Jestem za, a nawet przeciw czyli o uświadomionej konieczności polemizowania
54 komentarzy Published 25 marca 2012    | 
Nie zdziwi z pewnością nikogo, że wbrew wyrażonym tu opiniom, polemika wydaje mi się najłatwiejszą możliwą formą wypowiedzi. Cóż może być prostszego ponad przedstawienie i uzasadnienie swojej własnej niezgody? Co rzekłszy, polemika jest domeną indywiduów pozbawionych kreatywności, wyzutych z Bożej iskry (o ile można być wyzutym z iskry); jest dziedziną próżniaków, jak na przykład niżej podpisany*; którzy leżą martwym bykiem i kontemplują świat, swobodnie błądząc myślą to tu to tam, aż nagle, użądleni wypowiedzią, z którą zgodzić się nie sposób, przebudzeni z drzemki na jawie, zrywają się z zielonej łąki, niczym byczek Fernando, i z zajadłością godną lepszej sprawy wykrzykują swoje „nie pozwalam!” „Nikt nie znał jego życia, nie zna jego zguby: To samoluby!”, rzekł był wieszcz i pewnie miał rację, bo jeśli niezgoda ma się skończyć na owym liberum veto, jeśli polemista miałby poprzestać na wrzasku i tupaniu nogami, tj. na wyrażaniu miast uzasadniania, to byłby niewiele więcej niż pieniaczem, byłby człowiekiem szukającym sporu dla niego samego, niezależnie od meritum; człowiekiem, dla którego zaprzeczenie ma już wartość samo przez się, a względne pozycje zajęte w debacie mają tylko drugorzędne znaczenie. Polemika jest więc najłatwiejszą formą wypowiedzi dla pieniacza, ale także dla owych nieszczęśników, którzy pragną poddać swoje własne myślenie próbie. Dla tych ostatnich jest koniecznością, a cóż jest łatwiejszego niż uświadomiona konieczność, to przeciwieństwo trudnej wolności? Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Prawdą jest, że merytoryczna polemika to skomplikowana sztuka. Zwłaszcza, jeżeli dotyczy zjawiska tak trudnego do ujęcia w ramy ścisłych definicji, jak komunizm. Już sama próba opisania tego fenomenu sprawia czasem nie lada trudności. Z tym większym zainteresowaniem śledzę próby zmierzenia się z tym zagadnieniem na łamach Wydawnictwa Podziemnego. Jest to fascynujący proces poznawczy i słowo daję, że to jak dotąd (według mnie) jedyne miejsce w sieci, gdzie autorom udało się zbliżyć do samego, że tak powiem środka sedna. Co i raz pojawiają się przy tym sformułowania tak fantastyczne, jak „przybijanie kisielu do ściany”, „masowe niecnotki”, „uwolnienie czarnego rynku” jako skrótowy opis transformacji ustrojowej, etc. Już choćby dla takich smaczków warto poświęcić czas na lekturę. Definiowanie zagrożenia komunistycznym „montażem” jest tu nie tylko wyjątkowo trafne ale wręcz błyskotliwe. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Polemika nie jest łatwą formą wypowiedzi z wielu powodów. Zazwyczaj jej istotny przedmiot nie jest na wstępie jasno zdefiniowany, nierzadko dyskutanci nazbyt uporczywie starają się przeforsować swój punkt widzenia, do samego końca nie odkrywając przy tym swoich kart, niekiedy nie patrząc nawet na już odkryte karty przeciwnika, w dowolny za to sposób dobierają atuty. Polemika nie jest łatwa, ale nie znaczy to wcale, że musimy się od razu poddawać. Wystarczy uporządkować nieco panujący chaos argumentów, określić stanowisko jednej, jak i drugiej strony, uściślić co je łączy, a co dzieli i wówczas pokusić się o sformułowanie wniosków. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Pan Dariusz Rohnka w tekście „Katakumby stoją otworem” odpowiadając na moje poprzednie pytanie „co robić?” formułuje swój program oporu wobec bolszewickiego skrzywienia rzeczywistości. Jeśli dobrze interpretuję jego intencje, program ten wygląda następująco: Aby zminimalizować ryzyko kontaktu z zarazą toczącą świat zewnętrzny, aby uniknąć sowieckiej prowokacji, czyli w tym przypadku wszelkich sporów i walki politycznej według z góry ustalonego scenariusza, należy ignorować fałszywe dekoracje tworzące spreparowaną scenę, pozostać w podziemiu, a wręcz okopać się dużo głębiej, gdzieś w mrocznych katakumbach i tam, w trudzie i znoju kontynuować pracę u podstaw. Działalność ta byłaby zaplanowana jako długoterminowy proces demontowania gigantycznej konstrukcji składającej się z wszelkiej maści kłamstw, fałszerstw, manipulacji, które za sprawą komunistycznej ideologii na przestrzeni ostatnich niemal stu lat obezwładniły miliony umysłów na całym świecie. Idea na pierwszy rzut oka wydaje się atrakcyjna i sam bym się pod nią podpisał. Ale przewidując konsekwencje wyboru tej drogi, nie sposób nie dostrzec jej oczywistych słabości. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Bo czem jest bolszewictwo? Politycznie jest ideą demokratyczną doprowadzoną do absurdu, filozoficznie jest zwyrodnieniem wiary w człowieka…
Marian Zdziechowski, Renesans a rewolucja.
