Idąc (z semantyczną lampą w ręku) poprzez nieskończone szeregi słów mówionych, krzyczanych, drukowanych w gazetach, broszurach i książkach, ma się chwilami wrażenie paranoicznej fantazji. Słowa, logicznie powiązane w zdania, twierdzenia, słowa pozornie mądre, bliskie, układają się w fantasmagoryczną architekturę, zawieszoną ponad rzeczywistością, nie dotykającą ziemi. Formalna logika powiązań słownych wydaje się czymś chorobliwym wobec braku wszelkiego związku z rzeczywistością, taką jaką znamy z bezpośredniej obserwacji. Zdawałoby się, że każdy zdrowy na umyśle człowiek jest w stanie skonfrontować tę napowietrzną strukturę słowną z rzeczywistymi faktami i zwalić ją jednym ruchem. Ale siła magii słownej jest wielka. I konfrontacja z faktami nie taka prosta. Nad światem hula szaleństwo słów. Oczywiście, jest w tym metoda.
Stefania Zahorska, Magia Słów, Wiadomości nr 1 (1946)
Magia bolszewickiego kłamstwa
Magia słów Stefanii Zahorskiej pojawiła się na pierwszej stronie pierwszego numeru najważniejszego antykomunistycznego periodyku powojennej emigracji. Pojawiła się tam nieprzypadkowo. Przywrócenie sensu słowom, właściwe rozpoznanie rzeczywistości było zadaniem najpilniejszym, bez spełnienia którego wszelka dalsza dyskusja, walka polityczna, czy tylko walka o polityczne racje – nie miała sensu. Zahorska pisała w chwili wyjątkowej, zaledwie kilka miesięcy po zakończeniu wojny, w sytuacji największej klęski w dziejach Polski, która – jako koalicjant – została uznana przez światową opinię za jednego ze zwycięzców tej wojny. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Tzw. „wybory” w sowietach zostały sfałszowane. Prawdę mówiąc, jest to rewelacja z gatunku tych, że niedźwiedzie fajdają w lesie. Tysiące młodych demokratów sowieckich znalazły się w Moskwie w dzień wyborów, jak za poruszeniem magicznej różdżki, i wszyscy głosowali jak jeden mąż, na partię jednego męża – głosowali wielokrotnie. Urządzono im bazę w jednym z licznych stalinowskich pałaców rozsianych nadal po Moskwie. Dzień wyborów rozpoczął się od wielkiego ataku cybernetycznego na strony internetowe stacji radiowej Echo Moskwy i niezależnej organizacji monitorującej wybory, a zakończył frekwencją wyborczą powyżej 100% oraz 99.5% głosów oddanych na partię Putina w niektórych okręgach. Ludzie o dobrych intencjach i nieprawdopodobnej odwadze, próbowali powstrzymać wielokrotne składanie głosów, ale zostali wyrzuceni z lokali wyborczych. Nic z tego nie było niespodzianką, bo tylko nadzwyczajnie naiwni obserwatorzy mogą przywiązywać wagę do wyniku wyborów w sowietach, a jednak zdumiał mnie fakt, że zauważył te drobiazgi londyński The Economist. Jest to pismo wysokiej klasy, redagowane na rzadko już dziś spotykanym poziomie, z bardzo jasno określoną linią polityczną, która często konfunduje nieobeznanych czytelników. The Economist plasuje się na prawicy w kwestiach ekonomicznych, ale jest na dalekiej lewicy w kwestiach społecznych. Jest to pismo w istocie rzeczy liberalne. A tu nagle w najnowszym wydaniu czytamy w artykule pt. The long life of Homo sovieticus takie rzeczy o „Rosji” Putina: Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów VII
13 komentarzy Published 9 października 2011    |
Eliminacja Golicyna
Przesłuchanie Angletona przed HSCA w październiku 1978 roku, odbywało się w okolicznościach całkowicie odmiennych od tych z początku lat 60., gdy Golicyn – choć nie osiągnął jednego ze swoich priorytetów, tj. bezpośredniej rozmowy z amerykańskim prezydentem – znajdował się bez wątpienia w centrum agencyjnej uwagi. Podawane przez niego informacje były szczegółowo analizowane i badane, a kwestie najistotniejsze, związane z długofalową strategią cieszyły się zainteresowaniem ze strony najbardziej kompetentnej. W 1978 roku, cztery lata po dymisji Angletona i niemal całkowitej wymianie agencyjnych kadr, wojna z komunizmem była już przegrana. Niebywale błyskotliwy, inteligentny erudyta, oddany sprawie walki z komunizmem Angleton, zakładający dokładnie w tym czasie na wpół prywatną organizację, której celem była ostatnia próba obrony dogorywającego już amerykańskiego wywiadu, ten Angleton wykorzystał swoją obecność przed Komisją HSCA nie tyle może do obrony swojej sprawy, czy obrony Anatolija Golicyna, ale do podjęcia jednej z ostatnich prób przekonania kogokolwiek, że zagadnienia jakimi zajmowali się obaj w ciągu ostatnich kilkunastu lat nie były ani błahe, ani bez znaczenia, czy – jak to usiłowano przedstawiać – kwestią choroby psychicznej agenta X. Zagadnięty, podczas tego właśnie przesłuchania, o rzekomą paranoję Golicyna, Angleton odpowiedział sardonicznie: Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów VI
