie możemy mieć dzisiaj pewności jaką wiedzą dysponował, jakiego rozwoju wypadków spodziewał się w najbliższych dniach i tygodniach. Czy domyślał się, że konsekwencje tajnych rozmów niemiecko-sowieckich będą miały nierównie większy zasięg terytorialny, obok państw bałtyckich obejmując także obszar II RP?
Nie wiadomo z jaką intensywnością śledził toczący się nieprzerwanie od jesieni 1938 roku cichy flirt pomiędzy totalitarnymi molochami (Schulenburg, niemiecki ambasador w Moskwie, miał jakoby zaproponować w tym czasie Litwinowowi „coś w rodzaju gentleman’s agreement [groteskowa oferta w środowisku arcyłotrów] w kwestii zaprzestania przez prasę sowiecką i niemiecką wzajemnych ataków na Hitlera i Stalina”). Zapewne nie obca mu była mowa Stalina, wygłoszona w marcu 1939 roku na xviii zjeździe wkp(b), w której z charakterystycznym bolszewickim humorem dworował obficie z dyplomatycznych poczynań Anglii i Francji, nie wypowiadając jednego negatywnego słowa na temat hitlerowskich Niemiec, wytykając im jedynie wilczy polityczny apetyt.
Z pewnością mógł kojarzyć to wystąpienie z nieco tylko późniejszą inicjatywą sowiecką, wzięcia pod swoje opiekuńcze skrzydła Łotwy, Estonii i Finlandii, z de facto zaproszeniem hitlerowskich Niemiec do poprowadzenia wspólnie rozmów politycznych, zmiany układu sił i preferencji politycznych w Europie. Czy zdawał sobie sprawę, że opisany przez niego w pierwszym reportażu William Strang, szef delegacji brytyjskiej, prowadzący przez cztery miesiące pertraktacje w Moskwie, był w istocie urzędnikiem ledwie drugiej bądź nawet trzeciej rangi, jak utrzymywał Hans von Herwarth, osobisty sekretarz niemieckiego ambasadora w Moskwie? Czy doszła do niego pogłoska o opinii wyrażonej jakoby przez samego Hitlera w maju, że: „komunizm w ZSRR już nie istnieje i że Międzynarodówka Komunistyczna nie odgrywa już znaczącej roli w radzieckiej polityce zagranicznej”?
Ostatni artykuł z cyklu, „Podział państw bałtyckich”, rozpoczyna się od obszernego cytatu z sensacyjnej depeszy „Kuriera Warszawskiego”, donoszącej o inicjatywie niemieckiego ambasadora w Moskwie, hr. Schulenburga, który podczas spotkania z ministrem sowieckim Mołotowem miał zaproponować podział państw bałtyckich pomiędzy Rzeszę i sowiety w zamian za powstrzymanie się od dalszych dyplomatycznych rozmów z Wielką Brytanią i Francją. W depeszy wspominano o pogłosce, jakoby Mołotow miał tę propozycję odrzucić.
Mackiewicz miał inne zdanie na temat decyzji Mołotowa. To tylko pogłoski, a te nie „zdają się być zgodne z logiką sowieckiej polityki nad Bałtykiem”. Przeciwnie, plan podziału jest konsekwentnym wynikiem porozumienia, które nastąpiło „w tak nieoczekiwanej porze i formie”.
Zdaje się, że wiedział o wiele więcej niż wynikało to z suchych, agencyjnych przekazów. Miał pewność, że porozumienie (w jego najogólniejszych ramach) zostało już zawarte, choć pisząc swój artykuł 22 sierpnia nie mógł znać szczegółów negocjacji, zakończonych dopiero o 2 w nocy 24 sierpnia. Według sekretarza Herwartha (który tego samego dnia przekazał informacje na ten temat Amerykanom), miały przebieg intensywny, Hitler osobiście czuwał ze słuchawką przy uchu, partycypując w każdej, nawet drobnej decyzji – w dowód uznania Stalin raczył nazwać Hitlera „zuchem”).
Wspominając po latach swoje spotkanie z Włodzimierzem Popławskim w Tallinie na przełomie pierwszej i drugiej dekady sierpnia, pisał:
Rozmawialiśmy raczej o niczym ważnym, później pojechaliśmy na molo do portu. On lubił morze. Woda marszczyła się kolorowo, ciemniejąc z wolna. Na jej tle spiżowa postać rusałki, wystawiona tu jeszcze przez carską marynarkę rosyjską. Potem pojechaliśmy na wódkę. Wiedział mnóstwo rzeczy.
Czy możliwe, że to właśnie Popławski pomógł mu w zdobyciu tej zdumiewającej, choć nie zapisanej nigdy wprost pewności, jaki będzie przyszły rozwój zdarzeń? W ostatnim tekście, licząc być może na nieuwagę zapracowanego cenzora, pisał o niebezpieczeństwie dla Polski, jaką stanowi sowiecka gra polityczna. Czy dysponując wiedzą, wyobraźnią, politycznymi horyzontami, jakimi dysponował, mógł zakładać, że „podział terytoriów” ograniczy się wyłącznie do krajów bałtyckich, a formuła „agresji pośredniej” i wynikające z niej „branie w ochronę” ludności przygranicznej, nie dotknie także wschodnich obszarów Rzeczypospolitej?