Przejdźmy od razu do sedna, czyli do ostatniego fragmentu wypowiedzi Pana Orła, który pisze w ten oto sposób:
Oczywiście w tym miejscu padnie zarzut powiększania semantycznego chaosu i legitymizowania spreparowanej sceny, na której toczy się bitwa. Niewątpliwie w starciu z bolszewicką dżunglą luster można się nieźle poobijać, a nawet całkiem zagubić i stracić kurs. Takie ryzyko istnieje. No cóż, jest to koszt, jaki trzeba ponieść próbując realizować przyjęte cele. Czy na taki koszt warto się decydować? Czym tak naprawdę to grozi?
Prześlij znajomemu
Spór, w który wdałem się z autorami Wydawnictwa Podziemnego ma na łamach niniejszej witryny długą historię i nie wypada go kontynuować nie zapoznawszy się najpierw z dotychczasową wymianą argumentów. A zatem odrobiłem pracę domową i przypomniałem sobie teksty:
Rolex, FYM i podziemny polrealizm, Masowe niecnotki oraz polemikę z Jeffem Nyquistem. *
Po wydestylowaniu stanowisk wyjściowych dyskutantów z obu stron (nie, nie barykady, bo przecież wszystkim chodzi o reanimację Państwa Polskiego), wychodzi mi taki obraz:
Przywołani w dyskusji autorzy – Aleksander Ścios, Rolex, FYM – szansę na demontaż postpeerelowskiego tworu widzą w zwycięstwie siły politycznej, która na pierwszy rzut oka wydaje się prowadzić walkę na śmierć i życie z obrońcami (i twórcami) neosowieckiego organizmu, zwanego czasem III RP. Czyli uważają oni aktywność na zastanych warunkach za sprawę oczywistą. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Ostatni artykuł Darka Rohnka pt. Rubikon rzeczywistości, wywołał interesującą dyskusję na temat realistycznych metod walki ze „skrzywioną rzeczywistością”, w jakiej przyszło nam żyć. Jeden z komentatorów, pan Orzeł, postawił przed nami pytanie, na które nie ma łatwej odpowiedzi. Wychodząc z dwóch założeń – primo, że otoczeni jesteśmy bolszewicką karykaturą rzeczywistości, i secundo, że wszyscy chcemy tworzyć państwo, o jakim marzymy – zapytuje, jak można taki cel osiągnąć z Podziemia? Skoro każda działalność „na Powierzchni” jest grą do czerwonej bramki i uleganiem (obojętne, świadomym czy nie) sowieckiej prowokacji, to jak można przeciwdziałać sowietyzacji, która przecież jest także na powierzchni, samemu pozostając w Podziemiu? Jak zmienić „ten twór, który nam zaserwowano jako państwo polskie, bez angażowania się na Powierzchni”? Czy nasza witryna może się zmierzyć z machiną medialną, pyta pan Orzeł, po czym pisze kluczowe zdania: Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Idąc (z semantyczną lampą w ręku) poprzez nieskończone szeregi słów mówionych, krzyczanych, drukowanych w gazetach, broszurach i książkach, ma się chwilami wrażenie paranoicznej fantazji. Słowa, logicznie powiązane w zdania, twierdzenia, słowa pozornie mądre, bliskie, układają się w fantasmagoryczną architekturę, zawieszoną ponad rzeczywistością, nie dotykającą ziemi. Formalna logika powiązań słownych wydaje się czymś chorobliwym wobec braku wszelkiego związku z rzeczywistością, taką jaką znamy z bezpośredniej obserwacji. Zdawałoby się, że każdy zdrowy na umyśle człowiek jest w stanie skonfrontować tę napowietrzną strukturę słowną z rzeczywistymi faktami i zwalić ją jednym ruchem. Ale siła magii słownej jest wielka. I konfrontacja z faktami nie taka prosta. Nad światem hula szaleństwo słów. Oczywiście, jest w tym metoda.