3 komentarzy Published 2 października 2011    |
Trzy punkty widzenia
Spójrzmy jeszcze raz na przypadek Nosenki, tym razem w o wiele szerszej perspektywie, i spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie: po cóż on tu? Po co Nosenko został, i to dwukrotnie, do amerykańskiego wroga komunizmu wysłany? Nie należy zresztą poprzestawać na Nosence, który z takich czy innych powodów skupił na sobie szczególną uwagę publiczności. Należy pytać też o innych, nieco tylko mniej sławnych półtuzina szpiegów wysłanych w ślad za panem „X” vel „Stone”, Golicynem; pytać o Kułakowa, Poljakowa, także o Wiktora Władimirowa, który miał kierować nieudanym zamachem na Golicyna w 1967 roku, wreszcie też o Jurczenkę, żywą kopię Nosenki, który w randze generała pojawił się w siedzibie CIA niemal nazajutrz po ukazaniu się The New Lies for Old. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów V
63 komentarzy Published 25 września 2011    |
Koncepcja numer trzy – mordowanie prezydenta
Zadajmy jedno, zasadnicze w odniesieniu do opisywanej tu historii, pytanie: po co morduje się prezydenta, przywódcę, kanclerza, króla? Powodów może być niezmierzone mnóstwo, albo też jeden, uniwersalny – ponieważ stoi (albo stać może) na drodze do realizacji jakiegoś celu. Oczywiście, chętnie się z tym poglądem zgodzimy, choćby dlatego tylko, że jest to koronny argument popularnej tezy, tej mianowicie, że sowieci nie mieli absolutnie żadnego interesu w mordowaniu prezydenta Kennedy’ego. Istotnie, z jakiego powodu mieliby mordować prezydenta tak, rzec chyba można otwartego, chętnego do współpracy, do polubownego załatwiania spornych kwestii, w pełni przewidywalnego, któremu na dodatek słowo postęp nie schodziło z ust, a jak wiadomo, „postęp” to ulubiony konik sowieckich towarzyszy? Dlaczego miano by go sobie zastępować nieprzewidywalnym, deklaratywnie antykomunistycznym wiceprezydentem, który – kto wie – mógłby przecież poważnie wziąć się do roboty, do ratowania tego, co z wolnego świata jeszcze pozostało? Oczywiste więc, że sowieci nie mieli wyraźnego motywu. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów IV
20 komentarzy Published 17 września 2011    |
Nosenko i Oswald – trzy koncepcje
Już we wrześniu 1964 roku Komisja Warrena zawyrokowała, że Oswald przeprowadził zamach na amerykańskiego prezydenta samodzielnie (czyż nie zdumiewająca pewność siebie?), ale pomimo to, od początku istniały bardzo poważne przesłanki, wskazujące na sowiecki udział, czy choćby tylko inspirację. Na kilka tygodni przed zamachem, we wrześniu 1963 roku, Oswald spotkał się w Meksyku, w tamtejszej sowieckiej ambasadzie z konsulem Walerijem Kostikowem, który obok pracy konsularnej, pełnił także służbę jako oficer KGB w Wydziale 13, wydziale „od mokrej roboty”, tzn. od politycznych zabójstw. Powtórzmy: domniemany zabójca prezydenta na kilka tygodni przed zamachem spotyka się z sowieckim ekspertem od politycznych morderstw. Przypadek? Szef amerykańskiego kontrwywiadu był przekonany, że nie. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów III
78 komentarzy Published 10 września 2011    |
Potrójny agent
W doskonale napisanej książce Bagleya (mimo wskazanych ograniczeń niewątpliwie nadal zasługuje na polecenie) nieustannie natykamy się na ciekawe fragmenty. Do tych ostatnich należy opinia byłego majora KGB, Piotra Deriabina, analityka Agencji, który miał okazję osobiście przesłuchiwać Jurija Nosenkę. Nie ulega wątpliwości, że z racji swojej dotychczasowej praktyki zawodowej, znajomości zagadnień związanych z sowieckim wywiadem oraz innych kwalifikacji, Deriabin był osobą najlepiej przygotowaną do tego zadania. W oświadczeniu podpisanym 15 marca 1981 roku Deriabin pisał: Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów II
28 komentarzy Published 1 września 2011    |
Czego nie dotyka Bagley?