Przeczytajmy, co Józef Mackiewicz pisał w podrozdziale „Widmo najgorszej ewentualności”, w ostatnim z cyklu artykułów bałtyckich „Podział państw bałtyckich”:
Dzisiaj doczekaliśmy się porozumienia sowiecko-niemieckiego. Pisałem o nim w korespondencji z Rygi przed półtora tygodniem, że widmo tego porozumienia jest najstraszniejszą ewentualnością, jaką by oczekiwać mogły państwa bałtyckie. Oznaczałoby niemal koniec ich bytu niepodległego. Rzecz ta omawiana była już dawniej, zawsze z przerażeniem w państwach bałtyckich, a zapewne konkretnie przygotowana w planach berlińskich, których najcharakterystyczniejszą cechą była zawsze bezwzględność metod politycznych.
W tekście nie sposób doszukać się cienia sugestii, że spodziewana katastrofa, podział nie tylko wpływów, ale terytoriów, może dotyczyć także RP. Podobnej supozycji nie znajdziemy również w pozostałych fragmentach tego tekstu. Jedyny trop brzmi następująco: Niemcy oraz sowiety jako dwa państwa totalitarne, mimo pozornie bardzo głębokich różnic, w istocie świetnie dogadują się między sobą, w każdym razie o wiele łatwiej aniżeli z demokratycznym Londynem.
17 września siedział w domu w Czarnym Borze i grał w szachy z Karolem Zbyszewskim. Wkroczenie bolszewików (spodziewane czy nie) było dla niego, jak pisał po latach, najbardziej przygnębiającym wydarzeniem z całej wojny.
Prześlij znajomemu
Tymczasem w nowym, wspaniałym peerelu: bez zmian. Ogłosili nowy rok „rokiem Józefa Mackiewicza”, a także „rokiem Geremka”. Wypróbowany sposób…
Na początek w telewizji („historycznej”) nadali specjalny program pod hasłem „marzyciel”. I co Panowie na to?
na wszelki wypadek link: https://vod.tvp.pl/video/marzyciele,jozef-mackiewicz,57408968
Cha, cha! Dzięki, Panie Andrzeju. Z nowym rokiem mackiewiczowskim? Ech, pięknie, nie ma co.
Wot, dowiedziałem się nowych rzeczy z programu tvp VOD. Okazuje się, że Mackiewicz był antypolityczny. Właściwie, to nie nowość, to już było. Ci ludzie mieszają partyjne przepychanki z polityką. Mackiewicz rozumiał wagę polityki i nie uciekał przed nią.
Ale lepsze! „Przechodził od szczegółu do ogółu…” Genialne. A na odwrót?
„Wierzył, że komunizm upadnie”, więc był marzycielem. Nie. Mackiewicz wierzył, że komunizm można obalić, ale nie był marzycielem, więc wiedział, że sam z siebie nie upadnie.
Ach, i jeszcze: „zapomniano o nim, bo nie było piewców”. Czy to nie cudowne?
To perła.
Kanalie! nie potrafią uszanować niczyjej pamięci.
W tym ich peerelowskim szejmie przegłosowano stosowną uchwałę przy jednym głosie sprzeciwu (pewnie biedak źle nacisnął guzik) i bodaj 17 nieobecnych osłach.
Wszyscy inni byli za!
Znaczy… piewców w bród.
Oj pieją, kury pieją.
I to „z grubej rury”: https://www.polskieradio24.pl/130/6808/Artykul/2878763,Jozef-Mackiewicz-dla-poczatkujacych-Prof-Maciag-nie-kupimy-jego-ksiazek-od-reki
Jak zwykle mantra o braku książek w księgarni z winy Niny Karsov.
Chcą przenosić prochy do Wilna.
Zgroza.
Czy to ten Maciąg, co cytował klasyków literatury polskiej w wypisach na 200 stronach tomu o Mackiewiczu? Wśród klasyków są ponoć Trznadel i nasz podziemny Dariusz Rohnka. Znaczy swój chłop?
Nie wiem, nie czytałem. Słuchałem tego profesora kiedyś i jakoś nie mam ciągu do czytania jego książek. Ale może w końcu należy.
Właściwie, być może ja jestem niesprawiedliwy? Mackiewicz dla początkujących od początkującego autora. Należy mieć szacunek dla pierwocin literackich Maciąga. Niechże mnie ktoś oświeci.
Też słyszałem o tym niebywałym wyczynie towarzysza Maciąga w postaci naruszenia praw wydawcy oraz praw autorskich, ale nie uwierzę, póki tego przedmiotu nie obejrzę na własne oczy.
Byłby to rozbój nadzwyczaj zuchwały.