Stefania Zahorska, Magia Słów, Wiadomości nr 1 (1946)
Magia bolszewickiego kłamstwa
Magia słów Stefanii Zahorskiej pojawiła się na pierwszej stronie pierwszego numeru najważniejszego antykomunistycznego periodyku powojennej emigracji. Pojawiła się tam nieprzypadkowo. Przywrócenie sensu słowom, właściwe rozpoznanie rzeczywistości było zadaniem najpilniejszym, bez spełnienia którego wszelka dalsza dyskusja, walka polityczna, czy tylko walka o polityczne racje – nie miała sensu. Zahorska pisała w chwili wyjątkowej, zaledwie kilka miesięcy po zakończeniu wojny, w sytuacji największej klęski w dziejach Polski, która – jako koalicjant – została uznana przez światową opinię za jednego ze zwycięzców tej wojny. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Tzw. „wybory” w sowietach zostały sfałszowane. Prawdę mówiąc, jest to rewelacja z gatunku tych, że niedźwiedzie fajdają w lesie. Tysiące młodych demokratów sowieckich znalazły się w Moskwie w dzień wyborów, jak za poruszeniem magicznej różdżki, i wszyscy głosowali jak jeden mąż, na partię jednego męża – głosowali wielokrotnie. Urządzono im bazę w jednym z licznych stalinowskich pałaców rozsianych nadal po Moskwie. Dzień wyborów rozpoczął się od wielkiego ataku cybernetycznego na strony internetowe stacji radiowej Echo Moskwy i niezależnej organizacji monitorującej wybory, a zakończył frekwencją wyborczą powyżej 100% oraz 99.5% głosów oddanych na partię Putina w niektórych okręgach. Ludzie o dobrych intencjach i nieprawdopodobnej odwadze, próbowali powstrzymać wielokrotne składanie głosów, ale zostali wyrzuceni z lokali wyborczych. Nic z tego nie było niespodzianką, bo tylko nadzwyczajnie naiwni obserwatorzy mogą przywiązywać wagę do wyniku wyborów w sowietach, a jednak zdumiał mnie fakt, że zauważył te drobiazgi londyński The Economist. Jest to pismo wysokiej klasy, redagowane na rzadko już dziś spotykanym poziomie, z bardzo jasno określoną linią polityczną, która często konfunduje nieobeznanych czytelników. The Economist plasuje się na prawicy w kwestiach ekonomicznych, ale jest na dalekiej lewicy w kwestiach społecznych. Jest to pismo w istocie rzeczy liberalne. A tu nagle w najnowszym wydaniu czytamy w artykule pt. The long life of Homo sovieticus takie rzeczy o „Rosji” Putina: Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów VII
13 komentarzy Published 9 października 2011    | 
Eliminacja Golicyna
Przesłuchanie Angletona przed HSCA w październiku 1978 roku, odbywało się w okolicznościach całkowicie odmiennych od tych z początku lat 60., gdy Golicyn – choć nie osiągnął jednego ze swoich priorytetów, tj. bezpośredniej rozmowy z amerykańskim prezydentem – znajdował się bez wątpienia w centrum agencyjnej uwagi. Podawane przez niego informacje były szczegółowo analizowane i badane, a kwestie najistotniejsze, związane z długofalową strategią cieszyły się zainteresowaniem ze strony najbardziej kompetentnej. W 1978 roku, cztery lata po dymisji Angletona i niemal całkowitej wymianie agencyjnych kadr, wojna z komunizmem była już przegrana. Niebywale błyskotliwy, inteligentny erudyta, oddany sprawie walki z komunizmem Angleton, zakładający dokładnie w tym czasie na wpół prywatną organizację, której celem była ostatnia próba obrony dogorywającego już amerykańskiego wywiadu, ten Angleton wykorzystał swoją obecność przed Komisją HSCA nie tyle może do obrony swojej sprawy, czy obrony Anatolija Golicyna, ale do podjęcia jednej z ostatnich prób przekonania kogokolwiek, że zagadnienia jakimi zajmowali się obaj w ciągu ostatnich kilkunastu lat nie były ani błahe, ani bez znaczenia, czy – jak to usiłowano przedstawiać – kwestią choroby psychicznej agenta X. Zagadnięty, podczas tego właśnie przesłuchania, o rzekomą paranoję Golicyna, Angleton odpowiedział sardonicznie: Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów VI