A w każdym razie dotyka powierzchownie. To w pierwszym rzędzie sprawa nagłej, absolutnie niewytłumaczalnej, nazwijmy ją, „rehabilitacji” Jurija Nosenki. Jakie były jej przyczyny, przebieg, skutki. Bagley pisze na temat Nosenki całą książkę, wnikliwie analizuje najdrobniejsze, niezwykle cenne, detale, aby w efekcie nie uchylić nawet rąbka tajemnicy w kwestiach o pierwszorzędnym znaczeniu, bez których casus Nosenki jest tylko zwykłą agencyjną pomyłką. Wspomina gdzieś, mimochodem, o „rosnącym w połowie 1966 roku sceptycyzmie w kręgach kierowniczych CIA”, sugeruje nawet, choć nader ostrożnie: „stało się oczywiste, że na ich decyzje wpłynął jakiś nieznany czynnik”, temat ten jednak szybko porzuca, skupiając się w zamian na wyjaśnieniach o charakterze zdecydowanie trzeciorzędnym, personalnym (odrobinę emocjonalnym), przywołując postać Bruce’a Soliego, funkcjonariusza, który najwyraźniej po prostu przyjął swoją rolę, certyfikując bez zastrzeżeń wiarygodność Nosenki. Czy rzeczywiście niekompetencja jednego, czy nawet pół tuzina agencyjnych urzędników, która – wedle Bagley’a – niczym epidemia hiszpanki ogarnęła nagle i niespodziewanie wszystkie szczeble i zakamarki CIA, może nas zadowolić jako wyjaśnienie? Mowa tu przecież o dokładnie tym kamieniu, który w niedalekiej przyszłości wywoła lawinę nieszczęść, spadających na pracowników Agencji, cały amerykański wywiad, na możliwości oceny komunistycznego zagrożenia, bezsilność i impotencję służb, w nieco tylko dalszej perspektywie – moszcząc drogę dla sowieckiej pierestrojki. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów I
35 komentarzy Published 26 sierpnia 2011    |
I vowed to myself that I would never let go of this case.
Stephen De Mowbray
Wojna o Nosenkę
Wojny szpiegowskie Tenneta H. Bagleya (Spy wars: moles, mysteries, and deadly games. Yale University 2007) jest lekturą o szczególnych walorach poznawczych, książką pisaną nie jak zazwyczaj przez dziennikarza czy publicystę, ale przez bezpośredniego uczestnika, czy ściślej rzecz ujmując, bohatera dramatycznych wywiadowczych wydarzeń, których przebieg i końcowy efekt zadecydowały nie tylko o osobistych losach jednego czy dwóch tuzinów pracowników tajnych służb, ale – kto wie – wpłynęły w niezwykle istotny sposób na przebieg przyszłych (może i dziś aktualnych) wydarzeń o zasięgu światowym. Nie wiemy (i bodaj nigdy się nie dowiemy) czy i w jakim stopniu Bagley mówi prawdę, opisując najistotniejsze lata swojej służby, uważna lektura jego książki, ilość oraz siła przedstawionych argumentów skłania jednak do następującej konkluzji: to co opowiada w swojej książce Bagley wydaje się zdecydowanie godne uwagi. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” IV
30 komentarzy Published 8 sierpnia 2011    |
„Kiedy chce się zrobić omlet, trzeba stłuc jajka,” miał powiedzieć Stalin w czasach brutalnej kolektywizacji wsi. Inni przypisują to powiedzenie Leninowi, który w ten poetycki sposób miał uzasadnić czerwony terror z czasów „romantycznej fazy rewolucji”. Ale prawdziwym autorem tych słów był jak się zdaje hrabia Piotr Pahlen, jeden z zabójców cara Pawła. Jak wielu inteligentnych złoczyńców, wszyscy trzej próbowali usprawiedliwić swe zbrodnie przy pomocy zasady, że cel uświęca środki. W wypadku Lenina i Stalina, celem była pierekowka, sowietyzacja społeczeństwa. Niezwykłym „osiągnięciem” Stalina było, że potworności leninowskiego terroru, wojny domowej, masowego głodu, kolektywizacji i 20 lat codziennych prześladowań, zbladły wobec terroru rozpętanego na jego rozkaz przez Jeżowa. Droga prowadząca Stalina do Wielkiego Terroru po latach „zwykłego” terroru, była mniej więcej taka: najpierw rozkaz z góry, a potem dopasowanie rzeczywistości do rozkazu. Tak na przykład w kilka godzin po zabójstwie Kirowa, Stalin orzekł, że stał za tym Zinowiew i zażądał na to dowodów. Zajmuję się tu wyłącznie wąskim wycinkiem Wielkiego Terroru, wycinkiem znanym pod nazwą „operacji polskiej”. Z czyjej inspiracji padły pierwsze oskarżenia o przynależność do POW, jest obojętne; być może wzięły się z powszechnej paranoi (jak sugerują autorzy ipnowskiego wyboru), ale Wiktor Żytłowski rzucał swe oskarżenia przeciw bolszewikom potężniejszym od niego, znając więc modus operandi Stalina, jest więcej niż prawdopodobne, że ktoś stał za Żytłowskim od początku. Dopasowywanie rzeczywistości do rozkazu przybierało postać wymuszania zeznań, które z kolei nakręcały koło zamachowe dalszych represji. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” III
50 komentarzy Published 17 lipca 2011    |
Opasłe tomiszcza o „operacji polskiej” wydane zostały przez komisję ścigania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu wspólnie z wydzielonym archiwum ukraińskiej ubecji. [1] Dwa ogromne tomy zawierają ponad 200 dokumentów, na które składają się rozkazy i sprawozdania, protokoły zeznań, ogromne ilości danych statystycznych, materiały śledcze itp. Wszystkie akta podane są w dwóch językach: w polskim przekładzie oraz w oryginale, który niekiedy był po ukraińsku, a czasami po rosyjsku. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Więc jak powodziło się Ukraińcom w wolnej Polsce? (2)
14 komentarzy Published 26 czerwca 2011    |
Do ukraińskich „aktywów” w niepodległej Polsce należały bez wątpienia struktury Kościoła Greckokatolickiego w Małopolsce Wschodniej, zresztą traktowanego przez Ukraińców jako kościół w najwyższym stopniu narodowy – tzn. walczący i współcierpiący z narodem, a zwłaszcza przechowujący narodowe wartości. Prowincja greckokatolicka w Polsce była w istocie strukturą osobliwą i bezprecedensową w latach międzywojnia. Przyjrzyjmy się jej samej i funkcjom, jakie pełniła.
Jak i dziś, naczelną władzą wszystkich struktur konfesyjnych Kościoła Katolickiego w Polsce międzywojennej była Konferencja Episkopatu, która skupiała biskupów wszystkich rytów, w tym także greckokatolickiego. Sprawami bieżącymi zajmowały się stałe komisje, zaś pośród nich także Komisja Teologiczna i Unionistyczna, w składzie której zasiadał hierarcha greckokatolicki – arcybiskup Andrzej Szeptycki, posiadający zresztą prawo i obowiązek uczestniczenia w pracach Komisji Episkopatu. Relacje wzajemne Kościoła Greckokatolickiego z państwem polskim regulował Konkordat z 1925 roku zawarty z Watykanem, który nadawał mu prawa równe posiadanym przez Kościół Katolicki. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Więc jak powodziło się Ukraińcom w wolnej Polsce? (1)
10 komentarzy Published 24 czerwca 2011    |
„A jak powodziło się Ukraińcom w wolnej Polsce?” – pyta Michał Bąkowski w swoim ostatnim artykule Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” I. Pyta retorycznie, bo zaraz sam sobie odpowiada, jakby nie czekał od nikogo odpowiedzi, albo jakby taka odpowiedź musiała być raz na zawsze oczywista. Ale oczywista – niestety – nie jest.