3 komentarzy Published 2 października 2011    | 
Trzy punkty widzenia
Spójrzmy jeszcze raz na przypadek Nosenki, tym razem w o wiele szerszej perspektywie, i spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie: po cóż on tu? Po co Nosenko został, i to dwukrotnie, do amerykańskiego wroga komunizmu wysłany? Nie należy zresztą poprzestawać na Nosence, który z takich czy innych powodów skupił na sobie szczególną uwagę publiczności. Należy pytać też o innych, nieco tylko mniej sławnych półtuzina szpiegów wysłanych w ślad za panem „X” vel „Stone”, Golicynem; pytać o Kułakowa, Poljakowa, także o Wiktora Władimirowa, który miał kierować nieudanym zamachem na Golicyna w 1967 roku, wreszcie też o Jurczenkę, żywą kopię Nosenki, który w randze generała pojawił się w siedzibie CIA niemal nazajutrz po ukazaniu się The New Lies for Old. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów V
63 komentarzy Published 25 września 2011    | 
Koncepcja numer trzy – mordowanie prezydenta
Zadajmy jedno, zasadnicze w odniesieniu do opisywanej tu historii, pytanie: po co morduje się prezydenta, przywódcę, kanclerza, króla? Powodów może być niezmierzone mnóstwo, albo też jeden, uniwersalny – ponieważ stoi (albo stać może) na drodze do realizacji jakiegoś celu. Oczywiście, chętnie się z tym poglądem zgodzimy, choćby dlatego tylko, że jest to koronny argument popularnej tezy, tej mianowicie, że sowieci nie mieli absolutnie żadnego interesu w mordowaniu prezydenta Kennedy’ego. Istotnie, z jakiego powodu mieliby mordować prezydenta tak, rzec chyba można otwartego, chętnego do współpracy, do polubownego załatwiania spornych kwestii, w pełni przewidywalnego, któremu na dodatek słowo postęp nie schodziło z ust, a jak wiadomo, „postęp” to ulubiony konik sowieckich towarzyszy? Dlaczego miano by go sobie zastępować nieprzewidywalnym, deklaratywnie antykomunistycznym wiceprezydentem, który – kto wie – mógłby przecież poważnie wziąć się do roboty, do ratowania tego, co z wolnego świata jeszcze pozostało? Oczywiste więc, że sowieci nie mieli wyraźnego motywu. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów IV
20 komentarzy Published 17 września 2011    | 
Nosenko i Oswald – trzy koncepcje
Już we wrześniu 1964 roku Komisja Warrena zawyrokowała, że Oswald przeprowadził zamach na amerykańskiego prezydenta samodzielnie (czyż nie zdumiewająca pewność siebie?), ale pomimo to, od początku istniały bardzo poważne przesłanki, wskazujące na sowiecki udział, czy choćby tylko inspirację. Na kilka tygodni przed zamachem, we wrześniu 1963 roku, Oswald spotkał się w Meksyku, w tamtejszej sowieckiej ambasadzie z konsulem Walerijem Kostikowem, który obok pracy konsularnej, pełnił także służbę jako oficer KGB w Wydziale 13, wydziale „od mokrej roboty”, tzn. od politycznych zabójstw. Powtórzmy: domniemany zabójca prezydenta na kilka tygodni przed zamachem spotyka się z sowieckim ekspertem od politycznych morderstw. Przypadek? Szef amerykańskiego kontrwywiadu był przekonany, że nie. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów III
78 komentarzy Published 10 września 2011    | 
Potrójny agent
W doskonale napisanej książce Bagleya (mimo wskazanych ograniczeń niewątpliwie nadal zasługuje na polecenie) nieustannie natykamy się na ciekawe fragmenty. Do tych ostatnich należy opinia byłego majora KGB, Piotra Deriabina, analityka Agencji, który miał okazję osobiście przesłuchiwać Jurija Nosenkę. Nie ulega wątpliwości, że z racji swojej dotychczasowej praktyki zawodowej, znajomości zagadnień związanych z sowieckim wywiadem oraz innych kwalifikacji, Deriabin był osobą najlepiej przygotowaną do tego zadania. W oświadczeniu podpisanym 15 marca 1981 roku Deriabin pisał: Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów II
28 komentarzy Published 1 września 2011    | 
Czego nie dotyka Bagley?