Od zakończenia II wojny światowej haniebną tradycją stało się oskarżanie Polski międzywojennej o realizowanie antyukraińskiej (a czasem drastycznie antyukraińskiej) polityki mniejszościowej w Małopolsce Wschodniej i województwie wołyńskim. W stawianiu polskiego państwa „pod ścianą” zarzutów systemowego antyukrainizmu przez dziesiątki lat solidarnie uczestniczyły (i dziś także uczestniczą) polskie instytuty historyczne, Polska Akademia Nauk, polskie wydawnictwa, ośrodki opiniotwórcze, twórcy polskich szkolnych programów nauczania, historycy, żurnaliści, wykreowane i zakłamane „autorytety moralne”, etc., etc. Próby podejmowania rzeczowej dyskusji z tym – niemalże zinstytucjonalizowanym – kłamstwem od dziesiątków lat nieodmiennie natrafiały na mur milczenia i narażały na zarzut „narodowego szaleństwa”, „nacjonalistycznego szału”. Wymyślono nawet specjalną inwektywę: „prawicowe oszołomstwo” i „prawicowe oszołomy”, jakby prawda była w tym względzie „szaleństwem” i jakby krytyka tego monstrualnego, wielopiętrowego kłamstwa musiała mieć „prawicowe” afiliacje. Albo – co jeszcze ciekawsze – musiała być rezultatem sowieckich inspiracji, bo do dziś inwektywa „prawicowego oszołomstwa” stosowana jest w tym względzie naprzemiennie z oskarżeniami o „bezmyślne uleganie sowieckiej propagandzie”, która „chce nas skłócić z Ukraińcami”, bowiem jeśli sowieci czegoś się śmiertelnie boją, to właśnie zgody polsko-ukraińskiej. A więc budowanie takiej „zgody” jest imperatywem polskim: niezależnie od wszystkiego. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” II
19 komentarzy Published 23 czerwca 2011    |
11 sierpnia 1937 roku Jeżow wydał rozkaz nr 00485, który dał początek tzw. operacji polskiej. Kilka tygodni wcześniej, 25 lipca, rozkaz nr 00439 rozpoczął podobną operację niemiecką, a rozkaz nr 00447 z 30 lipca operację kułacką. Były także instrukcje dotyczące Łotyszy, Greków, Finów, Rumunów, Macedończyków, Persów, Estów, a nawet „Harbińczyków” – konia z rzędem temu (jak by powiedziano w majątkach wokół Berdyczowa), kto zgadnie narodowość tej ostatniej grupy – mowa tu o byłych pracownikach kolei Wschodniochińskiej, którzy rzecz jasna prezentowali poważne zagrożenie dla sowieckiej władzy, na równi niemal z rodzinami podejrzanych, bo i rodziny doczekały się odpowiedniej dyrektywy. 17 listopada 1938 – i setki tysięcy ofiar później – Beria anulował rozkaz Jeżowa nr 00485. Aby zrozumieć, co się wówczas działo w sowietach, nie możemy jednak zamknąć się w granicach wyznaczonych przez te dwie daty, w granicach znanych w historii jako czasy „jeżowszczyzny”, musimy cofnąć się do samych początków sowieckiej władzy. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska”
48 komentarzy Published 16 czerwca 2011    |
I
Kazimierz Pułaski, wraz z 700 konfederatami, bronił się przez 17 dni w warownym klasztorze karmelitańskim w Berdyczowie w roku 1768. Klasztor ufundowany został przez wojewodę kijowskiego, Janusza Tyszkiewicza z Łohojska, w podzięce za uwolnienie z tureckiego jarzma. Tyszkiewicz sprowadził karmelitów bosych, a w Kościele pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia umieścił obraz Matki Boskiej Śnieżnej. Wojewoda walczył w młodości pod Cecorą i Chocimiem, służył pod wodzą hetmana Chodkiewicza. Wielki ród Chodkiewiczów władał między innymi Czarnobylem. Bar, Żytomierz, Czernihów, Humań, Witebsk, już same te nazwy poruszają polskie serca, a miejsca należą nieodłącznie do polskiej