A w każdym razie dotyka powierzchownie. To w pierwszym rzędzie sprawa nagłej, absolutnie niewytłumaczalnej, nazwijmy ją, „rehabilitacji” Jurija Nosenki. Jakie były jej przyczyny, przebieg, skutki. Bagley pisze na temat Nosenki całą książkę, wnikliwie analizuje najdrobniejsze, niezwykle cenne, detale, aby w efekcie nie uchylić nawet rąbka tajemnicy w kwestiach o pierwszorzędnym znaczeniu, bez których casus Nosenki jest tylko zwykłą agencyjną pomyłką. Wspomina gdzieś, mimochodem, o „rosnącym w połowie 1966 roku sceptycyzmie w kręgach kierowniczych CIA”, sugeruje nawet, choć nader ostrożnie: „stało się oczywiste, że na ich decyzje wpłynął jakiś nieznany czynnik”, temat ten jednak szybko porzuca, skupiając się w zamian na wyjaśnieniach o charakterze zdecydowanie trzeciorzędnym, personalnym (odrobinę emocjonalnym), przywołując postać Bruce’a Soliego, funkcjonariusza, który najwyraźniej po prostu przyjął swoją rolę, certyfikując bez zastrzeżeń wiarygodność Nosenki. Czy rzeczywiście niekompetencja jednego, czy nawet pół tuzina agencyjnych urzędników, która – wedle Bagley’a – niczym epidemia hiszpanki ogarnęła nagle i niespodziewanie wszystkie szczeble i zakamarki CIA, może nas zadowolić jako wyjaśnienie? Mowa tu przecież o dokładnie tym kamieniu, który w niedalekiej przyszłości wywoła lawinę nieszczęść, spadających na pracowników Agencji, cały amerykański wywiad, na możliwości oceny komunistycznego zagrożenia, bezsilność i impotencję służb, w nieco tylko dalszej perspektywie – moszcząc drogę dla sowieckiej pierestrojki. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów I
35 komentarzy Published 26 sierpnia 2011    | 
I vowed to myself that I would never let go of this case.
Stephen De Mowbray
Wojna o Nosenkę
Wojny szpiegowskie Tenneta H. Bagleya (Spy wars: moles, mysteries, and deadly games. Yale University 2007) jest lekturą o szczególnych walorach poznawczych, książką pisaną nie jak zazwyczaj przez dziennikarza czy publicystę, ale przez bezpośredniego uczestnika, czy ściślej rzecz ujmując, bohatera dramatycznych wywiadowczych wydarzeń, których przebieg i końcowy efekt zadecydowały nie tylko o osobistych losach jednego czy dwóch tuzinów pracowników tajnych służb, ale – kto wie – wpłynęły w niezwykle istotny sposób na przebieg przyszłych (może i dziś aktualnych) wydarzeń o zasięgu światowym. Nie wiemy (i bodaj nigdy się nie dowiemy) czy i w jakim stopniu Bagley mówi prawdę, opisując najistotniejsze lata swojej służby, uważna lektura jego książki, ilość oraz siła przedstawionych argumentów skłania jednak do następującej konkluzji: to co opowiada w swojej książce Bagley wydaje się zdecydowanie godne uwagi. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” IV
30 komentarzy Published 8 sierpnia 2011    | 
„Kiedy chce się zrobić omlet, trzeba stłuc jajka,” miał powiedzieć Stalin w czasach brutalnej kolektywizacji wsi. Inni przypisują to powiedzenie Leninowi, który w ten poetycki sposób miał uzasadnić czerwony terror z czasów „romantycznej fazy rewolucji”. Ale prawdziwym autorem tych słów był jak się zdaje hrabia Piotr Pahlen, jeden z zabójców cara Pawła. Jak wielu inteligentnych złoczyńców, wszyscy trzej próbowali usprawiedliwić swe zbrodnie przy pomocy zasady, że cel uświęca środki. W wypadku Lenina i Stalina, celem była pierekowka, sowietyzacja społeczeństwa. Niezwykłym „osiągnięciem” Stalina było, że potworności leninowskiego terroru, wojny