historii. Ale czy były to miasta polskie? Spis ludności Berdyczowa z roku 1789 pokazuje, że na 2640 mieszkańców, 1951 było wyznania mojżeszowego. Słynęło miasteczko ze swych 74 bożnic i chasydzkich cadyków. Jednak nie były to przecież miasta żydowskie. Po prostu taka była natura tych ziem, że Polski dwór położony był nieopodal kozackiego chutoru, a miejscowy chłop – bo nikt jeszcze wówczas nie słyszał o Ukraińcach albo Białorusinach – jechał na targ do Berdyczowa albo Żytomierza, by tam namiętnie targować się z Żydem o każdy grosz. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Cierpliwie czekałem, coś około dwudziestu lat, owoców wywalczonej w 1989 roku wolności. Czekałem, czekałem, a moje nadzieje coraz bardziej zmieniały się w frustrację. Jakże to? Minęło z okładem dwadzieścia lat wolności tego kraju, i co? I nic. Niby progres niebywały: granice otwarte, uczestnictwo w NATO, w Unii, PKB rośnie jak szalone. Chyba każdy z nas odczuł poprawę. Nic tylko żyć chwilą. Jak powiedział ostatnio premier tego kraju: ważne jest „tu i teraz”. Reszta jest bez znaczenia. I tylko coraz silniejsze wrażenie, że to wszystko nie tak miało być, nie o to chodziło. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
„…patriotism – a somewhat discredited sentiment, because the delicacy of our humanitarians regards it as a relic of barbarism. Yet neither the great Florentine painter who closed his eyes in death thinking of his city, nor St. Francis blessing with his last breath the town of Assisi, were barbarians. It requires a certain greatness of soul to interpret patriotism worthily – or else a sincerity of feeling denied to the vulgar refinement of modern thought which cannot understand the august simplicity of a sentiment proceeding from the very nature of things and men.”
Joseph Conrad [1]
Conrad pisał te słowa o księciu Sanguszce, uczestniku powstania listopadowego i wieloletnim zesłańcu na Sybir, ale wypowiadał je w pierwszym rzędzie dla czytelnika angielskiego. Anglicy zamieszkują wyspę – wzniosła prostota miłości do własnej ziemi, jest więc dla nich czymś odruchowo zrozumiałym. Kiedy Conrad mówił o patriotyzmie jako „zdyskredytowanym relikcie barbarzyństwa”, to zabierał głos w innej, o wiele starszej polemice, poprzedzającej czasy (anty)francuskiej rewolucji. Głośni myśliciele francuskiego Oświecenia głosili idee, które doprowadziły później do potworności rewolucji, gdy zbroczeni krwią sankiuloci nazywali siebie samych „patriotami”, a ich bezbronne ofiary piętnowane były mianem „zdrajców ojczyzny”. W proroczej wizji czasów, które miały nadejść krótko po jego śmierci, Dr Johnson twierdził, że „patriotism is the last refuge of a scoundrel” (patriotyzm jest ostatnim schronieniem łajdaka), a Edward Gibbon rozwijał tę myśl: „The mask of patriotism is allowed to cover the most glaring inconsistencies” (maska patriotyzmu pokrywać może najbardziej oczywiste sprzeczności). Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Beethoven tak pisał sonaty, że zaczynał je – przeważnie – od jakiegoś pięknego motywu w kilku taktach. Ogłaszał niejako słuchaczom swój temat, swoje założenie. Mówił im: Ta ram, ta ram bam bam bam tim tam. A teraz uważajcie, co się z tego zrobi.
Potem przychodziła modulacja, kontr-temat, dialektyka tematów i kończyło się tematem pierwszym, rozwiniętym i uzasadnionym.
Słuchacz, na końcu, nie myślał „przecież to już było…”, tylko myślał „aha… to dlatego… to tak… AHA…”.