domowej, masowego głodu, kolektywizacji i 20 lat codziennych prześladowań, zbladły wobec terroru rozpętanego na jego rozkaz przez Jeżowa. Droga prowadząca Stalina do Wielkiego Terroru po latach „zwykłego” terroru, była mniej więcej taka: najpierw rozkaz z góry, a potem dopasowanie rzeczywistości do rozkazu. Tak na przykład w kilka godzin po zabójstwie Kirowa, Stalin orzekł, że stał za tym Zinowiew i zażądał na to dowodów. Zajmuję się tu wyłącznie wąskim wycinkiem Wielkiego Terroru, wycinkiem znanym pod nazwą „operacji polskiej”. Z czyjej inspiracji padły pierwsze oskarżenia o przynależność do POW, jest obojętne; być może wzięły się z powszechnej paranoi (jak sugerują autorzy ipnowskiego wyboru), ale Wiktor Żytłowski rzucał swe oskarżenia przeciw bolszewikom potężniejszym od niego, znając więc modus operandi Stalina, jest więcej niż prawdopodobne, że ktoś stał za Żytłowskim od początku. Dopasowywanie rzeczywistości do rozkazu przybierało postać wymuszania zeznań, które z kolei nakręcały koło zamachowe dalszych represji. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” III
50 komentarzy Published 17 lipca 2011    | 
Opasłe tomiszcza o „operacji polskiej” wydane zostały przez komisję ścigania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu wspólnie z wydzielonym archiwum ukraińskiej ubecji. [1] Dwa ogromne tomy zawierają ponad 200 dokumentów, na które składają się rozkazy i sprawozdania, protokoły zeznań, ogromne ilości danych statystycznych, materiały śledcze itp. Wszystkie akta podane są w dwóch językach: w polskim przekładzie oraz w oryginale, który niekiedy był po ukraińsku, a czasami po rosyjsku. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Więc jak powodziło się Ukraińcom w wolnej Polsce? (2)
14 komentarzy Published 26 czerwca 2011    | 
Do ukraińskich „aktywów” w niepodległej Polsce należały bez wątpienia struktury Kościoła Greckokatolickiego w Małopolsce Wschodniej, zresztą traktowanego przez Ukraińców jako kościół w najwyższym stopniu narodowy – tzn. walczący i współcierpiący z narodem, a zwłaszcza przechowujący narodowe wartości. Prowincja greckokatolicka w Polsce była w istocie strukturą osobliwą i bezprecedensową w latach międzywojnia. Przyjrzyjmy się jej samej i funkcjom, jakie pełniła.
Jak i dziś, naczelną władzą wszystkich struktur konfesyjnych Kościoła Katolickiego w Polsce międzywojennej była Konferencja Episkopatu, która skupiała biskupów wszystkich rytów, w tym także greckokatolickiego. Sprawami bieżącymi zajmowały się stałe komisje, zaś pośród nich także Komisja Teologiczna i Unionistyczna, w składzie której zasiadał hierarcha greckokatolicki – arcybiskup Andrzej Szeptycki, posiadający zresztą prawo i obowiązek uczestniczenia w pracach Komisji Episkopatu. Relacje wzajemne Kościoła Greckokatolickiego z państwem polskim regulował Konkordat z 1925 roku zawarty z Watykanem, który nadawał mu prawa równe posiadanym przez Kościół Katolicki. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Więc jak powodziło się Ukraińcom w wolnej Polsce? (1)
10 komentarzy Published 24 czerwca 2011    | 
„A jak powodziło się Ukraińcom w wolnej Polsce?” – pyta Michał Bąkowski w swoim ostatnim artykule Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” I. Pyta retorycznie, bo zaraz sam sobie odpowiada, jakby nie czekał od nikogo odpowiedzi, albo jakby taka odpowiedź musiała być raz na zawsze oczywista. Ale oczywista – niestety – nie jest.
Od zakończenia II wojny światowej haniebną tradycją stało się oskarżanie Polski międzywojennej o realizowanie antyukraińskiej (a czasem drastycznie antyukraińskiej) polityki mniejszościowej w Małopolsce Wschodniej i województwie wołyńskim. W stawianiu polskiego państwa „pod ścianą” zarzutów systemowego antyukrainizmu przez dziesiątki lat solidarnie uczestniczyły (i dziś także uczestniczą) polskie instytuty historyczne, Polska Akademia Nauk, polskie wydawnictwa, ośrodki opiniotwórcze, twórcy polskich szkolnych programów nauczania, historycy, żurnaliści, wykreowane i zakłamane „autorytety moralne”, etc., etc. Próby podejmowania rzeczowej dyskusji z tym – niemalże zinstytucjonalizowanym – kłamstwem od dziesiątków lat nieodmiennie natrafiały na mur milczenia i narażały na zarzut „narodowego szaleństwa”, „nacjonalistycznego szału”. Wymyślono nawet specjalną inwektywę: „prawicowe oszołomstwo” i „prawicowe oszołomy”, jakby prawda była w tym względzie „szaleństwem” i jakby krytyka tego monstrualnego, wielopiętrowego kłamstwa musiała mieć „prawicowe” afiliacje. Albo – co jeszcze ciekawsze – musiała być rezultatem sowieckich inspiracji, bo do dziś inwektywa „prawicowego oszołomstwa” stosowana jest w tym względzie naprzemiennie z oskarżeniami o „bezmyślne uleganie sowieckiej propagandzie”, która „chce nas skłócić z Ukraińcami”, bowiem jeśli sowieci czegoś się śmiertelnie boją, to właśnie zgody polsko-ukraińskiej. A więc budowanie takiej „zgody” jest imperatywem polskim: niezależnie od wszystkiego. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” II
19 komentarzy Published 23 czerwca 2011    | 
11 sierpnia 1937 roku Jeżow wydał rozkaz nr 00485, który dał początek tzw. operacji polskiej. Kilka tygodni wcześniej, 25 lipca, rozkaz nr 00439 rozpoczął podobną operację niemiecką, a rozkaz nr 00447 z 30 lipca operację kułacką. Były także instrukcje dotyczące Łotyszy, Greków, Finów, Rumunów, Macedończyków, Persów, Estów, a nawet „Harbińczyków” – konia z rzędem temu (jak by powiedziano w majątkach wokół Berdyczowa), kto zgadnie narodowość tej ostatniej grupy – mowa tu o byłych pracownikach kolei Wschodniochińskiej, którzy rzecz jasna prezentowali poważne zagrożenie dla sowieckiej władzy, na równi niemal z rodzinami podejrzanych, bo i rodziny doczekały się odpowiedniej dyrektywy. 17 listopada 1938 – i setki tysięcy ofiar później – Beria anulował rozkaz Jeżowa nr 00485. Aby zrozumieć, co się wówczas działo w sowietach, nie możemy jednak zamknąć się w granicach wyznaczonych przez te dwie daty, w granicach znanych w historii jako czasy „jeżowszczyzny”, musimy cofnąć się do samych początków sowieckiej władzy. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska”
48 komentarzy Published 16 czerwca 2011    | 
I
Kazimierz Pułaski, wraz z 700 konfederatami, bronił się przez 17 dni w warownym klasztorze karmelitańskim w Berdyczowie w roku 1768. Klasztor ufundowany został przez wojewodę kijowskiego, Janusza Tyszkiewicza z Łohojska, w podzięce za uwolnienie z tureckiego jarzma. Tyszkiewicz sprowadził karmelitów bosych, a w Kościele pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia umieścił obraz Matki Boskiej Śnieżnej. Wojewoda walczył w młodości pod Cecorą i Chocimiem, służył pod wodzą hetmana Chodkiewicza. Wielki ród Chodkiewiczów władał między innymi Czarnobylem. Bar, Żytomierz, Czernihów, Humań, Witebsk, już same te nazwy poruszają polskie serca, a miejsca należą nieodłącznie do polskiej historii. Ale czy były to miasta polskie? Spis ludności Berdyczowa z roku 1789 pokazuje, że na 2640 mieszkańców, 1951 było wyznania mojżeszowego. Słynęło miasteczko ze swych 74 bożnic i chasydzkich cadyków. Jednak nie były to przecież miasta żydowskie. Po prostu taka była natura tych ziem, że Polski dwór położony był nieopodal kozackiego chutoru, a miejscowy chłop – bo nikt jeszcze wówczas nie słyszał o Ukraińcach albo Białorusinach – jechał na targ do Berdyczowa albo Żytomierza, by tam namiętnie targować się z Żydem o każdy grosz. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Cierpliwie czekałem, coś około dwudziestu lat, owoców wywalczonej w 1989 roku wolności. Czekałem, czekałem, a moje nadzieje coraz bardziej zmieniały się w frustrację. Jakże to? Minęło z okładem dwadzieścia lat wolności tego kraju, i co? I nic. Niby progres niebywały: granice otwarte, uczestnictwo w NATO, w Unii, PKB rośnie jak szalone. Chyba każdy z nas odczuł poprawę. Nic tylko żyć chwilą. Jak powiedział ostatnio premier tego kraju: ważne jest „tu i teraz”. Reszta jest bez znaczenia. I tylko coraz silniejsze wrażenie, że to wszystko nie tak miało być, nie o to chodziło. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
„…patriotism – a somewhat discredited sentiment, because the delicacy of our humanitarians regards it as a relic of barbarism. Yet neither the great Florentine painter who closed his eyes in death thinking of his city, nor St. Francis blessing with his last breath the town of Assisi, were barbarians. It requires a certain greatness of soul to interpret patriotism worthily – or else a sincerity of feeling denied to the vulgar refinement of modern thought which cannot understand the august simplicity of a sentiment proceeding from the very nature of things and men.”
Joseph Conrad [1]
Conrad pisał te słowa o księciu Sanguszce, uczestniku powstania listopadowego i wieloletnim zesłańcu na Sybir, ale wypowiadał je w pierwszym rzędzie dla czytelnika angielskiego. Anglicy zamieszkują wyspę – wzniosła prostota miłości do własnej ziemi, jest więc dla nich czymś odruchowo zrozumiałym. Kiedy Conrad mówił o patriotyzmie jako „zdyskredytowanym relikcie barbarzyństwa”, to zabierał głos w innej, o wiele starszej polemice, poprzedzającej czasy (anty)francuskiej rewolucji. Głośni myśliciele francuskiego Oświecenia głosili idee, które doprowadziły później do potworności rewolucji, gdy zbroczeni krwią sankiuloci nazywali siebie samych „patriotami”, a ich bezbronne ofiary piętnowane były mianem „zdrajców ojczyzny”. W proroczej wizji czasów, które miały nadejść krótko po jego śmierci, Dr Johnson twierdził, że „patriotism is the last refuge of a scoundrel” (patriotyzm jest ostatnim schronieniem łajdaka), a Edward Gibbon rozwijał tę myśl: „The mask of patriotism is allowed to cover the most glaring inconsistencies” (maska patriotyzmu pokrywać może najbardziej oczywiste sprzeczności). Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Beethoven tak pisał sonaty, że zaczynał je – przeważnie – od jakiegoś pięknego motywu w kilku taktach. Ogłaszał niejako słuchaczom swój temat, swoje założenie. Mówił im: Ta ram, ta ram bam bam bam tim tam. A teraz uważajcie, co się z tego zrobi.
Potem przychodziła modulacja, kontr-temat, dialektyka tematów i kończyło się tematem pierwszym, rozwiniętym i uzasadnionym.
Słuchacz, na końcu, nie myślał „przecież to już było…”, tylko myślał „aha… to dlatego… to tak… AHA…”.
Marian Hemar, fragment listu do Mieczysława Grydzewskiego
Listy do redaktorów „Wiadomości” Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej*, nie są, jak sonaty Beethovena, dziełem planowanym, skrupulatnie, od a do z, zaprojektowanym, przemyślanym i skomponowanym, a jednak, gdy przewraca się ostatnią kartkę tego opasłego (z górą 600 stron) tomu, ma się nieodparte wrażenie… dzieła skończonego, jakby najbardziej nawet banalny list nie był tu przypadkowy i nie na miejscu. To dzieło uderzające konsekwencją myśli i wyrazistością tonu, niezwykłym, w pełni synchronicznym współbrzmieniem obojga, bardzo różnych, autorów. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Najnowsze komentarze