Marian Hemar, fragment listu do Mieczysława Grydzewskiego
Listy do redaktorów „Wiadomości” Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej*, nie są, jak sonaty Beethovena, dziełem planowanym, skrupulatnie, od a do z, zaprojektowanym, przemyślanym i skomponowanym, a jednak, gdy przewraca się ostatnią kartkę tego opasłego (z górą 600 stron) tomu, ma się nieodparte wrażenie… dzieła skończonego, jakby najbardziej nawet banalny list nie był tu przypadkowy i nie na miejscu. To dzieło uderzające konsekwencją myśli i wyrazistością tonu, niezwykłym, w pełni synchronicznym współbrzmieniem obojga, bardzo różnych, autorów. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Piszę ten tekst z dwóch powodów. Przede wszystkim, ponieważ nie chcę zostawiać bez odpowiedzi pana Triariusa, którego komentarze pod moim poprzednim artykułem wywołały dyskusję. Ale także dlatego, że format internetowego komentarza jest zbyt wąski, że nie pozwala na pochylenie się nad ważniejszymi sprawami, na rozwinięcie pobocznych wątków, na konstrukcję wywodu – a w każdym razie mnie brak na to talentu. Komentarz jest dobrym miejscem, żeby w paru linijkach odeprzeć zarzut lub nawet uzasadnić odmienny pogląd, ale nie nadaje się do rozważenia problemu. A więc do rzeczy. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Rolex, FYM i podziemny polrealizm
152 komentarzy Published 14 stycznia 2011    |
Rzekome umiejętności konspiracyjne Polaków są jednym z rozlicznych mitów polrealizmu. Ukazał się ostatnio artykuł autora podpisującego się Rolex, który rozprawia się z legendą dość skutecznie. Przeczytałem wstępną część tekstu Rolexa, przytakując mu w myślach, co zdarza mi się nader rzadko. Rozciągnięcie wysiłków państwa podziemnego na lata 1939-1990 wydało mi się przesadą, ale wyjaśniające zdanie („taką przyjmuję cezurę zakładając, że koniec walki nastąpił po, moim zdaniem błędnej, decyzji o przekazaniu insygniów władzy prezydenckiej i likwidacji pozostałości organizacyjnych po rządzie na uchodźstwie w Londynie”) jest tak uderzająco słuszne, że gotów jestem autorowi wybaczyć brak rozróżnienia między Państwem Podziemnym a instytucjami Rzeczpospolitej Polskiej na Uchodźstwie. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Szyjki rakowe do pulardy
46 komentarzy Published 3 stycznia 2011    |
Nie może być niespodzianką dla stałych czytelników niniejszej strony, że, generalnie rzecz biorąc, lubię czytać Józefa Mackiewicza. Lubię jego styl, ironiczny ton, swoisty timbre wypowiedzi. Lubię jego inteligencję, erudycję, kulturę. Wysoko cenię jego polemiczny ferwor, żelazną konsekwencję myślenia, nie zapominając oczywiście, że najważniejsze w tym pisarstwie jest co raczej niż jak. Rozumie się zatem samo przez się, że czytałem wydane niedawno Listy do Redaktorów „Wiadomości” [1] z wielką przyjemnością. Zaskoczyło mnie jednak, że przyjemność zwiększała się, ilekroć wśród listów Mackiewicza pojawiały się listy jego żony. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Sądziłem do tej pory, że największy cyrk świata, przy którym blednie z zazdrości antyczny Circus Maximus, odegrany został w grudniu 1989 roku w Bukareszcie i na rumuńskiej prowincji. Nie tylko lider i konferansjer „antykomunistycznej” opozycji, Ion Iliescu, okazał się być kumplem z ławy szkolnej samego Michaiła G.; nie tylko rzekomo „niezależny” żongler i nowy premier „rewolucyjnej” Rumunii, Petre Romanu, został, w niejakiej konfuzji, rozpoznany jako przedstawiciel „złotej komunistycznej młodzieży” oraz bywalec komunistycznych salonów, osobnik skrupulatnie zapewne przygotowywany do roli pierestrojkowego rewolucjonisty; nie tylko w bardzo niedemokratyczny sposób zamordowano małżeństwo Ceausescu, najprawdopodobniej w obawie, aby przed zejściem nie chlapnęli czegoś niedyskretnego. Organizatorzy rumuńskiego cyrku byli do tego stopnia zdeterminowani, że gdy w połowie grudnia pamiętnego roku ludność tego kraju nie wykazała się rewolucyjnym zapałem w stopniu satysfakcjonującym, postanowiono podsycić atmosferę, wywlekając z kostnic ciała ludzi zmarłych śmiercią jak najbardziej naturalną i prezentując je w mediach jako ofiary komunistycznej masakry. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Głupcy czy kanalie? – czyli ostrożnie z „rewelacjami” Klecla
38 komentarzy Published 10 września 2010    |
Muszę rozpocząć od osobistego wyznania, co nigdy nie jest dobrą taktyką. Józef Mackiewicz odmienił moje życie. Gdyby nie lektura tego nadzwyczajnego pisarza moje losy potoczyłyby się inaczej. Zwycięstwo prowokacji czytałem po raz pierwszy w prlu z wypiekami na twarzy; czytałem kserokopię, która na stronie tytułowej miała już ledwo widoczne po wielokrotnym kopiowaniu stemple: Biblioteka MSW – nie wolno kopiować. Gdybym nie był poznał pism Mackiewicza w mętnych i smętnych czasach stanu wojennego, tkwiłbym – być może do dziś – w czymś co Mackiewicz nazywał polrealizmem. Powtarzałbym nadal, jak papuga, utarte mądrości tego, co w Polsce nazywa się „myślą polityczną”, a co ani z myśleniem, ani z polityką nie ma naprawdę nic wspólnego, jest w zamian wiecznym obracaniem w kółko tych samych fałszywych przesłanek z odmiennym rozłożeniem akcentów. Opowiadałbym w koło Macieju o „Rosji”, której odwieczny duch ma się rzekomo przejawiać w sowietach. Uważałbym prl za państwo, jakkolwiek niedoskonałe, to jednak polskie. Przyjąłbym zapewne Magdalenkę i jej rycerzy okrągłego stołu z całym dobrodziejstwem inwentarza, wedle uświęconej formuły tak trafnie wyrażonej przez Mackiewicza w Drodze donikąd: „No, bo jakże inaczej?” Cieszyłbym się, że „w moim kraju obalono komunizm”, że ukoronowano orła, że był „nasz premier – wasz prezydent”. Opowiadałbym zapewne do dziś niestworzone androny o „bohaterskim oporze Polaków wobec sowieckiego najeźdźcy”. I tak dalej. Ale – Bogu dziękować – czytałem Mackiewicza. A przeczytawszy i potraktowawszy z powagą, nie wypadało mi więcej pleść trzy po trzy o oporze, skoro prawie żadnego oporu wobec bolszewii w Polsce nie było. Nie mogłem nadal bredzić o roli Kościoła w walce z bezbożnym komunizmem, skoro Episkopat potępił i wyklął tych nielicznych, co taki opór stawiali. Jeśli zatem Mackiewicz odmienił moje życie, to mam wobec niego dług wdzięczności. Z tego oczywiście nie wynika wcale, że trzeba pisać o nim na klęczkach, ale też o nikim i o niczym nie należy. W tym atoli wypadku byłoby to przede wszystkim nie-mackiewiczowskie, a może wręcz anty-mackiewiczowskie. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Antykomunizm, którego nie ma – cz. 3
9 komentarzy Published 28 sierpnia 2010    |
Żmudne budowanie mitu
Niewątpliwą zaletą książki Buchara jest umiejętne kreowanie napięcia. Gdy wydaje się już, że osiągnęliśmy apogeum intelektualnej przygody, wczytując się w refleksje historyczne szefa amerykańskiego wywiadu, który w dobrej wierze przyjmuje do wiadomości kapryśny nastrój swojego największego wroga, choć i ten nastrój i cała kolacyjna aura (posiłek był nader obfity, pewnie i zakrapiany) zostały specjalnie spreparowane dla niego, gdy zatem osiągnęliśmy punkt skrajnego zaskoczenia, Buchar wyciąga kolejną rewelację. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Antykomunizm, którego nie ma – cz. 2
0 komentarzy Published 22 sierpnia 2010    |
Do swojego dwustustronicowego wywiadu zaprosił Robert Buchar aż osiemnastu uczestników, dlatego, z oczywistych powodów, nie ma sposobu na dokładne zrelacjonowanie poglądów ich wszystkich (choć każdy z nich mówi coś interesującego). Można, co najwyżej, pokusić się o przedstawienie mniej lub bardziej ogólnego wrażenia, jakie pozostawiają.
Grupa Bucharowskich rozmówców nie jest jednorodna. Obok nazwisk głośnych, czasem nawet słynnych, osób zajmujących w przeszłości (i obecnie) wysokie stanowiska, są tam również postacie mniej znane, za to nie mniej interesujące, między innymi spora grupa czeskich działaczy politycznych i agentów, którzy mówią niezwykle ciekawe rzeczy o genezie, przebiegu i dalekosiężnych skutkach tzw. welwetowej rewolucji. Tym wątkiem, wątkiem czechosłowackim, zajmiemy się osobno. Czytaj więcej ->
Prześlij znajomemu
Najnowsze komentarze